26. Trzymaj się

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nikt by nie pomyślał, że Avalon może okazać się aż tak opiekuńczy i troskliwy, jak wtedy gdy Kara usłyszała o śmierci Elizabeth. W ciągu kilku sekund powietrze wypełniło się takim napięciem, że aż Evergrey usiadł na fotelu pod jego ciężarem. Parę minut ciszy, które zakłócało tylko trzaskanie kawałków drewna w kominku, a potem — raz za razem — pociąganie nosem i dźwięk spłyconego do granic możliwości oddechu.

Druid od razu przystąpił do Kary, kładąc jej dłoń na ramieniu i dodając otuchy.

— Usiądź — powiedział łagodnie, a ta bez wahania to zrobiła — Zrobię ci herbaty.

Westvalley otępiała zupełnie.

— D-dobrze... — wydukała cicho, a później znów zamilkła, wpatrując się w tańczący ogień naprzeciwko siebie.

Nadal do niej nic nie docierało, miała ochotę wybiec stąd i popędzić prosto pod dom Elizabeth. Zapukałaby, a rudowłosa otworzyła jej drzwi. Zapach ziół i dębowego drewna unosiłby się znowu w powietrzu. 

Im dłużej siedziała w bezruchu, tym bardziej panika zaczynała przejmować nad nią kontrolę — ręce trzęsły się, a policzkach spływały coraz to większe krople łez. 

Kara? — łeb Darkwarriora wyjrzał przez uchylone okno.

Evergrey spojrzał na niego uważnie, lecz nadal milczał.

Wiedziałeś, prawda?

Ogier pokiwał łbem i spuścił wzrok.

Tak. Bardzo mi przykro.

Westvalley popatrzyła przez chwilę na niego, a później targana smutkiem i żalem ukryła twarz w dłoniach, pozwalając sobie rozkleić się na dobre.

Potoki łez spływały niekontrolowanie, a oddech krótki i urywany kosztował ją tyle wysiłku, że żołądek powoli podchodził jej do gardła. Evergrey nie reagował na nic, nawet gdy obok rozległy się szybkie kroki odbite echem na drewnianej podłodze. Avalon z kubkiem parującego napoju usiadł obok uczennicy.

— Damy sobie radę — szepnął, ale chyba sam nie wierzył w to co powiedział — Musimy.

Delikatnie ściągnął ręce Kary z jej twarzy i wcisnął w nie herbatę.

— Będzie dobrze — dodał, widząc jej czerwone i napuchnięte od płaczu oczy.

Westvalley otarła policzek rękawem.

— Chciałabym... — powiedziała, spoglądając na braci, a potem upiła duży łyk.

Wtedy system Evergrey.exe postanowił się uruchomić, a stary pielgrzym odchrząknął i pochylając się ku dziewczynie, spojrzał jej głęboko w oczy, jakby chciał zjeść jej duszę. 

— Słuchaj młoda — zaczął, przybierając jedną ze swoich poważnych min — Elizabeth mocno w nas wszystkich wierzyła, a szczególnie w ciebie. Chyba nie pozwolimy jej się na nas zawieść?

Kara wzruszyła ramionami. Motywacyjne przemowy? To nie w stylu Evergreya...

— Nie mam pojęcia jakim cudem, ale jak Aideen kocham, on ma rację — dodał Avalon, przez co ta się prawie zakrztusiła napojem. Spojrzała na druida z ukosa — Co się tak patrzysz? Przynajmniej raz dobrze prawi. Zdarza mu się.

— Wy to się jednak kochacie — powiedziała i aż Darkwarrior za oknem parsknął śmiechem.

— FUJ! — ryknęli jednocześnie.

Dziewczyna zaśmiała się krótko, wymieniając spojrzenia z wykrzywionymi twarzami braci. Chociaż między nimi ciągle stały niewyjaśnione sprawy, to gdzieś w głębi wcale siebie tak nie nienawidzili. Zdawało się, że wszyscy lubili obserwować jak ich więź się z czasem zacieśnia, i Jeźdźcy, i konie, i Elizabeth — również ona sama.

Kara — łeb Darkwarriora znów zawitał w oknie — Powiadomiłem resztę, że tu jesteśmy. Powinni zaraz się zjawić.

Przytaknęła mu.

— A więc będziemy mieli gości.

Zanim pojawiła się cała czwórka Jeźdźców Dusz minęła przynajmniej godzina. Bardzo długa godzina, podczas której Kara próbowała zebrać myśli i posklejać z nich sensowne zdania. Gdy Evergrey i Avalon zamilknęli, postanowiła wyjść na dwór, by odetchnąć świeżym powietrzem. Chłód, który powitał ją na zewnątrz był niczym zbawienie. Tego upału i ciśnienia w środku nie dało się wytrzymać.

Ogier od razu przykłusował do niej, a Kara delikatnie ujęła jego pysk i pogłaskała po czole. Nic nie mówili — każde z nich samotnie godziło się z tą sytuacją. Wszystkich ona dotknęła, choć najbardziej ucierpiała na tym biedna Alex.

Westvalley uniosła wzrok i spojrzała na dom Liz, po drugiej stronie mostu. Dokładnie pamiętała swoje pierwsze spotkanie z druidką. Była wtedy pod ogromnym wrażeniem całej wioski. Wydawała się taka odległa, wyobcowana i dzika — zupełnie inny świat. Położone gdzieś pomiędzy lasem a górami Valedale przyciągało swoją tajemniczą aurą. Kara miała dużo szczęścia, że poznała Elizabeth, że mogła z nią pracować, bo to dzięki temu odkryła kim jest lub kim może się stać.

Słońca zaświeciło jaśniej, gdy pojedyncza, zagubiona chmurka odsłoniła naszą gwiazdę. Promienie rozświetliły złocisty las i odbiły się od spokojnej tafli wody.

— Kara? — wszędzie poznałaby ten głos.

Na ścieżce pojawiły się trzy postaci na koniach, a jedna szła za nimi, prowadząc przy sobie źrebaka.

Concorda.

— Wróciłaś! — Starshine zatrzymał się w miejscu, a Lisa zeskoczyła z jego grzbietu i podbiegła do przyjaciółki, rzucając jej się na szyję — Tak się o ciebie martwiliśmy...

Wyściskała ją i wytuliła tak mocno, że Westvalley ledwo nabierała powietrze, ale cieszyła się. W środku poczuła znajome ciepło.

Zaraz obok niej pojawiła się Linda oraz Alex, które wspólnie rzuciły się do grupowego przytulania.

Kara została otoczona ze wszystkich stron i silnie zakleszczona pomiędzy trzema parami rąk. Prawie znów się popłakała, tyle że tym razem ze szczęścia. Tak bardzo bała się Pandorii, że dopiero teraz doceniła wartość domu. I swoich przyjaciółek, prawie sióstr. Dziewczyny po kilku minutach ją wpuściły, a potem Westvalley stanęła oko w oko ze swoim największym strachem. Serce zabiło jej mocniej, gdy spomiędzy tej trójki wyłoniła się Anne.

Szczupła blondynka, w kremowym sweterku i schludnych jeansach oraz smukłą, trochę piegowatą twarzą — Kara nawet nie zdążyła jej się dobrze przyjrzeć podczas misji ratunkowej. Teraz to nadrabiała i mierzyła ją od góry do dołu.

— Cześć Kara — powiedziała trochę nieśmiało, lecz patrząc jej prosto w oczy — Jestem Anne von Blyssen. Dziękuję za pomoc w uwolnieniu mnie z Pandorii.

Blondynka wyciągnęła dłoń w stronę Kary, a ta trochę niechętnie ją uścisnęła.

Miała przed sobą Mistrzynię Kręgu słońca i była ona prześliczna, nawet z różową blizną na twarzy, spowodowaną zbyt długim zamknięciem w krysztale. Westvalley spojrzała na nią z ukosa, ale nie odważyła się o to zapytać. Moment jej poznania zupełnie odebrał jej mowę.

Teraz, gdy cała czwórka była razem czuła jeszcze większą i silniejszą moc niż wcześniej. I więź — ogromną więź pomiędzy wszystkimi Jeźdźcami.

Coś w jej żyłach zaczęło pulsować światłem, energią.

Kara?

Dziewczyna puściła rękę Anne i zrobiła nerwowy krok do tyłu.

— Miło poznać — odparła z wymuszonym uśmiechem — Może wejdziemy do środka? Avalon i Evergrey tam są...

Cała czwórka przytaknęła i z ciężkim sercem zostawiając swoje ukochane konie, weszły do środka.

Westvalley nie miała pojęcia ile stała z Darkwarriorem na zewnątrz, ale kiedy wróciła, druidzi nadal siedzieli nieruchomo w tych samych miejscach.

— Te wasze piski to pewnie słychać było na drugim końcu Jorvik... — skwitował Evergrey swoim ochrypłym głosem, gdy wszyscy znaleźli się w środku.

— Daj im spokój, człowieku — warknął Avalon i zarzucił rękami z oburzeniem — Daj im się nacieszyć. W końcu jakaś dobra rzecz się zdarzyła.

— Dobra tam, cicho bądź. Proszę, siadajcie Jeźdźcy Duszy.

Wszystkie, zgodnie z poleceniem zajęły miejsca.

Wtedy znów zapanowała niezręczna cisza, a wszystkie ciekawskie spojrzenia spadły właśnie na Karę.

— Zanim zaczniemy opowiadać, ciekawi nas jedna rzecz —Westvalley automatycznie się spięła, czując jak paraliżuje ją podejrzliwość w głosie druida. Chyba wiedziała do czego zmierza, ale nie była pewna jak na to odpowiedzieć.

— Słucham?

— Jak wydostałaś się z Pandorii?

No oczywiście.

Pokiwała głową, zastanawiając się co powiedzieć.

— Ja nie do końca wiem jak to się stało — zaczęła, a wtedy głos ugrzązł jej w gardle. Czuła, że to nie jest czas, by mówić o Ydrisie. Jeśli teraz, nagle powiedziała by, że na ziemi znajduje się teraz Pandorianin, który ma niesamowicie ogromną moc, to chyba wszyscy padliby na zawał.

Kara ukradkiem spojrzała na Lindę, a gdy ich spojrzenia skrzyżowały się na dosłownie ułamek sekundy — Chanda już się wszystkiego domyślała.

— Może gdzieś został portal, którego ktoś zapomniał zamknąć? — powiedziała głośno, pewnym, rzeczowym tonem ratując przyjaciółkę.

JEZU, JAK JA CIĘ KOCHAM KOBIETO.

— TAK! — Kara wybuchnęła, a do głowy przyszła jej najbardziej naciągana historyjka na jaką jej prymitywny czasami mózg mógł wpaść — Znalazłam portal. Też się zdziwiłam, ale postanowiłam przez niego przejść i właściwie znalazłam się niedaleko Moorland. Ale przed tym spędziłam trochę czasu w Pandorii. W sumie to całą noc.

— Naprawdę? — Evergrey podniósł jedną brew.

— W stu procentach.

Westvalley odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że jej kłamstwo się sprzedało. 

— Gdy uciekaliśmy, trafiło mnie dziwne światło. Schyliłam się, żeby nie oberwać, przez co spadłam z Darkwarriora. Oczywiście musiałam ostro gruchnąć o ziemię, więc urwał mi się film, ale gdy się przebudziłam zaczęłam szukać jakiejś drogi do domu. Przespałam noc w jakiejś jaskini, a później znalazłam to przejście — Kara rozejrzała się po twarzach słuchaczy. Zero oznak niedowierzania, no może oprócz wzroku Lindy. Ona wiedziała, że to nieprawda — Wyrzuciło mnie na plaży w Moorland, a później przejście się zamknęło.

Pod koniec dostała jeszcze parę pytań, z których wyszła bohatersko, na szybko zmyślając jakieś kłamstewka, aż wszyscy zostali usatysfakcjonowani jej opowieścią.

A wtedy przyszła pora na gorsze wiadomości. Po krótkiej chwili milczenia Lisa zaczęła mówić.

— Gdy cię zabrakło, Alex wbiegła po ciebie do portalu, a zaraz za nią ruszyła Elizabeth...

Kara spojrzała w oczy Alex z tak ogromną miłością i współczuciem, że ta chyba nie mogła tego znieść i spuściła wzrok. Przysunęła się bliżej i objęła przyjaciółkę ramieniem.

Lisa kontynuowała.

— Darko ją zabił

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro