Felix. Mroczna zemsta - tom 2, rozdz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Greta

Mój rodzinny dom znajdował się w bezpiecznej willowej dzielni- cy. Od ulicy oddzielał go potężny, wysoki płot z kutych przęseł

i ogród. Budynek stał w głębi, a jego fasada była dość skromna, z wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami i ośmioma oknami. „Po co ludzie mają się nami interesować", twierdził mój ojciec i wy- budował dom tak, że z ulicy nie było widać jego ogromu. Mógł tu urządzać te swoje przyjęcia, bo przecież tylko o nie chodziło, a nie o wygodę rodziny.

Zaparkowałam w garażu, po czym szybkim krokiem weszłam do holu. Od razu dopadła do mnie moja siostra Lilka. Wciągnęła mnie do niewielkiego gabinetu obok wejścia.

– Ojciec cię szuka! – zakomunikowała szeptem.

– I co z tego? – Wzruszyłam ramionami. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

– A to, że podsłuchałam jego rozmowę z sekretarzem. – Ty zawsze podsłuchujesz – stwierdziłam.
– I dobrze na tym wychodzę.
Zaśmiałam się.

– Więc co się stało tym razem? – zagadnęłam.

Lilka miała rację, zawsze dobrze wychodziła na tym podsłu- chiwaniu. Tylko że nawet gdy ojciec ją przyłapał, nie robił z tego afery, a jeszcze ją chwalił, że dziewczyna potrafi sobie radzić w życiu. Ona zawsze spadała na cztery łapy. Gdyby to mnie przy- łapał... Wymówkom nie byłoby końca.

Lilka spojrzała na mnie, zmrużyła wielkie brązowe oczy i szepnęła:

– Jutro przyjeżdża do nas Felix. Ojciec go zaprosił.

– Felix? Po co? – zainteresowałam się i poczułam, jak moje plecy i ramiona pokrywa gęsia skórka.

– Będą rozmawiali o interesach i najważniejsze... To podob- no tajemnica. Nikt nie powinien dowiedzieć się o tej wizycie.

Tego zażądał od sekretarza ojciec.
Felix... pomyślałam w duchu i poczułam, jak moje serce dud-

ni. Tak, tęskniłam za nim i za tym wszystkim, co kiedyś nas

spotkało. Jednak jeszcze silniej go nienawidziłam i najchętniej wydrapałabym temu nieczułemu burakowi oczy! Skurwysyn je- den! Nie wyobrażałam sobie, abym była w stanie się z nim spo- tkać. To było ponad moje siły.

– Po co ojciec go sprowadza?! Co on znowu knuje?! – zezło- ściłam się. Przecież lepiej żyło mi się bez jakichkolwiek wzmia- nek o Felixie.

– Cicho bądź, wariatko. Udawaj, że nic nie wiesz. Masz być słodka i pewnie wtedy się czegoś dowiesz. Nie walcz z nim, nie oponuj, tylko przytakuj i chwal jego dobre pomysły.

– Nie potrafię...
– Potrafisz. Bądź prawdziwą kobietą i udawaj!
Udawanie zainteresowania męskimi przechwałkami zawsze

wychodziło lepiej Lilce. Mnie takie zachowanie irytowało i od razu o tym mówiłam, wszczynałam dyskusje i wojny. Ojciec też nie był lepszy i nadal traktował mnie jak ubezwłasnowolnioną córeczkę, a przecież miałam własne zdanie i cięty język.

– Jak mam to zrobić?

Lilka westchnęła i usiadła na wygodnym krześle pod oknem. Jak zwykle wyglądała rewelacyjnie. Ciemne długie włosy, ideal- ne kości policzkowe i pełne usta pomalowane odpowiednią, czer- woną szminką. Biała sukienka na ramiączkach idealnie opinała jej wysportowaną sylwetkę. Była piękną kobietą, tą ładniejszą i faworyzowaną córką, a ja i tak kochałam ją ponad wszystko.

– Uśmiechaj się, a zanim odpowiesz, policz do dziesięciu. Mów: Naprawdę? i Wspaniale! Możesz jeszcze zastosować moje ulubione hasło: Ale ty jesteś mądry i To bardzo ciekawe.

– Lilka, ja tak nie potrafię!

– Potrafisz – powiedziała i uśmiechnęła się pobłażliwie. – Płynie w tobie ta sama krew co we mnie. Nie na darmo jesteśmy siostrami.

Wstała, wygładziła sukienkę i podeszła do mnie, a potem pod- prowadziła pod drzwi i wypchnęła z pomieszczenia na korytarz.

– Idź do niego – rzuciła i pogoniła mnie ruchem dłoni.

Gdybym poszła do ojca tak z biegu, wcale bym się tego nie bała, ale teraz, gdy dowiedziałam się o tych paru rewelacjach od Lilki, cała drżałam z przejęcia. Spojrzałam na nią raz jeszcze i ruszyłam na spotkanie z głową naszej rodziny.

Nie było opcji, abym spotkała się z Felixem. Nie z nim! Na dodatek skasowałam e–mail do prawnika w obawie, że ktoś mi ukradnie telefon i teraz poczułabym się lepiej, gdybym jednak go wysłała. Nawet jeżeli ojciec zażąda ode mnie, abym spotkała się z mężem, nie zrobię tego. Znajdę powód i wykręcę się z tego spotkania.

Zapukałam i weszłam do gabinetu.

– Dzień dobry, tato. Mogę? Podobno mnie szukałeś – zagad- nęłam z wielkim uśmiechem na twarzy.

Mój ojciec, Ludwik Doryński, był biznesmenem. Jeszcze do niedawna pracował po dziesięć, dwanaście godzin na dobę w swo- im luksusowym biurze w centrum Warszawy. Kochał moją matkę, przyjęcia, a nas otaczał bogactwem i przepychem. Jednak jakieś trzy lata temu miał stan przedzawałowy i zmienił tryb życia na zdrowszy. Dzisiaj pracował poza domem przez góra sześć godzin, nadal kochał moją matkę, organizował jeszcze większe przyjęcia i niestety, bardziej interesował się moim i Lilki życiem.

– Wejdź, Greto – powiedział, spoglądając na mnie, i zaprosił gestem dłoni, bym usiadła.

Jego gabinet był bardzo przestronny. Biurko i te badziewia stanowiące wyposażenie to standard. U ojca centralnym miej- scem rozmów były ustawione naprzeciw siebie dwie wielkie skórzane kanapy. Między nimi stał niski stolik okolicznościowy z jakiegoś egzotycznego drewna, sprowadzony z Czarnego Lądu, co ojciec zawsze podkreślał.

Usiadłam i przez chwilę patrzyłam na rodzica, który nalewał sobie do szklanki wody z karafki. Czego mógł ode mnie chcieć?

– Poprosiłem cię tu, moja droga – zaczął – bo jak wiesz, w sobotę urządzamy przyjęcie.

– Jak w prawie każdą sobotę – stwierdziłam, może trochę złośliwie.

Ojciec odwrócił się i spojrzał na mnie zdziwiony. O tak, on też wyczuł tę złośliwość w moim głosie, ale czego się spodziewał, skoro wiedział, że nienawidzę tych jego przyjęć.

– Nie w każdą sobotę – sprostował.

Oj, tak! Nie w każdą! Bo przecież wielkie przyjęcia są raz w miesiącu, a te mniej wystawne cały czas. Albo ktoś przychodzi do nas, tak jak dzisiaj wieczorem, albo rodzice wychodzą ze znajomymi na miasto i na wszelkiego rodzaju rauty, na które są w stanie się wcisnąć. Przy naszych pieniądzach i wpływach, wszyscy chcieli poznać lub bawić się z Ludwikiem Doryńskim.

– Co jest zatem tak wyjątkowego w tym przyjęciu, że chciałeś się ze mną spotkać?

– To rodzinne przyjęcie, więc chciałbym cię na nim widzieć.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uśmiechnęłam się pod nosem. Rodzinne przyjęcie na prawie dwieście osób, nienależących do rodziny. On jednak nazywał rodziną swoich przyjaciół i partnerów biznesowych.

– Wiesz, tato, że nie lubię tych twoich przyjęć i twoich koleżków.

– Przesadzasz, Greto. – Zbył moje obawy machnięciem dłoni. – Tym razem nic się nie stanie. Jesteś przecież mężatką.

Tak się dziwnie składało, że ojciec wiedział, że jego partne- rzy są mną zainteresowani. Nawet parę razy się na nich poskarżyłam, ale on zignorował moje słowa tak jak teraz. Nic nie zrobił, a ja jak mogłam, tak się wykręcałam z tych przyjęć. Niestety pa- nowie panoszyli się po całej rezydencji i nagabywali mnie dosyć

często. Nie wiem, czy powiedzenie im, że jestem mężatką, zmie- ni coś w mojej sytuacji. Pewnie nabiorą jeszcze większej ochoty, aby mnie zaliczyć i przyprawić mojemu mężowi rogi. Nie byłam głupia i ślepa. Widziałam już takie sytuacje i dokładnie wiem, jak to działa.

Nie wiem, czy to był właściwy moment czy nie, ale postanowiłam powiedzieć ojcu, co zamierzam zrobić. Muszę zakończyć pewne sprawy i iść przez życie dalej.

– Chciałabym rozwieść się z Felixem.

– Hmm. – Ojciec zastanawiał się przez chwilę. – To chyba nie jest za dobre posunięcie, córeczko.

– Tak sądzisz? – zapytałam naiwnym głosem, jakbym prosiła go o radę. Chyba tak jak instruowała mnie siostra.

Podszedł i usiadł naprzeciw mnie. Dziwnie się zachowywał. Myślałam, że się zdenerwuje, nakrzyczy na mnie, a on po raz pierwszy w życiu nie wybuchnął i nie zrobił mi awantury. Za- miast tego powiedział:

– Wiesz, chciałem, abyś została jego żoną...

– Zauważyłam i przystałam na tę propozycję, mimo że oboje wiedzieliśmy, że mnie nie chce. To ty mnie mu wcisnąłeś – podkreśliłam. – Teraz wszystko się rozleciało i poplątało. Musimy to wyprostować.

– Nie taki był plan co do Felixa – oznajmił z naciskiem w głosie.

– A był jakiś? – zapytałam zdziwiona. – Przecież robiliśmy to tylko po to, aby chronić mnie przed Lutorem! – przypomnia- łam ojcu.

Lutor był trzecim, po moim ojcu i Felixie, niekoronowa- nym królem warszawskiego półświatka. Oczywiście mieszkając u Felixa, miałam przy okazji mówić ojcu, co dzieje się w jego domu. Miałam być jego oczami i uszami. Czyżby było jeszcze coś, o czym nie wiedziałam? Nie miałam pojęcia, że był jakiś inny plan.

– Tato, co ty knujesz?
Ojciec napił się znów odrobinę wody i uśmiechnął się.
– Myślałem, że to oczywiste. Zawsze lepiej zostać wdową niż rozwódką – stwierdził.

Spojrzałam przerażona w jego oczy. Co on miał na myśli?!

Moje serce zamarło. Tysiące scenariuszy przeleciało przez mój umysł. Panikowałam i nie miałam pojęcia, co zrobić. Co mu odpowiedzieć. Raz, dwa, trzy, cztery... pięć... liczyłam w myślach do dziesięciu, aby nie palnąć czegoś głupiego.

– Greto – odezwał się w końcu ojciec – co cię tak dziwi, skarbie, przecież to znane powiedzenie, a powiedzenia i przysłowia są mądrością narodu.

Pokiwałam tylko głową, wstałam i ruszyłam do barku. Nie znałam takich przysłów jak mój ojciec, za to zdecydowanie musiałam się napić. Nienawidziłam Felixa, tego skurwysyna, i nie ukrywam, chciałabym się na nim zemścić, ale czy chciałam być wdową?

-----------------


Kochani, całość Vigo i Felixa dostępne są w Empiku i Legimi 

lub na mojej stronie internetowej 

www.sklepiwonafeldmann.pl

Zapraszam też na mojego FB, IG i TT.

Buziaki IIF


Tik Tok aktywny link w komentarzu: 

A już od połowy września zapraszam na new adults: "IDOL. Light my fire"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro