Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

D E S T I N Y

Na świecie istniały trzy rasy.

Pierwszą z nich byli ludzie. Kiedyś, przed laty istnieli tylko oni. Wiedli spokojne lub gwałtowne życia, bez magii i mocy, obdarzeni jedynie talentami wrodzonymi lub nabytymi, które nie zakrzywiały w żaden sposób rzeczywistości.

I pewnego dnia na świecie pojawił się chłopiec, którego nazwano Lintoln.

Lintoln Royals pochodził z bogatego, królewskiego rodu. Niestety szanse na objęcie przez niego rządów w Anglii, kraju, w którym urodził się i wychował, były bardzo nikłe. Wylądował niemal na końcu kolejki do tronu. A od małego ręce świerzbiły go, żeby chwycić berło i koronę. Marzyła mu się władza.

Lintoln był szaleńcem. Wierzył w duchy, uprawiał czarną magię i robił wszystko, by dostąpić zaszczytu zostania królem. Do tego stopnia, że gdy udało mu się przywołać samą Śmierć, poprosił ją, by dokonała niemożliwego – chciał zostać Panem całego świata.

Oszukała go, przynajmniej w pewnym stopniu. Spełniła jego prośbę, nieco ją przeinaczając i tym samym zrzucając na niego część swoich obowiązków. Uplotła z cieni i mroku świat, będący lustrzanym odbiciem ludzkiego. Wykreowała nową krainę, którą nazwała Vacchan podobnie do zapożyczonego z języka hindi "vachan", znaczącego "obietnica".

Napoiła Lintolna swoją krwią, czyniąc go pierwszym Vacanem. Włożyła mu na skronie koronę z cierni i mianowała królem Krainy Cienia. Zgodnie z daną obietnicą, został Panem całego świata. Nowego świata. Ulepszonego świata. Świata, który przyjął z otwartymi ramionami ludzi, nie mających nic do stracenia. Ludzi, którzy podążyli ścieżką Lintolna i zostali przemienieni w Vacanów.

Śmierć patrzyła na to z zadowoleniem. Spełniła prośbę egoistycznego i pysznego śmiertelnika, uczyniła go kimś wspaniałym. W zamian wszyscy Vacani, z Lintolnem na czele, zostali obarczeni obowiązkiem przeprowadzania na drugą stronę zabłąkanych dusz.

To było dla niej jak dobra zabawa. Siedziała u szczytu stołu, przed nią leżała plansza z pionkami, którymi bawiła się wedle własnych zachcianek. Pragnęła urozmaicić swój długi i nudny żywot (o ironio!). Eksperymentowała z nietypowymi zdolnościami, obdarzała wybrańców talentem widzenia, słyszenia, czucia. W końcu porzuciła ten świat, zostawiając jego przyszłość w rękach losu, jak pięcioletnie dziecko znudzone zabawką.

I tu dochodzimy do bardzo ciekawej kwestii. Jak to się stało, że powstały trzy rasy, a nie dwie?

Otóż, aby przeprowadzić duszę na drugą stronę, należało ją znaleźć i schwytać w ludzkim świecie. I doszło do nieuniknionego. Mężni i nieustraszeni Vacani poczęli zakochiwać się w pięknych, niczego nieświadomych śmiertelniczkach, co często skutkowało pojawieniem się dziecka. Dziecka, które nie było w pełni ani człowiekiem, ani Vacanem.

Destiny, jako córka Vacana czystej krwi, czyli jej matki oraz człowieka, którego nigdy nie poznała, należała właśnie do tej trzeciej, niechlubnej kategorii. Była Mieszańcem.

Mieszańcy byli o tyle ciekawą rasą, że mogli sami zadecydować, który świat chcą wybrać. Aby zostać pełnoprawnym Vacanem, w wieku osiemnastu lat musieli przejść przemianę, dzięki której mogli rozwijać swój wyjątkowy dar. Jeśli z tego zrezygnowali, mogli żyć jak zwykli ludzie, nie budząc w sobie nadanego wraz z dniem narodzin talentu.

Kiedy Randall przedstawił Destiny swój plan, pomyślała, że oszalał. Chciał wysłać ją do najbardziej prestiżowej szkoły w całym królestwie, o którą uczniowie niemal się bili. Przylegała ona ściśle do tajemniczego Pałacu Senex, w którym rezydował sam król. Miejsce to było najgorszym możliwym do ukrywania się, ale jak powszechnie wiadomo – najciemniej było pod latarnią. Więc wbrew pozorom było to jednocześnie najbezpieczniejsze miejsce dla Destiny, gdyż było ostatnim, o którym porywacze pomyśleliby jako miejscu jej pobytu.

W dodatku Randall twierdził, że tam najłatwiej będzie jej odkryć prawdę. Pałac Senex słynął ze swej tajemniczości i jawił się jako największy skarbiec sekretów świata. Gdzie jak nie tam mogła znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania?

Destiny nie mogła siedzieć bezczynnie, a jeśli do wyboru miała udawanie kogoś, kim nie była w nieludzkiej szkole lub ukrycie się w bezpiecznym schronie i przeczekanie całej sytuacji, licząc na cud, wolała wybrać to pierwsze.

Z początku była sceptycznie nastawiona do całego pomysłu. Chociaż urodziła się w Vacchan i wiedziała, jak się zachować wśród nich, nie dało się zaprzeczyć, że nie należała do najbogatszej świty Vacanów, którzy uczęszczali do tej właśnie placówki, mając za rodziców miliarderów. Dlatego najbardziej sensowną opcją było wkręcenie jej w ten świat jako biednej, ale utalentowanej stypendystki.

Nazywasz się Winnow Pierce i pochodzisz z małej wioski na obrzeżach Pahelee — tłumaczył jej Dominic Randall, jeszcze zanim wsadził ją do auta z bezokim szoferem i wysłał w drogę. — Jesteś ogromnie wdzięczna za szansę podjęcia nauki w tak wspaniałej szkole i nie wahaj się podkreślać tego za każdym razem, gdy ktoś o to zapyta. Oni kochają chełpić się swoim prestiżem.

Przez cały jego monolog jedynie kiwała głową, zgadzając się na wszystko.

Jesteś Mieszańcem, więc wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego będziesz musiała przejść swoją przemianę. Wiesz już jaki dar posiadasz? Ujawniały się w tobie jakieś wyjątkowe zdolności?

Zaprzeczyła, bo nie zaobserwowała nigdy nic niezwykłego.

Randall nie pozwolił jej wrócić do domu po ubrania, zamiast tego pojechał na zakupy i kupił to, co według niego było najbardziej potrzebne. Zaraz po rozmowie poszła wziąć długą kąpiel. Czuła się obrzydliwie, wciąż mając na sobie ciuchy z imprezy noszące zaschnięte plamy.

Spakowała się, przebrała i wsiadła do auta, którym wcześniej zwiała spod własnego domu. Dominic podarował jej dziwną komórkę, konfiskując jej własną.

Tu jest zapisany tylko i wyłącznie mój numer. Gdyby działo się coś niepokojącego albo znalazłabyś coś, co mogłoby pomóc w śledztwie, dzwoń bez wahania.

Jeszcze jedna sprawa — odezwała się po raz ostatni z żalem ściskającym gardło. — Nie mam nikogo, kto będzie za mną szczególnie tęsknił, oprócz jednej osoby. Zawsze miałam tylko mamę i moją przyjaciółkę, Julie. Czy jest szansa, żebym mogła się z nią skontaktować? Na pewno się martwi.

Niestety nie możemy ryzykować. Jeśli ta dziewczyna odkryła, że zniknęłaś, porywacze wykorzystają ją jako źródło informacji. Będą czekać, aż się do niej odezwiesz.

Proszę — błagała go. — Nie mogę zostawić jej bez słowa.

Tym się nie przejmuj. Postaram się do niej dotrzeć i załatwić tę sprawę.

Destiny musiało na razie to wystarczyć. Po wszystkim siedziała więc spakowana i zestresowana na tylnym siedzeniu auta, czekając na to, co miało się wydarzyć.

***

Podróżowanie między światami wyglądało na skomplikowane, ale w gruncie rzeczy takie nie było. Istniały miliony magicznych przejść, które otwierało się za pomocą prostego zaklęcia wypowiedzianego w łacinie.

Destiny była za mała, gdy uciekała z mamą z Vacchan, by pamiętać, którym przejściem się przedostały i w jaki sposób mama otworzyła magiczny portal. Z zaciekawieniem patrzyła więc, jak jej szofer, przerażający, bezoki mężczyzna, mruczy pod nosem niezrozumiałe formułki. Wokół jego dłoni przeskakiwały ciemnoczerwone iskry i taki też kolor przybrała połyskliwa tafla magicznego portalu.

Nie miała odwagi zadać mu żadnego pytania, które ją nurtowało. Najbardziej chciała wiedzieć, jakim sposobem mężczyzna mógł prowadzić samochód, skoro dosłownie brakowało mu gałek ocznych. Bardzo doskwierała jej teraz nieobecność Julie. Przyjaciółka bez wahania zasypałaby go pytaniami.

Gdy przedostaniesz się na drugą stronę, będzie na ciebie czekała Giselle Langford — tłumaczył jej Randall. — Tylko ona oprócz mnie wie o twojej prawdziwej tożsamości. Możesz jej ufać, ale nie powierzaj jej wszystkiego, czego się dowiesz. Im mniej osób wie, tym lepiej.

Kim ona jest?

Giselle pracuje w szkole, do której będziesz uczęszczać. Nie będziesz jej widywać za często, jednak możesz się do niej udać w kryzysowych sytuacjach. Na przykład gdybym długo nie odpowiadał, co znaczyłoby, że jestem w tarapatach. Jeśli dobrze pamiętam, ma ona swój gabinet niedaleko pokoju nauczycielskiego, jest psychologiem.

Giselle Langford okazała się być wysoką, rudowłosą kobietą z granatowymi okularami zsuniętymi na sam czubek wąskiego nosa. Destiny rozluźniła się nieznacznie na widok jej uśmiechu.

— Dzień dobry, ja...

— Winnow Pierce, prawda? — zapytała, nie czekając na odpowiedź. — Pozwól, że zaprowadzę cię do szkoły i wtedy pogadamy, w porządku?

Destiny skinęła z wahaniem głową. Kobieta nie dała po sobie poznać, że wie o wprowadzanym w życie przekręcie.

Giselle zaprosiła ją do pojazdu, który łudząco przypominał samochód, jednak różnił się tym, że miał rury wydechowe po bokach i długie pręgi, z których po odpaleniu silnika wysunęły się skrzydła. Destiny wstrzymała oddech i kurczowo złapała się rączki przy drzwiach, zaciskając mocno powieki. Zdążyła już zapomnieć, że podstawowym środkiem transportu w Vacchan jest autolot. Całą drogę walczyła z mdłościami. Miała lęk wysokości, ale nie odważyła się powiedzieć tego na głos.

Uczucie było podobne do jazdy kolejką górską. Wsiadła na taką tylko raz, gdy przymusiła ją do tego Julie. Postanowiła sobie, że nigdy więcej tego nie powtórzy.

Na szczęście nie lecieli długo, i już parę minut później zaczęli zniżać się do lądowania.

— Możesz już otworzyć oczy, panno Pierce — odezwała się Giselle. — Jestem pewna, że ten widok cię zachwyci.

Destiny wbrew sobie uchyliła powieki, myśląc, że gdy to zrobi, zwymiotuje. Jednak to, co zobaczyła, oszołomiło ją do tego stopnia, że zapomniała chwilowo o swoim lęku.

Pałac Senex był najpiękniejszym budynkiem, jaki kiedykolwiek widziała. I nie było to bynajmniej wyolbrzymienie.

Wznosił się on na dziesięć kondygnacji i zajmował powierzchnię czterech ogromnych stadionów. Z góry Destiny widziała okolony drzewami dziedziniec z krużgankami, park i niezliczone wieże z powiewającymi na wietrze, srebrnymi chorągiewkami.

Sam pałac wzniesiono z szarych cegieł, które lśniły w promieniach pomarańczowego słońca. Do głównych wrót prowadziły szerokie schody, a przed wejściem wybudowano kolumny wyglądające podobnie do jońskich. Całość po prostu zapierała dech w piersiach.

Poza tym w oddali widać było najzwyklejsze domy, ulice i spacerujących w dole Vacanów. Gdyby nie przepych i latające w górze pojazdy, Destiny pomyślałaby, że to wciąż świat ludzi.

— Zaraz będziemy lądować przed szkołą.

Jak się okazało, Szkoła im. Lintolna Roylasa także robiła niemałe wrażenie. Była w pewnym sensie "doklejona" do najdalej wysuniętego na południe skrzydła pałacu i stanowiła jedną czwartą jego wielkości.

Nie odbiegała od niego w żadnym stopniu stylem architektonicznym i dało się ją odróżnić jedynie po tabliczce obok drzwi wejściowych. No, może jeszcze po spacerujących po podjeździe uczniach.

Giselle wylądowała tuż pod schodami, parkując na miejscu przeznaczonym dla pracowników szkoły. Nie stało tu za wiele autolotów. Powodem tego były trwające teraz wakacje. Nowy rok szkolny w Vacchan zaczynał się wraz z wybiciem północy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia. W ten sposób wszyscy Vacani, którzy ukończyli w danym roku osiemnaście lat, mogli w następnym przejść przemianę. W dodatku dla uczniów nie stanowiło to wielkiej różnicy, kiedy odbędą się wakacje, gdyż w całym Vacchan panowało wieczne lato.

— Jesteśmy — oznajmiła Giselle z uśmiechem.

Destiny otworzyła drzwi, wciąż z wyrazem szoku na twarzy i wystawiła twarz do słońca. Nigdy nie była w Pahelee, stolicy jej rodzimej krainy. Nie miała pojęcia, że jest tu tak... niesamowicie.

Twardy betonowy grunt pod stopami dał jej poczucie stabilności. Spodziewała się poczuć jakoś inaczej, być może jak w domu. Nic takiego jednak się nie stało. Było to dla niej zupełnie obce miejsce. Jak bajka, niezwykły sen.

— Winnow Pierce? — Ze szczytu schodów dobiegł jej męski głos. Uniosła wzrok i zobaczyła uśmiechniętego chłopaka w szkolnym garniturku ze srebrnym krawatem. Zszedł na dół, przywitał się z Giselle i wyciągnął rękę w kierunku Destiny. Z wahaniem ją uścisnęła i odwzajemniła słabo jego uśmiech. — Jestem Elliot Woodville, przewodniczący Samorządu Uczniowskiego. Oprowadzę cię po szkole i odpowiem na wszystkie twoje pytania.

Wskazał jej dłonią, aby ruszyła pierwsza. Giselle szepnęła jej na ucho, że później ją znajdzie i odeszła w innym kierunku. Destiny obejrzała się za nią, a gdy kobieta zniknęła za rogiem budynku, wzięła głęboki oddech i podążyła za Elliotem do wejścia.

Gra się rozpoczęła.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro