11. Ocalić Miasto.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- O nie... - szepnęłam sama do siebie, widząc armię krasnoludów, ustawiającą się do walki z elfami i ludźmi.

- Pani, co to znaczy? Czy dojdzie do bitwy? - spytała mała Tilda.

Kiedy nie znalazłam czarodzieja ani Thranduil'a, miałam pobiec za nimi pod górę, ale wtedy zobaczyłam te wszystkie kobiety i dzieci, które zostały w mieście. Zobaczyłam ich strach i niepewność o jutro. Postanowiłam zostać w mieście i w razie kłopotów pomóc ludziom obronić się.

- Myślę, że jest to nieuniknione. - mruknęłam smutno. - Krasnoludy i elfy nigdy się nie lubili, a już w szczególności krasnoludy z Żelaznych Wzgórz nie cierpią elfów z Mrocznej Puszczy.

- A co będzie z nami? - dziewczynka spojrzała na mnie ze łzami w oczach. - Co z tatusiem?

- Będziemy się bronić, jeśli do tego dojdzie. - odezwałam się donośnym głosem, bowiem pod flankami, na których stałyśmy, zgromadzili się ludzie, którzy pozostali w mieście. - Lecz myślę, że to nie przeciwko krasnoludom przyjdzie nam walczyć. Przeczuwam, że nasz wróg już wie o śmieci Smoka i odzyskaniu góry przez Thorin'a. - westchnęłam, patrząc w stronę Erebor'u. - Powinniśmy przygotować się na atak orków, który na pewno nadejdzie, prędzej czy później.

Ludzie spojrzeli na mnie z przerażeniem. Zeszłam szybko z murów i zabierając po drodze Tildę, która trzymała się mnie od samego rana, pobiegłam czym prędzej poszukać jej siostry i brata. Wiedziałam, że w tym momencie będą mi bardzo pomocni, nie znam nikogo z tego miasta, a trzeba się jakoś przygotować do bitwy, muszę im pomóc.

- Bain! Sigrid! - krzyknęłam, kiedy zobaczyłam ich na starym rynku.

- Co się stało? - chłopak od razu wstał i podbiegł do mnie, a zaraz za nim jego siostra.

- Musicie mi pomóc. - postawiłam dziewczynkę, którą cały czas trzymałam na rękach, na ziemi obok mnie. - Jak najszybciej wszyscy ludzie muszą zgromadzić się na tym rynku.

- Dlaczego? - spytała dziewczyna.

- Dowiecie się za chwilę, sprowadźcie ich jak najprędzej. - powiedziałam z przejęciem. - Nie mamy ani chwili do stracenia.

Dzieci pokiwały głowami i rozbiegły się w różne strony, ja w tym czasie wspięłam się na wieżyczkę zegarową, która znajdowała się w rogu placu. Rozejrzałam się wkoło i zamknęłam oczy. Wyciszyłam się i wsłuchałam w matkę ziemię. I wtedy to usłyszałam. Kroki wielkiej armii i wiercenie w ziemi. Następnie zobaczyłam zastępy orków, zbliżające się do miasta, do góry. Ujrzałam też grotołazy, które wyjadały tunele w ziemi. Nagle poczułam jak ktoś mnie ciągnie za rękę. Odruchowo wyciągnęłam sztylet i obracając się przyłożyłam go do gardła tej osobie. Kiedy spojrzałam na twarz mojej ofiary, zobaczyłam przestraszone oczy młodego Bain'a. Szybko schowałam broń.

- Wybacz, chłopcze. Odruch wypracowany w walce. - mruknęłam. - Mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłam.

- Nie... Nie, nic się nie stało. - zająknął się. Następnie odchrząknął. - Sprowadziliśmy ludzi na plac, tak jak prosiłaś, pani. - spojrzałam w prawo i faktycznie, zebrał się tam niezły tłum.

- Witaj ludu Esgaroth! - zaczęłam. - Nazywam się Vanyel i pragnę wam pomóc! Do miasta zbliża się armia orków! - nie owijalam w bawełnę, chciałam, żeby znali powagę sytuacji. Po tłumie przeszły szmery. - Nie wolno nam panikować, musimy złączyć swoje siły i bronić się do końca! Wasi mężowie, ojcowie, synowie będą walczyć poza murami miasta, my zaś musimy bronić się wewnątrz nich! - kontynuowałam, patrząc zgromadzonym w oczy. - Walczmy razem o życie, o przyszłość naszych dzieci! - spojrzałam na dzieci Brad'a stojące obok mnie, a następnie znowu przeniosłam wzrok na tłum. - Czy staniecie u mego boku, broniąc miasta? - wtedy odezwalo się wiele krzyków.

- Tak!

- Za dzieci!

- Za naszych mężów!

- Dobrze więc, musimy się podzielić. Ustawimy się na murach i zaraz za nimi. - tłumaczyłam. - Będziemy ostrzeliwać wroga z łuków, a później, jeśli dostaną się za mury, dojdzie do walki wręcz. - spojrzałam nad ich głowami. - Wiem, że zabicie kogokolwiek jest ciężkie, ale musicie to zrobić, aby przeżyć.

Następnie ludzie pobiegli do zbrojowni, która znajdowała się w podziemiach i zabrali broń, kolczugi, tarcze, jednym słowem, wszystko, co wpadło im w ręce. Patrząc na nich, doszłam do wniosku, że może i nie mają zbyt wielkich szans na wygraną, ale na pewno mają wielkie serca, które biją w rytm nadziei na lepsze jutro. Dlatego zostanę z nimi do końca, choćbym miała zginąć.

Po jakimś czasie, staliśmy wszyscy na murach miasta, czekając na atak. Wtem dało się słyszeć huk i z ziemi wydostały się ogromne stwory, a zaraz za nimi poczęły wybiegać hordy orków.

- A więc, niech się zacznie bitwa o losy nas wszystkich. - szepnęłam pod nosem i spokojnie wypuściłam powietrze. Kiedy zobaczyłam, że wróg zbliża się do murów, zaczęłam wydawać rozkazy. - Przygotować się! - krzyknęłam. - Spokojnie! Czekajcie na mój rozkaz! - orkowie byli coraz bliżej, już prawie, dosłownie sekunda - Strzelać! - prawdopodobnie zdarłam sobie gardło podczas tego krzyku, ale mało mnie to w tej chwili obchodziło.

Wszyscy zaczęli wypuszczać strzały, ja również, ale orków było zbyt wiele i nie nadążaliśmy ich zabijać. W końcu wyburzyli mur i dostali się do środka. Wtedy rozpoczęła się prawdziwa walka. Wyciągnęłam miecz i zabijałam każdego, kto wszedł mi w drogę. Wiedziałam, że od tej walki zależy życie i przyszłość Środziemia. Wiedzialam też, że jeśli nie nadejdzie żadna pomoc, nie mamy żadnych szans na tą wygraną. W głowie nieustannie błagałam Thranduil'a o pomoc. Miałam nadzieję, że mnie usłyszy i wysłucha.

Nagle, jakby dokładnie ktoś wysłuchał moich modłów, w mieście zaczęły pojawiać się oddziały ludzi i elfów. Uśmiechnęłam się w duchu, teraz mieliśmy szansę przeżyć. Poczułam nowe chęci do walki i machałam mieczem z jeszcze większą zaciętością niż wcześniej. W oddali zobaczyłam króla elfów, który wjechał przez główną bramę do Dale. Zeskoczył z ogromnego łosia, na którym jechał i zaczął walkę, w której żaden z jego przeciwników nie miał najmniejszych szans. Wiedząc, że nie jestem tu potrzebna, ruszyłam w stronę centrum miasta, na stary rynek. W biegu pokonałam kilka poczwar i kiedy już byłam przy wejściu na plac, zauważyłam w jednej z alejek, że dzieci Bard'a zauważyły swojego ojca, który był zajęty walką i nie słyszał ich krzyków. Wtem ze strony, z której przyszłam ja, wyszedł olbrzym, który słysząc krzyki dzieci, ruszył w ich stronę. Wiedziałam, że muszę działać szybko. Rozejrzałam się wokół i zauwazylam stary wóz, niedaleko Bard'a. Szybko obmyśliłam w głowie plan i krzyknęłam z całych sił imię mężczyzny. Ten natychmiast obrócił się w moją stronę, a ja starałam się przesłać mu moje myśli i niewiele myśląc, rzuciłam się w stronę dzieci.

- Na ziemię! - krzyknęłam i padłam na podłoże zaraz obok nich, objęłam je rękami i czekałam, aż mężczyzna zrobi to, o co go poprosiłam. Modliłam się, żeby nie wystraszył się mojego głosu w swojej głowie, w końcu nie codziennie słyszy się kobiecy głos w swoich myślach. Wtedy nad nami przejechał wóz, na którym znajdował się Bard. Odetchnęłam z ulgą, kiedy wstałam i zobaczyłam, że wbił olbrzymowi miecz w czaszkę. Pomogłam dzieciom wstać i popchnęłam je w stronę ojca, a sama rzuciłam się w wir walki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro