14. Naprawić To Co Zepsute

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeździec Duszy wraz ze swoim koniem dojechali do stajni zanim zrobiło się zupełnie ciemno. Jesienny chłód wymroził nawet ich kości. Ta pora roku nie oszczędzała nikogo, a nawet ciche błagania Kary nie sprawił, że wiatr choćby trochę ucichł. Darkwarrior kładł uszy, chroniąc je przed podmuchami i wtedy dziewczyna żałowała, że nie może zrobić tego samego. Całą drogę lamentowała mu, jak to nie boli jej głowa, palce... właściwie to wszystko. Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo jest zmęczona. Cały dzień spędzony w mieście Jorvik, a potem jeszcze  przejażdżka do Valedale, gdzie czekały ją takie wieści - dobre czy złe, ta ocena należała tylko do niej. Chociaż prace w stajni przyzwyczaiły ją do wysiłku, to o wiele trudniejsze okazało się spędzenie całego wolnego dnia. 

W końcu ogier doczłapał się na miejsce, a mury dookoła wyciszyły ryk wiatru. Dziewczyna zeskoczyła z konia i poprowadziła go do boksu, wyglądając przy tym jak przynajmniej niepełnosprawna.

- Łazisz jak paralityk...

Kara odwróciła się i zobaczyła za plecami młodego Moorlanda, który szczerzył się znad kołnierza grubej, zapiętej kurtki.

- Co taki wesoły jesteś? Loretty tu nigdzie nie ma?

Przyłożyła dłoń do czoła, udając, że rozgląda się za liderką Bobcats, jednak napotkała tylko dziwnie usatysfakcjonowane spojrzenie chłopaka.

- Nie było jej dzisiaj, więc miałem spokój.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Wprowadziła Darkwarriora do stajni, a gdy tylko obydwoje znaleźli się w budynku ich ciała rozgrzała przyjemna fala ciepła. Szybko zaprowadziła go do boksu, rozsiodłała i dodatkowo nasypała małą porcję owsa do żłobu.

- Jak w stajni? - zapytała, słysząc kroki za sobą.

- Szczerze? To nic cię nie ominęło. Nooo... może oprócz tego, że jakiś typ pytał o ciebie.

Kara odwróciła się na pięcie i spojrzała na Justina z niepokojem.

- Jaki typ?

Jej serce zaczęło wybijać nierówny rytm.

Błagam, tylko nie Ydris.

Tylko nie Ydris.

- Jakieś dwa metry wzrostu, kapelusz, przedstawił się, ale już nie pamiętam jak...

Szlag, jednak Ydris.

- Coś mówił?

Choć starała się ze wszystkich sił, to i tak nie powstrzymała lekko poddenerwowanego i drżącego głosu. Justin od razu wyłapał tą różnicę w tonie jej głosu i zrobił zatroskaną minę.

- To źle? - zapytał zaniepokojony, co jeszcze bardziej podniosło blondynce ciśnienie.

- Nie. Skąd. - na ułamek sekundy spuściła wzrok, rozglądając się po interesującej podłodze - Chciałabym wiedzieć, co chciał.

- Jak powiedziałem, że cię nie ma, to szybko się zmył.

- Aha.

Kara rzuciła ostatnie spojrzenie ogierowi, które ciągle czujne jej się przyglądał. W towarzystwie Justina opuściła stajnię i zamknęła główną bramę. Pomiędzy nimi nastała niezręczna cisza, która sprzyjała gonitwie myśli, jaką blondynka akurat prowadziła w głowie. Po co on tu był? Czego chciał? Kto go widział? A co jeśli to było coś poważnego?

Uspokój się. - ogier upomniał ją najspokojniej jak mógł - Nic się nie stało.

Jednak jego zapewnienia spłynęły na niczym - nawet bardziej zaczęła się tym wszystkim przejmować. Ilekroć spotkała Ydrisa, zawsze towarzyszyły jej przy tym jakieś problemy. Tym razem nie mogło być inaczej. Po prostu nie mogło.

- A jak spędziłaś dzień? - rzucił chłopak, czując jak atmosfera zaczyna gęstnieć z niewiadomych mu powodów - W sumie nie mówiłaś gdzie się wybierasz...

To pytanie trochę ostudziło jej umysł i pozwoliło oderwać się od tematu cyrkowca.

- Byłam z Lisą, Alex i Lindą w mieście.

- Uuuu... Pewnie obgadałyście połowę mieszkańców Jorviku.

Kara stanęła przy nim i walnęła go z łokcia w bok.

- Tylko ciebie. - dodała ze złośliwym uśmiechem i skierowała się w stronę domu, bo zimno zaczęło jej już trochę przeszkadzać.

Justin poszedł za nią, ale nie odzywał się przez całą drogę. Gdzieś w głębi duszy dziewczyna bała się, że cały ten stres związany z dzisiejszą wizytą Ydrisa po prostu się z niej wylewał.

Bo tak jest. - jej koń prychnął z oburzeniem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie - Nie czarujmy się, nie umiesz ukrywać emocji.

Gdyby tylko mogła, Kara posłałaby mu najbardziej wściekłe spojrzenie na jakie ją było stać, ale zanim się zorientował stała już w kuchni, w rezydencji.

- Jesteś głodna?

Justin już po wejściu zaczął plądrować lodówkę w poszukiwaniu czegoś dobrego, ale zostało już tam głównie światło.

- Raczej zmęczona. - westchnęła - Padam na twarz.

Chłopak wyjrzał zza drzwiczek i spojrzał na nią przepraszająco.

- W takim razie, dobranoc.

Choć słońce jeszcze do końca nie zaszło, jednak dla niej nie stało to na przeszkodzie, by pójść spać. Odpowiedziała tylko ciche "dobranoc" i wbiegła na górę, żeby przygotować się do snu. Dopiero teraz dotarło do niej jak bardzo jest śpiąca i przemarznięta. Wzięła więc gorący prysznic, przebrała się i nim księżyc wychylił zza wzgórz - zasnęła.

- Maya, błagam... Zajmij się tą grupą.

Kara złożyła ręce w błaganym geście. Jej głos musiał brzmieć co najmniej żałośnie, bo wszyscy oglądali się w ich stronę.

Rudowłosa zastanawiała się przez chwilę, ale w końcu przytaknęła.

- No dobra. - westchnęła - Normalnie wrobiłabym w to Lorettę, ale nigdzie jej dzisiaj nie widziałam.

Dziewczyna uścisnęła stajenną, która prawie upuściła widły do rozgarniania siana. Podziękowała jej kilka razy tak wylewnie, że Dew już nie była w stanie tego słuchać. Wyszła ze stajni, zostawiając wszystko za sobą i poszła pomóc Justinowi.

Od samego rana na placu rozbrzmiewały krzyki. Jeszcze zanim Kara zdążyła się rozbudzić, już zaczęła boleć ją głowa od tego hałasu. Do końca nie wiedziała co się dzieje, lecz gdy odsłoniła okno wszystko stało się jasne - grupa dzieci przyjechała dzisiaj na zajęcia w stajni. Całe podwórze roiło się od ludzi i koni.

Zapowiada się cudowny dzień. - szepnęła do swojego ogiera, który zdawał się już skubać śniadanie.

Lepiej szybko wstawaj. Przydasz się tu na dole.

Ogier nagle zamilkł, a dziewczyna wyczuła, że coś jest nie tak. Jego czujność się wyostrzyła i stał się niespokojny, lecz po chwili wziął głęboki oddech.

Eeee... Maya prawie wyrąbała się o jakieś dziecko.

CO?!

Chodź tu lepiej.

Kara dobiegła do szafy, zarzuciła na siebie ubranie i zeszła na dół, do salonu. Tam nie zastała nikogo - pan Moorland i Justin pewnie starali się już opanować tą moorlandową rewolucje na zewnątrz. Szybko wyszła na dziedziniec i starała się odnaleźć Mayę, gdy już ją zauważyła, rudowłosa zamiatała podłogę w stajni.

Wtedy w jej głowie zrodziły się dwa pomysły. Albo pójdzie do Justina i pomoże mu przy grupie tych małych pasożytów, albo wrobi w to przyjaciółkę, a sama zajmie się stajnią. Długo nie musiała się zastanawiać i już po chwili została sam na sam ze wszystkimi pracami w stajni -  a dzisiaj było ich pełno. Musiała wypuścić wszystkie konie, wymienić słomę we wszystkich boksach i wyczyścić siodła.

Jesteś okropna... -  Darkwarrior zarżał głośno, zwracając na siebie uwagę swojej pani.

Ta odwróciła się w stronę boksu swojego konia i podeszła do niego.

Zaradna. - poprawiła i podrapała go po nosie.

Zanim mogła wziąć się do pracy, musiała wypuścić wszystkie konie i tak też zrobiła. Jako, że podwórze było zapchane ludźmi musiała po kolei wyprowadzać konie na uwiązie, aby żaden się przypadkiem nie spłoszył i nikogo nie stratował. To zajęło jej trochę czasu, jednak w końcu wszystkie wierzchowce biegały swobodnie po pastwisku. Nie sprawiały problemów - tylko jeden z wałachów spłoszył się przy bramie, prawie stając dęba, ale dziewczyna dała radę go uspokoić. Jako ostatniego wyprowadziła Darkwarriora, a gdy i on galopował już po łące - zamknęła bramę.

Ku jej zdziwieniu padok, na którym zazwyczaj ćwiczyły dziewczyny z Bobcats był pusty. Z reguły o tej porze zawsze odbywały grupowy trening, lecz teraz nie zastała tam żywej duszy. Poczuła jak dreszcz przechodzi ją po plecach, choć w duszy wmawiała sobie, że to nic poważnego. Musiały go przełożyć... Przecież nic nie mogło się stać, prawda?

Wzięła kilka głębokich wdechów i wróciła do stajni, gdzie czekały już na nią obowiązki. Zaczęła od wygarniania siana, od razu biorąc się za widły, które zostawiła jej Maya. Boks po boksie - przerzucała starą słomę na taczkę i wywoziła za stajnie, cały czas patrolując, czy Maya i Justin dają sobie radę z grupą dzieci. Do teraz nie widziała nic niepokojącego - pokusiłaby się nawet o stwierdzenie, że nieźle im idzie. Po tym wracała do budynku i brała się za wyrzucanie kolejnych porcji starej, brudnej słomy.

Gdy i to już skończyła, wtoczyła jeden ze świeżych balotów do stajni, rozdarła siatkę i po kolei wypełniała boksy miękkim, pachnącym siankiem. W międzyczasie pozostawała czujna, nasłuchiwała, czy wszystko gra i wyglądała co chwilę zza bramy, by się o tym upewnić. A wszystko dlatego, że dziwne przeczucie nie dawało jej spokoju.

I ta dziwna magia w powietrzu. Nasila się.

Dzisiaj jest wyjątkowo wyczuwalna.

Ciekawe czy inni Jeźdźcy też to czują...

W napięciu czekała, aż tylko coś się wydarzy, lecz nie przestawała pracować. Musiała chociaż zachować pozory normalności. W końcu cały ten bałagan na podwórzu był rzeczą tak naturalną, jak fakt przybierania przez konie grubszej sierści na zimę. A jednak wśród tego normalnego życia, było coś innego niż reszta. Coś wyjątkowego.

I źródło tej wyjątkowości właśnie stanęło w progu stajni.

- Ydris... 

Kara stanęła jak wryta, niemal wypuszczając z rąk widły. Lustrowała cyrkowca wzrokiem, nie mogąc uwierzyć, że właśnie stał przed nią.

- Witaj Kara. Tak sądziłem, że cię tu spotkam. Nawet nie musiałem pytać, stajnia to jedyne logiczne miejsce.

Dzisiaj wydawał się być wyjątkowo zadowolony. Nawet nie musiał wysilać się na uśmiech, bo ten sam nie schodził z jego ust.

- Podobno wczoraj mnie szukałeś. - dziewczyna oparła narzędzie o ścianę i podeszła do swojego rozmówcy na tyle, na ile pozwolił jej zdrowy rozsądek - Coś się stało?

- Chciałem się podzielić z tobą czymś wyjątkowym... ale nie mogłem cię znaleźć.

Coś w tonie jego głosu sprawiło, że blondynkę przeszedł zimny dreszcz.

- Cóż... - zaczęła niepewnie - Teraz jestem. Co to było?

- Musiałbym cię zaprowadzić do cyrku, a widzę, że masz sporo pracy.

Dziewczyna przytaknęła.

- Może mógłbym pomóc?

Kara rozszerzyła oczy i spojrzała na niego z niedowierzaniem. On natomiast rzucił jej zdziwione spojrzenie, jakby nie rozumiał dlaczego jego propozycja wywołała taką reakcję.

- Chcesz... pomóc?

- Oczywiście. Jeśli skończysz pracę, pokażę ci co przygotowałem na pierwsze przedstawienie.

ALARM! Iuuu, iuuu... Coś tu nie gra.

Darkwarrior nadstawił uszy i - choć Kara nie mogła tego widzieć - spoglądał czujnie w stronę stajni.

- Zgoda.

Och, Aideen... To się źle skończy.

Ogier, gdyby tylko mógł, już wyważyłby to ogrodzenie i interweniował. 

- Co mogę zrobić?

Dziewczyna ciągle nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie dzieje. Nie mogła wyrwać się z hipnotyzującej aury, która wypełniła całe pomieszczenie. Czuła się, jakby coś właśnie w niej eksplodowało - cała bomba emocji, przeczuć i obaw. Obecność Ydrisa tutaj nie zwiastowała niczego dobrego, ale ta jej cholerna ciekawość...

To ona ją kiedyś zgubi.

Dopiero po chwili zorientowała się, że przystała na jego propozycje, a Darkwarrior ochrzaniał ją z odmętów podświadomości. Głos ugrzązł jej w gardle, a dwukolorowe tęczówki gościa spoczęły na niej w podejrzliwym spojrzeniu.

- Hej, Kara! Mogła-

Justin wbiegł do stajni, prawie wpadając w puste wiadro, które stało przy wejściu. Zatrzymał się gwałtownie, gdy zobaczył tajemniczą postać, którą widział już wcześniej. Ydris zmierzył chłopaka surowym i chłodnym spojrzeniem.

No zrób coś, jak taka mądra jesteś...

Kara w końcu pozwoliła swojemu koniowi dojść do głosu. W tym momencie uświadomiła sobie w jakim bagnie się znalazła.

- Justin, to jest Ydris - wydusiła stłumionym głosem.

Spojrzenia ich obydwu skierowały się na nią, co tylko wzmogło panikę, jaką było wypełnione jej ciało. Grunt zaczął osuwać się spod jej nóg.

- Ydris - cyrkowiec spojrzał na nią wyczekująco - To Justin. Mój przyjaciel i syn właściciela stajni.

Wyraz jego twarzy złagodniał i skinął ku chłopakowi w powitalnym geście. 

Ten jednak nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. 

- Cześć... - powiedział niepewnie, czując na sobie palące spojrzenie nieznajomego - Chyba wam przeszkadzam.

- Właściwie to-

- Tak.

Ydris wszedł w jej słowo, nie pozwalając dokończyć zdania. Wtedy blondynkę opuściło całe napięcie, które dotychczas jej towarzyszyło i spiorunowała go spojrzeniem. 

Nienawidziła gdy ktokolwiek wchodził jej w słowo.

Justin spoglądał to na przyjaciółkę, to na Ydrisa, aż w końcu spuścił wzrok i wycofał się na zewnątrz, gdzie zniknął w tłumie. Magik cały ten czas odprowadzał go spojrzeniem, a gdy miał pewność, że odszedł odwrócił się w stronę swojej wybranki Aideen. Tam napotkał jej wściekłe spojrzenie.

- Co? - zapytał niewinnie, jednak ta gra nie była odpowiednia na tą chwilę.

- Dlaczego to powiedziałeś? 

- Bo rzeczywiście przyszedł w trochę nieodpowiednim momencie. 

Ydris szybko zmienił taktykę tej zabawy. Stał teraz wyprostowany i patrzył swoim lodowatym spojrzeniem na towarzyszkę, którą wyraźnie opuściły resztki pewności siebie.

- Jesteś ostatnio nieuchwytna, Kara. 

Ta nie musiała się długo zastanawiać nad tymi słowami. Każdy cal jej cała spiął się w nerwach, bo została teraz sam na sam z tym człowiekiem, który i tak już czytał nią jak otwartą książkę. Czy w ogóle miała co wysilać się na kłamstwa?

- Ja... ostatnio miałam dużo pracy.

Chyba nie brzmiała zbyt przekonująco. 

- Domyśliłem się - uniósł tajemniczo jedną brew - Właśnie dlatego tutaj jestem i chcę ci pomóc. 

Z każdą chwilą tej rozmowy czuła się coraz gorzej i coraz bardziej chciała uciekać. Ale nie mogła. Pozostawiona samotnie, bez swojego towarzysza musiała sobie jakoś radzić, jak to już robiła poza wyspą.

- Muszę jeszcze wyłożyć boksy sianem i wyczyścić siodła.

- Hm... - zastanowił się przez chwilę - To nie powinno zająć zbyt wiele czasu.

Kara zaprowadziła go w stronę najbliższych drzwi, za którymi znajdowała się siodlarnia. Zapaliła światło i zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu płynów do czyszczenia skóry.

- To nie będzie konieczne. 

Przeniosła na niego skonsternowane spojrzenie, znów nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Ile jeszcze razy będzie musiała wyglądać na tak idiotycznie zakłopotaną?

- Zaufaj mi. Wiem co robię.

Dziewczyna chciała już wychodzić, nawet nie pytając jak zamierza ogarnąć te wszystkie uprzęże, lecz cyrkowiec szepnął jeszcze coś, bardziej do siebie niż do niej.

- Skoro magia istnieje, to dlaczego nie mogłaby ułatwić tego ziemskiego życia?

Witajcie kochani!

Mam nadzieje, że wszystko w porządku, szczególnie teraz. Jedynym plusem całej tej sytuacji jest fakt, że mam teraz czas na naskrobanie trochę rozdziałów do przodu i  zrobienie kilku artów, które ciągle odkładałam. Jak udadzą mi się jakieś prace, to chętnie się nimi podzielę. Może kiedyś zrobię jakiś artbook?

Trzymajcie się <3

~c a r a

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro