Vigo 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Vigo

Wbiegłem do swojego pokoju i ubrałem czarną koszulę. Nie chciałem wzbudzać ludzkiej ciekawości paradując z gołym torsem. Poza tym miałem jechać na plebanię po księdza Grzegorza, naszego przyjaciele. Jego gospodyni mnie uwielbiała, a gdyby mnie tak zobaczyła... Pewnie by się już ode mnie nie odkleił.

Wsiadłem do mojego Jeep Grand Cherokee. Na dzisiejszy wieczór potrzebowałem czegoś bezpiecznego i cholernie mocnego. Ten samochód był, jak czołg. Piękny, doskonały i silny.
Gdyby na drodze coś się działo, miałem na tyle wysoki i mocny wóz, aby pokonać niemal każdą przeszkodę oraz tyle koni pod maską, aby uciec każdemu. Nie przewidywałem jednak kłopotów. Droga na plebanię to niecałe dwadzieścia minut powolnego toczenia się przez miasto. Mogło mnie nie być w sumie z godzinę.

Grzegorz stał już na schodach gotowy do drogi.
- Co wy znowu wyprawiacie ? - powiedział z pretensją w głosie, wsiadając do samochodu. Przez moment nasze oczy się spotkały. Mimo, że był szczupłym starszym panem z siwą głową, jego brązowe oczy nadal były pełne blasku i siły. Tylko on mógł dawać nam reprymendy. Nikt inny by się nie odważył.
Dawno temu, gdy poznał nas, Viga i Felixa Hryniewskich, tak samo reagował na nasze wybryki. Moja matka miałaby dużo ciężej, gdyby nie jego wsparcie. Nawet do kościoła chodziliśmy wtedy, aby się mu nie narazić. Jak umiał tak ratował nas i zawsze zastępował ojca.
Teraz jednak nie wiem, co miałbym mu odpowiedzieć. Nie wiem, ile powiedział mu Felix ? Na szczęście Grzegorz poprawił swoją koloratkę i mówił dalej :
- Ślub o tej porze ? Nawet jeżeli dziewczyna jest w ciąży, to po co ten pośpiech.
- Po to, aby nie została, żoną jakiegoś bandziora, który na nią poluje. - powiedziałem barwnie, aby zachęci Grzegorza do współpracy. Przecież podkoloryzowana prawda wcale nie jest kłamstwem.
- Ktoś poluje na nią ?! - zdziwił się głośno i wyraźnie Grzegorz. - Co to znaczy, że na nią poluje? Człowiek to nie zwierzę.
Moje usta rozciągnęły się w cichym uśmiechu zadowolenia. Miałem na ten temat inną teorię. Człowiek, to najgorsze zwierzę ze wszystkich. Znałem to z autopsji.
- Lutor chce ją mieć dla siebie, aby szantażować jej ojca. A może zabić ? - dodałem dla zabawy, aby zszokować księżulka. - Felix chce jej pomóc tym małżeństwem.
- A to co innego... - stwierdził Grzegorz, ale nie na długo, bo po dwóch sekundach już dodał : - Pewnie nie ma w tym grama miłości, prawda ?
Pewnie nie ma. - pomyślałem.
Byłem na nasłuchu i dokładnie słyszałem, co mówili moi ludzie, gdy mijałem właśnie bramę plebanii, aby wyjechać na główną ulicę :
- Widzę ją. - słyszę głos Olka. To brat Szarego. - wsiada do windy i rusza na ... - cisza, cisza, jakby Olek odliczał piętra. - Winda stanęła na drugim pietrze. - informuje. - Wysadzę dwóch ludzi na dole przy windach i ruszą jej śladem, a ja wjadę na górę.
Uśmiecham się. Wiem, że ją znajdą, a ją będę na miejscu na nich czekał. Znam ten parking, jest pełen zakamarków, ale jest ich czterech i poradzą sobie.

Zatrzymuję się na następnych światłach i ustawiam się do skrętu w prawo. Milczymy z Grzegorzem, spodziewając się, że za chwilę usłyszymy coś ciekawego. Dobre wieści. Spoglądam przez moje przyciemniane szyby na samochód ustawiający się na pasie obok, do jazdy na wprost i w tym momencie widzę ludzi Lutora. Ich BMW jest niższe, a oni nie patrzą w moją stronę. Są zajęci sprawdzaniem swojej broni. Moje serce przyspiesza i wszystkie złe myśli podążają w jednym kierunku. Wiem gdzie jadą. Na parking po dziewczynę. Mam tylko chwilę na decyzję.
Gdy światła się zmieniają, przepuszczam ich, potem drugi i trzeci samochód, a potem na hamca zmieniam pas i jadę za nimi. Nie mogę zostawić swoich ludzi. Przeszukuję jednocześnie kanały, ale wątpię, aby porozumiewali się SB radiem. To zbyt niebezpieczne. Od czego się telefony i szyfrowanie.
- Podjedź z tyłu, jak będziesz na miejscu ! - słyszę nagle i zastanawiam się, czy to polecenie może dotyczyć parkingi, w kierunku którego podążamy. - Będzie tam za 15 minut. Czerwona sukienka. - mężczyzna rzuca tylko krótkie hasła, ale ja już wszystko wiem.
Ludzie Lutora nie spieszą się. Jadą powoli na wprost, zgodnie z przepisami, dookoła, a ja skręcam w prawo ulicą pod prąd i wiem, że będę tam za dwie minuty. Trąbię i przeciskam się, a Grzegorz przytrzymuje sie swego pasa, gdy auto pokonuje próg zwalniający, krawężnik i prawie, że ociera się o inne samochody.
To chyba tutaj. Tylne wejście. Staję tak, aby w każdej chwili stąd bezpiecznie odjechać.
- Biegiem ! - wołam do księżula i równocześnie wyskakujemy z auta. Wolę mieć go przy sobie, aby nie spotkał tych bandziorów.
Dzwonię do moich ludzi. Odbiera Olek.
- Szefie ? - mówi zdziwiony.
- Idę do was ! - mówię, aby ich uprzedzić i aby nie wzięli mnie za intruza. Potem dodaję. - Ludzie Lutora będą tu za 10 minut.
- Kurwa. - jęczy Olek. - Jak my mamy ją tu znaleźć. To makabrycznie wielki teren.
Wpadam w chłodny cień pięter parkingu. Potem windą na drugie piętro. Wychodzę. Olek już na mnie czeka. Jedna trzecia sprawdzona. - melduje mi od razu, a ja z Grzegorzem dołączamy do nich. Idę sprawdzam wszystko, a prawą ręką sięgam do wewnętrznej kieszeni marynarki po tłumik. Wkręcam go i widzę, że mój przyjaciel ksiądz zamarł z przerażenia. Uspakajam go gestem i pokazuję, aby szedł za mną cicho.
Posuwam się spokojnie, dalej, krok po kroku, rozdzielając ludziom zadania. Jest nas sześciu razem z Grzegorzem. Tamtych będzie czterech, gdy tu dotrą za chwilę i aby w tym momencie Greta była już ze mną. Jak będzie inaczej chyba kogoś zabiję.
Posuwamy się tyralierą, dokładnie sprawdzając za jednym razem całą szerokość parkingu. Krok po kroku. Schylamy się , aby zajrzeć pod koła samochodów i znowu krok po kroku, posuwamy się dalej. Nie lubię tego miejsca. Żle mi się zawsze kojarzyło i pewnie już się to nie zmieni.
Słyszę szuranie naszych kroków, szelest wieczoru dobiegający z zewnątrz i ... jakby wibrację telefony. Gdzieś blisko. Rozglądam się szybko i panicznie, patrzę na Olka i na pozostałych. Wiem, że oni też to słyszą. Schylam się i patrzę pod kołami z prawej, a potem z lewej i widzę coś dziwnego.
Niewielka czerwona poświata. Tli się ledwie ledwie i znika.
Nie czekam. Puszczam się w tamtą stronę biegiem i ostrożnie zaglądam za samochód. Dwa duże suvy stoją blisko siebie. Przesuwam się, broń trzymam w pogotowiu. Sekundy upływają i nagle znów słyszę tłumiony dźwięk, wibrację.
Mam cię ! - myślę z uśmiechem i podchodzę trzy, cztery kroki bliżej. Czerwona poświata znów się tli i ginie, a ja z zadowoleniem zaglądam w to rozognione kolorem miejsce i moje serce zamiera.
Jest.
Nie wiem, jak ona to zrobiła. Jej giętkie ciało było wtulone między dwa zderzaki samochodów, otulona mocą czerwieni swojej sukni i czekoladowych włosów,
- Witaj Greto. - powiedziałem spokojnie, rzucając na boki spojrzenie i sprawdzając, gdzie są moi ludzie. Byli tuż obok i zabezpieczali wszystko.
Wróciłem wzrokiem do niej i w tym momencie nasze oczy się spotkały. Czuję, jak mój oddech zwalnia, a płuca palą się żywym ogniem. Jestem na nią wściekły, że musiałem za nią ganiać, ale to jej niewinne spojrzenie po prostu mnie powala. Teraz wiem, że jej oczy sie zielone, z żółtymi plamkami, które roziskrzają jej spojrzenie, skórę ma delikatną, a usta tak słodko wilgotne, że mógłbym zlizywać z nich tą słodycz.
Wyciągnąłem w jej stronę rękę, a ona bez wahania podała mi swoją dłoń. Pomogłem jej wyplątać sie z materiału sukni i już mogła bezpiecznie wstać.
Znów stała przede mną tak, ja parę godzin temu.
- Dzięki przystojniaku. - powiedziała dokładnie zerkając na mnie. - To już drugi raz dzisiaj mnie ratujesz.
Oj, tak ! - pomyślałem sobie, uśmiechając się przebiegle do niej. Uratowałem, ale nie ją, a siebie i brata przed zemstą jej ojca.
- Skąd znasz moje imię ? - zapytała po chwili milczenia.
- Zdradził mi je twój narzeczony. - poinformowałem ją z satysfakcją i czekałem cierpliwie na jej reakcję.
- Ach, ten Lutor. - wzdycha z rozrzewnieniem, a uśmieszek zadowolenia nie schodzi z jej twarzy. - Dobrze, że zaraz tu będzie. - dodaje i opiera się o maskę samochodu, który za nią stoi.
LUTOR ! - krzyczę w myślach.
Czyżby osobiście miał się tu po nią pofatygować ?!
Nie dam jej tej satysfakcji. Jeżeli liczyła na to, że mnie wystraszy, grubo się pomyliła. Takie spotkanie to dla mnie okazja, do zakończenia tej dziecinady.
Dlatego nachylam się odrobinę, ale tylko odrobinę, tak aby nadal widzieć jej twarz i mówię z satysfakcją :
- Nie kochanie, zabieram cię do Felixa, mojego brata. -
Widok jej przerażonej twarzy rekompensuje mi wszystkie trudności, jakich doświadczyłem, odkąd ją ostatnio spotkałem. Lubię zaglądać w oczy kobiety i widzieć w nich strach. To mnie podnieca.

************



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro