XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie ma jej - uśmiechnęła się tylko Aire - Pokonaliście ją.

- Ale... Skąd wiesz? Jakim cudem? - spytałam, wszystko mi się mieszało.

- Twój sen... Udało mi się wkraść do twojego wnętrza i przekazać tą wizję. A poza tym poczułam, że znów mam swoją moc. Po zabiciu czarownicy jej moc leci do najbliższej osoby, która... może ją dysponować.

- Pogadamy później, teraz trzeba się stąd wydostać - stwierdził Aleks, rozglądając się dookoła, jakby szukał jakiegoś tajemniczego wyjścia.

- Skoro odzyskałaś moce to napewno uda nam się uciec! - stwierdziłam zadowolona.

- I tu zaczyna się problem. Ta cela jest najbardziej strzeżona, kto do niej wejdzie, nie wyjdzie dopóki nie wyprowadzi go ten kto go wprowadził - kiwnęła głową Aire.

- A twoja magia?

- Jestem zbyt słaba aby wyczarować choćby pół kwiatka. Raczej nie dopieszczają tutaj z jedzeniem.

- Przepraszam, nie wiedziałam - powiedziałam skruszona, faktycznie to nie było na miejscu. Siadłam pod ścianą i zaczęłam się tępo patrzyć przed siebie. Po kilku minutach poczułam, że obok mnie siada Aleks. Jego ramię przy najmniejszym ruchu stykało się z moim. Średnio mi to odpowiadało, czułam się dziwnie. Owszem, kiedyś go lubiłam, nawet bardzo lubiłam, ale odkąd Ania zrobiła to co zrobiła nikogo, oprócz rodziców, nie wpuszczałam do mojej „strefy osobistej”. Mimo to nic nie powiedziałam, ani nie odsunęłam się od niego. Dlaczego? Nie miałam siły, a w głowie kręciło mi się. Oparta o ścianę, zmęczona i głodna szybko zasnęłam.

Przez następne kilka dni, wszyscy troje siedzieliśmy w celi praktycznie nie odzywając się do siebie. Często było mi zimno — przecież na sobie miałam jedynie spodnie i tą podartą bluzkę. Strażnik nawet nie zareagował, gdy pytałam się jego o coś cieplejszego. Robiłam wszystko, aby ani Aleks, ani Aire nie zauważyli mojego problemu. Niestety Aleks się czegoś domyślał. Zawsze gdy siadałam gdzieś z boku, patrząc się na mnie jego mina wyrażała coś typu „Podejść czy nie podejść”.

Aire miała racje, nie rozpieszczali tu z jedzeniem. Nasza trójka dostawała posiłek raz dziennie, dlatego nie rozmawialiśmy. Każdy zatrzymywał siły na ewentualną ucieczkę. Gdzieś w głębi duszy czułam, że nigdy się stąd nie wyrwę. Ale mimo tego wszystkiego najbardziej brakowało mi tylko dwóch rzeczy — mojego szkicownika i rodziców. Tak, tęskniłam za nimi. Nie wiedzieli gdzie jestem i co robię. Pewnie zostałam uznana za zaginioną. Bo ile dni mogło minąć od świąt? Na pewno jest już po sylwestrze. Oparłam głowę o ścianę, znów zadrżałam z zimna. Z moich oczu mimowolnie popłynęły łzy. Byłam zmęczona tym wszystkim. Chciałam tylko zjeść porządny posiłek, umyć się, ciepło się ubrać i obudzić w moim łóżku. Zamknęłam oczy z  nadzieją, że moja prośba się spełni, ale sama w to nie wierzyłam. Po prostu zasnęłam mając nadzieję, że może następnego „dnia” będzie chodź odrobinę lepiej.

Jednak mój sen nie trwał długo, przynajmniej tak mi się wydawało. Zostałam brutalnie zbudzona, gdy nadal byłam zmęczona. Ktoś podniósł mnie do stania. Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie oczu do jasnego światła czegoś, co trzymał strażnik. Moje oczy, jeszcze nie całkiem obudzone, wychwyciły, że inny wartownik trzyma Aleksa. W końcu zostałam popchnięta do wyjścia z celi. Dopiero po kilku minutach zorientowałam się w sytuacji. Dokładnie ci sami strażnicy, którzy wprowadzili nas do celi, teraz prowadzili nas korytarzami lochów. Pierwszy szedł jeden z wartowników, potem Aleks, następnie ja, a na końcu drugi mężczyzna.

— Gdzie nas prowadzicie? — spytał nagle Aleks.

— Zaraz się dowiesz — burknął w odpowiedzi jeden z strażników. Potem nikt z naszej dwójki nie wypowiedział ani słowa. Przynajmniej do czasu gdy nie wyszliśmy na dziedziniec zamku.

—  Co do... — zaczęłam mówić, jednak przerwało mi zbiorowe buczenie. Oboje z Aleksem zostaliśmy przyprowadzeni przed zamek, gdzie stali wszyscy strażnicy ustawieni w rzędy. To właśnie oni buczeli. Pomiędzy dwoma rzędami poprowadzone było przejście i właśnie tam zostaliśmy prowadzeni. Czułam na sobie wzrok setki osób — bo tyle było wszystkich strażników. Spojrzałam na Aleksa z przerażeniem.

— Co to jest? — zawały mówić jego oczy. „Ścieżka” poprowadziła nas na tyły zamku. Tam zostaliśmy związani na środku dosyć dużego krągu utworzonego przez wartowników. Nawet nie próbowałam uciekać, zresztą tak jak Aleks. Nagle zaległa cisza.

— To jest dwoje ludzi, którzy zabili Naszą Panią — zaczął monolog strażnik, który był przy śmierci Amandy — jak myślicie, na co zasługują?

Już wiedziałam do czego to zmierza. Zostaliśmy tu wezwani na egzekucję. Naszą egzekucję. Spojrzałam na Aleksa, on też już to zauważył. W jego oczach był strach.

Po to to wszystko przeszłam, żeby teraz umrzeć? Ale jeszcze gorsze, że to ja wciągnęłam w to Aleksa. To przeze mnie umrze.

— Przepraszam — szepłam do chłopaka.

— To nie twoja wina, ja sam chciałem się tutaj znaleźć — odpowiedział.

— Myślę, że wszyscy wiem jaka śmierć ich czeka — kontynuował strażnik, a jak na komendę wszyscy wartownicy stojący na przeciwko zamku odsunęli się robiąc przejście. Zostałam popchnięta w tamtą stronę, automatycznie za mną musiał podążyć Aleks. Nagle stanęłam. Kilka metrów dalej było urwisko. Strome urwisko liczące ze sto metrów wysokości. Upadek z niego musiał być śmiertelny. A jeszcze przed zgonem ciało nieszczęśnika byłoby tak poturbowane, że upadek musiał boleć jak najgorsze tortury. Zbladłam. To ja miałam być tym nieszęśnikiem. Czułam, że ktoś mnie popycha. Nie chciałam się ruszać, nie chciałam zgniąć.

— Yer! — usłyszałam krzyk, odwróciłam głowę w stronę strażników, którzy nagle jakby zapadli się pod ziemię. Została tylko trójka wartowników — dwoje popychających mnie i Aleksa oraz jeden biegnący koło...

— Aire! — krzyknęłam uradowana — Uwarzaj tam jest...

Jednak to ostrzeżenie nie było potrzebne. Strażnik biegnący koło Aire pomagał jej, gdy potykała się. Czy to jest jeden z tych dobrych, o których wspominała?

Zanim nasi wybawiciele dotarli do mnie i Aleksa, strażnicy zepchnęli nas już prawie na sam kraniec. Jedną nogą zapadłam się już w przepaść. To, że nie spadłam zawdzieńczałam chłopakowi, który pociągnął mnie w górę poprzez sznur tworzący nasze kajdanki. Nagle poczułam, że ktoś przestał mnie pchać. Strażnik biegnący z Aire szybko rozprawił się z tymi, którzy nas popychali. Już miałam dziękować, gdy poczułam, że coś ciągnie mnie w dół. Z przerażeniem stwierdziłam, że to Aleks zsunął się z urwiska. Jedyne co utrzymywało go przy życiu to cienki sznurek, który łączył jego kajdanki z moimi. Ja również zaczęłam się zsuwać, siła grawitacji była silniejsza. Kątem oka zauważyłam, że pomagający nam strażnik nic nie widział — pomagał w czymś Aire. Chciałam coś krzyknąć, jednak byłam tak skupiona na utrzymaniu się na urwisku, że nic nie wydobyło się z moich ust.

— To nie przez ciebie — usłyszałam cichy głos Aleksa, spojrzałam na niego. W ręce trzymał mały scyzoryk. Nie zdążyłam nic zrobić, gdy on przyłożył nożyk do sznurka i go przeciął. — Chociaż jedno z nas przeżyje — westchnął w ostatniej chwili.

— NIE! — wrzasnęłam, gdy ciało Aleksa zaczęło staczać się z urwiska. Z moich oczu popłynęły łzy.  — Nie!

Na koniec tylko chciałam napisać, że zbliżamy się do końca następny rozdział będzie ostatnim albo przedostatnim (chociaż bardziej stawiam na to drugie).
Because_I_am_it

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro