4. Garmisch-Partenkirchen - 1 styczeń

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jęknęłam głośno, czując ogromny ból głowy. Leżałam w łóżku, nasłuchując szeptów, które po chwili kompletnie ucichły. Sądziłam, że były one wytworem mojej wyobraźni. Otworzyłam powoli oczy, ale równie szybko je zamknęłam, gdy do źrenic dotarło jasne światło, które mnie drażniło. Chwilę później ponownie spróbowałam otworzyć oczy. Pomrugałam kilkukrotnie powiekami, by następnie wbić wzrok w sufit. Patrzyłam nieobecnym wzrokiem, zastanawiając się nad tym, co działo się dnia poprzedniego, bo miałam czarną dziurę. Przetarłam dłońmi twarz, gdy powoli zaczęły dochodzić do mnie wczorajsze wydarzenia, chociaż chciałam, żeby to wszystko okazało się snem. Nagle zerwałam się do siadu, gdy mój umysł przypomniał mi o tym, że zostałam przez kogoś zaciągnięta do hotelu. Zamknęłam na chwilę oczy, masując skronie, bo taka nagła zmiana pozycji, była zabójcza dla mojej głowy. W końcu otworzyłam oczy, spojrzałam przed siebie i wstrzymałam oddech, widząc mężczyzn, którzy bez słowa wpatrywali się we mnie. Zajrzałam pod kołdrę, oddychając z ulgą, gdy okazało się, że byłam ubrana.

— Nie jesteśmy gwałcicielami, jak tamci. — Uśmiechnęłam się krzywo, spoglądając na Karla, który odezwał się o jako pierwszy.

Jakim cudem znalazłam się w pokoju skoczków? Jak mnie tam znaleźli i dlaczego ze sobą zabrali? Przecież mnie nie znali, nie byliśmy znajomymi. Może i kilka dni wcześniej spotkaliśmy się w dziwnych okolicznościach, ale nie utrzymywaliśmy kontaktów. Wprowadzili mnie na teren skoczni i tyle. Nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt dużo. No, może wyjątkiem był Eisenbichler, który wyjątkowo chciał ze mnie wyciągnąć jak najwięcej informacji. Przełknęłam mocno ślinę, krzywiąc się lekko, bo moje gardło było niczym Sahara i błagało o wodę.

— Co się wczoraj stało? — zapytałam nieśmiało, nie będąc pewną, czy chcę znać odpowiedź.

— Dobre pytanie. — Prychnął Markus, przez co przeniosłam na niego wzrok. Zrobiłam wielkie oczy, widząc limo pod jego okiem. Wtedy doszło do mnie, że to oni odciągnęli ode mnie Paula, Nicolasa i Maika, i pobili się z nimi.

— Zawsze tak imprezujesz? Pijąc do upadłego? Wiesz, że gdyby nas tam nie było, to nie leżałabyś w tym hotelu, tylko w jakimś innym, prawdopodobnie rozebrana, z tamtą trójką mężczyzn? — dopytywał ostro, a ja zacisnęłam zęby.
Patrzyłam na niego oczami, w których zaszkliły się łzy, bo miał rację. Wczoraj stoczyłam się na dno i to na własne życzenie. Wstyd jaki czułam, był ogromny i najchętniej zapadłabym się pod ziemię.

— Dziękuję — odparłam cicho, wplatając dłonie w swoje krótkie włosy.
Nie mogłam zebrać myśli. Upokorzenie, jakie czułam, spowodowało, że nie potrafiłam nic sensownego powiedzieć. Chciałam jak najszybciej zniknąć im z oczu. Po chwili spojrzałam na nich ponownie, biorąc głęboki oddech.

— Jeszcze raz dziękuję, że mi pomogliście — odezwałam się, patrząc po twarzach sportowców.
— Pójdę już — dodałam, po czym zeszłam z łóżka. Zachwiałam się, gdy moje stopy zetknęły się z podłogą, a nogi ugięły się pode mną. Usiadłam z powrotem na łóżko, żeby dojść do siebie.

— Może najpierw wytrzeźwiej — rzucił ze śmiechem Schmid.
Gdybym miała siły na cokolwiek, to jakoś bym zareagowała na jego przytyk, ale w mojej sytuacji wolałam milczeć.

— Zostawcie nas samych, chcę z nią pogadać. — Spojrzałam na Eisenbichlera, gdy odezwał się do swoich kumpli.
Ci po chwili posłusznie wyszli z pomieszczenia, życząc mi wszystkiego dobrego, a Andreas dodatkowo życzył na przyszłość więcej rozumu. Westchnęłam cicho, słysząc te słowa.

— Kim oni byli? — Markus usiadł naprzeciwko mnie, zaplatając dłonie na klatce piersiowej.
Patrzył na mnie surowym wzrokiem, czekając na odpowiedź.
Przypomniał mi tym gestem mojego ojca, który tak robił, gdy chciał mnie opieprzyć. Najpierw wyważony ton, potem krzyki, a na końcu uderzenie. Gdy potrafił nad sobą zapanować, najczęściej kończyło się tylko na spoliczkowaniu, a gdy był w większej furii, wtedy nie patrzył, gdzie bije.

— Nie wiem, poznałam ich kilka godzin wcześniej — odparłam, a Eisenbichler roześmiał się histerycznie.

— Serio? Pijesz do upadłego w towarzystwie trójki obcych mężczyzn? — zapytał, na co zacisnęłam usta.

— Najwidoczniej, panie idealny — warknęłam. Zachowywał się, jakby był nieskazitelny i nigdy nie popełnił żadnego błędu.

— Czemu uciekłaś po konkursie w Oberstdorfie? — Westchnęłam cicho, słysząc to pytanie. Nie sądziłam, że będzie wracał do tamtego dnia.

— Nie uciekłam. Po prostu spieszyłam się na pociąg — odparłam, wzruszając ramionami.

— Do Garmisch? — zapytał ironicznie. — A nie miałaś jechać do domu?

— Najwidoczniej plany mi się pozmieniały. Nie przypominam sobie, żebym musiała zdawać ci z tego relację — warknęłam, bo miałam już dosyć tego przesłuchania. Zachowywał się jak despota. Kim on był, żeby mnie strofować?

— Czemu podróżujesz sama?

— Już mówiłam ostatnio — mruknęłam pod nosem.

— Możesz mi przypomnieć? Bo nie pamiętam. — Przełknęłam mocno ślinę, bo też nie pamiętałam, co mu powiedziałam. Każdemu wciskałam inną bajeczkę i sama pogubiłam się w swoich kłamstwach.

— Kumpela w ostatniej chwili zrezygnowała. — Wzruszyłam ramionami.

— A nie mówiłaś przypadkiem, że złamała nogę? — Spojrzał na mnie triumfalnie, jakby cieszyło go to, że przyłapał mnie na kłamstwie, ale nie miałam zamiaru dawać mu tej satysfakcji i postanowiłam się bronić.

— No, i dlatego zrezygnowała — odparłam obojętnie. — Zresztą, skoro pamiętałeś, to po co pytasz?

— Po co przyjechałaś do Ga-Pa?

— Co cię to obchodzi? Jestem wolnym człowiekiem i mogę jeździć sobie, dokąd chcę — odparłam, wstając z miejsca. Denerwowały mnie te wszystkie jego pytania.
— O co ci tak naprawdę chodzi? — zapytałam, a on patrzył na mnie, mrużąc oczy.
— Pójdę już — dodałam, gdy nadal nic nie mówił.
Założyłam buty, po czym rozejrzałam się za kurtką i czapką. Podeszłam do krzesła, skąd wzięłam swoje rzeczy. Założyłam je i spojrzałam przez chwilę na pogrążonego w myślach Eisenbichlera. Zacisnęłam usta, by następnie ruszyć w kierunku drzwi.

— Wiesz, że w lesie w Scheidegg znaleźli rzeczy, które należały do Leoni? — Zatrzymałam się, słysząc te słowa i odwróciłam się w stronę Markusa.

— Po co mi to mówisz? — zapytałam, unosząc brew. Nie rozumiałam, dlaczego mi o tym wspominał.

— Ostatnio przyglądałaś się jej plakatom, to myślałem, że chciałabyś wiedzieć.

— To źle myślałeś — odparłam, naciskając klamkę, żeby w końcu opuścić pokój.

— Jeszcze jedno. — Zatrzymał mnie. — Jakby interesowały cię twoje okulary, to leżą tam, gdzie wczoraj się bawiłaś. Nie wzięliśmy ich, bo były kompletnie zniszczone — powiedział, lustrując moją twarz. Zagryzłam wargę, cicho wzdychając.

— Jasne. Cześć — mruknęłam pod nosem, wychodząc z pokoju.
Drzwi trzasnęły, a ja skrzywiłam się z powodu bólu głowy. Położyłam dłoń na gardle, mocno przełykając ślinę.

— Pić — powiedziałam pod nosem.

Ruszyłam przed siebie, by zatrzymać się chwilę później. Przeklęłam pod nosem, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że nie miałam plecaka. Nie miałam pojęcia czy oni go zabrali, czy leżał w miejscu, gdzie wczoraj piłam, ale musiałam się cofnąć, żeby zapytać o moją rzecz.
Odwróciłam się na pięcie, po czym spojrzałam przed siebie. Na korytarzu stał Markus i przyglądał mi się z uwagą.

— Rozumiem, że chciałaś wrócić po to? — zapytał, trzymając mój plecak w ręce. Przytaknęłam, ruszając w jego kierunku, po czym zabrałam swoją własność.

— Dzięki — powiedziałam, by następnie w końcu pójść do widny, a potem opuścić budynek hotelu.
Musiałam jak najszybciej wejść do jakiegoś sklepu, po coś do picia. Potem wróciłam do hostelu, gdzie odpoczywałam przez kilka godzin. Pomimo tego, co działo się wczoraj, nie miałam zamiaru rezygnować ze swoich planów. Chciałam obejrzeć konkurs noworoczny, więc o trzynastej ruszyłam w kierunku skoczni. Musiałam być tam wcześniej, żeby wyhaczyć jakąś osobę, która chciałaby sprzedać swój bilet.

*

Przestępowałam z nogi na nogę, bo minusowa temperatura dawała mi się we znaki. Popijałam wodę, rozglądając się dookoła, ale jak na złość nie zauważyłam żadnej osoby chcącej sprzedać bilet. Za to widziałam, co najmniej pięć osób z takimi samymi zamiarami, co ja. Jednak w pewnym momencie stało się to, na co czekałam. Zauważyłam młodego chłopaka z napisem na kartonie Sprzedam bilet. Byłam wniebowzięta. Skrzywiłam się, widząc mężczyznę podchodzącego do chłopaka. Ktoś mnie ubiegł. Zacisnęłam usta, obserwując ich, jak rozmawiali. Ku mojemu zdziwieniu, potencjalny kupujący odszedł od chłopaka bez biletu. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego, ale w końcu sama ruszyłam w tamtym kierunku.

— Po ile ten bilet? — zapytałam, kiwając głową w stronę napisu na kartonie.

— Trzysta euro — odparł chłopak, a ja zrobiłam wielkie oczy.

— Ile? — zapytałam z niedowierzaniem.

— Trzysta — powtórzył jak gdyby nigdy nic. Patrzyłam na niego, czekając na słowo żartowałem, ale nie doczekałam się. Przynajmniej wiedziałam, dlaczego tamten facet odszedł z kwitkiem.

— Oszalałeś? Przecież te wejściówki były po czterdzieści — odezwałam się, licząc, że facet pójdzie po rozum do głowy i opuści cenę.

— No, to sobie za tyle kup. — Wzruszył ramionami, a ja przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.

— Nikt ci tego nie kupi za taką cenę.

— Zobaczymy — mruknął pod nosem.

Odeszłam od chłopaka, bo dalsza dyskusja nie miała sensu. Nie wiedziałam, co on sobie myślał, ale to nie był mecz piłkarski z mega gwiazdami. Wątpiłam w to, że ktoś kupi od niego ten bilet. Chyba tylko jakiś desperat i totalny skokowy freak. Jakież było moje zdziwienie, gdy chwilę później podszedł do niego austriacki kibic i dobili targu. Wybałuszyłam oczy, patrząc, jak odliczał kasę, a następnie podał ją chłopakowi, otrzymując w zamian bilet. Nigdy w życiu nie dałabym tylu pieniędzy za wejście na skoki.

Szaleństwo.

Rozejrzałam się ponownie po coraz większym tłumie kibiców, którzy szli w kierunku wejść na trybuny Postanowiłam podejść bliżej, obmyślając to, jak się tam dostać. I wtedy do głowy przyszedł mi pomysł, który zrealizowałam kiedyś wraz ze swoim kuzynem mieszkającym w Anglii, gdy postanowił, że zabierze mnie na mecz, a też nie mieliśmy biletów. Kompletnie nie miałam pojęcia, czy to wypali, ale musiałam spróbować. Ustawiłam się w tłumie przy wejściu na najtańszy sektor i powoli przedzierałam się do przodu.

— Bilet — powiedział jeden z ochroniarzy, a ja zaczęłam gotować się w środku z nerwów.

— Znajomi mają z tyłu — odpowiedziałam, ściskając w dłoni pasek od plecaka, po czym odwróciłam głowę, wspinając się na palce. — Raz, dwa, trzy... — Liczyłam na głos. — Szósta osoba za mną. Tak mnie inni przepychali, że nas rozdzielono — powiedziałam, spoglądając na mężczyznę. Miałam wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi. Jednak miałam wrażenie, że każda taka akcja jeszcze bardziej mnie nakręcała.

— Co jest w plecaku? — Kiwnął głową, a ja zdjęłam go z ramienia, po czym otworzyłam.

— Tylko kilka ciuchów. — Pokazałam zawartość, przełykając mocno ślinę.

— Przechodź dalej. — Machnął ręką, więc czym prędzej odeszłam od niego. Bałam się, że za chwilę się rozmyśli.

Radość, jaką wtedy czułam, była nie do opisania. Nigdy nie sądziłam, że to wypali. Wzięłam głęboki oddech, żeby uspokoić swoje szybko bijące serce. Kilka razy zacisnęłam dłonie w pięści, bo ręce niesamowicie mi drżały. Rozmawiając z tym ochroniarzem, myślałam, że padnę na zawał.
Ustawiłam się na jednej z trybun i z uśmiechem na twarzy, obserwowałam otoczenie.

— Hej. — Zwróciłam głowę w lewą stronę, gdy ktoś odezwał się w moim kierunku. Z uśmiechem na twarzy patrzył na mnie młody brunet.

— Em, cześć — odpowiedziałam, uśmiechając się krzywo. Nie wiedziałam, czy po wczorajszej akcji powinnam zawierać nowe znajomości.

— Sama jesteś?

— No, tak wyszło. — Wzruszyłam ramionami. — Nikt z moich znajomych nie jest kibicem. — Kolejne kłamstwo, utwierdziło mnie w przekonaniu, że było ze mną coś nie tak.

— Marko. — Podał mi dłoń, którą uścisnęłam. — A to Fabio i Sven. — Znowu trójka facetów. Z takimi grupkami nie miałam miłych wspomnień.

— Alexa. — Przedstawiłam się, stwierdzając, że w sumie, mogę sobie z nimi pogadać. Dzisiaj już nie piłam i byłam w tłumie, więc nic mi nie groziło.

*

Rozmawiałam z nowo poznanymi mężczyznami, śmiejąc się co chwilę, bo byli naprawdę zabawni. Jednak, gdy dla żartu zaczęli się przepychać, zwróciłam im uwagę, że mają się ogarnąć, bo przyczepi się do nas ochrona. To było ostatnie, czego chciałam. Nie miałam pojęcia, czy moje kłamstwo wyszło na jaw, czy sprawdzający mnie mężczyzna zapomniał o tym albo machnął ręką, stwierdzając, że nie będzie mnie szukał wśród tłumu. Dlatego też wybrałam miejsce, gdzie bilety były najtańsze, bo było najmniejsze ryzyko, że będą mnie szukać. Zdawałam sobie sprawę z tego, że spotkanie z policją mogłoby się dla mnie źle skończyć.
W końcu zaczęła się rywalizacja, na którą tak czekałam. Mężczyźni, których poznałam, zrobili pomiędzy sobą zakłady o to, kto wygra dzisiejszy konkurs. Byli przy tym naprawdę zabawni, gdy dwójka z nich wybrała Geigera i kłócili się, który ma wskazać innego, bo w ustalonych przez nich zasadach była mowa o tym, że nazwiska nie mogą się powtarzać. W końcu Fabio skapitulował, stawiając na Schmida. Zdziwiona zapytałam, dlaczego żaden nie postawił na Kobayashiego, czy Graneruda, którzy byli głównymi faworytami, a oni z rozbrajającą szczerością przyznali, że stawiają tylko na niemieckich skoczków, bo chcieli, żeby Złoty Orzeł w końcu wygrał rodak.

*

To, co działo się na trybunach, gdy na belce zasiadał niemiecki zawodnik, było nie do opisania. Doping był tak głośny, że nie słyszałam własnych myśli. Wszyscy czekali na skok Piusa. Zaciskałam mocno kciuki, krzycząc wraz z tłumem. W końcu zawodnik wylądował i czekał na wynik, który pozwolił mu wygrać rywalizację w parze. Nie był to skok marzeń, ale dawał mu awans do drugiej serii i to było najważniejsze.
Po pierwszej serii żaden z naszych nie prowadził, ale Geiger i Eisenbichler byli w pierwszej szóstce, więc mieli duże szanse na podium.

*

W przerwie rozmawiałam z nowo poznanymi mężczyznami, popijając wodę, która była tak zimna, że już wróżyłam sobie chorobę. Jednak mogłam się spodziewać, że stojąc na mrozie, mineralna będzie równie mroźna. W głowie obmyślałam plany na kolejną podróż. Nie miałam pojęcia, jak dostać się do Innsbrucka.

— Sorry — odezwałam się w kierunku chłopaków, których wcześniej poznałam. — Kojarzycie, czy jest jakieś połączenie stąd do Innsbrucka? — zapytałam z nadzieją, że mi pomogą. W końcu byli tutejsi.

— Wiem, że na pewno coś rano jeździ, ale nie mam pojęcia, o której dokładnie.

— A dzisiaj wieczorem coś?

— Nie ma szans. — Skrzywiłam się, bo miałam nadzieję, że po konkursie od razu wsiądę w pociąg i pojadę dalej, a tak wiedziałam, że będę musiała znowu zakombinować z noclegiem.

— Wybierasz się na kolejny konkurs? Masz bilet? — Przytaknęłam, a oni zagwizdali z uznaniem. Gdyby wiedzieli, że blefowałam, to nie zareagowaliby w ten sposób. No dobra, w jednym nie skłamałam, że pojadę na zawody. Jednak wejściówki na skocznię nie posiadałam.

— Zazdro — odezwał się Sven. — Tylko proszę cię, nie mów, że na poprzednim konkursie też byłaś — dodał, a ja uśmiechnęłam się lekko. — Już cię nie lubię — zaśmiał się. — Też chcieliśmy jechać do Oberstdorfu, ale przegapiliśmy sprzedaż biletów.

— Wasza strata. — Parsknęłam śmiechem, na co oni zrobili obrażone miny, by chwilę później zaśmiać się głośno.

*

Drugą serię podziwialiśmy z jeszcze większymi emocjami. Ściskałam tak mocno kciuki, że miałam wrażenie, że za chwilę połamię sobie paznokcie, a gdy skok oddał ostatni zawodnik, ludzie na trybunach dosłownie oszaleli, bo po nieudanym skoku Kobayashiego, było wiadomo, że pierwsze miejsce zajmie Geiger. I tak jak po konkursie w Oberstdorfie od razu sobie poszłam, tak tym razem zostałam do samego końca, żeby obejrzeć dekorację najlepszej trójki.

*

Pół godziny później trybuny zaczęły pustoszeć. Kibice rozchodzili się w szampańskich nastrojach. Trzeba było przyznać, że konkurs noworoczny poszedł o wiele lepiej, niż zakładali wszyscy eksperci, bo nikt nie wierzył, że w pierwszej piątce będzie dwóch naszych, a na dodatek Geiger zwyciężył.

Westchnęłam cicho, rozglądając się dookoła, gdy stałam już poza terenem skoczni. Ludzie porozchodzili się lub odjechali samochodami. Otrząsnęłam się z zimna, wyciągając komórkę z kieszeni kurtki. Uruchomiłam Internet i weszłam na stronę z rozkładem jazdy pociągów. Skrzywiłam się, widząc, że pociąg do Innsbrucka odjeżdżał dopiero o szóstej czterdzieści cztery. Przygryzłam palec, zastanawiając się, co robić dalej. Zwróciłam głowę w prawą stronę, słysząc głośny śmiech. Skoczkowie wsiadali do busów i odjeżdżali w stronę hotelu. Zazdrościłam im, że za chwilę mieli znaleźć się w cieple. Ponownie spojrzałam na wyświetlacz telefonu, na którym widniał rozkład jazdy. W końcu urządzenie przeszło w stan uśpienia, a ja odetchnęłam głęboko, chowając je do kieszeni. Poprawiłam czapkę na głowie i ruszyłam w stronę dworca, na którym zamierzałam spędzić noc, bo nic innego mi nie pozostawało. Nagle poczułam wibrację telefonu. Wyciągnęłam komórkę i odblokowałam, zauważając ze zdziwieniem wiadomość z obcego numeru.

+4908662607899: Mam nadzieję, że konkurs się podobał. Markus Eisenbichler.

Przełknęłam mocno ślinę, rozglądając się dookoła. Wtedy dostrzegłam odjeżdżającego spod skoczni busa z reprezentacją Niemiec. Wypuściłam powietrze z płuc, zastanawiając się, skąd Eisenbichler miał mój numer. Przeklęłam pod nosem, uświadamiając sobie, że musiał grzebać mi w komórce, gdy leżałam pijana. Ruszyłam w końcu w kierunku dworca z myślą, że muszę pozbyć się tego numeru i kupić sobie jakiś inny. Problem był tylko jeden. Zarówno w Niemczech, jak i Austrii musiałam podać dane do rejestracji karty, a nie miałam przy sobie żadnego dokumentu. Miałam dwie opcje, jak wybrnąć z tej sytuacji i miałam nadzieję, że któraś wypali.

*

Rozejrzałam się po hali dworca, szukając miejsca, w którym mogłabym ze spokojem dotrwać do rana. W końcu ruszyłam w kierunku kąta, gdzie usiadłam na rozłożonej przeze mnie bluzie. Skrzywiłam się, opierając się o ścianę, bo założony plecak uwierał mnie, ale nie chciałam go ściągać. Bałam się, że ktoś mógłby mnie okraść. Podkuliłam nogi, oplatając je rękoma i położyłam brodę na kolanach. Zagryzłam wargę, gdy odezwał się mój żołądek. Kolejny raz podczas ostatnich dni doświadczyłam głodu. Pieniądze musiałam oszczędzać na nocleg w Austrii. Cały czas zastanawiałam się, jak poradzę sobie w dalszej podróży. Wiedziałam, że jak dojadę do Austrii, to będę musiała znowu popytać w jakiejś restauracji, czy mogłabym sobie dorobić. Nie miałam innego wyjścia.

***

Wzdrygnęłam się, słysząc tubalny śmiech. Ziewnęłam szeroko, wyciągając z kieszeni komórkę i zrobiłam wielkie oczy, widząc, że było już po szóstej. Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam. Obiecałam sobie, że nie usnę, żeby nikt mi nic nie zrobił, ale mój plan nie wypalił. Całe szczęście, że obudzili mnie ci głośni turyści, bo inaczej zaspałabym na pociąg. Gdy wstałam na nogi, przeciągnęłam się, a chwilę później podrapałam się po głowie, zamyślając się na chwilę. Musiałam zdobyć jakoś bilet do Innsbrucka. Nie chciałam marnować niewielkiej sumy pieniędzy, którą miałam w portfelu, a jazda na gapę też nie wchodziła w grę. Zmrużyłam oczy, widząc trzy dziewczyny, stojące przy biletomacie, które głośno komentowały swój zakup. Przynajmniej dzięki temu dowiedziałam się, że mają zamiar jechać w tym samym kierunku co ja. Obserwowałam je dokładnie, dostrzegając, jak odkładają bilety na swoje walizki.

Idealnie  pomyślałam.

Jeszcze bardziej ucieszyłam się, gdy dwie z nich ruszyły w kierunku toalet, a trzecia, chociaż została, żeby pilnować bagaży, to była zajęta przeglądaniem czegoś w telefonie. Ostrożnie podeszłam do niej tak, żeby mnie nie zauważyła, po czym wyciągnęłam dłoń w kierunku walizki i zgarnęłam z niej bilet, by następnie bezszelestnie, ale szybkim krokiem oddalić się od niej.
Odetchnęłam głęboko, przecierając czoło, bo zrobiło mi się gorąco podczas tej kradzieży. Trzeba było nazwać rzeczy po imieniu. Kolejny raz coś ukradłam i co gorsza, nie czułam z tego powodu wyrzutów sumienia. Ruszyłam w stronę peronu, żeby wsiąść do pociągu. Oczywiście nie miałam zamiaru korzystać z przydzielonego miejsca. Na głowę nie upadłam, bo od razu wyszłoby, że to ja ukradłam bilet. Miałam zamiar przesiedzieć ponad godzinną podróż na korytarzu pod pretekstem prowadzenia rozmowy przez telefon. W końcu nikt nie lubił, gdy rozmawiało się w przedziale. Zwiesiłam głowę w dół, widząc dziewczyny, które okradłam. Dyskutowały zawzięcie o tym, co mogło się stać z biletem jednej z nich, gdzie i kiedy mogły go zgubić. Uśmiechnęłam się pod nosem z ich naiwności. Usiadłam w kącie, podłączając przy okazji ładowarkę do gniazda USB, żeby naładować telefon. Kochałam nowoczesne rozwiązania. Dzięki nim mogłam przynajmniej cieszyć się z pełnej baterii. Wybrałam numer do przyjaciółki i zaczęłam łączenie, żeby posłuchać najnowszych wieści, odnośnie postępu w poszukiwaniach zaginionej Leoni.

***************************

Kolejny rozdział 4 stycznia 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro