19. Pusta Kartka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szarawe kłęby kurzu przysłoniły wszystko dookoła, niczym wyjątkowo gęsta mgła. Blask reflektorów rozproszył się gdzieś w powietrzu, ogień w oddali powoli gasł, zabierając ze sobą fioletowe światło. W ciągu kilku sekund wokół dziewczyny, a właściwie — klaczy, zrobiło się zupełnie ciemno. Nie słyszała już stukotu kopyt, głuchych oklasków dobiegających nie wiadomo skąd, ani nie widziała przeszkód.

Jeszcze chwilę temu namiot wypełniały kolorowe światełka, za nią toczyły się ogromne niebiesko-czerwone piłki, gdzieniegdzie leżały liny, klatki i była pewna, że kątem oka zobaczyła zamek Srebrnej Polany.

A co gorsza, była sama. Ślad po Zee i dziewczynach z Bobcats zniknął. Była pewna, że biegła z klaczą Ydrisa łeb w łeb, ale nie wiedziała, która z nich w końcu przekroczyła metę jako pierwsza.

Właśnie, gdzie meta?

Kara zaczęła rozglądać się dookoła, czując jak ziarenka piasku drażnią ją w oczy. Stała bez ruchu, czekając aż coś się wydarzy, lecz cisza zaczęła już dzwonić jej w uszach. 

Dlaczego nic się nie dzieje... Żołądek zaczął wiązać jej się w gruby supeł. Czy coś zepsuła?

Wtedy przez piaskową mgłę zaczęło przebijać się światło. Świeciło prosto w jej stronę, jakby wskazywało drogę ucieczki. Westvalley instynktownie ruszyła przed siebie, uważnie stawiając każde kopyto. Im bliżej była, tym wszystko rozjaśniało się coraz bardziej. Cały kurz zaczął powoli opadać, a ona wyłoniła się z niego z drżącym sercem.

Znalazła się na samym środku areny. Przed sobą widziała przerażone twarze przyjaciół, skonsternowany wyraz błękitnych oczy Darkwarriora, a także Ydrisa oraz stojącą przy nim Zee. Ta z kolei wyglądała już normalnie. Jej oczy nie iskrzyły się dzikim, różowym światłem, znaki na nogach zniknęły, a jej maść przybrała ciemniejszy odcień.

Wygrałam? — chciała spytać, ale przypomniała sobie, że przecież nie może. Za to posłała Ydrisowi błagalne spojrzenie.

— Brawo, ma chérie — zaklaskał kilka razy z ironicznym uśmiechem — Kto by pomyślał? Nawet nie jesteś prawdziwym koniem...

— Ydrisie, odczaruj ją — Linda uważnie wycedziła każde słowo przez zęby, powstrzymując swoją narastającą frustrację.

Cyrkowiec spojrzał na nią trochę zdziwiony, jakby ktokolwiek mógł mu rozkazywać?

— Jesteś pewna, moja droga? — zwrócił się do złotego luzytana — Jesteś niezwykle pięknym koniem...

NO NIE, DOŚĆ TEGO.

Kara  miała ochotę krzyczeć, ale zamiast tego wydała z siebie najbardziej przeraźliwe rżenie, na jakie pozwoliło jej gardło. Nawet Darkwarrior położył uszy i spojrzał w stronę Ydrisa z wyrazem "teraz uważaj". Dziewczyna stanęła dęba, wyrzucając piach spod kopyt, którymi wierzgnęła kilka razy w powietrzu. Po tym ruszyła z pełną wściekłością w stronę cyrkowca, który zaczął się gwałtownie wycofywać. Choć jej oczy były martwe i nie mogły wyrazić nic co w tym momencie czuła, to wiedziała, że teraz to ona jest w stanie wwiercić się mu w duszę.

Ydris zrobił kilka kroków do tyłu, nie spuszczając spojrzenia ze złotego konia. Powoli czuł, że narasta w nim presja, a gdy chciał już zrzucić z niej iluzję, zabrakło mu miejsca na ucieczkę. Za plecami poczuł bandę, odgradzającą arenę od widowni. Spojrzał z chłodnym wyrazem w zimne, złote oczy zwierzęcia przed sobą i po raz pierwszy od czasu przybycia na Jorvik jego serce zabiło szybciej. Ze strachu. 

Kara wypuściła ciepłe powietrze przez chrapy, cyrkowiec został pozbawiony drogi ucieczki. Przygwożdżony do barierki, spoglądał w stronę Zee, jakby szukając w niej wsparcia. Jednak ona nawet nie ruszyła się z miejsca.

— Dobrze, już — Kara ciągle nie spuszczała wzroku ze swojej ofiary — Zamienię cię z powrotem.

A wtedy wyciągnął swoją dłoń i dotknął opuszkami palców czoła konia przed sobą.

Kara poczuła jakby ten delikatny dotyk pozbawił ją wszelkich sił. Pozwoliła ugiąć się nogom pod sobą, a jej wielkie ciało runęło na ziemię, znów unosząc kurz dookoła. Namiot zatrząsł się pod siłą jej upadku. W ułamku sekundy jej oczy znów przyćmiła fioletowa mgła, którą otoczyła ją i zaczęła pochłaniać całą jej energię.

Westvalley dała sobie chwilę, zanim ponownie otworzyła oczy.

Zamrugała gwałtownie po pierwszej próbie, dając oślepić się białemu światłu. I bezsilnie zamknęła je znowu.

Za drugim razem, była gotowa. Uchyliła powieki, pozwalając sobie przyzwyczaić się do jasności.

A kiedy poczuła, że znów panuje nad swoim ciałem zaczęła dokładnie przyglądać się swoim dłoniom, nogom, dotknęła swojej twarzy, by się upewnić. Kamień spadł jej z serca, gdy dotarło do niej, że znów jest sobą. 

Podniosła się z ziemi i otrzepała ubranie, gdy już stała stabilnie.

Jak się w ogóle chodzi? — Kara spojrzała na czubki swoich sztybletów. Wszystko było dobrze, jak gdyby nigdy nic.

W odpowiedzi dostała tylko głośne westchnięcie swojego Towarzysza Duszy.

Spojrzała po twarzach Lindy i Justina, na których znalazła tylko wyraz ulgi. Szybko podbiegła do przyjaciół i stanęła między nimi. Skręcało ją w żołądku na samą myśl, że była tak blisko Ydrisa. Nie wspominając o tym, że zamienił ją w konia i kazał brać udział w swoim wyścigu.

Dopiero z tej perspektywy zobaczyła, że za nią stało siwe stadko pod czujnym okiem Xina.

— Proszę, odmień je — Kara poczuła mrowienie w dłoniach, więc zacisnęła pięści, by nie dać się ponieść.

Ydris zacmokał i pokręcił przecząco głową.

— Ptaszyno, była umowa — splótł ręce przed sobą — Wygrany zostaje zmieniony w człowieka. 

Żółta lampka zaświeciła się nad głową Kary, ale chyba tylko ona ją widziała.

A jeśli miałam przegrać?

— A co z Concordem? — wyrwała Linda, której dłonie ciągle niezauważalnie drżały ze stresu — Uwolnisz źrebaka?

— Myślę, że mógłbym wam go oddać...

Westvalley już przygotowywała się na usłyszenie "ale", lecz Ydris wydawał się rozmyślić w ostatniej chwili. Wypuścił głośno powietrze z płuc i spojrzał w stronę błazna, który doglądał Bobcatsów. 

— Słuchaj, nie wyjdziemy stąd bez nich — Moorland zerwał się z miejsca i zrobił kilka kroków w stronę Ydrisa. Wskazał palcem na luzytany i syknął — Masz je odmienić...

Bohatera mu się zachciało zgrywać! — Kara spojrzała błagalnie na Lindę i Darkwarriora, a potem rzuciła się w stronę chłopaka. Chwyciła go za rękę, zatrzymując w pół kroku.

— Przestań... — szepnęła, ale Justin wydawał się zbyt zirytowany, aby słuchać.

Ydris zmierzył ich zimnym jak lód spojrzeniem, z nieodgadnionym wyrazem wyższości wymalowanym na twarzy.

— Kara, pilnuj swojego przyjaciela... — powiedział i już chciał coś dodać, gdy skulił się i zaczął nerwowo rozglądać dookoła — Co to za dźwięk?

Tik Tak. Tik Tak.

Wycofał się gwałtownie, nadal niespokojnie taksując tęczówkami otoczenie. Xin i Zee również wydali się bardziej niespokojni.

O co chodzi? — Darkwarrior był równie zdziwiony.

Nie mam pojęcia — odparła, patrząc na reakcje cyrkowca. 

Zaczęła nasłuchiwać i uważnie rozejrzała się dookoła. Naprawdę nie wiedziała co się dzieje i powoli zaczynało ją to niepokoić. Objęła spojrzeniem całą arenę, ściany namiotu, widownię, a później spojrzała na chłopaka, uświadomiwszy sobie, że nadal trzyma go za rękę.

Spojrzała w dół, a wtedy zobaczyła przeskakującą wskazówkę na czarnym zegarku.

Wsłuchała się.

Tik Tak. Tik Tak.

Zegarek? Przeniosła wzrok na Ydrisa. Ten również patrzył na czarny przedmiot, na ręce szatyna.

— Pożyczam go! — krzyknęła i odpięła zegarek z nadgarstka Justina.

— Ej! — oburzył się chłopak, ale Kara już ruszyła z nim w stronę cyrkowca.

Ten skulił się jeszcze bardziej, gdy przeraźliwe tykanie brzmiało coraz głośniej w jego uszach.

— Jaki okropny dźwięk... Jak możecie to wytrzymać?

Kara spojrzała w jego wypełnione bólem oczy.

— Boisz się zegarka?

— Zegarka? — zakpił — To tylko narzędzie. Ale czas...

Dziewczyna zatrzymała się, pozwalając Ydrisowi wycofać na tyle, na ile będzie chciał. Gdy stanął w bezpiecznej odległości, znów przybrał swoją majestatyczną postawę, racząc ją najbardziej zimnym spojrzeniem.

— Czas? — zapytała samą siebie, jednak ten zdecydował się na to odpowiedzieć.

— Ptaszyno, Pandoria nie jest taka jak twój świat — rzekł rzeczowo — W Pandorii czas jest inny, od tego, który ty znasz.

Nic z tego nie rozumiała, ale nie miała siły ani czasu o to dopytywać. Teraz liczyło się dla niej  wypełnienie misji i - choć czuła się z tym źle - wiedziała, jak to musi to zrobić. Jej czas upływał i Jeźdźcy Dusz mieli go coraz mniej.

— Wypuść Lorettę i resztę dziewczyn — zrobiła krok do przodu, wystawiając przed siebie dłoń z zegarkiem.

Jej zdesperowane spojrzenie skrzyżowało się z bolesnym wyrazem tęczówek Ydrisa, które narastało ilekroć ta się zbliżała. Jego brązowe oko zaczęło nabierać fioletowych barw.

— Nie wiedziałem, że potrafisz być tak podła ma chérie — wycofał się kilka kroków do tyłu, lecz Kara nie pozwoliła mu się zbytnio oddalić.

Coraz bardziej stanowczym krokiem zbliżała się do Ydrisa, choć za każdym razem, gdy ten stawał się coraz słabszy coś w niej pękało.

Czuła się tak cholernie źle z tym, że ktoś musi przez nią cierpieć.. 

MIAŁAM NIKOGO NIE KRZYWDZIĆ! — stłumiła swój krzyk.

Spojrzała na niego przepraszająco. Wiedziała, że robi źle, ale to była jedyna droga by uratować Bobcats i Concorde, prawda? 

Wzrok Ydrisa stawał się coraz bardziej nieobecny.

Och, Aideen, co ja robię?!

— Kara! — pisk Lindy wyrwał ją z natłoku mieszanych uczuć. Odwróciła się, a to co za sobą zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach.

Wielki cień stał za nią, jakby wydostał się nagle z piekła. Jego krwiste oczy wpatrywały się w nią z wściekłością, a gdy czarny jak smoła potwór wyciągnął w jej stronę szpony, odskoczyła w bok niemal potykając się o własne nogi.

Spojrzała na przerażonych przyjaciół i wybierającego się w jej stronę Darkwarriora - kazała mu się zatrzymać. 

— Bierzcie stąd konie! — krzyknęła w ich stronę, po czym wskazała na zbite w jednym miejscu stado.

Chanda w ciągu sekundy ruszyła w stronę koni. Justinowi opanowanie swojego paraliżu zajęło trochę dłużej, ale wkrótce popędził z czarnowłosą i wspólnie zaczęli zaganiać siwki do wyjścia. Darkwarrior kłusował obok, nie pozwalając im się rozdzielić i zachęcając swoim rżeniem do ucieczki. Luzytany, chociaż były równie przerażone, to ruszyły posłusznie i zanim Ydris się zorientował - wszystkie uciekły. Teraz została w namiocie sam na sam z ogromnym cieniem i cyrkowcem, który nad nim panował.

Dobra, nadal mam zegarek... — pomyślała i spojrzała na pustą dłoń — CHRYSTE, GDZIE TO?!

Rozejrzała się po piaszczystej arenie.

Ydris ledwo trzymał się na nogach, a wpatrzony był w coś zakopanego w piasku. Dziewczyna podążyła tym tropem i szybko podbiegła do niego, wyjmując przedmiot spod ziemi. 

Jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Ydrisa.

— On nadchodzi... — nawet szept kosztował go ogromny wysiłek. Nie był już tak pewny siebie, nie budził takiego respektu.

— Co nadchodzi? — odpowiedziała równie cicho i powoli podeszła do niego, bojąc się jego reakcji. Czuła, że zdradziła, choć nigdy nie obiecywała nikomu wierności.

Magik rozejrzał się niespokojnie po namiocie.

— Przepraszam, musiałam to zrobić, ja... — Ydris przerwał jej zanim zdążyła dokończyć.

— Garnok — Karę przeszył dreszcz.

Garnok?

Do namiotu wbiegli Linda, Justin i Darkwarrior. A wtedy ziemia zatrzęsła się i przerażający ryk wypełnił to miejsce, mrożąc wszystkich w bezruchu.

Spod ziemi wyłoniła się ogromna macka, obślizgła i zła w całej swojej postaci. 

Zaraz wyłoniła się kolejna i tak jedna po drugiej przejmowały kontrolę nad wielkim przedstawieniem Wspaniałego Ydrisa.

Muszę się tego pozbyć... — w jej głowie zrodziło się na raz tysiąc myśli, lecz wybrała ten jeden, najbardziej randomowy plan, który nie miał prawa się udać.

Cisnęła zegarkiem z całej siły w stronę chłopaka, tak że ten złapał go kompletnie zdezorientowany.

A jednak się udał.

— Uciekajcie! — krzyknęła przez arenę, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Lindą.

Przyjaciółka przytaknęła jej i zaraz wygoniła chłopaka z cyrku. Ten nawet nie protestował, zgodnie z rozkazem wybiegł z miejsca, a gdy tykanie wskazówek ustało, Ydris mógł powrócić do pełni sił.

Przez cały ten czas, miał wrażenie jakby ktoś wpuścił truciznę do jego organizmu. To co przepływało przez jego żyły, wysysało z niego całą energię. Dopiero, gdy źródło czasu oddaliło się od niego, moc powróciła, choć nieznośny dźwięk wciąż odbijał się w jego uszach. 

Spojrzał na ogromne macki potwora z nienawiścią.

— Tu nie ma dla ciebie miejsca — syknął, a całą swoją przywróconą moc wykorzystał by zamknąć dziurę w portalu, przez którą ta kreatura się tu dostała.

Westvalley czuła się, jakby wszystko co teraz się wydarzyło było wyświetlane na ekranie jakiegoś jorvickiego kina. 

Kilka chwil temu były złotym koniem, później prawie pokonała Ydrisa, uciekła przed cieniem, a teraz patrzyła jak ten wyrzuca stąd samego Garnoka. Tego potwornego cienia też się pozbył.

Macki schowały się pod ziemię, a ziemia przestała się trząść. Fioletowy pył powoli opadł na ziemię, mieszając się z piaskiem i znikając całkowicie.

Wydawało się, że wszystko wróciło do normy, ale nikt jakoś nie chciał wierzyć, że to koniec wrażeń.

Dziewczyna spojrzała na swojego konia po drugiej stronie cyrku i po raz pierwszy od dawna poczuła tak chorą tęsknotę. Miała wrażenie, że jest wyczerpana, a jedyną ucieczką od tych wrażeń mogło być przytulenie się do jego ciepłej szyi. 

Gdy zobaczyła samego Garnoka, zrozumiała, że kiedyś przyjdzie jej się z nim zmierzyć. Ale jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj. W tym momencie marzyła tylko o tym, żeby wrócić do domu i rzucić się na łóżko.

Już dobrze — powiedział kasztanek, odczytując jej wszystkie emocje.

Ydris otrzepał się, poprawił kapelusz i znów nabrał dumnej postawy.

Za to Westvalley nie wiedziała kompletnie co ze sobą zrobić. Czuła, że to przez nią Garnok się tu dostał. Właśnie naraziła świat na niebezpieczeństwo. Mogło się stać coś naprawdę strasznego...

— Dziękuję, Kara — rzekł krótko i odszedł w stronę środka wybiegu — A w ramach wdzięczności, mogę oddać ci latającego źrebaka.

— Wdzięczności?! — dziewczyna niemal zadławiła się tym słowem — Przecież prawie pozbawiłam cię mocy.

— Nieistotne. W końcu przywróciłaś mi ją z powrotem — uśmiechnął się delikatnie — Tylko już więcej tego nie próbuj. 

Wielka klatka z szarą klaczą wisiała przy suficie, a dzięki jednemu gestowi cyrkowca znalazła się na ziemi. Blondynka od razu podbiegła do niej i otworzyła drzwiczki, pozbawione kłódki, którą wcześniej starała się rozpracować. Źrebak wyszedł, brykając jakby cieszył się wolnością. Ta od razu poczuła sympatię do małego Concorda. Znaczy... małej Concorde. Młoda miała charakterek. Kara musiała przytrzymać ją, aby zaraz nie rzuciła się galopem po arenie.

— Ydris? — w głowie Westvalley zrodziło się pytanie. A tak właściwie, wiele pytań. I choć nie planowała zadać żadnego z nich, to wiedziała, że może nie mieć już więcej okazji ich zadać — Dlaczego jesteś przeciwko nam?

Cyrkowiec uniósł jedną brew.

— Znaczy...

— Ale ja nie stoję przeciwko wam. Nie stoję przeciwko nikomu.

Dziewczyna poczuła, że traci wątek.

— Nie jesteś? To czemu-

— Jeden ze światów musi zginąć — przerwał jej — Albo wasz, albo Pandoria.

— Przecież możemy uratować obydwa światy. Wspólnie chcemy pokonać Garnoka, prawda?

Kara wypuściła klaczkę z objęć i pozwoliła jej pobiec wokół areny. Niech teraz Darkwarrior ją niańczy.

— Odważna jesteś, ptaszyno. Ale to tak nie działa.

— Spróbuj działać z nami, to się przekonasz — jej głoś był pełen nadziei. Mając kogoś takiego jak on po swojej stronie, z łatwością pokonaliby Dark Core, a gdyby okazał się być dość potężny - nawet ich ulubionego potworka.

Ydris odwrócił głowę, wpatrując się w pustą, spowitą mrokiem widownię. 

— Działam tylko w imię Pandorii. Nie współpracuję ani z wami, ani generałami Garnoka — starał się opanować się drżący głos — Wy myślicie, że to siedlisko zła. Ty i twój Krąg Druidów. Ale to wcale nie tak.

— Wierzę ci — wybrzmiały jej słowa, choć sama nie mogła uwierzyć, że to powiedziała.

Nie wdawaj się w dyskusję. Nie wdawaj się w dyskusję.

— Ale nikt nigdy nie pokazał nam Pandorii z innego punktu widzenia. Byłam tam i za każdym razem coś chciało nas zabić.

Kara uśmiechnęła się sama do siebie na wspomnienie swoich pierwszych przygód z Jeźdźcami Dusz. Wtedy czuła się, jakby śniła. Była tym wszystkim tak podekscytowana, nie mogła w to uwierzyć. Ale z biegiem czasu sprawy stawały się coraz poważniejsze, a na miejsce ekscytacji wchodził strach.

— Nadal jesteś tu mile widziana, moja droga — jego głos nagle stał się tak ciepły, że Westvalley przeszedł przyjemny dreszcz — Możesz tu przychodzić, o ile zechcesz.

Już miała ochotę wypalić, że chętnie się tu pojawi, ale wtedy zauważyła jak Darkwarrior przygląda jej się wyczekująco. Może ta rozmowa stała się zbyt osobista? Nie mogła tu przyjść, nie po tym co zobaczyła. 

— Dziękuje — szepnęła wymijająco i od razu udała się w stronę swojego ogiera. Wtedy poczuła nieswoje uczucie, a tajemniczy głos w jej głowie podpowiadał słowa, których nie powinna mówić — A na koniec uratujemy obydwa światy.

Darkawarrior zarżał w stronę klaczki, która posłusznie znalazła się przy nich. Dziewczyna podeszła do swojego towarzysza, chwyciła za wodze i wyszła z namiotu zostawiając Ydrisa samego sobie.

Świeże powietrze.

Dopiero teraz uświadomiła sobie jak gorąco było w namiocie pod natłokiem emocji. Teraz wszystkie ją opuściły, pozostała pusta kartka.

Jej serce zabiło mocniej na widok przyjaciół. Patrzyli w stronę wejścia, siedząc na trawie, a gdy zobaczyli Karę z obydwoma końmi zerwali się na równe nogi i podbiegli do nich.

— Masz źrebaka! — Linda nie kryła radości i od razu pogłaskała Concorde po nosie — Co z Ydrisem?

Blondynka spuściła głowę, unikając jej spojrzenia.

— Nie będzie wchodził nam w drogę — wszyscy wydobyli z siebie westchnienie ulgi — Tak sądzę... —dodała cicho, lecz tego już nikt nie usłyszał.

Cała trójka wraz ze swoimi końmi chcieli jak najszybciej opuścić Wzgórze Nilmera i tak też zrobili. Zanim zeszli z polany, Kara po raz ostatni spojrzała w stronę namiotu, a później odwróciła wzrok, tak by nikt tego nie zauważył.

Ciężkie, ołowiane chmury nadal wisiały nad wyspą. Wszystko wskazywało, że w każdej chwili może spaść z nich deszcz. Widząc taki krajobraz przed sobą nie było mowy o jeździe prosto do Valedale. Zdecydowali, że Concorde spędzi jedną noc w boksie Darkwarriora, a następnego dnia z samego rana Kara zaprowadzi źrebaka do kamiennego kręgu. Linda obiecała zebrać tam wszystkich na czas.

Dziewczyna przytaknęła, błądząc myślami zupełnie gdzieś indziej. Noc dla niej zapowiadała się ciężka i pełna wątpliwości - właściwie jak większość, od kiedy przybyła na wyspę. Teraz jednak szarpały ją wątpliwości. Powinna tu wrócić i dowiedzieć się więcej czy trzymać od tego miejsca z daleka? 




Cześć kochani! Jak mija dzień?

Dzisiaj rozdział wcześniej niż zazwyczaj, na prośbę takiej jednej osóbki, która lubi mnie denerwować (niech Aideen ma cię w opiece <3). Taka niespodzianka na umilenie majówki, wyjątkowo nie dodaję rozdziału o 23. 

Jak wam mijają tygodnie? Szczerze, ja już nie rozróżniam dni, ale korzystam z nich jak mogę.

Do przyszłego tygodnia <3

~cara



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro