ROZDZIAŁ 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Właśnie wniosłam ostatni karton i już mam dość.

Przeprowadzki są jednak bardzo męczące.

Bardzo, bardzo, bardzo męczące.

Niestety to nie koniec, bo muszę jeszcze rozpakować całe piętnaście kartonów.

Chyba się popłaczę.

Zawsze myślałam, że dorosłość to najlepszy okres w życiu. Nie musisz się uczyć, robisz co chcesz, a co najważniejsze możesz jeść lody na śniadanie i kolacje, a nikt na ciebie nie nakrzyczy.

Szkoda tylko, że rzeczywistość nie jest taka kolorowa.

Tak naprawdę bycie dorosłym jest do dupy. Codziennie z rana musisz wstawać i chodzić do pracy, potem sprzątasz w mieszkaniu i chodzisz na zakupy, tylko po to, żeby wieczorem położyć się na łóżku i myśleć co trzeba zrobić następnego dnia.

Staram się czerpać z życia radość, ale różnie to bywa. Szczególnie teraz, gdy wypowiedzieli mi umowę i musiałam wynająć jedno z najobskurniejszych mieszkań w okolicy.

Dzień jak co dzień.

Gdy przyjechałam tu pierwszy raz, przeraziłam się, ale potem zobaczyłam ceny mieszkań w innej, ładniejszej i przede wszystkim bezpieczniejszej okolicy i uznałam, że przecież dwóch pijaczków i kilku dilerów to nic takiego.

Na pewno jakoś da się przeżyć.

Chyba nie rzucą się na mnie z jakąś maczetą, prawda?

Moje pokręcone myśli przerwał dzwonek do drzwi.

Nie powiem, że nie bałam się otworzyć, bo bałam się i to cholernie bardzo. Na szczęście chociaż wizjer w tym mieszkaniu działa tak jak powinien.

Ale po co mi sprawny judasz, skoro i tak otworzyłam obcemu mężczyźnie?

-Hej- przywitał się z uśmiechem- Shane jestem.

Przyszedł się przedstawić czy mnie zabić?

W czarnej, obcisłej koszulce i szarych dresach wygląda tak przystojnie, że zejdę na zawał.

Gorąco.

Szkoda, że okna nie działają tak jak powinny, bo zdecydowanie powinnam wpuścić tu zimne powietrze.

-Zoey- uścisnęłam jego rękę- Nie chcę być nie miła, ale co cię sprowadza?

Trzymaj fason, laska.

Nie daj się uwieść i nie obśliń się.

Dasz radę.

-Zabrałem się za gotowanie, ale nie mam mąki. Pożyczysz mi szklankę?

Nie dość, że wygląda jak grecki bóg, to jeszcze gotuje.

Ideał.

-Jasne- odpowiedziałam i podeszłam do kartonu z kuchennymi przyborami. Z samego dna wygrzebałam mąkę, a następnie odsypałam trochę do kubka- Proszę.

Wow!

To, że znalazłam jakiekolwiek jedzenie oprócz gotowców lub owoców to cud.

Zapiszę to w kalendarzu!

-Dzięki, a tak przy okazji niezły koczek- puścił mi oczko, tak dobrze słyszycie, i odszedł w stronę swojego mieszkania.

Czekaj, co?

Zamknęłam drzwi, a chwilę później byłam już w łazience i przyglądałam się swojemu odbiciu. Blond włosy spięte były w niechlujnego koczka, a pod oczami już widniały wory.

Wyglądałam jak siedem nieszczęść i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ten chłopak nigdy więcej się do mnie nie odezwał.

Cóż...

Nie będzie mi to przeszkadzało, bo jestem typem samotniczki, która rzadko kiedy imprezuję, a w wolnym czasie ogląda romanse, bo sama takiego nie doświadczy.

Jestem typową introwertyczką.

I ta typowa introwertyczka musi się rozpakować.

Mus to mus.

Jako osoba względnie inteligentna zaczynam od kartonów w kuchni i łazience. Rano będę mogła swobodnie się poruszać i nie spóźnię się, po raz trzeci już w tym miesiącu, do pracy.

Swoją, ciężką pracę kończę po dwóch godzinach. Kuchnia, łazienka i sypialnia są odgruzowane i da się przejść, dlatego salon ogarnę jutro.

Miodzio.

***

Tak jak zazwyczaj z rana wstałam wcześnie i poszłam pobiegać. Ze sportem polubiłam się niecałe dwa lata temu, bo właśnie wtedy zaczęło przeszkadzać mi moje ciało, a ja postanowiłam coś zmienić.

Nigdy nie byłam zwolenniczką użalania się, że nie można schudnąć. Wolałam pójść do dietetyka  i dostać spersonalizowaną dietę oraz plan treningowy.

Cała ja.

Niby cicha, a jednak woli przecierać własne ścieżki.

Niedawno wróciłam do mieszkania i wzięłam szybki prysznic, żeby w pracy nie odstraszyć klientów.

W sumie byłoby ciekawie.

-Cause you and I, we were born to die! - podśpiewuję pod nosem, gdy rozczesuję jeszcze mokre włosy.

Przerywa mi dzwonek do drzwi. Natychmiast idę zobaczyć kto to i tak samo jak ostatnio, zapominam o istnieniu wizjera.

-Cześć, Zoey- wita się z szerokim uśmiechem- Masz może pożyczyć banana do shake'a?

Ktoś tu chyba nie lubi zakupów i to wcale nie ja.

-Pewnie-odpowiadam i idę do kuchni po owoc- Proszę.

-Dzięki. Muszę kiedyś oddać ci te składniki.

Więcej spotkań?

Na razie, nie dzięki.

-Nie mu...

-Albo wiem!- przerywa mi- Przygotuj się na najlepsze jedzenie w swoim życiu- oznajmia i cofa się do mieszkania- Miłego dnia, Zoy.

Czy on właśnie powiedział mi, że przyniesie mi jedzenie?

Być może.

Czy nie zdążyłam zaprotestować?

Być może.

Czy jestem już spóźniona do pracy?

Być może.

W pośpiechu wybiegam z mieszania po drodze chwytając sporych rozmiarów torbę. Mam w niej strój na przebranie i zniszczone trampki. Wychodzę z założenia, że nie mam zamiaru niszczyć ładnych butów w barze. Zawsze znajdzie się pijany klient, który zwymiotuje albo wyleje na ciebie piwo i wtedy odechciewa się nawet prać tych rzeczy.

Ale dość myślenia, bo mój mały dupowóz nie chce odpalić!

No kurde!

-Może cię podwieźć?- słyszę znajomy głos.

Byłoby świetnie, bo jeśli nie pojawię się w pracy w ciągu piętnastu minut to stracę robotę.

Brzmi jak koszmar, a to tylko moje życie.

-A masz czas?- pytam z nadzieją w oczach.

-Jasne- odpowiada i uśmiecha się pogodnie- Wskakuj.

Nie zastanawiam się długo tylko wsiadam do czarnego Mclaren'a. Muszę przyznać, że samochód to ma całkiem niezły. Ciekawe gdzie pracuje? Ja z swojej nędznej wypłaty nie mogę sobie pozwolić na zakrycie rysy na zderzaku i muszę zamalowywać ją lakierem do paznokci.

Jest tanio i działa. Reszta się nie liczy.

-Gdzie cię podwieźć?- zagaja i wyjeżdża z parkingu.

-Do Por un buen dia. Tego popularnego baru koło wybrzeża.

Bar to pojęcie względne.

Por un buen dia to mieszanka klubu, restauracji i kawiarni. Podajemy tam jedzenie, organizujemy imprezy, serwujemy kawę i robimy w zasadzie wszystko.

-Pracujesz tam?

-Tak- odpowiadam i poprawiam swoją sukienkę- A ty czym się zajmujesz?

-Jestem prawnikiem.

Uuuu.

Pan prawnik nam się trafił.

-Mam nadzieję, że nie wpakujesz mnie do więzienia za jakieś przewinienia- śmieję się lekko i zauważam, że Shane też unosi kącik ust- A tak przy okazji, ile masz lat?

Ciekawska byłam od zawsze i choćbym chciała to tego nie zmienię.

-A ile byś mi dała?

Czyli tak się bawimy?

Oki doki.

-Trzydzieści.

-Nie- spogląda na mnie przelotnie- Mam trzydzieści cztery.

-A ja na ile wyglądam?

-Dwadzieścia sześć.

-Byłeś blisko. Ja mam dwadzieścia osiem- mówię i zauważam bar, w którym pracuję- Możesz mnie tu wysadzić jak nie chcesz zawracać.

-Podrzucę cię pod drzwi.

I jak wrażenia po pierwszym rozdziale. Tęskniliście?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro