15. Pożegnania.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Namarië mellon... - szepnęłam i ucałowałam czoło Thorina, który mimo, że leżał na jednym z trzech wzniesionych kamieni trumiennych, wyglądał jakby tylko spał. Niestety to nie była prawda, moi trzej przyjaciele nie żyli, wszyscy trzej zginęli. Dopełniło się marzenie Azoga - ród Durina się skończył, podczas bitwy pięciu armii polegli jego ostatni następcy.

- Vanyel, czy wszystko w porządku? - odwróciłam głowę w stronę blondwłosego elfa, który trzymał mnie w swoich ramionach. Bardzo chciałam ostatni raz pożegnać moich drogich towarzyszy, a że niestety, nadal byłam bardzo słaba, Legolas zaoferował swoją pomoc i dosłownie nosił mnie na rękach.

- Oprócz tego, że oni już się nie obudzą, wszystko jest jak najlepiej. - uśmiechnęłam się pomimo łez płynących z moich oczu.

- Hiro hyn hidh ab'wanath. - powiedział, patrząc na ciała krasnoludów. Pokiwałam głową i wtuliłam się w ciało księcia. Podczas ostatnich godzin był dla mnie ogromnym wsparciem, był przy mnie cały czas. Ułożyłam głowę na jego ramieniu, w zagięciu szyji elfa.

Zewsząd dookoła dochodziły śpiewy żałobne krasnoludów. Opiewali w swoich pieśniach wszystkich członków rodu Durina. Wysławiali męstwo i odwagę każdego z młodych książąt, którzy w tym momencie leżeli bez życia. Czuło się wyraźnie żal, który roztaczał się w powietrzu. W końcu w jednym dniu polegli trzej wielcy wojownicy i przyszli władcy.

- Vanyel, już pora. - poczułam ciepły oddech księcia na swoim uchu. Spojrzałam na niego i ledwo widocznie skinęłam głową.

Ostatni raz rzuciłam okiem na ciała przyjaciół i książę wyniósł mnie z sali. Od razu ruszył w stronę głównego wyjścia, gdzie zaraz za fosą czekali zbrojni jego ojca. Specjalnie dla mnie król Thranduil sprowadził ze swojego pałacu karocę, żebym mogła bez większego uszczerbku na zdrowiu, dotrzeć do Mrocznej Puszczy.

- Może jednak dałabym radę iść sama? Na własnych nogach? - spytałam elfa.

- Nie, jesteś na to zbyt słaba, a mi nie przeszkadza noszenie ciebie. Jest to bardzo przyjemne. - książę uśmiechnął się frywolnie. Ja zaś spłonęłam rumiencem i żeby nie pokazać tego elfowi, schowałam twarz w jego torsie. - Nie chowaj się kochanie, do twarzy ci z rumianymi policzkami. - pokręciłam tylko głową.

- Wasza wysokość. - usłyszałam zaraz obok siebie. Natychmiast odwróciłam głowę w stronę głosu i zauważyłam elfa o ciemnych włosach, prawie czarnych. Z tego co pamiętam nazywał się Merin i był przybocznym króla Thranduila.

- Co się stało? - spytał go Legolas, który od razu zmienił swój ton z wesołego na poważny.

- Twój ojciec prosił, żebyście się pospieszyli, gdyż niedługo zapadnie noc, a po obrzeżach mogą kręcić się niedobitki orków. - elf wyjaśnił wręcz służbowym tonem.

- Ojciec ma rację Vanyel, musimy się pospieszyć. - książę tym razem spojrzał na mnie.

- A zatem nie każmy mu czekać. - odrzekłam i opadłam głową na ramię blondyna.

Książę już nic nie powiedział, tylko szybkim tempem ruszył w stronę wyjścia. Ja rozglądałam się po bokach,  chłonąc jak najwięcej z otoczenia i oczami wyobraźni widziałam, jak krasnoludy żyją tu szczęśliwie. Jak mały Thorin biega między strażnikami, żeby uciec przed ojcem, który z uśmiechem na ustach go gonił. Widziałam piękne sale, które kiedyś znowu będą takie jak za czasów swojej świetności. W murach twierdzy znowu rozbrzmią dzwony, które będzie słychać aż w Mrocznej Puszczy. Kiedyś Erebor znowu stanie się najswietniejszym królestwem krasnoludów. Uśmiechnęłam się na te myśli. Mimo zwad między naszymi rasami, życzyłam im jak najlepiej. Ponieważ w końcu, po wielu latach tułaczki, odzyskali swój dom. Mam nadzieję, że Thorin, Kili i Fili są szczęśliwi, gdziekolwiek teraz są. W końcu spełniło się ich największe marzenie - krasnoludy odzyskały swoją ojczyznę.

- Za ten uśmiech oddałbym wszystko. - z moich myśli o potomkach Durina, wyrwał mnie subtelny głos Legolasa. Spojrzałam więc na niego, nie przestając się uśmiechać. - O czym myślałaś najdroższa? - schylił się, by musnąć ustami mój nos.

- Zastanawiałam się czy Thorin i chłopcy są szczęśliwi. - przyznałam. - W końcu o to walczyli. - wskazałam ręką na całokształt wokół nas. - O dom.

- Sądzę, że są dumni, bo to oni doprowadzili do odzyskania Ereboru.- książę zamyślił się na chwilę. - Ich śmierć nie pójdzie na marne. Zobaczysz, ta twierdza powstanie z gruzów i będzie tak świetna jak za czasów Durina. - Legolas pokiwał delikatnie swoją głową, jakby dla potwierdzenia swoich słów.

- Masz rację, wasza wysokość. - nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do zwalonych wrót twierdzy. Zdziwiłam się, widząc stojących przy nich krasnoludów, już nie trzynastu, a dziesięciu. Tym, który wyszedł nam naprzeciw był Balin. - Erebor powstanie. A w naszej pamięci na zawsze pozostaną polegli towarzysze, dla nich odbudujemy królestwo rodu Durina. - na twarzy krasnoluda pojawił się szeroki uśmiech.

- Legolasie, postaw mnie proszę. - spojrzałam na księcia z nadzieją. - Wesprę się na tobie, ale pozwól mi stanąć naprzeciwko nich, jak równy z równym. 

Książę nie był zadowolony z mojego pomysłu, ale pod wpływem mojego spojrzenia, uległ i powoli postawił moje stopy na podłożu. Jednak ani na chwilę nie zabrał swoich ramion, przez co stałam oparta o niego, praktycznie całym ciałem.

- Przyjaciele, dziękuję wam za wszystko. - zaczęłam spokojnie, ale czułam jak wzruszenie obejmuje moje ciało. - Nie będę tutaj wiele się rozwodzić, ale powiem jedno. Na zawsze pozostaniecie w mojej pamięci. Nigdy was nie zapomnę. - w moich oczach pojawiły się krople łez. - Cieszę się, że mogłam przyczynić się do tego, że odzyskaliście dom, który się wam należał. Z całego serca życzę wam, żebyście go odbudowali i mogli się nim cieszyć do końca swoich dni. - czułam, że mój głos drży coraz bardziej, więc postanowiłam zakończyć swój krótki wywód. - Po prostu dziękuję, że byliście tak świetną kompanią i że zyskałam w was przyjaciół na całe życie.

- Bądź zdrowa Lady Vanyel. - Balin podszedł do mnie i złapał moje dłonie w swoje ręce. - A jeśli kiedykolwiek zapragniesz nas odwiedzić, wiedz, że Erebor stoi dla ciebie otworem. Zaś my zawsze będziemy sławić twoją dobroć i odwagę, które pokazałaś podczas wyprawy. - uśmiechnęłam się. - Dziękujemy za wszystko, nasza najdroższa przyjaciolko. - rzekł jeszcze i przytulił mnie na tyle mocno, na ile pozwoliły mu ramiona księcia, oplatające mnie w pasie. -  A ty, wasza wysokość, dbaj o nią, bo nie zdajesz sobie sprawy, jak wielki skarb trzymasz w ramionach.

- Przyrzekam, że tak będzie. - Legolas powiedział z uśmiechem.

- Vanyel, pozwól, że my również cię pożegnamy. - krasnoludy, które dotychczas stały spokojnie, tylko patrząc na rozgrywającą się scenę, podeszły do mnie i każdy z dziewięciu mnie uściskał.

- A więc żegnajcie przyjaciele, do zobaczenia! - krzyknęłam, kiedy razem z Legolasem w końcu wyszłam z twierdzy. Krasnoludy stały w tym samym miejscu i z uśmiechami na ustach patrzyły w naszą stronę. Nagle Balin coś powiedział i każdy z kompanii położył swoją prawą rękę na sercu, a następnie ukłonił w moją stronę.

Moje oczy ponownie tego dnia zaszły łzami - Tenna' telwan - pomyślałam i odwróciłam głowę w stronę zachodzącego słońca.

***

Ogólnie to witam, od jakiegoś czasu staram się dodawać rozdziały co tydzień, ale nie jest łatwo. Wena raz jest raz jej nie ma, bywa. Na razie jest, więc się cieszę, bo mam mnóstwo pomysłów i zapisuje je, żeby nie zapomnieć. Także nie martwcie się, rozdziały, jak na razie, będą pojawiać się raz na tydzień.

A, no i słowniczek, bo nie każdy może rozumieć elficki (ja też nie do końca kumam, więc używam słowników).

Namarië mellon--żegnaj przyjacielu

Hiro hyn hidh ab'wanath--oby znaleźli pokój po śmierci.

Tenna' telwan--do zobaczenia wkrótce

Niech moc będzie z wami! I do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro