12. Trzymaj Się Z Daleka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak wiele - z pozoru nic nieznaczących zdarzeń - wpływa na nas i na nasze życie. Najczęściej w ogóle nie pamiętamy tych sytuacji, które mogą mieć wpływ na przyszłość, czy tego chcemy, czy nie. Może gdybyśmy przywiązywali więcej uwagi do małych rzeczy, dałoby się zmienić bieg wydarzeń? Jednak jakie to ma znaczenie, gdy stajemy przed własnym błędem?

W tym przypadku - ogromne.

Bo Jeździec Duszy nie może sobie pozwolić na błąd, który może zepsuć ich całą dotychczasową pracę. Dobry Strażnik będzie uważny, śmiały, mądry. Zauważy każdy podejrzany fakt i nie będzie bawił się losem wyspy. Może gdyby Kara umiała łączyć te cechy, druidzi uniknęliby kolejnej tragedii. Jakim prawem takiej osobie jak ona umknęło to proste słowo wypowiedziane przez Ydrisa - latający koń. Jak mogło to nie przykuć jej uwagi?

Dziewczyna po spławieniu cyrkowca miała niemałe wyrzuty sumienia i dziwne przeczucie nie dawało jej spokoju, lecz wolała o tym po prostu zapomnieć. Do tego Darkwarrior upewnił ją w tym, że postąpiła słusznie i powinna trzymać się od niego z daleka - nawet, jeśli sama tego nie chciała. Bez namysłu zaufała mu i wyrzuciła z głowy wszystkie natrętne myśli skupiając się na tym co tu i teraz... A jednak wciąż zerkała w stronę Wzgórza Nilmera, które kąpało się w pomarańczowym blasku zachodzącego słońca.

Ogier chwycił zębami rękaw jej swetra, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Kara aż pisnęła, gdy poczuła jak coś ciągnie ją za rękę, bo z tyłu głowy ciągle miała swoją kłótnie z Lorettą. Bała się ponownej konfrontacji z nią i nie była gotowa na kłótnię, ale gdy zobaczyła, że to tylko koń ślini jej ulubiony szary sweter, machnęła rękami, odpychając jego pysk.

- JESTEŚ OKROPNY! - spojrzała na niego w pogardą, a później przeniosła wzrok z powrotem na poplamiony i lekko pogryziony materiał - W czym ja mam teraz chodzić?!

Kasztanka to najwyraźniej śmieszyło, bo zarżał głośno i wyszczerzył swoje zęby w jej stronę, unosząc górną wargę.

- No i co się szczerzysz? - rzuciła, czując jak na i jej twarz wkrada się delikatny uśmiech - Nienawidzę cię...

Obydwoje dobrze wiemy, że to nie prawda.

Kara wywróciła teatralnie oczami, po czym pogładziła Darkwarriora po czole. Późny wieczór zbliżał się wielkimi krokami i konie musiały być już powoli zaganiane do stajni. Zajęła się tym bezzwłocznie, myśląc tylko o tym, żeby nie natknąć się na kogokolwiek (czyt. Lorettę, bo teraz jej wybawiciel nie pojawiłby się na pewno - chociaż nie zdziwiłaby się, gdyby jednak stał tuż za nią). Podeszła do bramy i otworzyła ją na oścież, po czym zagwizdała i wszystkie konie ruszyły równym kłusem w jej stronę. Zeszła im z drogi i stanęła z boku, patrząc jak wszyscy mieszkańcy stajni udają się prosto do swoich boksów. Gdy pastwisko opuściły już wszystkie - łącznie z Darkwarriorem, który zamykał ich stado, idąc na samym końcu - zamknęła bramę i również poszła w stronę dziedzińca. W stajni zamknęła wszystkie bramki do boksów, sprawdzając jeszcze czy wszystkie wierzchowce mają wodę i wychodząc zamknęła i drzwi budynku. 

Słońce zaszło już na dobre, ustępując miejsca chłodnej nocy. Dziewczyna zadrżała z zimna, gdy poczuła jak wiatr zaczyna kłuć jej skórę. Rozejrzała się jeszcze dookoła placu, by upewnić się, że wszystko gra i udała się prosto do domu. Szła skulona niczym wystraszone dziecko, starając ochronić ciało przed mrozem, lecz szczęka już latała jej z zimna i żadna siła nie była w stanie jej powstrzymać. Idąc tak - i wyglądając przy tym jakby ktoś ją przed chwilą pobił - znów spojrzała kątem oka w stronę miejsca, w którym powinien stać cyrk. 

Jej myśli galopowały tak szybko, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że gapi się w tą stronę. Gdzieś w duszy czuła, że umknęło jej coś istotnego, a do tego zawiodła Ydrisa, ponownie go spławiając. Bała się o tym myśleć, żeby jej koń nie tego nie odkrył, ale wiedziała, że coś jest nie tak. Choć magicy mają najróżniejsze sposoby, by zadziwić swojego widza, wprawić go w zachwyt i sprawić, że ta cienka granica między rzeczywistością, a imaginacją zostanie zachwiana, to żaden normalny człowiek nie byłby w stanie tak namącić w jej głowie, wyczarować znikąd stada motyli czy bezszelestnie zawiesić ogromną, ciężką tablicę ponad metr nad sobą. Do tego jego uzależniające spojrzenie wprost iskrzyło czymś nadnaturalnym, chociaż cały czas miało ten sam wyraz - obojętny lub tajemniczy. 

I wszystko to miało się wkrótce wyjaśnić.

Była tego tak bardzo ciekawa, że wcale nie chciała "trzymać się z daleka". To było wręcz niemożliwe do spełnienia - przynajmniej przez nią.

Blondynka skarciła siebie głośno, sprawiając, że echo jej głosu rozeszło się w promieniu najbliższych metrów. Odwróciła wzrok i z determinacją poszła w stronę drzwi, które otwarła z taką siłą, że prawie wyrwała je z zawiasów. Niechcący nimi trzasnęła, jednak hałas nie wywołał nikogo z wnętrza co oznaczało, że parter jest pusty. Prześlizgnęła się szybko w stronę schodów, wspięła na górę i ukryła w swoim pokoju. Bez zastanowienia rzuciła się na łóżko, na którym zasnęła w ciągu kilku sekund.

Kara uchyliła ciężkie powieki, przez które przebijały się jasne promienie słońca. Zamrugała gwałtownie, gdy jasność ją oślepiła i potrząsnęła głową, by zrzucić z siebie resztki snu. Półżywa spojrzała na zegar i utkwiła wzrok w wskazówkach, które wskazywały wpół do dziewiątej. Przez chwilę nawet nie docierało do niej jaki jest dzień tygodnia, lecz wkrótce rozbudziła się na tyle, by zacząć łączyć fakty.

Piątek. Spotkanie z Lisą, Alex i Lindą w Lodziarni u Leonarda. Jorvik City.

Darkwarrior ruszył jej na ratunek, rozbrzmiewając w jej głowie kojącym głosem.

A ty skąd to wiesz? - zapytała, przeciągając się leniwie.

To, że mnie nie słyszysz nie oznacza, że nie czuwam.

Dziewczyna wstała z łóżka i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nosi jeszcze wczorajsze ubranie. Poszła więc do łazienki, by wziąć zimny prysznic, przebrać się i uszykować do wyjścia. Zajęło jej to o wiele więcej czasu niż zakładała, co oznaczało, że na śniadanie zeszła trochę spóźniona.

- Dzień dobry! - krzyknęła, zeskakując z dwóch ostatnich schodków.

Justin i Thomas już siedzieli na dole i obydwoje odpowiedzieli jej tym samym. Pan Moorland zajmował się smażeniem czegoś na patelni, natomiast szatyn stał nad nim i dokładnie przyglądał się temu, co robi jego ojciec.

- Um... Panie Moorland?

Do dziewczyny dopiero teraz dotarło, że nikomu jeszcze nie powiedziała o swoim planowanym wyjeździe. W jednej chwili poczuła się niezręcznie, a panika splotła supeł w jej żołądku. Oby nie mieli dzisiaj zbyt dużo pracy...

- Tak? - zapytał, nie odrywając spojrzenia od kuchenki.

- Czy mogłabym dzisiaj zrobić sobie wolne?

- Wolne? - powtórzył Thomas, rzucając jej szybkie spojrzenie - A z jakiej to okazji?

Teraz również i Justin lustrował ją ciekawskim spojrzeniem.

- Chciałam pojechać do Jorvik City... oczywiście o ile to nie problem.

- Żaden! - właściciel stadniny zaśmiał się i znów przelotnie na nią spojrzał - Damy sobie radę.

Kara poczuła jak kamień spada jej z serca.

- Dziękują bardzo. - powiedziała i z rozpędu ruszyła prosto w stronę drzwi.

Naciągnęła na siebie kurtkę, włożyła buty na nogi i wyszła na zewnątrz, modląc się, żeby tylko nie spóźniła się na autobus. Pod drodze minęła Mayę, która kazała pozdrowić przyjaciółki, jak tylko dowiedziała się, że Kara jedzie z nimi na spotkanie. W oczach rudowłosej na ułamek sekundy pojawił się cień smutku, jednak szybko odpędziła go od siebie. Westvalley już chciała coś powiedzieć, jednak gdy w oddali zobaczyła Lorettę z prędkością światła uciekła z podwórza, żegnając się niemal niesłyszalnie.

Zobaczymy się po południu, Dark... Wybacz, ale nie chcę się spóźnić. - szepnęła spoglądając w stronę otwartych drzwi stajni, w których zobaczyła swojego rumaka.

Nie martw się, tylko baw dobrze. - odpowiedział i zarżał głośno na pożegnanie.

Wkrótce Kara znalazła się poza bramą stajni i poszła szybkim krokiem prosto w stronę przystanku autobusowego. Zgodnie z jej złymi przeczuciami autobus już stał. Na ten widok serce zabiło jej szybciej, więc musiała zebrać się na krótki sprint, żeby zdążyć. Do pojazdu wpadła cała zdyszana i rozczochrana, więc ledwo wydusiła z siebie dokąd chce jechać, łapiąc gwałtownie powietrze. Po odebraniu biletu zajęła miejsce przy oknie i wyciągając słuchawki oraz swoją komórkę, wybrała z playlisty to, co pomoże jej zapomnieć o wszystkich wątpliwościach - choć na ten jeden dzień.

Do Upadku Gubernatora dotarła w ciągu godziny. Droga minęła jej wyjątkowo szybko, ale to pewnie dlatego, że w jej trakcie ucięła sobie krótką drzemkę. Gdy wyszła z autobusu, czekał ją jeszcze spory kawałek drogi na ustalone miejsce. Ruszyła wzdłuż ulicy, przyglądając się dyskretnie wszystkim ludziom, których mijała.

Jedni spieszyli się na tramwaj, inni śmiali się, rozmawiali, a niektórzy po prostu spacerowali, ciesząc się pięknym dniem. Dziewczyna przez cały ten czas zastanawiała się, jakby oni wszyscy zachowywaliby się, gdyby wiedzieli o tajemnicach wyspy i istnieniu Pandorii czy samej magii. Ich życie było takie spokojne i harmonijne, pozbawione ogromneg ryzyka i odpowiedzialności za większość. 

Czy Jeźdźcy Dusz rzeczywiście poświęcają się, aby inni mogli prowadzić normalne życie?

Mijała kamienice i rozpędzone samochody, a gołębie uciekały spod jej stóp. O tej porze miasto jeszcze tętniło życiem - czasem nawet za bardzo, gdyż musiała przeciskać się, torując sobie drogę łokciami. Niedługo jednak miało się to skończyć - kiedy nadejdzie zima, ludzie ukryją się w swoich domach, a turyści znikną z wyspy na kolejny rok. Dziewczyna nie znała tego miejsca od tej strony, takiego cichego i opuszczonego, ale wkrótce i to miała doświadczyć.

Po chwili dotarła na miejsce. Z daleka widziała już swoje przyjaciółki, które stały przed wejściem. Na jej widok, zwróciły się w kierunku blondynki i pomachały jej równocześnie. Kara przyśpieszyła kroku, przebiegła przez najbliższe pasy i znalazła się na miejscu.

Nawet się nie spóźniłam.

- Hejka! - wypaliła Alex - Co tam? Podobno pokłóciłaś się z Lorettą?

Dziewczyna stanęła jak wryta, nagle zaatakowana takim pytaniem.

- Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. - powiedziała, spoglądając na całą trójkę. Skąd one o tym wiedziały? Przecież wczorajszego wieczoru była tylko ona, Loretta, Darkwarrior i Ydris, Nikogo więcej...

- Nawet nie wiesz jak. - dodała Alex, wchodząc w słowo Lisie, która już nabrała powietrza w usta, by coś powiedzieć.

- Może wejdziemy?

Czwórka Jeźdźców weszła do środka. Do ich nozdrzy od razu uderzył słodki zapach waniliowych lodów, którym wypełniony był cały budynek. Z głośników dochodziła muzyka, a dookoła słychać było przytłumione rozmowy gości. Dziewczyny zajęły najbliższe siedzenia, po czym rzuciły się jak hieny na stojące menu.

- Co bierzecie? - zagaiła Peterson, czytając kolejne pozycje na karcie.

Linda spojrzała rudowłosej przez ramię.

- Dla mnie szejk waniliowy - powiedziała.

- Ja wezmę czekoladowy - dodała Lisa, po czym przeniosła pytające spojrzenie na siedzące na przeciwko Alex i Karę - A dla was co?

Dziewczyny spojrzały na siebie równocześnie, dając sobie do zrozumienia, że pomyślały o tym samym. Obydwie znały i rozumiały się na tyle dobrze, że ich komunikacja weszła na o wiele wyższy level. W ich oczach pojawiły się radosne iskierki, a widząc skonsternowaną minę Lisy i Lindy ryknęły śmiechem.

- Wielki puchar lodów waniliowych! - odezwały się chórem, a po chwili Kara dodała - Tylko niech dadzą dwie łyżeczki.

- Dla was to chyba chochlę... - odparła z sarkazmem rudowłosa.

Jako, że akurat siedziała od zewnętrznej strony jeszcze raz powtórzyła wszystko co zażyczyły sobie przyjaciółki, wstała i poszła w stronę kasy, by złożyć zamówienie.

Nastała chwilowa cisza, którą rozpraszała tylko denerwująca melodia z głośników. Cała trójka spoglądała na siebie, myśląc o czym by tu podjąć rozmowę. Ostatnio nie widywały się prawie wcale, a jak już, to spotykały się na dywaniku u Avalona, żeby obgadać wszystkie ustalenia dotyczące koszmarów lub ratowania Anne.

- No więc... - wcięła się Alex, przeciągając samogłoskę - Co wczoraj wybuchło między tobą a Lorettą? Błagam, powiedz, że mocno po niej pojechałaś...

Mistrzyni Kręgu Błyskawicy podparła brodę na splecionych dłoniach i świdrowała swoimi wielkimi oczami dziurę w skórze Kary, domagając się opowiedzenia całej historii od A do Z. Po chwili również Linda spojrzała na nią przenikliwie. 

Kara natomiast sama nie wiedziała, co ma powiedzieć. W końcu bohaterem połowy tego zdarzenia był Ydris, o którym wcale nie chciała im mówić - póki co przynajmniej. Sekundy mijały, a ona dalej wpatrywała się w stolik, układając w głowie co ma powiedzieć. Presja jaką poczuła sprawiła, że automatycznie spięła każdy mięsień w obawie, że jakiekolwiek jej kłamstwo od razu zostanie odkryte.

Chanda odchrząknęła, by zwrócić uwagę towarzyszki.

- Jakby tu zacząć... - chciała grać na czas, jednak nie do końca jej to wyszło.

Wkrótce - i dzięki Aideen - powróciła Lisa, której pojawienie się dało trochę czasu na przemyślenie dokładnie całego planu wydarzeń. Usiadła bez słowa, zapewne domyślając się (po łobuzerskim, a jednocześnie jakże usatysfakcjonowanym uśmiechu Alex), o czym właśnie rozmawiają.

- Loretta widziała mnie jak rozmawiałam dwa dni temu z Justinem na ganku... - zaczęła ostrożnie, a gdy w końcu słowa zaczęły płynąć z jej ust ciekawskie spojrzenia Jeźdźców Dusz zwróciły się w jej stronę niczym radary - Nic nadzwyczajnego. Ale później złapała mnie na pastwisku i tam postanowiła o to ochrzanić.

- Opierdzieliła cię i rozpętała wojnę o takie gówno?! - wybuchnęła nagle Alex, jakby właśnie nastąpiła jakaś światowa katastrofa. Oczy wszystkich klientów w jednej chwili zwróciły się w ich stronę.

Lisa szybko pogromiła ją surowym spojrzeniem.

- No wybuchła spora kłótnia, ale potem...

Zamilkła.

... potem przyszedł Ydris. - dokończyła już w swojej głowie.

Wspomnienie tego, w jaki sposób jej pomógł sprawiło, że kąciki jej ust uniosły się w delikatnym uśmiechu, a ona znów poczuła uczucie wdzięczności.

Powinnaś im o nim powiedzieć.

Darkwarrior odezwał się pierwszy raz od czasu jej wyjazdu. Jego głos był tak stanowczy, że wyrwał Karę z krótkiego zamyślenie.

Nie teraz. - powiedziała wymijająco, po czym wróciła do świadomością na ziemię.

- Jej koń nagle zaczął się szarpać i uciekł, a ona pobiegła za nim. - dokończyła.

W głębi duszy modliła się, żeby ta chwila milczenia nie wydała się jej towarzyszkom zbyt podejrzana, ale dziewczęta uwierzyły w to bez zawahania. Widocznie nie wierzyły, że którakolwiek z nich byłaby w stanie okłamać inne.

- HA! Dobrze jej tak! - pisnęła Alex.

- Tylko szkoda konia... - szepnęła Lisa, a po chwili chciała dodać coś jeszcze, lecz nie dane było jej dokończyć swojej myśli.

Do ich stolika podszedł niewysoki chłopak o blond włosach w koszulce z logiem lodziarni. Kelner przyniósł na tacy dwa szejki oraz wielki puchar lodowy i postawił zamówienie na stoliku. Z wymuszonym uśmiechem życzył im smacznego i powrócił do swojej pracy powolnym krokiem.

- Jaki zmęczony życiem... - rzuciła Kara.

Przyjaciółki ograbiły tackę ze swoich zamówień i zajęły się jedzeniem w milczeniu. Alex od razu rzuciła się na lody waniliowe, więc Kara musiała się również pośpieszyć, by coś dla niej jeszcze zostało. Obydwie chwyciły za łyżeczki i zaczęły zajadać się deserem w kompletnej ciszy. Linda i Lisa siorbały swoje napoje, śmiejąc się z wąsów z bitej śmietany, które pojawiły się na twarzy Cloudmill.

- Weź się wytrzyj... - powiedziała Lisa, odkładając napój i podała dziewczynie serwetkę, którą ta od razu przyjęła.

W międzyczasie, gdy zajmowały się dokańczaniem swoich słodkości pomiędzy Jeźdźcami wywiązała się całkiem luźna i przyjemna rozmowa, która - ku zdziwieniu Kary - w ogóle nie była związana ze sprawami magii. Z ulgą przyjęła fakt, że mogła zrelaksować się i odpocząć od tych wszystkich problemów, choć na chwilę. Z czasem zaczęło jej się wydawać, że każda z nich chciałaby czasami wrócić do normalności i nie musieć ryzykować wszystkim co mają. Chociaż to, co przeżyły było niesamowite i nieraz udowodniły jak wiele je łączy, to z drugiej strony ciągle są zwykłymi ludźmi, którzy potrzebują czegoś tylko dla siebie. Oczywiście cokolwiek oznacza "bycie zwykłym" na tej wyspie.

Wraz z upływem minut, a może nawet i godzin słońce zmieniło swoje położenie i padało prosto przez okno na stół, przy którym siedziały. Zbliżało się już późne popołudnie , a to oznaczało, że spotkanie powoli musiało dobiegać końca. Czekała ich jeszcze wyprawa do Valedale, gdyż właśnie dzisiaj miała powrócić Elizabeth z Concordem, wracając od Rihannon. Z całego serca chciały zobaczyć swoją liderkę i powitać źrebaka, bo - chociaż nie było jej tylko trzy dni - zdążyły się już bardzo stęsknić.

W końcu nadeszła pora ich wyjazdu z miasta. Podekscytowanie związane ze spotkaniem Liz i konia Anne brało w górę z każdą sekundą, lecz to, co dane im było wkrótce usłyszeć miało zupełnie zmienić ich jakże pozytywne nastawienie.



Obecna!

Witam wszystkim ich na wstępie bardzo przepraszam, że wstawiam rozdział tak późno. Ostatnio w ogóle nie miałam głowy i czasu na pisanie, przez co wzięłam się za poprawki dość późno. Mam nadzieję, że nie będę musiała więcej niczego przestawiać, ale gdyby coś się zmieniło to zawsze dam znać. Mam nadzieję, że rozdział nie wyszedł najgorzej, chociaż wydaje mi się dość krótki. Na razie wiele się nie dzieje, ale cóż ja mogę rzecz? Fabuła jakoś się toczy i wielkimi krokami będziemy zbliżać się do ratowanie Anne <3

~cara 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro