VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekrwione oczy.
Rozwichrzone włosy w artystycznym nieładzie.
Ociężały krok i zmęczenie.

Isaac Ivory siedział na krześle w okolicznej kawiarence "Marie's". Było to dość urokliwe miejsce. Głównym bohaterem wnętrz było drewno. Ciemne i ciężkie, pozwalające się ukryć i schować przed światem. Przez duże okna wpadały ciepłe promienie słońca, przed którymi Isaac schronił się na końcu pomieszczenia w rogu. Poza tym,właścicielką rzeczywiście była Marie, która właśnie sekundę temu postawiła przed nim czarne, jak noc, espresso. Podając je, jedynie obdarzyła go osobliwym, pełnym niepewności, spojrzeniem. Nie dziwił się tym. Wyglądał jak tysiąc nieszczęść. Ale wszystko jedno.

Powoli zatopił swoje usta w ciemnym napoju, który ugłaskał spragniony przełyk.
Rozległ się dzwonek przy drzwiach, oznajmiając czyjeś przybycie. Ilekroć to się działo, Isaac odwracał się w ich stronę. Czekał na kogoś. Jednak to nie ta osoba. Nie tym razem.
Przeciągnął się na krześle i wbił wzrok w rustykalny zegar z fantazyjnymi wskazówkami. Był to niezmiernie brzydki zegar. Ale nie wszystko musi być piękne.
Wskazówki przemierzały kolejne kilometry. Gdy ponownie rozległ się dzwonek, chłopak znowu przygotował się na rozczarowanie. Zerknął kątem oka. Jednakże to była ona.
Biały płaszcz z futra i kwiecista sukienka swobodnie opływały jej doskonałe i szczupłe ciało. Spod sukienki, na udzie, wychylał się delikatny tatuaż w postaci kontynentów. Zimne piękno jej twarzy aż powodowało dreszcze. Pełne, malinowe usta, zgrabny nos, błyszczące i błękitne jak morska woda oczy. Ale nie taka woda, jak na zwykłym morzu, tylko jak na cudownych Malediwach czy Seszelach. Bladoróżowe fale włosów kołysały się w monotonnym rytmie. Sięgały aż do pasa.

Na początku nie zauważyła go, ale gdy tylko ich spojrzenia skrzyżowały się, w jej oczach dało się dostrzec błysk radości, który potem zasłonił żal i niepewność. Potem tylko narzuciła typową dla siebie maskę obojętności. Podeszła do kelnerki i zamówiła coś, czego Isaac już nie usłyszał. Po chwili różowo-włosa usiadła obok niego.

- Dawno cię nie widziałam - powiedziała.

Isaac potrafił tylko na nią patrzeć. Kawałki jego ciała kazały mu ją dotknąć, musnąć, poczuć, ale nie mógł tego zrobić, nie powinien.

- Byłaś na pogrzebie? - wypalił, kierując swój wzrok na wazonik kwiatów na stoliku.

Złote chryzantemy. Nienawidził ciętych kwiatów. Kojarzyły mu się ze śmiercią i bólem.

- Nie. Nie potrafiłam - wyjąkała - Ty?

- Też nie - westchnął.

- Jesteśmy okropni, prawda?

- Czy to pytanie retoryczne? - zaśmiał się.

- Poczucie humoru nigdy cię nie opuszcza - odpowiedziała smutnym uśmiechem.

Wokół nich zapadła cisza, trudna do zdefiniowania cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć, jak się zachować. Zanim zaczęło się robić niezręcznie, pojawiła się kelnerka, stawiając przed dziewczyną jej zamówienie.

- Late dla pani? - zapytała melodyjnym, przyjaznym głosem.

- Tak, tak.

Odebrała filiżankę i pociągnęła długi łyk.

- Wiesz, że w praktyce to my go zabiliśmy, prawda? - ni stąd, ni zowąd wypaliła.

Isaaca przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy wypowiedziała te słowa na głos.

- Po pierwsze to on wziął pistolet do ręki i zastrzelił się. Nie nasza wina, że sobie coś tam ubzdurał i tak skończył - obruszył się i wywrócił oczami.

- Coś tam ubzdurał? Czy ty siebie słyszysz? Na każdym kroku zostawiał komunikaty, a my go olaliśmy, totalnie, po całej linii! - wybuchła.

Jej ręce zaczęły się trząść, a spojrzenie ujawniało panikę. Ostatnio Isaac widział ją w takim stanie, kiedy znaleźli jej brata, gdy prawie przedawkował kokainę. Ten widok nie należał do najładniejszych.

- Ale nie możemy się o to obwiniać teraz do końca życia! Stało się, już nic nie zrobimy - warknął.

- Nie wierzę, Isaac, nie wierzę, że tak mówisz. To był twój przyjaciel, do kurwy nędzy - syknęła głośniej, niż myślała.

Ludzie przy sąsiednich stolikach zaczęli rzucać im nerwowe spojrzenia, krzywiąc się na tę burzliwą i hałaśliwą wymianę zdań.

- Co ty nie powiesz? Naprawdę? Nie wiedziałem! - zaśmiał się - Może jednak zacznijmy od tego, jak bardzo zniszczyłaś jego uczucia, bawiąc się nim - spojrzał jej prosto w oczy.

- Isaac, ja... Ja, to - urwała - Akurat tu obydwoje nawaliliśmy - niemalże szepnęła - Nikomu nigdy nie kazałam się we mnie zakochać, wiesz? Próbowałam dać temu wszystkiemu szansę, tu musisz przyznać mi rację - odparła lodowatym tonem.

Złapała plastikowy kubek kawy i zamaszyście wstała. Niemalże pędem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Isaac wywrócił oczami i pomknął za nią. To już było dla niego komiczne.

- Nie idź za mną - wrzasnęła, gdy zobaczyła, że za nią wyszedł.

- To ty nie wychodź w trakcie rozmowy - warknął, łapiąc ją za rękę - Zakochał się w tobie, a ty dałaś mu szansę, ale taką szansę, że kończyłaś w ramionach innych ludzi, bo taka już jesteś. Jesteś wszędzie, ale nie tam, gdzie cię potrzeba. Wykorzystujesz i niszczysz, bo uważasz, że tylko do tego się nadajesz - wydusił jednym tchem.

A ona tylko patrzyła na niego beznamiętnie. Mierzyli się wzrokiem, nie wiedząc, co powiedzieć. Tyle rzeczy zostało wykrzyczanych, wypowiedzianych, tych potrzebnych, jak i nie.

- Jesteś chory - syknęła.

- Nie bardziej niż ty - uśmiechnął się.

Wtedy spojrzeli sobie w oczy, wtedy do beczki prochu dotarła iskra ognia, która już dawno powoli pełzła. Wybuch musiał nastąpić, to było nieuniknione. Nawet nie wiedzieli, kiedy poczuli swoje usta, swoje ciała, swoje ręce, który były wszędzie. Wszechobecne. Niebezpieczne. W zaułku między kawiarnią a sklepami para, która nie powinna być razem, była. Najciemniejsze pragnienia ich serc, wyszły na wierzch. Ich łapczywe dusze wreszcie splotły się, wreszcie dotknęły. Wreszcie.

- Zabiliśmy go - szepnął Isaac do Jolene.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro