17.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chłód, który smagał twarz dziewczyny był wręcz paraliżujący. Na jej twarzy od razu pojawiły się rumieńce, spowodowane jesiennym zimnem. Cała wyspa — gdzie by tylko nie spojrzeć — mieniła się złotem i czerwienią. Przez ołowiane chmury przebijało się słońce, raz po raz oblewając ciepłem jej zmarznięte ciało.

Swoje pierwsze kroki skierowała prosto do stajni, bo gdzie mogłaby znaleźć Meteora, jak nie przy sianie? Walczyła z sobą, starając się opanować drżenie każdego mięśnia, lecz kiedy znalazła się w budynku, stało się to zbędne. Linda akurat wprowadziła swojego konia do środka i przywiązywała do drąga, gdy zobaczyła, że Kara się zbliża. 

— Chyba wiem gdzie jest Concorde!  — krzyknęła z podekscytowaniem na jej widok.

Szybko skończyła nieudolnie plątać wodze Meteora i podbiegła do przyjaciółki. Darkwarrior rozbudzony hałasem zastrzygł uważnie uszami.

 — Ja też  — odparła cierpko, a wtedy iskierki w oczach Chandy nagle zniknęły.

 — Jak to?

Kara pospiesznie przytoczyła jej historię z poprzedniego dnia. Począwszy od bardzo ogólnego opisu Ydrisa, który pojawił się w stajni, poprzez zaproszenie na Wzgórze Nilmera i odkrycie źrebaka uwięzionego w jednej z klatek. Przez cały ten czas nie mogła spojrzeć Lindzie w oczy. Coś gryzło ją w duszy i z trudem udało jej się przebrnąć przez ubogie przedstawienie cyrkowca. Wiedziała bowiem, że powinna powiedzieć Jeźdźcom o wiele więcej i to na samym początku, gdy wydał jej się dość podejrzany. Może uniknęliby tak wielu kłopotów?

Nie myśl o tym... — ogier upomniał ją po raz enty i łagodnie spojrzał w jej stronę błękitnymi oczami.

 — A to ciekawe...  — Linda zamyśliła się, podpierając brodę dłonią  — Moja wizja była dość... Jakby to powiedzieć. Niewyraźna?

Blondynka skrzywiła się, spoglądając na swoją rozmówczynię z ukosa.

 — Niewyraźna?  — powtórzyła.

  — Nie widziałam Concorda, nawet nie wiem, gdzie dokładnie jest. Po prostu czułam w tej wizji jego obecność. Właśnie tam  — pospieszyła z wytłumaczeniem  — Jakby coś mnie wewnętrznie blokowało.

Na chwilę w stajni zapadła niezręczna cisza, którą przerywało tylko głośne przeżuwanie resztek siana przez Meteora. Obydwie zatraciły się gdzieś w swoich myślach, lecz każda z nich odeszła w swoją stronę. Pomimo wyrzutów swojego Towarzysza Duszy, Kara znów wróciła myślami do wczorajszej wizyty w cyrku. Nadal nie mogła przeboleć tego, że ot tak uciekła. 

To nie twoja wina  — zawtórował kasztanek, lecz ta go już nie słuchała.

Każdy cal jej ciała zastygł w bezruchu, a z twarzy momentalnie odpłynęła krew. Ciągle dręczyło ją jedno pytanie. Skąd on wiedział?

 — Linda  — popatrzyła na przyjaciółkę uważnie  — Muszę cię ostrzec, że Ydris może być niebezpieczny.

Ton jej głosu był tak suchy i rzeczowy, że Linda spojrzała na nią ze zdziwieniem. Gdy tylko do jej uszu doszło słowo "niebezpieczny" sama również śmiertelnie spoważniała.

 — Oby nie bardziej niż my  — dodała, starając się zmusić do lekkiego uśmiechu, ale wtedy zjawił się przy nich Justin.

Kara była tak spięta tą całą sytuacją i zatracona we własnych przemyśleniach, ze gdy chłopak podszedł do niej bezszelestnie i powiedział głośne "Cześć", ta aż odskoczyła z przerażenia.

 — Co ty z tym masz?!  — warknęła, przykładając dłoń do klatki piersiowej  — Kiedyś albo dostanę zawału albo zejdę od razu.

 — Chyba musimy sobie zrobić seansik horrorów, żeby cię uodpornić  — odparł z uśmiechem, przez co napięcie ją opuściło, choć trochę   — Co planujecie?

Chanda już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, jednak szatyn zdążył to zrobić przed nią:

 — Widziałyście w ogóle gdzieś Lorettę i resztę jej marionetek? 

 — Od kiedy martwisz się o Lorettę?  — odparła Linda, unosząc znacząco jedną brew.

 — Ja?! A w życiu!  — krzyknął z oburzeniem — Maya mi się pytała, ale to poważnie jest już trochę podejrzane.

Gdyby życie Kary było jednym, długim i beznadziejnym filmem, nad jej głową właśnie zaświeciłaby się żółta lampka.

Nerwowo zaczęła cofać się myślami do tego samego dnia, lecz sprawa źrebaka spadła na drugi plan. Teraz w jej głowie przewijały się obrazy siwych luzytanów, pasących się swobodnie pod czujnym okiem Zee. Ale musiała się cofnąć jeszcze kawałek... Aż do dnia, gdy Ydris sprawił, że koń Loretty spłoszył się uciekł, a ta  — uprzednio się z nią kłócąc  — wystraszona pobiegła za nim.

Kara poczuła, że zaczęło ją mdlić. Żołądek skręcił jej się w wielki supeł, przyprawiając o potworny ból brzucha. Zapach koni i siana mieszał się ze sobą, a gdy dotarł do nozdrzy dziewczyny, była o krok od ucieczki do łazienki.

A co jeśli Ydris zamienił je w konie?

 — Musimy się pospieszyć  — wydukała, czując jakby coś stanęło jej w gardle. Czy można dławić się powietrzem?

 — Pójdę z wami!

Justin niemal podskoczył w miejscu. Kara nawet nie miała ochoty protestować. Zmierzyła go tylko spojrzeniem pełnym politowania. Chyba nie wiedział na co się pisze, lecz mógł się okazać dobrym wsparciem.

 — Mam tylko nadzieję, że wytarłeś to mleko  — szepnęła do niego i wkrótce poszła siodłać swojego ogiera.

Kara miała tak spocone ręce, że wodze co chwilę wyślizgiwały jej się z rąk. Przypomniało jej to, jak bardzo była spięta, gdy o raz pierwszy siedziała na koniu.

Była już nastolatką, gdy zdecydowała się wymykać po szkole do pobliskiej stadniny. Bywała tam niemal codziennie i choć ośrodek był mały, stajnia trochę zaniedbana, a koni niewiele  — było to jej ulubionym miejscem i jedynym, w którym czuła się dobrze. Wiele tygodni przesiadywała pod siatką, czasem nawet ukrywając się w krzakach, by móc spędzić trochę czasu wśród koni, aż w końcu zdecydowała się na dalszy krok  — pracę. Chociaż właściciel dość sceptycznie podchodził do jej propozycji, którą była pomoc w opiece nad zwierzętami i sprzątanie za możliwość jazdy, to widząc jej dziki błysk w oku uległ. Wtedy młoda Westvalley zapracowała na swoją pierwszą jazdę, a gdy do niej doszło, była spanikowana. Nigdy nie trzęsła się tak bardzo, czy to z podekscytowania czy strachu.

Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie dotarło do niej, jak ogromny ma dar. Z lekcji na lekcję radziła sobie coraz lepiej i nawet jej jedyny instruktor  — Einar, dostrzegł w niej coś wyjątkowego. Nim się zorientowała, pokonywała prowizoryczne, zbite z desek przeszkody z taką łatwością, jakby koń niósł ją na skrzydłach.

Lecz wkrótce potem ośrodek zbankrutował, konie sprzedano, a stajnia runęła w gruzach. Jeszcze tego samego dnia dowiedziała się o Instytucie Hipologii w Jorviku   — wyspie, która żyje wręcz końmi. 

W miarę zbliżania się do cyrku, niebo coraz dokładniej przysłaniały czarne chmury, choć te nie zwiastowały deszczu. Wręcz burzę. Całą drogę serce Kary waliło jej tak głośno, że bała się, aby nikt tego nie usłyszał. Urywanym oddechem łapała powietrze, jakby miała zaraz zostać od niego odcięta. 

  — Już blisko  —  przełknęła głośno ślinę, zwracając się do przyjaciół.

Tylko odbierzemy, to co nasze i wracamy. Może nawet tego nie zauważy? 

Na samą myśl, że powoli zaczynała ufać magikowi, zachciało jej się wymiotować. Jeszcze bardziej niż w stajni.

Darkwarrior szedł powoli, kołysając się spokojnie na boki, jakby próbował uśpić małe dziecko. Ale Kara dalej siedziała jak na szpilkach.

Tym razem nie odejdę na krok  — powiedział, zwracając jedno ucho w jej stronę.

Liczę na to — odpowiedziała i poklepała go po łopatce.

Po chwili minęli opuszczoną farmę, nad którą jak zawsze skrzeczały wrony i znaleźli się na ostatnim, prostym odcinku ścieżki.

Bierz się garść, kobieto!  Pokaż, że możesz...

Ostatnie promienie słońca zostały pochłonięte przez ołowianego baranka. Teraz całe niebo zdawało się być czarne i gotowe w każdej chwili zwalić im się na głowę. Ptaki na pobliskich drzewach ucichły, a wszystko skąpało się w głuchym wyciu wiatru.

  — Mówiłeś o seansie horrorów, prawda?  —  dziewczyna zwróciła się do przyjaciela  —  Chyba po dzisiejszym dniu, to nie będzie potrzebne.

Chłopak podciągnął rękaw swojej koszuli i spojrzał na czarny zegarek, zawieszony na lewym nadgarstku.

  — Wpół do śmierci...  —  skwitował, na co Linda obrzuciła go piorunującym spojrzeniem.

W końcu ich oczom ukazał się cyrk w całej swej okazałości. Fioletowo-różowy namiot, z powiewającymi flagami wyglądał pięknie jak zawsze, choć Kara nie pozwoliła, by te wszystkie bajeczki o szczęściu i radości zamazały jej rzeczywisty obraz tego miejsca. 

W podświadomości wiedziała, że dzisiaj Ydris stanie się ich wrogiem. Jej wrogiem. Nie mogła się jednak z tym jakoś pogodzić... Po tym wszystkim co widziała, nie potrafiła zrozumieć jak ktoś o takich mocach, może korzystać z nich w złych celach?

Gotowa na wejście do świata magii i sztuczek? Witamy w życiu. Tu nic nie jest prawdą.

—  Jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważyłam?  — Linda nie mogła napatrzeć się namiot, w tym oświetlony napis Cyrk Marzeń.

Bardziej Cyrk Kłamstw — parsknął ogier, na co dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła.

 Kara wyrwała się ze swoich myśli, po czym przyłożyła mocniej łydki do boków swojego konia. Z całego serca chciała mieć to już za sobą. Chciała zapomnieć o tym wszystkim, czego tu doświadczyła, co zostało jej pokazane i dane. To koniec tego rozdziału w jej życiu. Nie wróci tu nigdy więcej... prawda?

Kroki Darkwarriora były ciężkie i stanowcze, prawie trzęsły ziemią pod jego kopytami w porównaniu z nogami Kary, które nawet w strzemionach miała jak z waty. Na samą myśl o zejściu z siodła, wyobraziła sobie jak miękkie są jej kolana, a ona już na wejściu zaliczy jaką glebę. Wspaniała z niej bohaterka. Ydris na pewno się przestraszy.

— Pojadę pierwsza — powiedziała stanowczo, po czym wystawiła rękę by zatrzymać Lindę i Justina.

Jeśli coś ma się stać, to ja jako pierwsza z tego wybrnę.

Pojechała powolnym stępem przed siebie, zostawiając pozostałą trójkę — wliczając Meteora za sobą. Zbliżała się do namiotu coraz bardziej i bardziej, a gdy stanęła przy samym wejściu, zatrzymała konia. Wszystko było tak podejrzanie spokojne. Klatki stały na swoim miejscu, lecz w żadnej z nich nie było widać Concorda. Fioletowy wóz również pozostawał nietknięty, tylko Zee i Xina nie było nigdzie w pobliżu. Rozejrzała się kilka razy dookoła, by się i upewnić i zawołała:

— Droga wolna, może-

Nie zdążyła dokończyć, bo znowu poczuła bolesne pulsowanie w skroniach.

Cholera, TERAZ?!

Lecz to wcale nie był ból w jej głowie. To było prawdziwe trzęsienie ziemi. 

— LINDA! JUSTIN! — krzyknęła i z całej siły szarpnęła za wodzę, by zawrócić konia.

Myślała tylko o tym, by stąd uciec, więc gwałtowanie ścisnęła nogi na bokach konia. Darkwarrior stanął dęba — w jego oczach kryło się przerażenie tak ogromne jak jeszcze nigdy, a błękitne zazwyczaj tęczówki przypominały kolorem morze przed sztormem. Zarżał w panice, gdy trzęsienie się nasiliło i rzucił się do ucieczki.

Westvalley czuła, że wzrok ją oszukuje. Trawa, drzewa, wzgórze i niebo —wszystko zlało się w jeden niewyraźny obraz. Nawet kasztanowa grzywa wydawała się tak odległa. Nagły zastrzyk adrenaliny sprawił, że racjonalne myślenie spadło na drugie miejsce. Całe jej ciało spięło się w strachu, a kolejne wierzgnięcie pozbawiło ją równowagi.

Zawiesiła się w desperacji na wodzach, czując jak traci prawe strzemię, przez co koń spiął całą szyję w bólu. Przez myśli przemknęła jej myśl, że spadnie. Była już na to gotowa. 

Przepraszam — pomyślała gorączkowo.

I puściła.

Wodze bezwładnie opadły na kłąb, dając ogierowi ulgę. Kara za to poczuła, jak spada na prawą stronę, wyciągając w ostatniej chwili stopę z drugiego strzemienia, aby się na nim nie zawiesić. W ciągu kilku sekund poczuła jak twarda i zmarznięta jest ziemia.

Przez chwilę czuła, że brakuje jej tchu. Z trudem brała łapczywe oddechy, ciągle starając się zrozumieć, co tu się właściwie wydarzyło. Przyjaciół przed sobą widziała jak przez mgłę. Stali jakby sparaliżowani, wpatrując się w nią. Darkwarrior stał już przy nich, rżąc przeraźliwie.

Dookoła cyrku zaczęło pojawiać się fioletowe światło, jakby ognisty okrąg otoczył cały namiot. A wkrótce ogromna, bijąca pandoriańską magią kopuła zakryła połowę polany. Była na wyciągnięcie ręki.

Dziewczyna zerwała się na równe nogi, gdy dotarło do niej, że została tutaj zamknięta. Podeszła do dziwnej ściany, starając się zbadać to zjawisko. Była twarda, ciepła i pulsowała dziwną energią. Linda oraz Justin również przylgnęli no niej po drugiej stronie.

— Linda, co to jest? — sapnęła z wysiłku, gdy z całej siły napierała na na ścianę ramieniem. Jednak ta ani drgnęła.

— Widzę, że pochodzi z Pandorii — odpowiedziała dość wyraźnie.

— No co ty nie powiesz...

Kara jeszcze kilka razy uderzyła w nią pięścią, lecz nadaremno. Nie miała szansy z tym typem magii. Zdesperowana spoglądała to na Justina, to na Lindę, lecz obydwoje wydawali się być równie bezsilni. Głęboko westchnęła, bo zrozumiała, że już nie ma stąd wyjścia.

Zagraj w jego grę — szepnął ogier, nie spuszczając swojej pani z oka.

Ta nic nie powiedziała. Tylko przytaknęła i odwróciła się, by dokładnie się rozejrzeć.

— Kara, nie ruszaj się stąd. Pójdziemy razem — powiedział Justin stanowczo — Zaraz znajdziemy wyjście...

—Zaraz?! —warknęła — Nie mamy czasu.

Zrobiła pierwszy krok do przodu.

Była w labiryncie, a ścieżkę wyznaczały wysokie ściany fioletowych płomieni.

Już chciała obrać którąś z dróg, gdy poczuła się tak potwornie rozdarta. Elizabeth lub Avalon — może nawet obydwoje pewnie utarliby jej nosa, za rzucanie się w takie coś samej. Wszyscy podświadomie wiedzieli, że nie była gotowa, że czegoś jej brakowało, by stać się prawdziwym Jeźdźcem Duszy. Teraz mogła im udowodnić, że tak nie jest, jednak to oznaczało by odwrócenie się od reszty. A przecież nie chciała nikogo zostawiać. Mieli to zrobić razem, prawda? Dlaczego miałaby ich zdradzać?

A jednak coś pchało ją do przodu. 

Wszystko będzie dobrze — usłyszała szept w swojej głowie, lecz nie był to jej koń —Możesz iść — powtarzał.

Ten głos był tak delikatny i melodyjny, że nie mogła go nie posłuchać. Więc poszła.

Postanowiła posłuchać się instynktu i w ciągu chwili zniknęła za pierwszym płomieniem po prawej, zostawiając przyjaciół za sobą. Powoli szła przed siebie, a gdy przekroczyła kolejny —identycznie wyglądający zakręt, przypomniała sobie sobie słowa Darkwarriora: Zagraj w jego grę. Grę...

Dokładnie tak! — nawiązała nić porozumienia z ogierem.

Co się stało? — nutka ekscytacji w głosie Kary wzmogła w nim czujność.

To wszystko jest iluzją! Ulubiona zabawa Ydrisa — szepnęła — Przekaż to Lindzie.

Droga wydawała się być nieskończona i rzeczywiście mogła taka być. W końcu cały ten labirynt był dziełem cyrkowca, który mógł tutaj robić cokolwiek mu się podobało. Kara desperacko trzymała się jednej ściany, a gdy ścieżka się wyprostowała i wydawała kończyć — odzyskała nadzieję.

Ruszyła pędem przed siebie, czując serce znów mocniej bije jej w piersi, a gdy się okazało, że cała ta zabawa się kończy, odetchnęła z ulgą.

Wcale to nie było takie trudne, Ydrisie — rzuciła z sarkazmem.

Przed nią znajdował się wóz oraz kilka identycznych klatek. Zbliżyła się powoli do nich, wytężając każdy swój zmysł, by wzrok, słuch czy choćby węch mogły wyczuć zagrożenie. Z każdą sekundą coraz bardziej czuła, że coś lub ktoś ją obserwuje, jednak nikogo nie widziała dookoła. 

Z tego napięcia chciało się jej już wymiotować, ale powstrzymała to głośnym przełknięciem śliny. Wkrótce znalazła się tak blisko klatek, że mogła dokładnie przyjrzeć się ich zawartości. Pierwsze dwie, dość niewielkie były puste. Właściwie to i tak nie zmieściłoby się w nich źrebię. Za to trzecia, największa ze wszystkich tu stojących emanowała dziwną energię i pachniała tak słodko... watą cukrową? Kara dobiegła do krat i zaczęła się przyglądać jej pustemu wnętrzu. Choć wydawało się, że niczego tam nie ma, była pewna, że Concorde tu stoi bądź stał.

Przy drzwiach zwisała metalowa kłódka. Chwyciła za nią i zaczęła oglądać w rękach, próbując rozpracować jak ją otworzyć, lecz wtedy coś zaczęło za nią szeleścić.

Jej serce zamarło na moment, a gdy się odwróciła i nic nie zobaczyła, poczuła się jakby uszło z niej powietrze. Z powrotem odwróciła się na pięcie i ponownie dotknęła kłódki, lecz kiedy to się stało — klatka zniknęła, zamieniając się w różowy pył, który zsypał jej się po rękach i rozproszył się w trawie.

— No tego już za wiele! — teraz jedyne co czuła to złość.

Kara miała już dość tych gierek, chciała tylko tu przyjść by odebrać to, co należy do druidów. Nie miała najmniejszej ochoty na zabawę w podchody, szczególnie, gdy zasady dyktował ktoś taki jak Ydris. 

Och, Aideen. Dlaczego ja w ogóle musiałam na niego wpaść?!

Dziewczyna odwróciła się w stronę namiotu, a jej wzrok spoczął na wolno opadającej zasłonie, tuż nad wejściem.

— Beznadziejny pomysł... — szepnęła do siebie — Ale chyba nie mam wyjścia.

Choć jej dusza tak bardzo tego nie chciała, to nogi same zaniosły ją w stronę wejścia. Schyliła się i przesuwając aksamitny materiał — weszła do środka.

Wewnątrz panował mrok, tylko słabe światło z reflektora oświetlało środek areny małym okręgiem. Panował tu spokój i kompletna, obezwładniająca cisza. Kara stała w bezruchu, a jedyne czego mogła posłuchać to bicie swojego serca. 

— No dobra, Ydris! — krzyknęła w ciemność — Czego od nas chcesz?

Jej ostatnie słowo odbiło się echem, jakby odpowiadając na jej pytanie kolejnym: chcesz? — brzmiał ironicznie jej ton i choć głos ten brzmiał jak jej własny, to wcale do niej nie należał.

— Przyszłam po źrebaka — rzuciła już ciszej i powolnym krokiem kierowała się na środek areny, co chwilę rozglądając się dookoła — Wiesz co, Ydris? Jesteś kłamcą. Podłym i ironicznym dup-

Jej wzrok skrzyżował się z tak dobrze znanymi, dwukolorowymi tęczówkami. 

Krew zmroziła jej się w żyłach, gdy po raz kolejny spojrzała za ramię, lecz tym razem stał tam Ydris we własnej osobie. Jego sylwetka była niewyraźna, cała spowita w ciemności — tylko oczy mieniły się dziwnym blaskiem. Jego ciemniejsza tęczówka nabrała fioletowych barw.

— Może dokończysz? — rzucił beztroskim tonem, jakby fala obelg, która właśnie na niego spłynęła nie miała najmniejszego znaczenia.

Lecz Kara nie mogła wydusić już z siebie ani słowa. Całkowicie znieruchomiała na jego widok i dopiero wtedy do niej dotarło, że jest tutaj zupełnie sama. Bez pomocy. Bez magii. Bez Darkwarriora...

Cyrkowiec stanął na samym środku areny, gdzie padały jedyne strumienie światła.

— Zapraszam na przedstawienie, mon cheri — powiedział i wyciągnął rękę w jej stronę, jakby zapraszając na środek.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Chociaż nogi miała jak z waty, to poszła na środek, zachowując między nią, a magikiem bezpieczną odległość.

— Jesteś z Pandorii — szepnęła z wyrzutem, czując jak powoli łamie jej się głos.

— Tak — odpowiedział sucho — Tak, jestem.

Patrzył na Karę lodowatym spojrzeniem, która z całych sił starała się pod nim nie pęknąć.

— Dlaczego? — jej głos podniósł się o oktawę wyżej — Dlaczego to ukrywałeś?!

— Muszę się ukrywać, Kara. Wszyscy się ukrywamy. Ty też. 

Mężczyzna wydawał się być niewzruszony, ale wszystko co siedziało w Karze powoli wypływało na powierzchnię. Każde pęknięcie w jej duszy, każda wątpliwość, cała tłumiona złość i powstrzymywane łzy. Miała wrażenie jakby to miejsce odkrywało jej prawdziwe ja — zawsze uważała, że czuje się tu dziwnie. Teraz powoli docierało do niej, że tutaj może się ukryć przed obowiązkami, które na nią spadły i przez chwilę poczuć się... sobą?

— Chciałam tylko odzyskać źrebaka — w głowie dziewczyny pojawił się obraz siwych koni luzytańskich — I dziewczyny z Bobcats!

Ydris delikatnie uniósł kąciki ust, nie spuszczając z oka swojej rozmówczyni.

— Dlaczego je zamieniłeś w konie? — warknęła, starając zdobyć się na poważny ton.

— Cóż... — wzruszył ramionami — Wcale tego nie planowałem. Uznałem, że  skoro już słyszałem, jak Loretta cię upokarza to zasługuje, by karma do niej wróciła. A później wpadłem na pewien pomysł...

Nie mogła uwierzyć w to co słyszy.

— To był czysty przypadek, że słyszałeś tą kłótnie  — dziewczyna stanęła o krok bliżej cyrkowca — Normalnie się tak nie zachowuje.

Skrzyżowała ręce na piersi, próbując przyjąć ofensywną postawę, lecz nawet to nie dało jej minimalnej przewagi.

— Przypadek? — Ydris uniósł jedną brew — Ja, wzorem Boga, nie gram w kości i nie wierzę w przypadki...

Z minuty na minutę Kara czuła się coraz pewniej w tej rozmowie, a gdy usłyszała ostatnie zdanie, poczuła, że może z Ydrisem nawiązać nić porozumienia. Na chwilę zapomniała o Lindzie czy Justinie — uwierzyła, że sama może to wszystko naprawić.

— Już to gdzieś słyszałam... — powiedziała, teatralnie udając zamyślenie.

Magik uśmiechnął się delikatnie, na co Kara odpowiedziała tym samym. Po tym odwrócił się i udał w ciemność, w której od razu zniknął, lecz Westvalley nie odważyła się pójść za nim. Zamiast tego po raz enty rozejrzała się wokół siebie — nic się tu nie zmieniło. Nie zauważyła też nic podejrzanego, do tego po Zee czy Xinie nie było ani śladu. 

— Dlaczego przyszedłeś na Jorvik? — krzyknęła w ślad za cyrkowcem — Czego od nas chcesz?

Karę uderzyło mocne Deja Vu... Przecież już o to pytała, a odpowiedziało jej tylko własne echo.

— Od was? — w ciemności rozległ się niski ton — Tylko od ciebie, moja droga.

— Ode mnie? — powtórzyła cicho — Jesteś z Pandroii. Władasz ogromną mocą. Do czego ja ci jestem potrzebna?

Właśnie zrozumiała jak desperacko to pytanie zabrzmiało, lecz nie miała czasu się nad tym rozwodzić. Ciemność w jednej sekundzie rozproszyło fioletowe światło, rzucane przez kolejną ścianę płomieni, lecz tym razem niską, niewielką. Wystarczyła ona, by nie było tutaj najmniejszego cienia, a każdy zakamarek stał się widoczny.

Wtedy również zauważyła klacz i błazna, którzy przyglądali jej się już przez dłuższy czas. Na samą myśl, że tutaj byli, a ona o tym nie wiedziała przeszły ją dreszcze.

Ydris na moment gdzieś zniknął, a Kara nie miała nawet pomysłu gdzie. Zamiast tego została sama — nie licząc jego dwóch pomocników — w cyrku przesiąkniętym magią, której nie znała. Wszystko wydawało jej się tak obce i straszne, a z drugiej strony nawet fascynujące. Powoli zaczęło do niej docierać jak niewiele wie o tym... pandorianinie? Wtedy coś w jej głowie podsunęło jej całą masę pytań i chęć, by go jednak poznać. 

Broń Aideen, by nie miała to tego okazji.



Hej kochani! 

Jak tam życie? Mam nadzieję, że należycie do tych, którzy kwarantannę znoszą dobrze albo chociaż nie najgorzej xD Ja tam nie mam na co narzekać. 

A co sądzicie o nowym ranczu w grze? Moim zdaniem jest piękne <3 Jeszcze tylko czekać na quartery i to miejsce stanie się moim ulubionym w całej grze. Do tego w mojej głowie zrodził się mały oneshot z tym związany, ale jeszcze nic nie mówię, więc ciii... Chociaż możecie dać znać, czy podobałaby wam się książka z moimi oneshotami.

Do następnego rozdziału, a mówię Wam, że będzie się działo xD

~cara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro