I.I. ♠ II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isaac Ivory był naprawdę lubiany, wszyscy skupiali się głównie na nim, gdziekolwiek by się nie pojawił. A on lubił być w centrum uwagi i czuć spojrzenia innych na sobie. Wzrok tych ludzi przeważnie był przepełniony strachem, szacunkiem lub uwielbieniem. Ewentualnie nienawiścią, która najczęściej wynikała z zazdrości, jak sam uważał.

Szedł posuwistym krokiem, rzucając pełne arogancji i bezczelności spojrzenia. Głośna i agresywna klubowa muzyka dudniła mu w uszach, zagłuszając wszelkie myśli. I dobrze. Nie chciał ich. Zanim tu się pojawił coraz bardziej napierały na mur w jego głowie. Wiedział, że jak tylko tu przyjdzie, ucichną. Stał właśnie w tłumie spoconych i ocierających się o siebie ciał. Tańczące mięso, dla którego nic się nie liczy. Jedynie szczątki, kawałek tłuszczu, same kości, nic więcej.

Twarz Isaaca rozjaśniła się na widok cudownie obdarowanej przez Boga, o ile on istnieje, tlenionej blondyny. Z figlarnym uśmiechem zbliżyła się do niego i zaczęła tańczyć, ocierając się o niego. Chłopak złapał ją mocno za włosy i przyciągnął jak najbliżej siebie. Jęknęła z bólu. Ale on o to nie dbał. Uśmiechnął się tylko z satysfakcją. Napierali na siebie, dziko tańcząc w rytmie ogłuszającej muzyki. Byli jak w transie. Odurzeni swoją własną, publiczną namiętnością. Chciwe dłonie Isaaca powoli wędrowały w dół pleców dziewczyny. Ta aż wyprężyła swoje plecy od jego dotyku i zaczęła go zapalczywie całować po szyi, zostawiając mokre ślady na jego skórze. Leciutki szlak turystyczny, nic nieznacząca podróż. Jedna z wielu tej i każdej innej nocy. Jego dłonie zacisnęły się na jej pośladkach, podwijając krótką spódnicę do góry. Jego twarz zdobił triumfujący uśmieszek. Żądni przygód ekshibicjoniści. Blondyna jedynie westchnęła i zbliżyła swoje usta do jego różowych i miękkich warg. Wtrąciła namiętnie i bez żadnych wstępów swój język. Nachalnie i niespodziewanie.

Niewyobrażalna furia rozprzestrzeniła się w kościach, ciele, umyśle chłopaka. Raptownie odtrącił od siebie dziewczynę, tym samym przewracając ją. Zrobił to przypadkowo. Ale może nie? Blondyna krzyknęła, przerażona gwałtownością jego czynów. Rzucił jej jedynie pogardliwe spojrzenie i zaczął przepychać się w głąb tłumu, zostawiając ją na ziemi. Dziewczyna rozglądała się z przestrachem, nie mogąc wstać, z powodu wpadających na nią nóg, stóp i rąk.

Nikt nie całuje Isaaca Ivory.

Odszedł kawałek dalej i wyjął z kieszeni czarnych spodni małą torebeczkę. Wysypał jej zawartość na swoją dłoń i z ogromnym namaszczeniem położył niewielką, białą tabletkę pod język. Niedługo musiał czekać aż cudowna bezwładność spowiła jego ciało, a obojętność umysł. Czuł się jak we mgle. Nic nie było istotne. Jedynie dobra zabawa. Kosztem kogoś? Dlaczego by nie. Jego kroki stały się powolniejsze i mniej zgrabne. Nie dbał o to. Czuł się, do cholery, zajebiście.

Tańczył całą noc z wieloma innymi blondynkami, brunetkami, a nawet zielonowłosą. Leciały tabletki, proszki, bóg wie co. Gorące ciała były wszędzie, ręce nachalne i łapczywe, a wrażenia namiętnie obezwładniające. Za każdym razem zaskakiwał go ogrom ładnych dziewczyn w tym mieście. Wszystkie takie piękne, takie biedne. Wszędzie wokół niebezpieczeństwo, takie, jak on sam. Przez chwile było mu nawet ich szkoda. Ale tylko przez chwilę. To uczucie odpłynęło tak szybko, jak przypłynęło.

Nad samym ranem wytoczył się z budynku, obejmując dwie skąpo ubrane, ledwo przytomne dziewczyny. Wyglądały jak dziwki ze słynnej ulicy w Amsterdamie. Rozchełstane bluzki, podwinięte spódnice, potargane włosy i rozmazany makijaż. Mimo ogromnego jazgotu panującego w klubie, przed nim było przerażająco cicho. Jeszcze było ciemno, a latarnie dawały nikłe światło, więc po omacku szli w mrocznej głuszy. Klub był wbrew pozorom niedaleko miasta, jedynie półtora kilometra, ale z powodu dużej ilości drzew, miało się wrażenie, jakby to było na innej, wyludnionej planecie.

Szatynka wyślizgnęła mu się z rąk, by zwymiotować zawartość całego swojego żołądka. Jej przyjaciółka od razu padła na kolana, by jej pomóc, a Isaac odszedł, zostawiając je bez słowa.

Szedł długo. Nawet nie był pewien, gdzie jest, ale włóczył się dalej. Gdy mgła w jego umyśle zaczęła zanikać, uzmysłowił sobie, że przeszedł niemały kawałek. Znalazł się tuż przy strumieniu. Był kilka kilometrów od domu. Przeklął się w duchu za to, że zostawił samochód i się tu przytelepał. Wyczerpany podszedł do brzegu i usiadł na wąziutkiej, żwirowej plaży, o ile mógł to tak nazwać. Na horyzoncie wychyliło się słońce, witając go. Isaac jedynie zmrużył oczy. Patrzył na szemrzący strumyk, próbując obmyślić plan powrotu do domu.

Dopiero jakiś ruch między trzcinami, parę metrów dalej, przykuł jego uwagę. Stał tam jakiś chłopak. Na oko w jego wieku. Patrzył na wodę. Isaac Ivory pomyślał, że on pewnie też zgubił się tutaj, jak on. Bo po co ktokolwiek miałby tu przychodzić o takiej godzinie?

A wtedy zobaczył czarny pistolet w jego dłoni, celujący prosto w skronie chłopaka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro