2. Cyrk Marzeń

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kara obudziła się ledwo żywa. Czuła jak ciężkie są jej powieki, a każdy centymetr ciała wtopił się w miękkie łóżko. Nie chciała wychodzić. Tu było ciepło, wygodnie i bezpiecznie. Gdyby mogła, pospałaby jeszcze z dobry miesiąc. Po wczorajszej podróży nie czuła nóg, a i ramię miała chyba wystawione przez Alex. 

Tego wieczoru bała się trochę zasnąć. Druidzi nastraszyli ją koszmarami i potwornymi wizjami, przez co jej oczy nie chciały się zamknąć. Ale to przecież nie może być nic groźnego, prawda? To tylko sen. Nic jej nie zrobi.

Przynajmniej tak się pocieszała.

Wstawaj królewno...

Jej kasztanek sam właśnie się obudził i szepnął jej przewlekle na powitanie.

Zwlekła się z łóżka i podeszła do szafy. Wyjęła ulubiny biały sweter z koniem i łatami na łokciach, jakieś stare jeansy, po czym zarzuciła wszystko na siebie.  Po tym udała się do łazienki.

Justin, jasny szlag! Wiesz, że jak wstaje to MUSZĘ mieć wolną łazienkę.

Zaczęła uderzać pięściami w drzwi, nie zważywszy a to, że połowa tego domu jeszcze śpi.

— Długo tam będziesz siedział?!

— Chwilę!

Chwilę? Świetnie, pół godziny mu zejdzie. 

Zeszła na dół, by wziąć coś do jedzenia. Jenna nie wróciła jeszcze z porannych zakupów i w lodówce zostało tylko światło. Zwinęła jabłko z koszyka i zjadła ja leniwie, znów zaprzątając głowę myślami. W tym była dobra - o ile nie najlepsza. Wielokrotnie została przyłapywana na zamyśleniu, czy to zastanawiając się co dzisiaj dostanie Darkwarrior na kolację, wspominając dawne przygody lub obmyślając plan, nad którym pracowała z druidami i jeźdźcami. Powoli przeżuwała jedzenie, gdy dotknęło ją poczucie winy. Może to wszystko przez nią?

O czym ty mówisz?!

Pretensjonalny głos konia w jej głowie sprawił, że podskoczyła z piskiem

Przysłużyłaś się nam wszystkim. Jesteś ogromną częścią tego wszystkiego.

Tego wszystkiego, czyli czego? - miała ochotę zapytać, jednak się powstrzymała. W końcu prawdziwie dziwne rzeczy zaczęły się dziać od kiedy ona tu jest, prawda? Choć Anne już od pewnego czasu jest uwięziona, a Jeźdźcy Dusz wraz z druidami są tu od zawsze, to czuła, że wszystko nagle się nasiliło i sprawy nabrały szybszego tempa. Wyrzuciła ogryzek do kosza i naciągnęła wysokie buty.

Powinnam je umyć w końcu.

Zanim wyszła, zajrzała do lustra w korytarzu. Przeczesała szybko ręką włosy i przetarła uczy, myśląc, że może dzisiaj nikogo nie wystraszy swoim nieogarnięciem. Była już prawie spóźniona, a Maya jak to Maya znów zacznie bez niej, twierdząc po raz kolejny, że ,,to żaden problem".  O tej porze pracy było mnóstwo. 

Gdy postawiła pierwszy krok na dworze, jej ciało przeszył chłodny wiaterek, do którego nie była przyzwyczajona po letnich upałach. Przyroda zmieniała się w błyskawicznym tempie, a ona nie miała pojęcia kiedy to się stało. Ostatnie miesiące był przepełnione takimi dziwactwami, że miała wrażenie jakby były tylko odległym snem, a czas spędzony na wyspie przeleciał jej przez palce. W miarę jak zbliżała się do stajni, usłyszała ciężkie kroki Mai, która dopiero zaczynała roznosić koniom śniadanie. Kara podbiegła do niej, gdy ta nieudolnie turlała belę siana.

— O, jesteś!

Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i razem wtoczyły ogromny walec żarcia do stajnia. Wszystkie łby nagle wyjrzały zza boksów i rozpoczęło się wielkie rżenie, jakby pieśń Aideen wykonana w tak paskudny sposób. Aż obydwie zatkały uszy.

To takie prymitywne...

Darkwarrior powiedział to tak ironicznie, że Kara parsknęła śmiechem.

Gdy wszystkie konie ucichły, dziewczyny przecięły siatkę trzymającą suszoną trawę i zaczęły ją przerzucać do boksów. Każdy kolejny koń był coraz bardziej niecierpliwy i błyskał białkami oczu w stronę taczki wypełnionej jego sianem. Musiały się z tym szybko uporać, żeby w ramach zemsty nie stratowały ich na pastwisku. Przesuwając kolejną porcję w stronę boksu jednej z klaczy, zauważyła, że drzwi od siodlarni są uchylone. Oderwała się na chwilę od pracy i podeszła do pomieszczenia. Rozejrzała się po jego wnętrzu, jednak nikogo tam nie było.

Tak jej się tylko zdawało.

Rudy kot uciekł w popłochu, gdy stare zawiasy w drzwiach zaskrzypiały, przewracając przy tym skrzynkę jabłek. Narobił do tego tyle hałasu, że Kara wyjrzała z pomieszczenia, by upewnić się, że Maya niczego nie usłyszała. Była jednak całkowicie pochłonięta obowiązkami. Dziewczyna schyliła się i zaczęła zbierać owoce z powrotem do skrzyni. Gdy wyciągnęła rękę po ostatnie z nich, zamyśliła się. Wsunęła je do kieszeni, resztę odłożyła na swoje miejsce i wyszła, zamykając siodlarnię. Po tym podeszła do bosku kasztanka i wyciągnęła z kieszeni czerwony, błyszczący owoc. Delikatny i słodki był nazbyt rozpoznawalny w tym miejscu i zza kilku bramek wyjrzały ciekawskie łby.

— Który dobry konik dostanie jabłuszko? — ze śmiechem zaczęła wymachiwać owocem w prawo i lewo przed nosem konia. Jego wzrok podążał za każdym ruchem jej ręki.

W końcu zirytowany wyrwał jabłko i zjadł je, a ślina pociekła z jego pyska jak psu ze wścieklizną. Kara uniosła brew i spojrzała na swojego kasztanka, wyraźnie usatysfakcjonowana. Kto tu jest prymitywny?

— Zaraz się z nim poprzytulasz - parsknęła Dew, ocierając przy tym pot z czoła — Mamy jeszcze trochę do roboty.

Dziewczyny wzięły się ponownie do pracy. Każdy koń został nakarmiony, odpowiednią ilością siana, a te, na które dzisiaj czekała praca pod siodłem dostały również porcję owsa. Poidła napełniły świeżą wodą i przystąpiły do zamiatania podłogi. Przed przyjazdem gości, nie mogło się tu nawet znajdować źdźbło słomy - takie było postanowienie rudowłosej stajennej, jako że jej chorą obsesją był porządek. Energicznie posprzątały naniesiony wcześniej syf, zupełnie oddalając się w głąb własnych myśli. Nie odzywały się przez większość czasu, co nie bardzo podobało się Karze. Miała przez to wrażenie, że Maya wcale nie ma ochoty wysilać się z nią na jakąś rozmowę, a przecież nie miały powodu by milczeć. Stajenna wiedziała o pewnych sekretach, druidach i istnieniu tej magii. W końcu jej najlepszą przyjaciółką była Alex, która nie umie trzymać języka za za zębami. 

Kilka miesięcy temu, gdy akurat zakwitały kwiaty czereśni, a słodki zapach wiosny wypełniał powietrze, trójka Jeźdźców postanowiła zrobić ognisko na plaży. Choć chciały spędzić ten wieczór samotnie, szybko dołączyli do nich Justin i oczywiście Maya. Nie mieli nic przeciwko temu. Na początku rozmawiali o zupełnie normalnych, codziennych sprawach, lecz gdy tylko przyszedł zmrok, dziewczyny zaczęły otwierać się coraz bardziej, aż w końcu uznały, że muszą z kimś podzielić się swoimi sekretami. Trzymanie wszystkich tych historii w tajemnicy było ciężkie i przytłaczające, a tej dwójce mogli spokojnie zaufać. W ten sposób powierzyli im kilka historii i opowieści o swoich przygodach, prawdziwej magii oraz (mocno okrojoną w szczegółach) historię Tajemniczych Kręgów. Pod czujnym okiem gwiazd na jaw wyszły pewne sekrety, jednak przyjaciółki uważały, by nie powiedzieć zbyt wiele. To, na co mogły sobie pozwolić w zupełności wystarczało Mai i Justinowi - nawet w tą garstkę magii nie byli w stanie uwierzyć.

A potem zjawiła się ona.

Kara przyjechała z dnia na dzień i wszystko zaczęło się zmieniać. Coraz to dziwniejsze rzeczy zaczęły się dziać, runy stały się wyraźnie aktywne, Jeźdźcy Dusz znów zmobilizowali się do pracy i oczywiście Dark Core ponownie dało o sobie znać. Została w to wciągnięta, choć widziała tych ludzi pierwszy raz na oczy. Dziewczyna czasami zastanawiała się, jak musi czuć się Maya. Pod tą maską radosnej i zawsze pozytywnej dziewczyny ukrywało się coś więcej. Coś głębszego, czego nigdy nie dała po sobie poznać. Może miała jej za złe, że choć przyjaźni się z Alex to Kara została wybrana i to jej zaufano jako pierwszej. Ale przecież się przyjaźniły...

Właśnie o tym blondynka myślała w tych napiętych momentach. Modliła się w duszy, by ktoś przyszedł i przerwał te męczarnie lub, żeby Maya jednak coś powiedziała - wydała jakieś polecenie, kazała przynieść jakąś pierdołę z domu... Cokolwiek.

I jej modły zostały wysłuchane.

— Wczoraj po południu widziano tutaj jakiegoś konia...

Kara właśnie wyniosła ostatnią garstkę śmieci. Wyprostowała się, czując jak ból w plecach przeszywa jej kręgosłup po ciągłym nachylaniu się nad miotłą.

— Konia? — powtórzyła.

Przeszła do schowka na szczotki. W końcu przyszła pora na dokładne wyczyszczenie każdego z koni.  Zaschnięte plamy błota na sierści i brud spod kopyt zaczął już sam odpadać. Kara zaczęła zajmować się wierzchowcami od prawej strony, Maya od lewej. Pewnymi ruchami szczotkowały coraz to dłuższą sierść. W końcu to już jesień. Później nachyliła się do kopyt.

Bardziej przydałaby mi się wiertarka...

Darkwarrior prychnął z rozbawieniem.

Poważnie. Jak ja mam to wygrzebać?

Nastała chwilowa cisza, po czym Maya kontynuowała.

— Słyszałam, że pałętał się po plaży sam. Był kary z białą grzywą, z tego co słyszała — zrobiła krótką przerwę — Podobno dziwnie wyglądał.

Dziwnie? Może wyjątkowo. Wszystko co nieznane wydaje się dziwne.

Kara na chwilę przestała pracować i wychyliła się z boksu średniej wielkości wałacha, którego właśnie czyściła.

— Ktoś go szukał?

Choć wiedziała, że mają jeszcze sporo pracy, bardzo chciała tego tajemniczego konia znaleźć. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór i dziwny kształt w krzakach, który szybko uciekł nim zdążyła się zbliżyć. Może to był on?

— Nie słyszałam, żeby ktoś zgubił konia — Maya nie przestawała wyczesywać kurzu z sierści. 

— Może... mogłabym go poszukać?

To pytanie wydało jej się ryzykowne. Z jednej strony wiedziała, że dziewczyna na pewno się zgodzi, ale czuła wyrzuty sumienia na myśl, że zostawi ją samą. Jej ciekawość jednak była ogromna, a zadania w stajni prawie skończone. Oszalałaby z radości, gdyby mogła się wyrwać i przy okazji zaliczyć przejażdżkę z Darkwarriorem. 

— Chciałam ci to sama proponować, wiesz? — jej ton był szczery i radosny. I nie było w nim nawet krzty ironii — Dam sobie radę z resztą. I tak dużo zrobiłaś, a wiem, że wczoraj byłaś sama wiesz gdzie  ostatnie słowa wypowiedziała niemalże niesłyszalnym szeptem.

Kara podziękowała jej gorączkowo i pobiegła po sprzęt swojego towarzysza. Z prędkością światła zajęła się szczotkowaniem sierści i grzywy, wyciągając resztki słomy z wczoraj. 

Koń zamachnął się ogonem i uderzył właścicielkę w plecy.

Tu ominęłaś.

Zwrócił oczy ku górze, pokazując małe, zaplątane pomiędzy włoskami źdźbło.

— I tak jesteś piękny — szepnęła, wywracając oczami.

Dokładnie rozczesała kudły na ogonie, delikatnie starła ciemne plamy widoczne na siwej sierści i wyskrobała brud spod kopyt. Po chwili koń był gotów do siodłania, a kiedy i tym się zajęła, wyprowadziła go ze stajni i machając do Mai, zniknęła za bramą. W podskoku włożyła nogę w strzemię i przeskoczyła nad jego grzbietem. Od razu pokłusowała w stronę plaży. Wyjeżdżając zza muru, kątem oka zobaczyła jak nadjeżdża Loretta. To była ostatnia osoba, jaką chciałaby spotkać. I dzisiaj i kiedykolwiek, więc docisnęła mocniej łydki i ogier przyśpieszył tempa. Po tym jechali spokojnie ścieżką prowadzącą w dół rzeki, napawając się ostatnimi promieniami ciepłego słońca. Minęła dom pani Holdsword, która wyjrzała z okna, by jej radośnie pomachać. Kara odpowiedziała szczerym uśmiechem i uświadomiła sobie jak dawno jej nie odwiedziła. Ogier przeszedł do wolnego galopu i wygodniej usiadła w siodle. Pozwoliła lekko kołysać się Darkwarriorowi, który galopował wraz z szumem wody. Mogła podziwiać przyrodę za jej siłę i dzikość. Była nieokiełzanym żywiołem- najpotężniejszym ze wszystkich. Choćby człowiek naciskał, to ona i tak ma ostatnie słowo. Może nas odrodzić lub zabić, lecz jedyne czego pragnie to szacunek. Jeśli jej go podarujemy, będzie łaskawa.

Zaczynając od pomostu rybackiego, gdzie jak zawsze pan Cod łowił ryby, wybrała się wzdłuż brzegu, pozwalając swobodnie galopować ogierowi w wodzie, rozchlapując wodę dookoła. Delikatne ruchy konia pozwoliły jej się odprężyć i na chwilę zapomnieć po co się w ogóle tu znaleźli.

Nawet nie zorientowała się, kiedy prawie cała plaża zniknęła za nimi.

I wtedy koń nagle się zatrzymał.

Spod kopyt wyleciał piach, a Kara prawie poleciała na szyję zwierzęcia. Już miała zamiar skarcić ogiera za takie zachowanie, jednak na czas spojrzała przed siebie. Stał tam. Ciemny jak noc koń z jasną grzywą, która swobodnie opadała na ciekawski pysk konia.

Tak wyjątkowej maści Kara jeszcze nie widziała. Zsiadła z konia, by nie spłoszyć tego cudu przed sobą. Pozostawiła go, niepewnego i czujnie przyglądającego się tajemniczemu zwierzęciu. Dziewczyna powoli podeszła, pochylając głowę. Na dźwięk kroków koń rzucił łbem i skierował wzrok na blondynkę. Dokładnie zmierzyła ją spojrzeniem ze swoich fiołkowych tęczówek.

Kara podniosła głowę i na ułamek sekundy zatraciła się w intrygujących, fioletowych oczach, nie mogąc uwierzyć, że takie stworzenia w ogóle istnieją.

— Cześć kolego... — rzekła cicho, nie chcąc go wystraszyć.

To klacz.

— ...koleżanko. Śliczna jesteś.

Blondynka była już na tyle blisko klaczy, że mogła jej się dokładnie przyjrzeć. Miała niezwykle grubą sierść, która pod światło zdawała się być bardziej granatowa niż kara, zapewne miękką jak aksamit, jednak nie odważyła się tego jeszcze sprawdzić. Była dość niskim typem zimnokrwistym. Ciężkie i ciemne kopyta twardo stały na ziemi, a okalały je krótkie szczotki.. Klacz ani drgnęła, gdy robiła krok za krokiem w jej stronę.

Postanowiła wyciągnąć drżącą rękę.

A klacz powąchała jej otwartą dłoń.

Całe napięcie, które dziewczyna dusiła w sobie uleciało w powietrze. Opuszkami placów dotknęła chrap klaczy, która ponownie zaciągnęła się zapachem jej skóry. Była wyjątkowo spokojna, jednak w jej oczach czyhało jakieś zagrożenie. Wydawało się, że była gotowa uciec, gdyby spadł choć liść z gałęzi drzewa. Kara odważnie pogłaskała pysk klacz i powoli zbliżała dłoń w stronę jej szyi. Zanurzyła dłoń w jej śnieżnej grzywie, lecz wyczuła w niej coś dziwnego. Mała zawinięta karteczka, która mrowiła dziewczynę pod palcami.

Jeśli znalazłeś moją klacz Zee, przyprowadź ją proszę na Wzgórze Nilmera. 

~ Wspaniały Ydris.

Przeczytała napis na głos, by i jej Towarzysz Duszy mógł go wyraźnie usłyszeć.

Zee? Dziwne imię dla konia.

Bez chwili namysłu dziewczyna dosiadła ogiera i zaczęła poganiać klacz do przodu. Przez cały czas obserwowała ją wyczekującym spojrzeniem, którego Kara nie mogła rozgryźć. Po kilku sekundach ruszyła kłusem w stronę ścieżki. Pierwszym niepokojącym znakiem dla blondynki był fakt, że Zee dokładnie wiedziała dokąd zmierza. Mogła już wtedy uciekać.

Ale tego nie zrobiła.

Kłusowali pod górę, kierując się prosto na Wzgórze Nilmera. Kara rzadko tam bywała głównie ze względu na opuszczoną farmę. Wstyd było jej przyznać, że stare budynki przyprawiały ją o dreszcze. Zbite z spróchniałych desek kołysały się na wietrze, za każdym razem, gdy ten postanowił zawyć. Ciągłe skrzypienie wypełniało powietrze. Od tego strasznego miejsca oddzielał ich tylko niski kamienny mur. Wszystko wyglądało jak z horroru, zwłaszcza wieczorami. Zawsze, gdy tędy przejeżdżała czuła, że chce uciekać. Panowała tam atmosfera ciężka i napięta. Omijała je za każdym razem, jeżeli tylko mogła. 

Klacz nadal grzecznie szła, nawet się nie rozglądając. Nie przeszkadzała jej żadna przeszkoda i żaden dźwięk. Nic nie było w stanie rozproszyć jej uwagi, nawet cmokanie Kary, by ta zwróciła ku niej ucho.

Dlaczego nie wróciła sama, skoro zna drogę?

Nieustannie przyglądała się koniowi, nie chcąc spuścić z niej oka, choćby na chwilę, jednak coś przykuło jej uwagę i uniosła wzrok do góry.

Fioletowy maszt. Ciemna flaga powiewała na wietrze.

To trochę podejrzane. Wcześniej tu tego nie było.

Kara zlekceważyła uwagę Darkwarriora. Jej ciekawość zawsze wygrywała.

Zawsze.

Nawet gdyby zaprowadziła ją do grobu.

Pozwoliła klaczy kłusować dalej, a sama przeszła do stępa. Góra odsłaniała coraz więcej fioletowych flag, na które dziewczyna nie mogła się napatrzeć. W końcu dotarli na szczyt i w bezpiecznej odległości obserwowali to, co się tam dzieje.

Dopiero gdy ujrzała to miejsce w całej okazałości, zaczęła wszystko podsumowywać. To był cyrk. Ogromny cyrk. Jasny namiot miał kilka metrów wysokości. Fioletowo-różowy materiał był miejscami łatany, jednak to dodawało mu pewnego uroku. Malutkie flagi o identycznym odcieniu powiewały na wietrze, który nie oszczędzał tutaj na sile. Przymocowany mocno do podłoża namiot ani drgnął. Wokół znajdowało się pełno pustych klatek, a po lewej stronie niewielki, również fioletowy wóz. Wszystko wyglądało niesamowicie, jednak ciągle pozostawało niedokończone.

— Nie tak Xin... — niski męski głos urwał się w pół słowa — Kogo widzą moje oczy. Jednak postanowiłaś do nas wrócić Zee.

Nie usłyszała wszystkiego dokładnie, ale jeśli ktoś tam był, mogła z czystym sumieniem odjechać, uznając misję za zakończoną sukcesem. Tak się jednak nie stało. Popchnęła wyraźnie sprzeciwiającego się Darkwarriora do przodu.

Miarowe uderzanie kopyt o ziemię odbiło się na kamiennej drodze.

Pozostało kilka metrów. Kara wychyliła lekko głowę, a widok, który ujrzała wprawił ją w osłupienie.

Wysoka postać ubrana w eleganckie, ciemne buty, bordowy frak i wysoki cylinder stała tyłem, wydając polecenia. Kara szybko obiegła wzrokiem tajemniczą postać i rozejrzała się dookoła. Komu on rozkazywał?

Dopiero po chwili spojrzała nieco niżej i zobaczyła małego człowieka. Ten miał może siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, a twarz zakrywała mu maska, niebiesko- żółta z wycięciem na oczy. Przyglądała mu się przez chwilę, a gdy dwie czarne dziury spoczęły na dziewczynie, poczuła jak paraliżuje ją spojrzenie karła, choć go nie widzi. Na widok zastygniętego bez ruchu pomocnika mężczyzna odwrócił się w jej stronę.

Kara spojrzała na jego twarz.

— Czy to ty przyprowadziłaś mojego konia? — zapytał spokojnym tonem, lecz Westvalley zdążyła już stracić kontakt z rzeczywistością.

Przez kilka sekund nie mogła oderwać wzroku od jego tajemniczych oczu. Spojrzenie, które ją przenikało było zarazem chłodne i surowe oraz ciepłe i spokojne. Kara nie wiedziała, w które oko ma spojrzeć najpierw, bo lewe było niebieskie jak ocean, a drugie ciemne jak czarna dziura. Czuła jakby ktoś świdrował w jej duszy. 

— Tak — z trudem wykrztusiła z siebie słowa — Znalazłam ją na plaży.

Nie zdała się na nic więcej. Lustrowała wysoką postać, nie mogąc oprzeć się tajemniczej sile, która wypełniła powietrze. Tlen przestał być potrzebny. Kara wdychała czystą energię i zapach waty cukrowej.

— Nazywam się Wspaniały Ydris. Fenomenalny. Niesamowity — ukłonił się lekko, zdejmując kapelusz - Możesz mnie nazywać jak chcesz, byle to nie była jakaś zwykła nazwa.

I do tego jaki skromny...

— Witaj w Cyrku Marzeń. Dziękuję za przyprowadzenie mojej klaczy. Zawsze znika, gdy potrzebna mi pomoc.

Uśmiechnął się delikatnie do dziewczyny po czym dyskretnie przeniósł karcące spojrzenie na klacz. Ta spojrzała na niego spode łba, mając żal w oczach. Ydris zacmokał dwa razy, kręcąc głową i wyciągnął dłoń w jej stronę.

— Jestem Kara — gula w jej gardle zaczęła rosnąć — Westvalley.

Ydris przestał głaskać klacz i zamyślił się na chwilę.

— Miło mi cię poznać Kara — powiedział trochę ciszej — Kara. Zastanawiałaś się kiedyś co oznacza twoje imię?

Wzruszyła ramionami, zdziwiona takim pytaniem.

— Imię to oznacza wolnego człowieka, lecz jednocześnie ukochaną osobę o dobrym sercu. Trochę to sprzeczne, nieprawdaż?

Podszedł bliżej do swoich rozmówców, zostawiając pomocnika i klacz za sobą. Kara spięła się automatycznie. Nie ufała obcym. Szczególnie, jeśli byli tacy jak on. Od razu wyczuła coś dziwnego, nie był zwykłym człowiekiem. Nie przypominał żadnej osoby, jaką dotychczas zdążyła poznać. To ją intrygowało. Choć czuła niebezpieczeństwo, nie mogła się odsunąć. Za bardzo zżerała ją ciekawość.

— Będę twoim dłużnikiem — rzekł, stojąc zaledwie kilka metrów od niej.

Ten typ mi się nie podoba.

Darkwarrior prychnął nerwowo i chciał zrobić krok do tyłu, jednak jego jeździec na to nie pozwolił.

— Muszę cię jednak prosić o jeszcze jedną przysługę — odwrócił się nagle i odszedł w stronę wozu.

Dziewczynie coś stanęło w gardle. Czy można dławić się powietrzem?

— Widzisz ten znak? — mówił dalej. Wskazał na wielki napis ,,Cyrk Marzeń" napisany na malowanym drewnie. Wokół tekstu umocowany był rząd lampek. - Chciałem prosić Zee o przeniesienie go pod wejście, jednak ta zniknęła bez śladu. Twój wierzchowiec wydaje się silny, moglibyście coś na to poradzić?

Kara nie mogła odmówić. Pchnęła Darkwarriora do przodu i zbliżyli się do pojazdu. Dziewczyna zsiadła i z trudem umieściła tablicę przy siodle. Przymocowując ją do siedziska czuła, że nieznajomy ją obserwuje. Nie miała jednak odwagi by się odwrócić i zapytać, o co mu chodzi i wolała wykonać jego prośbę bez problemów. Gdy wszystko już mogło zostać bezpiecznie przewiezione, wsiadła i podjechała pod namiot. Zanim zdążyła się obejrzeć, Ydris już stał obok.

— Wspaniale. Powiedz mi... — spojrzał prosto w oczy dziewczyny — Jesteście moimi pierwszymi gośćmi. Chcielibyście zobaczyć sztuczkę?

Nie wiedziała co na to odpowiedzieć, czuła jednak, że Darkwarrior zachowuję całkowitą ostrożność. Sztuczkę? Poczuła, że rośnie w niej coś na kształt dziecięcej radości. Z nim nic nie może się stać, a w razie czego będą uciekać, więc przytaknęła.

— Proszę, odwróćcie się.

Kara zawróciła konia. Poczuła jak Ydris zdejmuje bagaż z konia, a ogier wziął głęboki wdech.

Ciężkie — westchnął — Nawet bardzo.

Nie skupiła się jednak na uwadze towarzysza. Jak ten cyrkowiec z taką łatwością dał radę zdjąć ten znak, gdy ona musiała się przy tym natrudzić? Tą myśl szybko wychwycił i ogier, bo zamyślił się na chwilę. Kara czekała w milczeniu na jakąś reakcje mężczyzny, jednak nie usłyszała nawet szelestu trawy.

Tylko jakby ciche, prawie niesłyszalne stuknięcie odbiło się od jej uszy, a wokół pojawiła się różowa mgiełka, który zaraz opadła na trawę.

— Voilà! Możecie się odwrócić.

Posłusznie wykonali polecenie.

Ogromny napis zawisł nad wejściem i rozświetlił pół polany. Całość wydawała się jeszcze bardziej majestatyczna. Kara z wrażenia otwarła usta.

— Jak to...

— Nie wolno zdradzać swoich magicznych sztuczek. Wtedy przestały by być magiczne.

Ciągle nie mogła w to uwierzyć. Ogrom wrażenia, wygrał z jej rozumem. Nie było już ratunku dla jej umysłu, serca czy duszy. Wpadła w tą magię. Bez odwrotu.

— Jesteś magikiem? Iluzjonistą?

— Można to tak nazwać — Ydris wydawał się obojętny na jej reakcje — Masz ochotę zajrzeć do środka?

Musimy wracać — koń zarzucił łbem i wycofał się kilka kroków do tyłu.

Kara musiała przyznać rację swojemu wierzchowcowi. Pierwsze, co poczuła przyjeżdżając na to zwykle opuszczone wzgórze to przerażająca i jednocześnie pociągająca moc. Nie wiedziała co odpowiedzieć. W głębi bardzo chciała zobaczyć co ciekawego jeszcze może czekać ją w środku, z drugiej strony wiedziała, że Darkwarrior ma racje. Wzrok Ydrisa jednak intensywnie się w nią wpatrywał. Nie mogła uciec od tych dwóch skrajnie różnych spojrzeń złożonych w jedno, a bardzo tego chciała. Dreszcz przeszedł ją po plecach.

— Bardzo bym chciała, ale... nie mogę — ona i koń równo wzięli głęboki oddech — Czeka mnie bardzo dużo pracy tam na dole.

Nieco zawiedzione spojrzenie Ydrisa spadło na soczyście zieloną łąkę dookoła namiotu. Milczał przez chwilę, przez co Kara nie wiedziała, czy może już odjechać, więc czekała na jego reakcje.

— Rozumiem. Jesteś tu jednak zawsze mile widziana — powoli odwrócił się tyłem do nich - Do zobaczenia.

Darkwarrior nie potrzebował więcej słów. Odwrócił się na zadzie i energicznie ruszył do przodu. Im dalej był od tego miejsca, tym lepiej się czuł i znów odnalazł spokój. Jego właścicielka powinna trzymać się od tego miejsca z daleka. Chciał też szepnąć jej, by powiedziała o tym druidom, jednak wiedział, że to nie ma sensu. Wolałaby rozwiązać tą zagadkę sama, nie miał o co prosić.

Gdy odjechali, a stukot kopyt znikł gdzieś pomiędzy wiatrem, a cichym szumem rzeki w dole góry Xin postanowił się odezwać.

— Kto to był?

— Ktoś bardzo wyjątkowy — rzekł Ydris, odwracając wzrok w stronę drogi, na której zniknęła dziewczyna — Przynosisz mi szczęście Zee.

Kara w końcu dojechała do stajni. Z tyłu konie biegały po pastwisku, wyraźnie zadowolone z pięknej wczesnojesiennej pogody. Podwórze już zapchało się ludźmi. Wszyscy znali stajnię Moorland. Tak wielu pragnęło tu jeździć, by zbliżyć się do siebie ze swoimi ulubieńcami. Niektórzy trzymali tu swoje wierzchowce, inny byli tylko przejazdem. Tak było prawie codziennie, to miejsce tętniło życiem o każdej porze, każdego dnia roku. Choć widok wywoływał radość, to dziewczyna czuła się przytłoczona. Kochała ludzi, ale to samotność sprawiała, że mogła naładować baterie. Wolała nie pchać się w to miejsce, więc pojechała w stronę niewielkiego lasu u zbocza góry. Dark chętnie pogalopował w tą stronę. Pasowali do siebie. Obydwoje byli samotnikami. Tworzyli zgraną parę, bo rozumieli czego potrzebuje druga połówka. Prawdą jest, że jedynej obecności jakiej naprawdę potrzebują jest ich wzajemna.

Blondynka czule pogłaskała konia po szyi.

Liście powoli żółkły i opadały z drzew. Te, które ciągle walczyły by nie spaść szumiały na wietrze. Zielona trawa błyszczała się w delikatnych promieniach słońca. Złotem mieniło się nawet powietrze, które wdychała pełną piersią. Niedługo krajobraz stanie się srogi i zimny, by następnie się odrodzić w postaci wiosny. Kara tylko na to czekała. Spacerowali powoli, napawając się ciszą oraz spokojem. W końcu przestała czuć tą tajemniczą i nieznaną siłę. Ale jak długo mogła trwać ta niczym nie zmącona harmonia?


Hejka <3

Drugi rozdział wpadł. Jak wam się na razie podoba? Trochę się nad tym namęczyłam, ale wyszło tak jak chciałam.

Widzimy się za tydzień w następnym.

~ cara




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro