3/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Mijały tygodnie, a miłość kochanków tylko nabierała pasji. Ich wielkie uczucie, trudne do ukrycia, wywołało w Riverhorn nielichy skandal. Zakochani stali się głównym tematem plotek. Kiedy jednak rodzice Very wprost oznajmili, że doskonale wiedzą, z kim spotyka się ich córka i że nie mają nic przeciwko, wiele osób się od nich odwróciło. Gwarny niegdyś dom opustoszał, ale Bern, Greta i ich córka w ogóle się tym nie przejmowali. Nieżyczliwe szepty i krzywe spojrzenia zawadzały chyba tylko Brixowi, który miał do siebie żal o to, co spowodował. Ukochana powtarzała mu jednak, by nie przejmował się głupim gadaniem ludzi, którzy nic o nich nie wiedzą.
      Wśród takich napięć minął maj i początek czerwca. Powoli zbliżało się tradycyjne święto Lago, zwane świętem Jasnych Bogów, obchodzone zawsze w dniu przesilenia letniego. Niezależnie od plotek o Verze i jej kochanku, mieszkańcy miasta zaczęli żyć przygotowaniami do tego wydarzenia. Radość z jego nadejścia podszyta była strachem – kolejny konflikt między Zachodnimi Królestwami wisiał w powietrzu jak duszący opar nad bagnami. Przeczuwano, że wojna wybuchnie lada dzień, być może tuż po Lago. Czas spokoju szybko się kończył.
      Te informacje mocno odbiły się na Verze. Pewnego dnia przybyła na spotkanie z ukochanym wyraźnie spłoszona. Brix od razu zorientował się, że sprawa jest poważna. Zabrał dziewczynę w jej ulubione miejsce, nad potok, ukląkł obok niej i po prostu zapytał, co się dzieje.
     Vera potarła nerwowo dłonie i odwróciła wzrok.
      – Idzie wojna – powiedziała cicho.
      – Wiem. Ponoć wojska już się gromadzą, po wsiach ogłaszają nabory.
    Dziewczyna spojrzała na niego załzawionymi oczyma. W jednej chwili młodzieniec zrozumiał, co jej doskwierało.
      – Boisz się, że mnie wezmą?
      – Tata mi powiedział, że tacy z naboru, bez praktyki, idą na pierwszy ogień... żeby osłabić siły wroga przed starciem z... no z prawdziwą armią – wyjąkała Vera coraz bardziej łamiącym się głosem. – I że... biją się potem na ich... trupach.
      Brix poczuł nagły przypływ gniewu. Jaki normalny ojciec opowiada takie rzeczy swojej córce?
      – Nie płacz – wyszeptał, przytulając ukochaną. Zrobiło mu się podwójnie przykro, gdy uświadomił sobie, że nigdy wcześniej nie widział, by płakała.
      – Nie płacz – powtórzył. – Przecież cię nie zostawię. Jak wojskowi pojawią się tutaj, to się schowam. A jeśli i tak mnie złapią, to ucieknę. Do ciebie.
      Vera uśmiechnęła się słabo.
      – Nie chcę cię stracić.
      – Nie stracisz. Przysięgnę na co tylko chcesz.
      Dziewczyna spojrzała na niego uważnie.
      – Jak jeszcze mieszkałam w Midfell, czytałam taką książkę z legendami – powiedziała. – Jedna z nich mi się przypomniała.
      – Jaka?
      – Dawno temu mój kraj był bardzo podzielony – zaczęła Vera, pociągając nosem. – Mieszkające tam rody ciągle toczyły ze sobą wojny. W tamtych czasach w pewnym mieście mieszkała para kochanków, Vivi i Brunon. On był wielkim wojownikiem, a ona prowadziła dom i zajmowała się handlem. Bardzo się kochali, ale Vivi ciągle bała się, że Brunon kiedyś nie wróci. Wiedziała, jak wygląda wojna. Którejś nocy, nękana strachem, wyszła na dwór i w rozpaczy zawezwała wszystkich bogów na pomoc. Krzyczała, że wolałaby umrzeć razem ze swoim ukochanym, niż zostać bez niego. Nagle zapłakanej Vivi ukazała się kobieta, ponoć bardzo piękna. Powiedziała, by odnalazła w lesie wielki buk i ułożyła przed nim krąg z białych i czarnych kamieni. O zachodzie słońca miała przyjść tam z ukochanym i wspólnie z nim wypowiedzieć słowa, które zaraz usłyszy. Dzięki temu zostaną połączeni już na zawsze. Cokolwiek się nie stanie, odejdą razem na wieczną ucztę w Fadali, boskiej krainie.
      – Vera...
      – Jasne, że nie chcę umierać, Brix. – Dziewczyna nie dała mu dojść do słowa. – I nie wiem, czy ta historia ma w sobie ziarno prawdy. Ale mimo to chciałabym spróbować. Chciałabym, żebyś jutro o zmierzchu wypowiedział razem ze mną słowa boskiego zaklęcia.
      – Ale...
      – To tylko kilka słów, proszę cię, kochany... a jeśli naprawdę wezmą cię na front, będę spokojniejsza.
      Brix nie był przekonany do tego, co zaplanowała ukochana, ale błagalne spojrzenie jej wilgotnych oczu zdusiło w nim wszelki opór. Po krótkiej naradzie umówili się, że dziewczyna sama wszystko przygotuje i spotkają się następnego dnia o zachodzie słońca na skraju lasu.


* * * * *


       – Jesteś pewna, że chcesz to zrobić akurat dzisiaj?
      Gdy Vera nadeszła, jej wybranek stał oparty o drzewo i wachlował się dłonią. Z nieba lał się nienaturalny żar, a powietrza nie poruszał nawet jeden podmuch wiatru. Zachodzące słońce rzucało na okolicę światło w barwach płomieni, co tylko potęgowało uczucie gorąca. Brix marzył o wskoczeniu do chłodnych wód Glisu i po cichu liczył, że ukochana zmieni zdanie, ale spotkał go zawód.
      – Nie marudź, idziemy. I nie machaj tak dłonią, bo będzie ci jeszcze bardziej gorąco.
      Młodzieniec wzruszył ramionami i ruszył za dziewczyną. Okazało się, że miejsce odpowiednie do odprawienia czaru znajdowało się całkiem niedaleko – już wkrótce stanęli przed wspaniałym, rozłożystym bukiem. U jego stóp na kawałku gładkiej trawy znajdował się krąg z białych i czarnych kamieni, szeroki na cztery czy pięć kroków. Na środku leżał płaski głaz, przypominając trochę ołtarz ofiarny. Brix rozejrzał się, czując jak po plecach przebiegają mu ciarki.
      – Nie wiem, czy to dobre miejsce – powiedział cicho. – Ten krąg jest taki wielki... i kamień w środku... jesteś pewna, czy to nie miejsce kultu jakiegoś zapomnianego bóstwa?
      – Skoro pozwoliło o sobie zapomnieć, to znaczy, że wcale bóstwem nie było – odparła hardo dziewczyna. – No, zaczynajmy. Klękaj.
      Widząc niemrawą minę ukochanego, dodała z uśmiechem:
      – Wiem, że czujesz się niepewnie, ale nie martw się. W domu przejrzałam jeszcze raz całą legendę i nawet zapisałam sobie słowa czaru na kartce. Wszystko będzie dobrze, kochany. Zaufaj mi.
      Brix mógłby przysiąc, że gdy klękał usłyszał niski pomruk, dobiegający gdzieś spod ziemi. Zaskoczony wpatrzył się w podłoże, ale nie zobaczył tam nic dziwnego. Nic, poza liśćmi, które wyglądały na obumarłe.
      Dziewczyna tymczasem odetchnęła głęboko i spojrzała na kartkę. Po chwili dźwięcznym głosem zaczęła powoli i wyraźnie odczytywać treść zaklęcia, tak, by wybranek mógł powtarzać za nią. Mężczyzna nie miał pojęcia, jakim językiem właśnie się posługuje i co tak właściwie mówi, ale przecież ufał Verze bezgranicznie – nawet jeśli bystry rozum podpowiadał mu, że coś jest nie tak.
      Po ledwie kilku wypowiedzianych słowach zerwał się wiatr. Był nie tylko nienaturalnie zimny, ale roznosił dziwny zapach. Coś jakby... stęchlizna? Brix skrzywił się. Miał wielką ochotę zasłonić dłonią nos, ale nie mógł się ruszyć. Przerażony nie na żarty trwał nieruchomo ze spuszczoną głową, wsłuchując się w niepokojące poświstywania wiatru i szum liści. Aby przekrzyczeć hałas, Vera mówiła coraz głośniej i głośniej – i wtedy właśnie mężczyzna usłyszał, że jej głos się zmienił. Był nie tylko niższy i grubszy, ale także zyskał dziwaczny, upiorny pogłos. Nie był to głos jego ukochanej.
      W ogóle nie był to głos człowieka.
      Tramp chciał przerwać czar, ale chociaż starał się zamknąć usta, one poruszały się niezależnie od niego. Nie mógł uciec, nie mógł nawet przestać mówić – całkowicie zniewolony musiał dopełnić tajemniczego rytuału. Bezsilnie patrzył jak rośliny na których klęczał, zaczynają gnić w nieprawdopodobnym tempie. Naraz coś uderzyło go w kark i upadło obok niego. Kątem oka dostrzegł okrągły, błyszczący czarnymi piórami brzuszek, pomarańczowy dzióbek i sterczące sztywno nóżki. Martwy kos.
      Wreszcie stojąca naprzeciwko niego dziewczyna umilkła, a razem z nią umilkł wiatr. W absolutnej ciszy od której aż dzwoniło w uszach, Brix szeptem wypowiedział ostatnie słowa czaru. Dopiero wtedy poczuł, że może się ruszyć. Zdrętwiały podniósł się niezgrabnie i cofnął o kilka kroków. To co zobaczył, sparaliżowało go.
      Na miejscu Very – jego przepięknej, ukochanej Very – zobaczył przerażającą, obcą mu istotę. Wywoływała w nim paraliżujący strach, chociaż im dłużej na nią patrzył, tym mniej wiedział. Nie był w stanie określić, jak wyglądała, ani co miała na sobie – raz zdawało mu się, że jej nagi tors zwęża się ku dołowi, tworząc długi ogon, to znów dostrzegał smukłe, pokryte łuską nogi i strzępy materiału przypominające płaszcz. A może to były popielate włosy? Przerażony mężczyzna powiódł wzrokiem wyżej – po poranionym torsie, ramionach i dłoniach o długich palcach, z których parująca krew spływała na ziemię. Gdy doszedł do twarzy, istota rozchyliła popękane fioletowe wargi w upiornej karykaturze uśmiechu, odsłaniając dwa rzędy brudnych zębów w kształcie igieł. Zapadnięte oczy miała zamknięte, ale nie wyglądało na to, by były jej potrzebne.
      – Witaj Brix – odezwała się tym samym niskim, odległym głosem. – Tyle lat cię szukałam! Myślałeś, że się przede mną ukryjesz?
      – Kim... jesteś? – wybełkotał ten, trzęsąc się jak osika.
      – No jak to, nie poznajesz mnie? – zaśmiał się demon. – Przecież to ja, Vera! Czyż nie widziałeś, jak przyjechałam do tego miasta? Czy każdej nocy nie śniłeś o poznaniu mnie? Bałeś się nawet o moją opinię! Niepotrzebnie. Już niedługo z Riverhorn nie zostanie kamień na kamieniu. Moje sługi już rozpoczęły wielką ucztę. Tak długo głodowali, udając moich rodziców, należy im się solidny posiłek... ale ja jestem tutaj tylko dla ciebie. Tego chciałeś, prawda?
      – Co?
      Brix poczuł, że robi mu się niedobrze. Miał nadzieję, że to, co właśnie usłyszał, było tylko kłamstwem.
      – Dalej nie rozumiesz, mój miły? Jestem dla ciebie ukochaną i matką, wybranką nie tylko twoją, ale i twojego ojca. Na pewno coś o mnie mówił, przypomnij sobie. Wiedział dużo, więcej niż inni głupcy, którzy ośmielali się mnie wezwać. Myślałam nawet, że jest moją szansą na powrót, że może być moim wysłannikiem... ale on próbował mnie okpić. Zdradził.
      Młodzieniec zamrugał. Co miał do tego jego zaginiony ojciec?
      – Na szczęście nie był tak sprytny, jak mu się wydawało – kontynuował demon. – Nie przewidział, że ślubuje mi posłuszeństwo nie tylko swoje, ale i całego swojego rodu. Że jego winy i niedokończone sprawy przejdą na jego potomstwo. Dlatego cię szukałam, najmilszy. Czas spłacić dług, który zaciągnął twój głupi ojciec.
      – Nie pozwolę się zniewolić, potworze! – zawołał Brix, chcąc dodać sobie animuszu.
      Istota naprzeciw niego warknęła głucho. Otworzyła zapadnięte oczy – całkowicie czarne, bez białka ani tęczówek – i spojrzała na niego tak, jak żaden człowiek nie potrafił. Wnikając do samego sedna jego duszy przekazała mu wiedzę o eonach, które przeżyła, o rzekach krwi, które spłynęły u jej stóp, o armii nieumarłych, czekających na jej skinienie i o błędzie jego ojca, który chcąc osiągnąć przyziemne cele zdecydował się przekroczyć granicę, której nie wolno było przekraczać. Pokazała mu też wszystko, czym była, czym jest i czym będzie, gdy po ludziach nie zostanie nawet ślad. Rzeczy, których żaden śmiertelny umysł nie był wstanie znieść.
     Brix poczuł, że mięśnie powoli odmawiają mu posłuszeństwa. Czuł się coraz słabszy, jakby powoli uciekało z niego życie. I właśnie wtedy, w tej chwili słabości coś sobie przypomniał. Bogactwo, które spadło na jego rodzinę nie wiadomo skąd. Śmierć wszystkich, którzy im zagrażali. Chwile, gdy ojciec znikał z domu i wracał nad ranem, wyraźnie odurzony. Stertę zakrwawionych szmat które palił w kominku myśląc, że kilkuletni syn już śpi. Ale on nie spał – obserwował ojca przez dziurkę od klucza. I słyszał jego głos, błagający o litość Czarną Panią...
     Nagle, w ostatnim przebłysku słabnącego umysłu zrozumiał. Czarna Pani. Zapomniana bogini Gniewu i Zemsty. Bogini jego ojca.
      – Verooytie – wyszeptał martwiejącymi ustami.
      Czarna Pani uśmiechnęła się niemal pieszczotliwie, ale nie wykonała żadnego ruchu. Po prostu patrzyła. Obserwowała, jak mężczyzna naprzeciw niej upada, jak ucieka z niego życie, a ciało odmawia posłuszeństwa, nie przyjmując na siebie ciężaru boskiej wiedzy. Naraz usłyszał w głowie jej szept – namiętny i przerażający zarazem:
      Krew syna za zdradę ojca. Teraz jesteś mój, Brix.
     Wraz z ostatnim tchnieniem dotarło do niego, że dla jego duszy nie ma już ratunku. Verooytie zniewoliła go tamtego pamiętnego dnia, gdy ze swoimi sługami przybyła do Riverhorn, ale ich pierwsze spotkanie tylko przypieczętowało jego los. Los, który wyznaczył mu oszalały ojciec, składając przysięgę, o której jego dziecko nie mogło wiedzieć.
      Brix był niewolnikiem Czarnej Pani od dnia swoich narodzin. I miał pozostać w jej ponurym orszaku do końca czasów.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro