6. Nigdy nie jest idealnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostry i świdrujący ból przeszył czaszkę Kary Westavalley, gdy ta tylko odzyskała resztki świadomości po długiej nocy. Miała wrażenie, jakby koparki GED właśnie wjechały do jej głowy i świdrowały w mózgu, poszukując swojego abstrakcyjnego źródła energii. Od razu dotknęła pulsujących skroni, które zdawały się być tykającą bombą. Oczy zaszły jej łzami, które wyciskał z niej tępy ból.

Chciała podnieść się na łokciach, lecz gdy tylko uniosła głowę, świat zawirował wokół niej, więc powoli położyła się z powrotem. Okrężnymi ruchami masowała boki głowy, zaciskając przy tym mocno powieki i modląc się, aby te męczarnie ustały.

I tak też się stało.

Po kilku sekundach, które zdawały się być już wiecznością, całe cierpienie odeszło. Odzyskała panowanie nad sobą i dopiero teraz poczuła, jak mocno bije jej serce. Ślepo rozejrzała się po pokoju, jednak ten niczym się nie różnił. Pierwsze promienie słońca padały na drewnianą podłogę, dookoła był bałagan, a na szafce leżały ubrania z poprzedniego dnia - czyli nic się nie zmieniło. Dziewczyna nie mogła przez chwilę uwierzyć w to, co się stało. Na kilka dobrych minut zupełnie straciła świadomość, a jedyne co wypełniało jej drżące ciało to ból i strach. Choć miewała takie ataki wcześniej, to nigdy nie były tak silne.

Ale dzisiaj czuła coś jeszcze. Ta potężna magia, która od kilku dni wisiała nad wyspą zdawała się być jeszcze potężniejsza. Przytłaczała ją dziwna i niezrozumiała aura w powietrzu. Czuła, że się czymś dusi, choć chłodny wiatr przywoływał tylko słodkie zapachy jesieni.

Kara musiała się w końcu zwlec z łóżka i tak też zrobiła. Powoli podeszła do szafy i zarzuciwszy na siebie jakieś nieznoszone jeszcze ubrania, udała się do łazienki. Spędziła tam dosłownie kilka minut, wciąż starając się dojść do siebie po dziwnym ataku i skupić się na tym, co ma dziś do zrobienia.

Posprzątaj stajnię.

Nakarm i wypuść konie.

No i w swoim pokoju też byś mogła zrobić jakąś rewolucje...

Patrzyła prosto w swoje ciemne oczy w odbiciu lustrzanym, porządkując konkretny plan działania. Choć starała się uspokoić i odegnać od siebie to niepokojące uczucie, że coś się niedługo wydarzy, nie miała siły by to zrobić. W końcu pomyślała jednak o wczorajszym dniu, a jej myśli zeszły na bardziej pozytywne wspomnienia - wizję uratowania Anne i oczywiście pogodzenia się z Justinem. Pocieszyło ją to dodatkowo, a fakt, że niedaleko jest jej towarzysz sprawił, że poczuła się bezpieczniej.

Po chwili wyszła z pomieszczenia i upewniając się, że wszyscy jeszcze śpią, zeszła na dół. Tam zjadła szybkie śniadanie i od razu ruszyła na podwórze, tym razem przygotowana na zimno jakie w nią uderzy zaraz po wyjściu z domu. Otulona kurtką i ciepłym szalem doszła do stajni, gdzie już czekała na nią Maya. Dziewczyna zdawała się mieć wyjątkowo dobry humor, który wkrótce udzielił się też Karze. Nawet nie wiedziała dlaczego od rudowłosej bije taka radosna aura, ale nawet nie miała zamiaru o to pytać. W czasie pracy; wygarniania siana, oporządzania koni i karmienia ich nieustannie mówiła od rzeczy (co się zdarzało już dość często), nie pozwalając przy tym, aby uśmiech zniknął z jej twarzy. Blondynka była wdzięczna za to i z satysfakcją słuchała wszystkiego, co ma do powiedzenia przyjaciółka, dziękując, że ma czym zacząć głowę. Ta bez przerwy gadała o pracy, koniach, później znów o pracy, a nawet o swojej rodzinnej posiadłości. Dzięki temu praca poszła im dość szybko, więc gdy tylko uporały się ze stajnią i podwórzem mogły zacząć polerować siodła na prośbę pana Thomasa. Obydwie poszły do siodlarni, wzięły specjalne olejki, sprzęt i wyszły na świeże powietrze, by tam zająć się pracą. Rozstawiły wszystko na niewielkim wzgórzu za stajnią i usiadły na pachnącej trawie. Każda z nich wzięła po jednej uprzęży, po czym zaczęła dokładnie wycierać ją olejem, skupiając się, aby zetrzeć każdą - nawet najmniejszą plamę. Cieszyły się przy tym pięknem zmieniającej się natury, napawając się ciszą i spokojem dookoła. Jesień zawitała już do Jorvik na stałe. Niemalże wszystkie liście już zmieniły kolor, szumiąc i tańcząc na wietrze, a letnie powietrze ochładzało się coraz bardziej. Tylko niebo pozostawało takie samo w obliczu każdej z pór roku.

Po kilkunastu minutach milczenie to stało się już na tyle niezręczne, że Kara zaczęła słyszeć bicie własnego serca. Obmyślając temat do kolejnej rozmowy usłyszała czyjeś kroki za plecami. Odwróciła głowę w nadziei, że ktoś pozwoli jej zająć się czymś innym, a gdy tylko zobaczyła znajomą postać, uśmiechnęła się.

- Cześć Justin. - powiedziała i pokazała, że ma usiąść - Cudownie, że przyszedłeś pomóc!

Zanim chłopak zdążył zająć miejsce obok nich, Kara rzuciła na niego ciężkie siodło i podała ich ostatnią czystą ścierkę.

- Tylko dokładnie... - dodała, po czym wróciła do swojego zajęcia.

Pomiędzy trójką ponownie zapanowała pełna napięcia cisza, którą przerwał dopiero Justin. Przecierając puślisko, zaczął temat, dla którego właściwie do nich przyszedł.

- Widziałyście ten namiot na wzgórzu?

Dziewczyna zadrżała w środku.

- Znowu uciekałeś przed Lorettą, że tam polazłeś? - Maya niemal wybuchnęła śmiechem, widząc poirytowany wyraz twarzy przyjaciela.

- Ledwo wyszedłem z domu, a ona już mnie NAPADŁA. - oburzył się, wykrzykując ostatnie słowo na całą wyspę - NA-PA-DŁA! Przecież ona musi mieć kamery w całym ośrodku...

Kara ciągle siedziała spięta, nie mogąc wydobyć z siebie najcichszego dźwięku. Na słowo namiot prawie wypuściła chusteczkę z ręki, jednak żadne z pozostałej dwójki tego nie zauważyło. Starała się wyprzeć z umysły wspomnienia ucieczki sprzed dwóch dni oraz dziwnej wizyty w cyrku, a teraz wszystko do niej wróciło.

- No ale wracając do... tego co tam wznieśli na górze. Wiecie coś o tym?

Powiedzieć im...

Nie powiedzieć.

A może powiedzieć?

- Nie!

Gleba chyba zaczęła osuwać się pod ciężarem dziewczyny, bo czuła jakby spadała na coraz niżej i niżej. Spanikowała, a teraz ich palący wzrok był skierowany prosto na nią.

- Nie. - powtórzyła, teraz bardziej obojętnie, akcentując to jeszcze wzruszeniem ramion.

Maya również pokręciła głową, co przyniosło blondynce ogromną ulgę.

Szybko wyczyścili cały sprzęt i odnieśli go na miejsce. To oznaczało dla nich koniec pracy na dzisiaj, więc cała trójka postanowiła spędzić trochę czasu razem. Rozmawiając, spacerowali dookoła stajni, ciesząc się sobą wzajemnie. Gdy zimne powietrze zaczęło kłuć ich skórę, a wieczór przychodził coraz prędzej udali się do domu, na coś do jedzenia. Cały ten czas atmosfera wokół nich była swobodna, jednak Kara widziała, że chłopak nie jest jeszcze pewien swojej sytuacji. Choć śmiał i zachowywał się nie inaczej niż zwykle, to było w nim coś niepokojącego, czego nie mogła rozgryźć. Ostatnie wolne godziny spędziła już ze swoim koniem, który miał okazję odpocząć na pastwisku cały dzień. Obydwoje byli zrelaksowani na tyle, by po raz pierwszy od dawna skupić się tylko na swojej relacji, a nie sprawach związanych z ratowaniem wyspy. Bardzo brakowało im chwili tylko dla siebie. Nawet jeśli spędzali ze sobą całe dnie, to czuli się oddaleni. Gdy pomiędzy nich wchodziły sprawy związane z druidami musieli się zdystansować, lecz żadnemu z nich to się nie podobało.

Tej nocy Kara spała wyjątkowo spokojnie i była nawet gotowa spać dłużej niż zwykle, jednak jej sen przerwał głośny dzwonek telefonu. Na ślepo wyszukała źródła hałasu i już chciała odrzucić połączenie, czyjekolwiek ono było, jednak na wyświetliło jej się imię Lisy. Odebrała dopiero za trzecim razem, nie mogąc trafić w zieloną słuchawkę.

- Co się dzieje? - zapytała, przecierając oczy.

- Evergrey dzisiaj będzie w Val. Bądź koło południa w wiosce, ok?

- No jasne, jasne...

Powieki zaczęły jej opadać.

Ale chwila...

Evergrey?!

Jej umysł rozjaśnił się w jednej chwili. A więc już nadszedł czas na ratowanie Anne. Dziewczyna szybko zerwała się z łóżka i zaczęła przerzucać rzeczy w swojej szafie, poszukując czegoś co nada się do ponownego założenia. Później pobiegła do łazienki, gdzie pozwoliła sobie obudzić Darkwarriora.

Jedziemy dzisiaj do Val... - powiedziała spokojnie, czując jak jego świadomość powoli się rozbudza - Evergrey już jest na miejscu.

Ogier ziewnął przewlekle.

Już, już...

W ciągu kilku minut Kara była gotowa i siedziała już w kuchni, jedząc wczesne śniadanie. Przeglądała właśnie Jorstagrama, biorąc kolejną łyżkę płatków do ust, gdy na dół zszedł Justin.

- Ty już na nogach? - zapytał i zatrzymał się w pół kroku.

- Muszę być na południe w Val. - odpowiedziała, spoglądając na przyjaciela

Ten wzruszył ramionami i poszedł dalej, a już po chwili było słuchać głośny trzask lodówki. Westvalley szybko skończyła jeść, a gdy zegar zbliżał wskazówki do godziny jedenastej wyszła, by przygotować konia do jazdy. Ogier skubał swobodnie siano i nawet przyjście jego pani nie odciągnęło go od tego zajęcia. Kara od razu zajęła się czyszczeniem jego posklejanej od błota sierści i wybieraniem trawy z grzywy. Wkrótce założyła na niego całą uprząż i wyprowadziła na zewnątrz. Skierowali się od razu na ścieżkę prowadzącą w stronę Miasteczka Srebrnej Polany. Po drodze spotkali już kilku przejezdnych - konno i samochodami. Kara skinęła wszystkim z grzecznością, po czym ponownie skupiała się na jeździe. Do wioski dotarli krótko po południu, jednak nikomu nie zdawało się spieszyć. W Głuchych Lasach spotkała Lindę, z którą przejechała resztę drogi. Przy moście dołączyły również do nich Alex i Lisa. Przywitały się ze sobą wzajemnie i udały prosto do ich miejsca spotkania, którym wyjątkowo był dom Avalona.

Druid czekał już na nie w drzwiach, prawdopodobnie dlatego, że nie mógł już znieść swojego brata, ale wolały sobie tłumaczyć to jako przejaw tęsknoty. Zsiadły ze swoich wierzchowców i wbiegły prosto do środka.

-Evergrey! - wykrzyknęły równocześnie.

Ten, widząc je wszystkie razem uśmiechnął się i wstał z dębowego krzesła, wydając przy tym ciche kaszlnięcie.

- Dobrze was widzieć razem. - rzekł, po czym rzucił całej trójce przelotne spojrzenie i zatrzymał wzrok dopiero na Karze - Avalon nie był na tyle łaskaw, żeby mi powiedzieć co się właściwie stało, ale chyba się domyślam.

- Ciekawe dlaczego... - syknął druid, a Elizabeth posłała mu kojące spojrzenie.

Dopiero teraz zauważyły, że jest tutaj również ona. Jeźdźcy byli za bardzo skupieni na dawnym Pielgrzymie, który choć był godzien ich całkowitego zaufania, to ciągle miał jakieś tajemnice. Jego blizny oraz oko, wydające z siebie pandoriańskie światło nie zmieniły się, a nawet wydawało się, że wyglądają gorzej niż ostatnio, jednak on sam wydawał się sprawny jak zawsze. Nie dawał poznać po sobie żadnych oznak choroby, co musiało być strasznie trudne - szczególnie w takim jej stadium. Gdy wszyscy byli w jednym pomieszczeniu, w powietrzu czuć było tą niebezpieczną, pozaziemską energię, którą były druid emanował. Bardzo podobną siłę odczuwała ostatnio Kara - mniej lub bardziej nasiloną, więc na chwilę odpłynęła, zdziwiona tym porównaniem.

- Musimy pomyśleć nad planem uratowania Anne z Pandorii. - powiedziała krótko Sunbeam.

Szary Pielgrzym zamyślił się, a jego twarz przybrała poważnego wyrazu przez co atmosfera w salonie zaczęła gęstnieć.

- No wiesz... To nie będzie nic trudnego, o ile wszyscy Jeźdźcy Dusz uaktywnią swoje moce.

Kara zwróciła przestraszony wzrok w jego stronę. Jak to uaktywnią moce?

- Musimy przyprowadzić Concorde'a i przenieść jakoś zwornik do Epony.

- Ze zwornikiem nie będzie problemu, ale Concorde jest u Rihannon. Kazaliśmy jej się nim zająć, po tym jak TY zniknąłeś bez śladu. - powiedział Avalon, nawet nie starając się ukryć swojego gniewu - Więc za źrebakiem trochę poczekamy.

Brat rzucił mu pełne napięcia spojrzenie, po czym opuścił wzrok, znów zastanawiając się nad czymś intensywnie.

- A tak właściwie, dlaczego zniknąłeś? - rzuciła Lisa, przerywając krótki moment ciszy.

Pytanie to zawisło w gęstym powietrzu, pozostawione bez odpowiedzi. Wszystkim udzielił się ten nastrój, więc czekali w napięciu na jakąkolwiek reakcję ze strony Evergreya. Ten jednak milczał, choć w jego głowie myśli przekrzykiwały się nawzajem. Widać było jak bardzo walczy ze sobą w środku, jednak nikt nie odważył się już niczego powiedzieć.

- Ja... - zaczął niepewnie - Wiecie, że choruję. Od dawna staram się bezskutecznie coś na to poradzić i tak samo było tym razem.

Avalon zwrócił opuszczoną głowę w jego stronę, jednak Kara nawet nie mogła sobie wyobrazić wyrazu jego twarzy. Nie podejrzewałaby go, że może odczuwać coś takiego jak smutek czy żal, chociaż coś na kształt tych uczuć promieniowało od niego. Nastało milczenie, które przecinało tylko tykanie zegara na ścianie.

Dark? Co teraz?

Będzie dobrze. - powiedział ogier - Damy sobie radę. Teraz ktoś musi ściągnąć Concorde'a.

Dziewczyna spojrzała wyczekująco na Elizabeth, która jak zawsze miała spokój w oczach.

- Wybiorę się do Rihannon i sprowadzimy źrebaka. - powiedziała, ku uldze blondynki. Avalon i Evergrey jednocześnie spojrzeli na nią, trochę zdziwieni tym pomysłem. - W tym czasie wy obmyślicie plan.

Przyjaciółki spojrzały na siebie, trochę przestraszone wizją zniknięcia Liz. Jak miały zapanować nad tym całym chaosem, który właśnie nastał? Widząc ich zmieszanie - a szczególnie ponurą minę Alex, w której mieszał się żal ze wściekłością. W każdej chwili była gotowa wybuchnąć, więc kobieta podeszła i położyła rękę na jej ramieniu. Iskierki w jej oczach zaczęły przygasać, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.

- Wrócę w ciągu kilku dni. Wierzę, że dacie sobie radę. No i macie swoich ulubionych druidów pod ręką...

Kara wraz z Lisą parsknęły śmiechem, szturchając się wzajemnie w bok porozumiewawczo. Ciemny kaptur skierował się prosto w ich stronę, na co zastygły z głupawymi uśmiechami na twarzy.

Wycofana Linda ciągle milczała, słuchając w napięciu całej rozmowy, a Alex spuściła wzrok na swoje ubłocone buty. Nikt nie wiedział, co może dziać się w jej głowie, ale nie umiała ukryć tego, jak bardzo to wszystko jest dla niej trudne. Kara spojrzała na nią ze współczuciem, ale ta nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Obiecała sobie z nią porozmawiać, jak tylko stąd wyjdą.

- Chyba nikt nie wnosi żadnego sprzeciwu. - powiedziała Liz, zacierając ręce - Im szybciej nam pójdzie, tym lepiej. Jutro z samego rana pojadę w głąb wyspy. Wolę osobiście przyprowadzić źrebaka.

Każdy z osobna przytaknął, nie śmiąc protestować. Nikt już nie miał nic do dodania, więc Avalon, zmęczony towarzystwem tylu ludzi w swoim domu postanowił zakończyć spotkanie. I tak już musiał znosić mieszkanie tutaj swojego brata... Kiedy Elizabeth wyszła, druidzi zarządzili, że spotkają się w ciągu dwóch najbliższych dni, aby wszystko ustalić. Z trudem przeszło to przez gardło Avalona, ale z całych sił starał się zachować stanowczość. Evergrey roześmiał się, słysząc wymuszony ton brata i poklepał go złośliwie po plecach, perfidnie prowokując do jakiegoś wybuchu z jego strony. Gdy jednak to się nie udało, pożegnał się z dziewczętami. Te wyszły na zewnątrz i od razu dosiadły koni. Lisa i Linda momentalnie skierowały się w stronę swoich domów, tylko Alex w milczeniu czekała aż wszystkie odjadą, by móc zostać sama.

Lecz Kara została, zgodnie z daną obietnicą.

- Co jest, Alex? - zapytała, trochę niepewna. Nie wiedziała jakiej reakcji się spodziewać, więc musiała być gotowa na wszystko.

- Boję się, że nie damy rady. - rzuciła, wplatając palce w grzywę Tin-Cana - Jestem pewna, że to nie będzie takie proste.

- Co może się nie udać? Mamy wszystko czego potrzebujemy.

Darkwarrior wierzgnął niecierpliwie nogą.

- Nigdy nie jest idealnie. - powiedziała bardziej gniewnie.

Wzięła w ręce wodzę i skręciła swojego konia w stronę Starego Młyna. Zdążyła powiedzieć ciche do zobaczenia i zniknęła w chmurze pyłu, zostawiając za sobą jedyne stukot kopyt.

Teraz w wiosce jedyną żywą duszą była ta Kary. Pozostała sama na środku drogi. Musiała się chwilę zastanowić, co tak właściwie chce teraz zrobić, ale nie pozostało jej nic oprócz powrotu do domu. Przejechała na drugą stronę mostu i ruszyła po zboczu w dół. Swobodnie kłusowała brzegiem rzeki, pozwalając by zimne kropelki chlapały nogi Darkwarriora. Dopiero teraz - pośród śpiewu lasu i szumu wody - zrozumiała dlaczego nazywa się ją akurat rzeką Srebrnej Pieśni. W tych warunkach wydawało się, że ona naprawdę śpiewa. W blasku słońca, przebijającego się przez złote liście mieniła się tysiącami kolorów. Była nieokiełzanym żywiołem i częścią całej tej wyspy. Kara wyobrażała sobie ile historii musi być w niej zaklętych, ile usłyszała rozmów, kłótni i ile sekretów ktoś jej powierzył. Sama by to chętnie zrobiła, ale nie czuła się na tyle samotnie, by zacząć rozmawiać z naturą. Miała swojego towarzysza duszy.

Darkwarrior posłusznie dotarł do Moorland, gdzie czekała na nich cała gama hałasów. Spokój, którym wypełniony był las oraz polany rozproszył się, jakby nigdy tak naprawdę nie istniał. Z trudem wjechała na główny plac, tylko nieliczni ustąpili z drogi dziewczynie na koniu. Przed stajnią zeskoczyła z siodła i wprowadziła go do boksu, gdzie ściągnęła z niego cały sprzęt. Poklepała go, czując w głębi serca, że już dzisiaj nie da rady tu wrócić. Zadrżała na widok tych ludzi, po których trzeba będzie posprzątać. Na padoku słyszała groźny ton Loretty, pan Moorland przewijał się gdzieś pomiędzy budynkami, jednak Kara szukała wzrokiem Mai, której bez wątpienia byłaby potrzebna pomoc. Po chwili zobaczyła, jak prowadzi na lonży niewielkiego kucyka, na którym siedziała mała ciemnowłosa dziewczynka. Gdy podjechali pod drzwi budynku, rodzice małej znieśli ją z grzbietu siwka i dziękując dziewczynie, odeszli w stronę podwórza.

- Cześć! - pomachała jej Kara - Co tu się dzisiaj dzieje?

- Sama chciałabym wiedzieć. - powiedziała, odprowadzając kuca do boksu - Nie mam pojęcia, co się ich tak zbiegło dzisiaj.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym przyjęła pełną listę zadań od stajennej. Zakręciło jej się w głowie na widok tych wszystkich zadań, jednak żadne z nich nie mogło czekać. Zajęła się pracą, sprzątaniem i porządkowaniem szczotek w siodlarni, aż w końcu dotarło do niej dlaczego na zewnątrz panuje taki zgiełk.

Przecież to początek września, a to oznacza początek roku szkolnego.

Wycieczki...

Miała ochotę wydać z siebie soczyste przekleństwo, ale powstrzymała się przed tym. Oczywiście przed latem oraz w jego trakcie również zdarzały się takie wizyty, ale teraz zapowiadało się, że będą one o wiele częściej.

Zamiatając podwórze widziała jak mała grupa dzieci przygląda się jeżdżącym Bobcatsom. Szeptały między sobą, pokazując palcami, gdy szczególnie coś ich zaciekawiło. Poza nauczycielami opiekę nad nimi sprawował - co mocno zdziwiło blondynkę - Justin. Już z daleka wydawał się przerażony tą sytuacją, więc Kara od razu pospieszyła mu na ratunek.

- Widzicie tego kasztanka? - zachwyciła się jasnowłosa dziewczynka.

- Podoba ci się? - podjęła dziewczyna, gdy tylko dotarła do przyjaciela.

Młoda spojrzała na nią trochę wystraszona i zamarła w bezruchu na ułamek sekundy.

- Jest śliczny... - powiedziała już ciszej.

Kara przyglądała jej się z góry z ogromną ciekawością. Przypominała jej trochę samą siebie, gdy była w jej wieku. Dokładnie pamiętała, jak również zachwycała się nad końmi widzianymi w telewizji albo zza okna samochodu.

Kucnęła przy niej i również spojrzała w kierunku obiektu jej zainteresowania. Ogier, którym była tak zachwycona należał do Tan, więc pomyślała sobie, że nie będzie problemu z przedstawieniem jej go.

- Chciałabyś go poznać? - zapytała.

W oczach dziewczynki pojawiły się radosne iskierki, a na ustach pojawił się szczery uśmiech.

- Mogłabym?!

Blondynka wstała i czekając na odpowiedni moment pomachała do Tan, prosząc jednocześnie, by ta podjechała do płotu. Wkrótce jej koń był już na wyciągnięcie ręki, więc jasnowłosa - na początku trochę wystraszona -później pewniej pogłaskała go po nosie.

Kara poczuła jak zalewa ją fala ciepła, na widok jej radości. Chociaż tyle mogła dla niej zrobić. Patrząc na to, z jakim szczęściem gładziła konia po pysku poczuła, że jest ona wyjątkowa.

Oby znalazła swojego wymarzonego konia.

Justin, widząc to położył jej rękę na ramieniu, dziękując za zajęcie czymś dzieciaków. Wkrótce wszystkie zebrały się przy ogierze i wystawiały palce, by go pogłaskać. Tan wydawała się zadowolona z tak wielkiego zainteresowania, więc pilnowała, by jej koń spokojnie stał w miejscu. Dziewczyna przyglądała się temu wszystkiemu z wewnętrznym spokojem, aż poczuła się dziwnie obserwowana. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nieznanego tu nie było. Chyba pora wracać do pracy...

Koniec dnia przyszedł szybciej niż się spodziewała. Wkrótce stajnia świeciła pustkami, a porządek który zrobili z Mayą i Justinem pozostał nietknięty. Wszyscy rozeszli się już do swoich pokojów, mogąc odetchnąć z ulgą po ciężkim dniu. Kara jednak wolała spędzić trochę czasu w samotności, więc zanim zapadł zmrok, udała się na plażę. Przeszła powoli przez pastwisko, otulając się bordowym szalem. Choć zimno mroziło jej skórę, nie odczuwała tego aż tak bardzo. Mogła podziwiać złoty krajobraz wyspy. Słońce już topiło się w morzu, rozświetlając niebo pomarańczowymi kolorami. Złote liście wirowały na wietrze, a fale odbijały obraz różowych chmur nad nią. Jeszcze nie miała okazji osobiście obserwować Jorviku o tej porze roku, więc czuła się oczarowana taką atmosferą. Nie mogła oderwać wzroku od widoku przed sobą. Pozostawało jej tylko stać na brzegu i obserwować z tęsknotą horyzont.

Nie było jej dane długo cieszyć się tym stanem - pełnym spokojem i harmonią, bo usłyszała zbliżające się kroki za plecami.


Witam! <3 Jak tam u was?

Dzisiejszy rozdział trochę krótszy, za to w kolejnym będzie się dziać więcej, to mogę obiecać. Poza tym ferie zbliżają się wielkimi krokami, więc będę miała sporo czasu, żeby opracować coś naprawdę dobrego. Pracowałam też ostatnio nad editami z SSO i szczerze się zastanawiam, czy nie dodawać po jednym do rozdziału. To byłoby dość ciekawe... To do następnego rozdziału ^^


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro