1. Oberstdorf - 28 grudzień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zatrzymałam się przy słupie reklamowym i patrzyłam na przywieszony plakat, na którym było zdjęcie młodej dziewczyny. 

ZAGINĘŁA

LEONI HEISSLER

Zmrużyłam oczy, przyglądając się zdjęciu uśmiechniętej brunetki z długimi włosami, zastanawiając się, dlaczego rodzina wszczęła poszukiwania. Przecież na pozostawianej kartce wyraźnie było napisane, że mają jej nie szukać. Jednak zwykle tak już bywało, że najbliżsi dostrzegali swoje błędy, gdy było już za późno. Poprawiłam okulary na nosie, cicho wzdychając. 

— Przykra sprawa. — Zwróciłam głowę w prawą stronę, słysząc obok siebie głos. Patrzyłam na zatroskany wyraz twarzy kobiety, która zatrzymała się przy mnie. Nie rozumiałam, czemu aż tak się tym przejmowała.

— Dlaczego? — zapytałam, a starsza pani spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
Pokręciła głową, na powrót spoglądając na wiszący plakat z zaginioną siedemnastolatką.

— Przecież od trzech tygodni już jej szukają. Nie wyobrażam sobie tego, co przeżywa rodzina.

— Zostawiła im kartkę. — Wzruszyłam ramionami.

— Dziecko, co ty mówisz? Kartkę? — odrzekła z niedowierzaniem kobieta, spoglądając na mnie. — Oby znalazła się cała i zdrowa. — Westchnęła cicho. 

— Czym się pani przejmuje? Nawet nie pochodziła z Oberstdorfu.

— Nawet, jakby była z drugiego końca Niemiec, to przecież żal. Taka młoda dziewczyna. Poza tym Scheidegg jest całkiem blisko. I jeszcze zima jest — biadoliła kobieta, na co przewróciłam oczami.
Mogłam nie wszczynać tej niepotrzebnej rozmowy. Ona miała swoje racje, ja swoje. Wiadomo było, że nie dojdziemy do porozumienia w tej kwestii.
Zerknęłam przez lewe ramię, widząc zatrzymujący się po drugiej stronie ulicy radiowóz. Poprawiłam przewieszony przez ramię plecak, zaciskając mocniej pasek w dłoni. 

— Jak będzie chciała, to wróci do domu. Jest prawie pełnoletnia — odezwałam się, spoglądając na kobietę. 

— Jeśli jeszcze żyje — odparła staruszka, a ja przygryzłam wargę, słysząc te słowa.

Zastanawiałam się, dlaczego ludzie zawsze zakładali najgorsze. Ktoś nie dawał znaku życia, to na pewno nie żyje. Większość od razu dochodziła do takich wniosków. Trochę to smutne, bo niby wszystkim wkoło zależało na odnalezieniu dziewczyny, ale tak naprawdę już ją pogrzebali. Bez sensu to wszystko.

— Wie może pani, gdzie tutaj znajdę jakiś niedrogi nocleg? — zapytałam przy okazji, bo w sumie po to zatrzymałam się przy tym słupie. Myślałam, że znajdę na nim jakąś reklamę z noclegami, tymczasem wszystko wkoło było oblepione plakatami ze zdjęciami zaginionej Leoni.

— Na końcu ulicy jest dom gościnny Bolay, ale nie wiem, czy będą mieli wolne pokoje.

Westchnęłam cicho, poprawiając czapkę na głowie. Domyślałam się, że mogą być problemy, bo miasto było dosłownie oblężone przez kibiców. Rozpoczynał się Turniej Czterech Skoczni, więc nie było w tym nic dziwnego. Ja w ostatniej chwili zdecydowałam się na przyjazd do Oberstdorfu. Bilet na konkurs miałam nadzieję kupić jutro pod skocznią od tak zwanego konika, ale z noclegiem był już o wiele większy problem, a nie uśmiechało mi się spać gdzieś pod gołym niebem. Nawet nie wiedziałam,  czy przetrwałabym takie nocowanie, bo na termometrach było kilka stopni na minusie.

— Dziękuję, zapytam — odpowiedziałam.
Pożegnałam się z kobietą i ruszyłam przed siebie, rozglądając się po okolicy.
Zwolniłam kroku, widząc kolejny radiowóz. Przez zawody patrole były wzmożone, więc musiałam się pilnować. Nigdy nie było wiadomo, czy nie przyczepią się do człowieka, chociażby o to, że krzywo spojrzał. Wolałam uniknąć ewentualnej kontroli.

W końcu po kilkunastu minutach doszłam do obiektu wypoczynkowego. Weszłam na jego teren i skierowałam się do głównego wejścia. Po przekroczeniu progu zadzwoniłam dzwonkiem, który stał na ladzie i rozejrzałam się dookoła, czekając na kogoś z obsługi. Chwilę później podszedł do mnie starszy mężczyzna.

— Dzień dobry. — Przywitałam się. — Czy znajdzie się jeszcze jakiś wolny pokój na jedną noc? — zapytałam, a staruszek roześmiał się na głos.

— Proszę pani, czy pani wie, jakie wydarzenie odbędzie się jutro na skoczni?

— Tak, wiem. — Westchnęłam głęboko. — Naprawdę nic się nie znajdzie? Chociażby jakaś leżanka gdzieś na zapleczu? Bardzo mi zależy. Nie chciałabym spać pod gołym niebem — mówiłam, przyjmując niewinną minę.

Mężczyzna podrapał się po głowie, lustrując moją twarz, a ja patrzyłam na niego błagalnie. Skoro od razu mnie nie wyprosił, to miałam nadzieję, że coś wskóram. Widać było, że facet był z tych empatycznych.

— Pani zaczeka — odezwał się, po czym zniknął za drzwiami, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

Ponownie rozejrzałam się po wnętrzu, które praktycznie nie różniło się niczym od pozostałych takich obiektów. Stare budownictwo, drewniane okiennice, stojące na półce dzwonki w różnych wielkościach, jakieś kompozycje ze starych, suszonych kwiatów i mnóstwo zdjęć ze sportowych wydarzeń. Ziewnęłam szeroko, zakrywając dłonią usta. Kilka minut później wrócił starszy mężczyzna, ale nie był sam. Przyprowadził jakąś kobietę w podobnym do niego wieku. Lustrowała mnie podejrzliwie, a ja uśmiechnęłam się przyjaźnie.

— To właśnie ona — odezwał się mężczyzna.

— A szukała pani czegoś w innych pensjonatach? — zapytała kobieta.

— Tak i niestety wszystko obłożone. — Skłamałam, bo nie uśmiechało mi się chodzenie i dopytywanie o nocleg. Zresztą i tak pewnie wszędzie słyszałabym to samo, że nie ma miejsc.

— No, może znalazłby się jakiś wolny kąt, ale to tak nie wypada gościć kogoś w kantorku. Mamy pewien standard.

— Proszę pani, wezmę wszystko. Jestem młoda, to wszystko mi jedno gdzie będę spała, byleby śnieg nie padał na głowę — powiedziałam, a właściciele roześmiali się głośno.

— Eh, niech będzie. — Machnęła ręką kobieta. — Chodź, dziecko — dodała, a ja ruszyłam za nią, ciesząc się wewnętrznie.

Pokazała mi niewielkie pomieszczenie, mówiąc, że tu mogą postawić rozkładaną leżankę. Oczywiście przystanęłam na propozycję. Jeszcze bardziej ucieszyłam się, gdy powiedziała, że wezmą ode mnie połowę z tego, co zwykle biorą za normalny pokój i nie spiszą danych, bo i tak nie mogliby przypisać mnie do żadnej kwatery. To był mój szczęśliwy dzień.
Kwadrans później mężczyzna przyniósł rozkładane łóżko i pościel oraz powiedział, gdzie mogę skorzystać z łazienki. Podziękowałam mu serdecznie, po czym rozłożyłam sobie wszystko, a następnie ruszyłam pochodzić jeszcze trochę po Oberstdorfie. Jutro po konkursie miałam od razu jechać dalej, a chciałam pozwiedzać jak najwięcej.

*

Chodziłam po mieście, okrywając się szczelnie kurtką. Mróz dawał coraz bardziej o sobie znać. Nie miałam pojęcia, ile było na minusie, ale czułam, że powoli zamarzałam. Przeszłam na drugą stronę ulicy, widząc patrol policji. Nadszedł wieczór i pojawiło się jeszcze więcej funkcjonariuszy niż za dnia. Chyba liczyli na duże zyski od łamiących prawo turystów. Mijałam kolejną grupkę kilku mężczyzn, trzymających w dłoniach austriackie flagi, którzy byli już nieźle wstawieni i krzyczeli: Stefan Kraft! Przynajmniej było wiadomo komu mieli zamiar kibicować w czasie turnieju. Uśmiechnęłam się, gdy jeden z nich stracił równowagę i upadł, a reszta pokładała się ze śmiechu, stojąc nad nim. Ruszyłam dalej, kręcąc głową i zazdroszcząc im zabawy. Zastanawiałam się, czy może nie przyłączyć się do jakiejś grupy kibiców, oczywiście w moim przypadku niemieckiej, żeby też tak świetnie się bawić. Po chwili wyrzuciłam z głowy tę myśl. To byłoby nieodpowiedzialne z mojej strony i zbyt niebezpieczne, żeby spoufalać się z obcymi.
W końcu ruszyłam w drogę powrotną do Boley, bo było mi coraz zimniej od całodniowego włóczenia się. Właśnie przechodziłam przez mało uczęszczany teren, który stanowił skrót do pensjonatu, gdy spojrzałam w prawą stronę, widząc na górce grupkę  mężczyzn. Śmiali się, zjeżdżając z ośnieżonego wzniesienia. Od razu pomyślałam, że też muszą mieć już nieźle wypite, że dorosłym facetom zebrało się na takie zabawy. Śmiejąc się pod nosem, ruszyłam dalej.

— UWAGA!!! — Zatrzymałam się gwałtownie, słysząc głośny krzyk i nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, zostałam podcięta, przez co z głośnym piskiem upadłam na kogoś, i razem sunęliśmy po śniegu przez kilkadziesiąt metrów.

Mocno zacisnęłam powieki, trzymając się kurczowo osoby, na której leżałam. Podenerwowana czekałam na to, co się wydarzy. Czułam, że ten ktoś próbował nas wyhamować, ale z marnym skutkiem. Gdy w końcu zatrzymaliśmy się, ja w dalszym ciągu byłam wtulona w kurtkę osoby, która we mnie wpadła. Serce biło mi jak szalone z nerwów, bo bałam się, że uderzymy w jakieś drzewo lub skarpę i coś nam się stanie.

— Żyjesz? — Uniosłam się lekko, słysząc męski głos.

Lustrowałam twarz młodego chłopaka, zastanawiając się, czy po drodze jednak w coś nie uderzyłam, przez co miałam omamy, bo właśnie patrzyłam na Andreasa Wellingera. Jedno uderzenie mentalnie w policzek. Drugie. Trzecie. Nic nie pomagało. Nadal miałam przed oczami twarz sportowca. Musiałam uderzyć się w głowę, skoro go widziałam, nie było innego wytłumaczenia.

— Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? — dopytywał sobowtór Wellingera, na co przytaknęłam głową, milcząc w dalszym ciągu.
— Umiesz mówić? — zapytał po chwili.

— Ta... — odchrząknęłam, gdy głos uwiązł mi w gardle. — Tak. — Powtórzyłam głośniej.

— Zejdziesz ze mnie? — Kolejny raz w myślach uderzyłam się w twarz. Tym razem za swoje gapiostwo.
Od razu stanęłam na nogi i spojrzałam na młodego mężczyznę z góry. Matko, miał na sobie kadrową kurtkę reprezentacji Niemiec. Patrzyłam na podnoszącego się z ziemi chłopaka w osłupieniu. Albo oszalałam, albo to był naprawdę Wellinger. Jednak nie mogłam też wykluczyć urazu głowy.

— Sorry, że na ciebie wpadłem, ale Stephan popchnął mnie w złym kierunku — mówił, podnosząc z ziemi jabłuszko do zjeżdżania po śniegu.

— Stephan? — zapytałam, unosząc brew.

— No, Leyhe — zaśmiał się. — Na żarty mu się zebrało. Andreas jestem — dodał, wyciągając dłoń w moim kierunku.

— Alexa — odparłam, witając się z nim.
I wiem, kim jesteś — pomyślałam sobie.

— Matko, ale ty masz lodowate dłonie. — Uśmiechnęłam się krzywo, po czym szybko schowałam ręce do kieszeni od kurtki.
Były zimne, bo ciągle gdzieś się włóczyłam, a nie miałam rękawiczek. Stwierdziłam, że chyba najwyższa pora w jakieś zainwestować.

— Wellinger, ty sieroto! Zwariowałeś, że tak ludzi taranujesz?! — Przeniosłam wzrok, słysząc głośny krzyk i wtedy doszło do mnie, że na tej górce nie bawili się jacyś podpici kibice, tylko niemiecka reprezentacja skoczków.

Zagryzłam wnętrze policzka, widząc, że zbliżali się do nas jego kadrowi kumple. Robiło się zdecydowanie zbyt tłoczno. Zbyt wiele par oczu, patrzących wprost na mnie, co dla mnie jako introwertyczki było stresujące. Wzięłam głęboki oddech, poprawiając okulary na nosie i mocniej naciągając czapkę na głowę.

— Jakbyś mnie, deklu, nie popchnął w tę stronę, to nikogo bym nie staranował — powiedział Wellinger w kierunku Leyhego.

— Przedstawisz nam swoją nową koleżankę? — zapytał Constantin, mierząc mnie od góry do dołu i z powrotem, zatrzymując wzrok na mojej twarzy. To zdecydowanie nie było miłe. Mógł sobie darować.

— Alexa — odparł Andreas, przyciągając mnie do swojego boku, jakbyśmy naprawdę byli dobrymi znajomymi.
Przytrzymałam się go, gdy zachwiałam się lekko. Przywitałam się z pozostałymi, zastanawiając się, kiedy w końcu dadzą mi spokój i będę mogła wrócić do pensjonatu. Zdawałam sobie sprawę, że każdy na moim miejscu byłby wniebowzięty spotkaniem sportowców, ale ja byłam potwornie zmęczona, zziębnięta i głodna. Chciałam już znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu.

— Tutejsza? — zapytał Pius, na co zaprzeczyłam ruchem głowy. Wszyscy patrzyli się na mnie, a ja dopiero po chwili ogarnęłam, że czekali, aż powiem, skąd jestem.

— Przyjechałam z Durach — odparłam, uśmiechając się lekko.

— Dla nas? — Parsknęłam śmiechem, słysząc pytanie Geigera, by po chwili przyjąć kamienny wyraz twarzy, bo w sumie się nie mylił.

— No — mruknęłam pod nosem.

— W jakim sektorze będziesz? — dopytywał.
Wypuściłam przeciągle powietrze z płuc, bo nie podobało mi się to przesłuchanie. Zastanawiałam się, czy każdego przypadkowego kibica tak o wszystko wypytywali. 

— Nie wiem jeszcze. — Wzruszyłam ramionami.

Czułam się, jak małpa w cyrku, gdy każdy z nich świdrował mnie wzrokiem. Przełknęłam mocno ślinę, zauważając stojącego z tyłu Eisenbichlera, wpatrującego się we mnie zmrużonymi oczami. Jako jedyny nie zabierał głosu, tylko stał i obserwował mnie uważnie. Nie podobało mi się to, więc stwierdziłam, że najwyższa pora w końcu wrócić do Boley.

— Jak to nie wiesz? — Zdziwił się Stephan.

— Jeszcze nie mam biletu — odparłam, zaciskając w pięści trzymane w kieszeniach dłonie.
— Sorry  chłopaki, ale trochę mi zimno i zmęczona jestem, i chciałbym wrócić do pensjonatu — dodałam po chwili, uśmiechając się krzywo.

— Nie masz biletu? — zapytał ze zdziwieniem Schmid, a ja opuściłam barki ze zrezygnowaniem.

— No, nie mam — powiedziałam, od niechcenia. — Jutro mam zamiar kupić od kogoś pod skocznią.

— To nielegalne. — Przeniosłam wzrok na Markusa, słysząc jego słowa. Wpatrywał się we mnie, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Mogłam pomyśleć nad tym, co mówię. Teraz pan władza zapewne zacznie mnie umoralniać.
Uciekłam wzrokiem, gdy Eisenbichler wciąż się we mnie wpatrywał. Coraz mniej podobało mi się jego spojrzenie, bo było jakieś dziwne i nachalne.

— No, wiem — mruknęłam pod nosem. — Pewnie jutro najdą mnie wątpliwości i zrezygnuję z tego pomysłu. — Próbowałam jakoś wybrnąć z tego, co powiedziałam.

— Tak byłoby najrozsądniej — odparł Eisenbichler.

— Markus, ale przynudzasz — odezwał się Schmid. — Dziewczyna chce nam kibicować, a ty ją zniechęcasz.

— Andreas, a nie uważasz, że należy się jej coś w ramach przeprosin za to, co zrobiłeś? — zapytał Leyhe, szturchając w bok kolegę.

— W sumie tak. — Przyznał mu rację Wellinger. — Selfie z mistrzem olimpijskim może być? — zwrócił się do mnie, na co parsknęłam śmiechem, a reszta jak na zawołanie, uderzyła się dłonią w czoło. Tylko Markus nie wykonał tego gestu.

— Ale ty jesteś mało błyskotliwy — powiedział Geiger. —  Alexa chce być na konkursie, ale nie ma biletu. Pomyśl — mówił do kadrowego kolegi, patrząc wymownie w jego kierunku.

— Ej, właśnie! — wykrzyknął Andreas. — Załatwić ci wejście na skocznię? — zapytał, spoglądając na mnie, a mnie oczy zaświeciły się na ten pomysł. Byłoby idealnie, zaoszczędziłabym kasę.

— Nie jest rodziną — powiedział Eisenbichler. Facet ewidentnie działał mi na nerwy.

— Jak to nie? — Zdziwił się Constantin. — Skijumpingfamily. Family. Rodzina. — Tłumaczył Markusowi w akompaniamencie śmiechu pozostałych mężczyzn, a ten pokręcił z niedowierzaniem głową.

— Daj mi swój numer telefonu i jutro zadzwonię do ciebie — powiedział do mnie Andreas. — Podejdziesz w miejsce, które ci wskażę i wpuszczą cię bez problemu.

— Numer telefonu? — zapytałam niepewnie, na co on przytaknął. — Emm, mam uszkodzoną komórkę, wczoraj mi spadła na lód. — Tłumaczyłam się, poprawiając czapkę na głowie. Nie uśmiechało mi się dawać komuś obcemu mój numer, nawet jeśli był to Wellinger.

— To trochę słabo — odparł, robiąc skrzywioną minę. — To może podejdź jutro o piętnastej pod boczne wejście z prawej strony, gdzie będzie ochrona, przyjdę po ciebie i wejdziesz ze mną na teren skoczni.

— Okey — powiedziałam niepewnie, zastanawiając się, czy faktycznie tak zrobić. Miałam wrażenie, że to była podpucha i tylko sobie ze mnie żarty robili. Nie chciałam wyjść na łatwowierną idiotkę.

— Coś nie pasuje? — dopytywał Pius, widząc moje niezdecydowanie.

— Nie — zaprzeczyłam. Może jednak nie robili sobie ze mnie żartów?

— Nie widzisz, że dziewczyna jest w szoku, bo właśnie poznała gwiazdy niemieckich skoków? — odezwał się Schmid. Ten to miał wysokie mniemanie o sobie.

— To jutro? Piętnasta? — Wellinger spojrzał na mnie, wymownie, a ja przytaknęłam głową. — Tylko się nie spóźnij, bo nie będę czekał na ciebie.

— Jasne, rozumiem.

— To do jutra, Alexo. My idziemy dalej zjeżdżać sobie z górki — zaśmiał się Leyhe.

— Nie odpoczywacie przed konkursem? — zapytałam ze zdziwieniem.

— Właśnie odstresowujemy się w ten sposób — rzucił Geiger. — Cześć. — Sportowcy pożegnali się ze mną, po czym odwrócili się i ruszyli w kierunku górki.

— Dawaj, teraz moja kolej! — krzyknął Schmid, po czym wyrwał z ręki Andreasa jabłuszko i truchtem ruszył na wzniesienie.

Patrzyłam na nich z politowaniem, bo zachowywali się jak dzieci. Ciekawiło mnie, czy trener miał wiedzę na temat tego, co robili. Trochę było to niebezpieczne, bo przecież któryś z nich mógł doznać kontuzji lub się poobijać. Nic nie robili sobie z tego, że jutro miał zacząć się prestiżowy turniej. Każdy zawodnik marzył o wygranej, a oni zachowywali się, jakby im nie zależało.
Stałam, odprowadzając ich wzrokiem i ciesząc się w duchu na myśl, że będę jutro na konkursie. Wstrzymałam oddech, gdy nagle w moim kierunku odwrócił się Eisenbichler. Nie podobało mi się to, że tak zwracał na mnie uwagę. Uciekłam wzrokiem, po czym w końcu ruszyłam przed siebie. Po przejściu kilkunastu metrów poczułam w kieszeni wibrację komórki. No cóż, miałam sprawny telefon, a skoczkom skłamałam, bo wcale nie upadł mi na lód. Wyciągnęłam urządzenie i spojrzałam na wyświetlacz. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc połączenie od mojej najlepszej przyjaciółki.

— Laska! Nie uwierzysz, co się dzieje — mówiła podekscytowanym głosem, a ja przewróciłam oczami. Jak zwykle zamiast najpierw się ze mną przywitać, to od razu przechodziła do sedna.

— A ty nie uwierzysz, kogo przed chwilą poznałam — odparłam z zadowoleniem, bo wiedziałam, że szczęka opadnie jej na podłogę, gdy usłyszy, że poznałam reprezentację skoczków.

— Zaraz mi powiesz, ale mam ci coś ważnego do przekazania — powiedziała, więc zamieniłam się w słuch. Najwidoczniej faktycznie działo się coś ważnego, skoro najpierw nie chciała wysłuchać newsów ode mnie. — Jest dym... — Wypuściłam przeciągle powietrze, słuchając jej rewelacji.

********************************

Skusi się ktoś na towarzyszenie Alexie w jej przygodach?

Opowiadanie będzie składało się6–7 rozdziałów i będzie bez wszechobecnego covida 😉

Zapraszam 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro