14. Miłość Zwycięży Wszystko.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czarodziej spojrzał na mnie z żalem i kiwnął ledwo zauważalnie głową. Ruszył w stronę zniszczonych schodów, a ja podążyłem zaraz za nim. Satrzec prowadził mnie po zawalonych korytarzach i salach, aż w końcu dotarliśmy do pomieszczenia, które kiedyś musiało być komnatą sypialną. Niestety teraz jedna ściana była w całości zawalona, dzięki czemu, do środka wpadało więcej światła.

Rozejrzałem się i wtedy ją ujrzałem. Leżała na wielkiej płycie, która musiała być częścią zwalonej ściany. Wydawała się taka mała i bezbronna. Podszedłem bliżej. Jej ciało zdobiły liczne rany i blizny. Była też trochę brudna od krwi i błota. Jej twarz i skóra były przeraźliwie blade. Mimo to była ucieleśnieniem piękna.

Uklęknąłem delikatnie przy jej ciele i zbliżyłem dłoń do jej policzka. Ująłem go i zacząłem głaskać kciukiem jej skórę. Drugą ręką odszukałem jej dłoń i splotłem nasze palce razem. Poczułem chłód, jaki bil od jej ciała.

- Czy ona? - spytałem tylko, gdyż dalsza część pytania nie chciała przejść przez moje gardło.

- Nie umarła, ale też nie jest żywa. Znajduje się obecnie na pograniczu życia i smierci. Jej ciało jest zdruzgotane, najbliższe kilka godzin będzie decydujące. - wytłumaczył czarodziej, a ja zacisnąłem powieki, czując, że z oczu zaczynają lecieć mi łzy. - Posłałem już do Lorien z wiadomością o jej stanie. Nie dłużej jak za jeden dzień Lady Galadriela powinna się tu zjawić. Jeśli jest jakiś ratunek dla naszej księżniczki, to tylko moce jej babki, najpotężniejszej Pani w Śródziemiu.

- A ty? Nie możesz jej pomóc? - spytałem rozdrażniony tym, że czarodziej nic nie robi tylko karze czekać.

- Próbowałem, ale moje moce są za słabe, nie potrafię jej pomóc, Legolasie. - mruknął Gandalf. - Pójdę zawiadomić twego ojca, gdzie jesteś, żeby się nie martwił. - dodał jeszcze i wyszedł.

Ponownie spojrzałem na twarz ukochanej. Tak bardzo chciałbym zobaczyć jej piękne oczy w kolorze morza. Oczy, w których chciałbym znów zatonąć. Jakże ja byłem głupi odrzucając od siebie uczucia, które do niej żywiłem. Teraz już nie będę udawać, że brunetka nic dla mnie nie znaczy. Będę jej okazywać swoją miłość na każdym kroku, nawet jeśli mnie nie zechce. Postaram się o jej względy, sprawię, że ona też mnie pokocha.

- Amin mela lle najdroższa. I przysięgam, że nie odpuszczę, będę włączyć o naszą miłość. - szepnalem. Następnie położyłem głowę przy jej ręce, którą trzymałem obiema dłońmi i chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale nagle poczułem straszny ból głowy i chyba zemdlałem.

- Legolasie! Legolasie! - słyszałem czyiś głos, jakby w swojej głowie.

- Kim jesteś? - spytałem.

- Jestem babką Vanyel, czuję, że ulatuje z niej życie. Tylko Ty możesz ją uratować!

- Ja? Ale jak? - zdziwiłem się. - Gandalf mówił, że tylko Ty możesz jej pomóc.

- Obawiam się, że gdy przybędę, może być już za późno.

- Co więc mam zrobić? Jestem gotów na wszystko.

- Tylko prawdziwa miłość może ją uratować, trucizna zatruwa jej ciało, ale to nie to ją zabija. Mroczny pan wszedł do jej umysłu i zajmuje jej myśli. Musisz sprawić, żeby jakiś impuls ją obudził, a cień odejdzie.

- Jaki impuls? Pani, nie rozumiem!

Ale Pani Galadriela już się nie odezwała. Tak samo szybko jak ona zniknęła, tak prędko moje oczy się otworzyły. Spojrzałem zdezorientowany wokół. Nic się nie zmieniło, Vanyel nadal się nie obudziła. Westchnąłem i zacząłem rozmyślać nad słowami czarodziejki. Impuls prawdziwej miłości.

Moje przemyślenia przerwała ręka, która ścisnęła moje ramię. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem za sobą swojego rodzica. Stał nade mną ze współczującym uśmiechem i ściskał mocno moje ramię.

- Tak mi przykro synu. - powiedział. Starał się być niewzruszony, ale i tak zobaczyłem kilka łez w jego oczach. Elfka była ważna także dla niego.

- Ona nie umrze ojcze. - zapewniłem go gorliwie, ale bardziej chyba chciałem pomoc sobie. - Ja jej pomogę.

- Synu, tylko Lady Galadriela może tu coś zdziałać. - westchnął mój ojciec.

- Nie, ona powiedziała, że impuls prawdziwej miłości ją uratuje. Ja ją uratuje, tylko... - i wtedy do mojej głowy wpadł pomysł, może był banalny, ale warto było spróbować.

- Tylko co? Legolasie? - nie słuchałem już ojca, skupiłem się za to na dziewczynie, której ręki nie puściłem ani na sekundę.

Nachyliłem się nad nią i odgarnąłem włosy z jej twarzy, następnie ująłem jej policzki w dłonie i opuściłem usta na jej wargi. Były one przeraźliwie zimne i już traciłem nadzieję, ale wtedy stało sie coś, czego się nie spodziewałem. Elfka oddała pocałunek. Uśmiechnąłem się i powoli oderwałem od brunetki. Nadal jednak trzymałem jej twarz w dłoniach.

- Vanyel, ty żyjesz... - szepnąłem niedowierzając.

- Legolasie... - położyła drżącą rękę na moim policzku, a w jej oczach pojawiły się łzy, ja już miałem mokre policzki. Pocałowałem jej dłoń, każdy palec z osobna.

- Tak się bałem. Myślałem, że już nigdy nie będę mógł powiedzieć ci co czuję. - wyznałem i pokręciłem głową.

- Słyszałam, kiedy mówiłeś do mnie, ale powiedz proszę, że to nie był tylko sen. Bo jeśli tak, to... - odwróciła ode mnie twarz.

- Amin mela lle, czy to te słowa chciałaś usłyszeć? - złapałem jej podbródek i zbliżyłem jej twórz do swojej. - Kocham cię Vanyel, ponad wszystko.

- Och, Legolasie... - westchnęła płaczliwie. - Ja również cię miłuje. Z całego serca.

- Czy to znaczy, że wybaczysz mi moje głupie zachowanie? - spytałem niepewnie.

- Już dawno ci wybaczyłam najdroższy. - znów złapała za mój policzek, a ja wykorzystałem sytuację i przyciągnąłem ją do pocałunku. Elfka jęknęła w moich ramionach. Kiedy opuściłem jej wargi, całowałem każdy najmniejszy fragment jej twarzy. Powieki, policzki, nos, wszystko.

- Legolasie. - elfka zaśmiała się i próbowała mnie odepchnąć ręką, ale zacząłem wtedy całować jej dłoń i jej śmiech stał się głośniejszy. - Wystarczy.

- Nie przeżyłbym, gdyby coś Ci się stało. Teraz wszystko będzie inaczej, tak jak powinno być od początku. Będę cię obdarowywał prezentami, opiekował się tobą i pokazywał jak bardzo cię kocham. - powiedziałem, patrząc prosto w jej oczy.

- Ja również będę o ciebie dbać kochany. - elfka wtuliła się w mój tors, a ja schowałem twarz w jej włosach. Spojrzałem ponad jej głową na ojca, o którego obecności kompletnie zapomniałem. Stał w tym samym miejscu i uśmiechał się szeroko w moją stronę.

- Moi drodzy, skoro Vanyel czuje się lepiej, może przenieślibyśmy ją do naszego pałacu? Twoja babcia będzie tam szybciej niż w Ereborze. A i mamy tam medyków, którzy na pewno się tobą należycie zaopiekują. - władca podszedł do nas powoli i położył dłonie na naszych ramionach.

- Co ty na to najdroższa? - odsunąłem ją troszkę od siebie.

- Najpierw muszę pożegnać się z przyjaciółmi, ale myślę, że jest to dobry pomysł. - posłała memu ojcu nieśmiały uśmiech.

- A zatem wyruszymy jeszcze dziś wieczór. - zarządził Thranduil i wyszedł z sali, zostawiając nas samych.

Spojrzałem z żalem na elfke i pomyślałem o tym, ile bólu przeżyje, kiedy dowie się o śmierci krasnoludów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro