7. Wygraj Swój Wyścig

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Linia horyzontu była tak odległa, zawieszona w kompletnym bezruchu. Ani fale, ani różne stworzenia morskie nie zdołały naruszyć spokojnej tafli wody. Mewy latały nad oceanem, wydając z siebie raz po raz przeraźliwe skrzeczenie, jednak i ono rozchodziło się gdzieś w powietrzu. Korony drzew mieniły się, jakby były zrobione ze szczerego złota. Połyskiwały w blasku promieni zachodzącego słońca, otulając cały krajobraz ciepłymi, pomarańczowymi barwami. Im niżej ono się chowało, tym wiatr przybierał na sile, porywając do ruchu piasek na plaży.

Kara stała w bezruchu, pozwalając kołysać się podmuchom powietrza. Zimna woda obmywała czubki jej oficerek (których ciągle nie umyła), a morska bryza wyła w jej uszach. Nie mogła przestać patrzeć przed siebie, choć chłód przeszył jej kości, niemal doprowadzając do paraliżu. Coś ją trzymało w tym miejscu. Przyciągająca siła wyspy kazała stać jej w tym miejscu, skazując na pogrążanie się w tych cholernych przemyśleniach, a co by było gdyby...

Kompletnie wycofana, patrząca na to wszystko z boku chciała dostać w końcu swoje pięć minut. Pragnęła przeżyć swój prestiż.

I wtedy Aideen zrzuciła na nią kolejną karę, za wszystkie grzechy.

Cichutki stukot odbił się echem od jej zawianych już uszy, sprawiając, że momentalnie odwróciła głowę. Przebiegła spojrzeniem po zielonej łące za sobą, ale nikogo tam nie zauważyła. Gdy wytężyła wzrok, bacznie przyglądając się całemu otoczeniu zauważyła dwa jasne punkty, które zbliżały się w jej stronę zza jednego z krzewów. W pierwszej chwili pomyślała, że to Justin lub Maya - jakikolwiek człowiek, lecz później zorientowała się, że postać ta jest za niska.

Jej oczom ukazała się ciemnego jak noc konia, ze śnieżnobiałą grzywą. Powoli stępował w jej stronę, błyskając fioletowymi tęczówkami.

- Zee? - powiedziała cicho, nie chcąc spłoszyć klaczy - Co ty tu znowu robisz?

Ta podeszła do niej, zbliżając pysk do jej ręki. Dokładnie ją obwąchała, zapewne w przyjaznym geście, więc dziewczyna pogłaskała ją po czole. Nie wydawała się zgubiona, ani przestraszona, więc szybko do niej dotarło, że Ydris też musi gdzieś tu być.

Uciekać?

Nie uciekać.

Uciekam!

- Ach, tu przyszłaś Zee...

No i się posrało.

Męski głos, który Kara już dobrze znała rozbrzmiał gdzieś za nimi. Starając się nie wyglądać na zbyt spiętą, pozwoliła sobie dalej gładzić nos klaczy, skupiając przy tym całą swoją uwagę właśnie na niej. Jakby go tutaj w ogóle nie było...

- Witaj Kara. - powiedział, zobaczyszwszy jak dziewczyna stoi przy Zee - Nie ukrywam, że w duszy liczyłem na spotkanie cię tutaj.

- Naprawdę? - wzrok blondynki powędrował w stronę zbliżającego się rozmówcy.

- Tak, choć nie wierzyłem, że tak się stanie. Już dość późno i... zimno.

- Wiem, ale chciałam pobyć chwilę sama.

Kara oderwała w końcu dłoń od miękkiej sierści konia i wskazała palcem na ostatnie promienie zachodzącego słońca, tuż nad taflą wody.

- Piękny widok. Nie mogłam go przegapić.

Ydris również na chwilę zapatrzył się przed siebie, pochłaniając wzrokiem jesienny krajobraz wyspy. Sam zachwycił się jego pięknem, po raz kolejny oddając się podziwowi tak naturalnej i ziemskiej rzeczy.

- Masz rację.

W jego oczach odbił się ostatni blask słońca, a zaraz po tym ukryło się ono za horyzontem, ustępując miejsca księżycowi na nocnym już niebie. Nie odzywał się przez chwilę, intensywnie nad czymś myśląc. Dla Kary była to idealna okazja do ucieczki, jednak ciekawość zżerała ją od środka. Nie miała pojęcia, dlaczego ten chciałby ją znowu spotkać.

Po chwili cyrkowiec odwrócił się w jej stronie, dokładnie lustrując ją zimnym spojrzeniem.

- Chciałbym, żebyś wyświadczyła mi kolejną małą przysługę. O ile masz czas, oczywiście.

Jego poważny ton przyprawił dziewczynę o niemałe dreszcze, jednak poczuła się w obowiązku mu pomóc.

- Jasne... O co chodzi?

- Otóż jestem na wyspie po raz pierwszy, a z tego co wiem osobiście, jak i cała reszta świata, to głównym obiektem zainteresowania są tutaj konie. Skoro już tu jestem, a namiot jest gotowy, to przydałby się pewien mały występ, prawda?

Kara już chciała syknąć, by przeszedł do sedna sprawy, ale to okazało się niepotrzebne.

- Czy mogłabyś mi pomóc coś zorganizować? W zamian podarowałbym ci własny wyścig.

I to ostatnie słowo rozbrzmiało głośno i wyraźnie w jej głowie, odbijając się echem od ścian czaszki. Poczuła jakby coś znowu świdrowało w jej mózgu, przyprawiając ją przy tym o tak słodki ból z przeszłości. Ciemniejsze oko Ydrisa wypalało jej skórę swoim pewnym siebie wyrazem. Tym jednym wyrazem zamknął ją w garści. Przynajmniej narazie.

- Wyścig? - powtórzyła głucho, widząc przed oczami, pociągającą w swoim niebezpieczeństwie trasę do crossu, którą niegdyś podziwiała w gazetach i telewizji.

- Potrzebny Ci będzie tylko koń, a jeśli zajdzie taka konieczność, użyczę ci Zee.

- Darkwarrior, on... śpi. Nie chcę go budzić. - głos zadrżał jej w niepewności, pomiędzy obawą, a ciekawością - A twoja klacz wydaje się dość nie pewna... Nie wiem, czy jej się to spodoba.

- Och, ona zawsze tak się zachowuje przy obcych. Nie będzie miała nic przeciwko.

Spojrzał swoim wyjątkowo łagodnym spojrzeniem na klacz, który ta szybko odwzajemniła.

- To jak będzie? Zgadzasz się?

Była niemal pewna, że ten wyciągnie dłoń, by podkreślić ten obowiązek uściskiem, jednak tak się nie stało. Czuła się jakby właśnie miała co najmniej zawrzeć pakt z szatanem. Brakowało tylko, by podpisali jakiś dokument to własną krwią...

Wahała się i to bardzo. Podejrzany typ zjawia się znikąd, rozsiewa wokół siebie równie podejrzaną aurę, a teraz wręcz czeka na nią, by poprosić o pomoc.

- Jest jakiś haczyk? - Kara zmroziła go podejrzliwym spojrzeniem. W jego oczach pojawiło się zaskoczenie, które blondynka przyjęła z ogromną satysfakcją. Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć i, choć jego twarz nie zmieniła wyrazu, to widać było, że nie ma gotowej odpowiedzi na to pytanie.

- Żaden.

Dziewczyna odwróciła głowę w zamyśleniu, tkwiąc wzrokiem w jednym z kwiatów lilii.

Ufać?

Po chwili zaczęła wpatrywać się w piasek.

Darkwarrior pewnie już by mnie ochrzanił, że w ogóle rozważam taką opcję.

Ale w końcu podjęła decyzję.

- No dobra, zgadzam się.

Zee wydała z siebie ciche, tryumfalne rżenie, natomiast Ydris wziął głęboki, lecz prawie niewidoczny wdech.

- Więc możemy iść. - powiedział i nakazał klaczy pójść za nim.

Kara rzuciła ostatnie spojrzenie na wodę, piasek i domek pani Holdsworth, który chował się za skałami w oddali. Przez kawałek drogi szła samotnie, kilka metrów za nimi, lecz po chwili zrównała się z Ydrisem.

Cyrkowiec nie pozwolił, by przytłaczająca cisza trwała zbyt długo. Gdy tylko zobaczył Karę u swojego boku, zaczął zasypywać ją pytaniami na temat wyspy. Od tego, jak oraz kiedy powstała, po zainteresowania mieszkańców, ich zwyczaje, aż po dzisiejszy dzień.

Ta miała wrażenie, że dostała słowotoku, bo jeszcze nikt nigdy nie słuchał jej z taką ciekawością. Miała tyle do powiedzenia, mogła wyrazić swoje skrywane opinie, gdyż w końcu miała doczynienia z kimś bezstronnym. Jej rozmówca w milczeniu zapamiętywał każde słowo, każdą krótką historię, porządkując sobie w głowie obraz wyspy i tego jak postrzegane są tutaj konie. Kara prawie wybuchła że szczęścia, gdy zszedł na właśnie ten temat, ponieważ miała sporo do powiedzenia. Począwszy od spotkania Darkwarriora, krótko opowiedziała co ją z nim łączy i jak bardzo jest to niezwykle. Choć chciała, by wszystko brzmiało jak najbardziej spójnie, to zdania rozjeżdżały się w w różne strony - głównie dlatego, że zawsze musiała wtrącić coś, o czym zapomniała.

A jej chaotyczne wypowiedzi wcale nie ułatwiały Ydrisowi rozplanowania... właściwe to czegokolwiek, lecz gdy zapytał o jej wierzchowca, zauważył coś ciekawego. W ciągu opowieści i początkach wyspy - kiedy to sama Aideen tchnęła w nią życie, darząc ją energią, a mieszkańców niesamowitą więzią z końmi, czy tego, jak widzi ją teraz Kara cały czas mówiła o tym z łatwością. Dopiero pytanie o Darkwarriora sprawiło, że w jej oczach pojawiły się iskierki, a język zaczął jej się łamać.

Ydris nie był głupi. Wystarczyło kilka sekund, by zrozumiał, jak bardzo jest on ważne i to zapewne on będzie stał na jego drodze.

Kara ogromnie cieszyła się jego ciekawością i nawet nie zwracała uwagi na to, jak w zamyśleniu zmienia się wyraz jego twarzy. Spotkała się już z wieloma turystami, którzy tutejszych jeźdźców nazywali co najmniej wariatami. Większość opinii o Jorviku jest jednostronna, tylko dlatego, że nikt nigdy nie doświadczył tutejszej magii na własnej skórze. Ale on był inny. Był otwarty na coś nowego. Nie wystraszył się, gdy z tak wielką miłością mówiła o tych zwierzętach.

Wiesz... Ludzie bywają różni, ale konie? Konie to dobre dusze wolności. Potrafią cię kochać, słuchać, szanować, pozostając przy tym dzikie i niezależne. Tylko od nich zależy, czy zechcą współpracować, a twoim zadaniem jako jeźdźca i ich przyjaciela jest sprawić, by właśnie tego chciały. Kiedyś wydawało mi się to bardzo trudne. Dopiero tutaj się to zmieniło... powiedziała, wyczerpując temat całkowicie.

Myślała, że na tym ich rozmowa (a raczej jej gadanie) się skończy, po czym ledwo usłyszała pytanie magika, który odezwał się pierwszy raz, po długiej przerwie.

- A co było przedtem?

- To znaczy? - dziewczyna spoważniała, a jej emocje uleciały w powietrze. Bała się tego pytania, bo podświadomie wiedziała do czego ono zmierza.

- Wiesz, przed twoim przyjazdem tutaj. Doświadczałaś czegoś magicznego? - jego pytanie, choć wydawało się być niewinne, przykuło uwagę Kary.

Jednak teraz musiała wymyślić jak obejść odpowiedź na nie. W końcu nie chciała zagłębiać się w te tematy, szczególnie w stosunku do kogoś, kogo ledwie zna. A właściwe, w ogóle nie zna. Przygryzła mocno wargę i odwróciła wzrok, nie chcąc pokazywać jak bardzo czuje się z tym niekomfortowo.

- Mogłabym zapytać cię o to samo, Ydrisie...

Słowa te wręcz wypłynęły z jej ust, zanim zdążyła je zahamować. Od razu pożałowała tego stwierdzenia, czując jak jego podejrzliwe spojrzenie wypala jej skórę.

Czekała jak na skazanie aż cyrkowiec coś powie, jednak pomiędzy nimi zawisło napięcie, którego nie przebiłyby żadne słowa. Reszta drogi minęła im w ciszy, nie licząc oczywiście tętentu kopyt Zee na kamiennej drodze.

Ku uldze ich obydwu cyrk powoli zaczął wyłaniać się zza wzgórza. Cały skąpany był w jaskrawo-pomarańczowym niebie. Chorągiewki powiewały na tle różowych chmur, które bardziej przypominały smugi pędzla na płótnie. Od ostatniej wizyty nic tutaj się nie zmieniło, klatki, pudełka czy wóz pozostały nietknięte na swoich miejscach.

Swoje kroki Ydris od razu skierował do wnętrza namiotu. Stanął przy wejściu i uchylił zasłonę, przepuszczając najpierw dziewczynę, a potem swoją klacz. W środku jak zawsze panował lekki półmrok, a białe światło reflektorów nie docierało we wszystkie miejsca, pozostawiając je upiornie niedoświetlone. Kara stanęła na środku, zupełnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wtedy Zee szybko przykłusowała do niej, dając głaskać się po czole i chrapach. To zajęcie tak ją pochłonęło, że nawet nie zauważyła jak oświetlenie w tym miejscu zupełnie się zmieniło, a obok niej pojawił się Xin.

Ta ledwie powstrzymała pisknięcie, gdy zobaczyła jak mały pomocnik swoi tuż za jej plecami. Odwróciła się nie pewnie, a Ydris widząc w jak niezręcznej jest sytuacji, szybko pośpieszył z pomocą.

- Kara, to jest Xin.

- Cześć... - wydukała niepewnie.

Ten odpowiedział jej krótko tym samym i natychmiast odwrócił się, na wołanie cyrkowca. Szeptem zlecił mu jakieś zadanie, po czym błazen wybiegł z namiotu jak poparzony, nawet się nie żegnając.

Cała uwaga Ydrisa znów została skupiona na Karze, która czuła się tutaj nieswojo bez swojego ogiera. Jej rozbiegany wzrok krążył po arenie, ciągle szukając czegoś podejrzanego, jednak było tu spokojnie jak poprzednim razem.

- Kara. - zwrócił się do niej, stając dokładnie metr od niej. Dziewczyna poczuła jak mimowolnie spina wszystkie mięśnie, będąc w tak niebezpiecznej odległości - Mówiłaś o koniach i potężnej więzi, która łączy je z człowiekiem. Dostałem wtedy pewnego olśnienia.

Ydris gwałtownie się odwrócił do niej plecami i zaczął dyskretnie formować pewien kształt w powietrzu. Dziewczyna starała się dojrzeć, co on właściwie robi, ale nie mogła nic zauważyć.

Opętało go, czy co....

Po kilku sekundach odwrócił się z wyciągniętą ręka. Nad jego dłonią unosiła się niewielka, fioletowa chmurka, która przypominała kształtem konia. Wyglądała jak wata cukrowa, a do tego wydawała się tak miękka i delikatna, że najlżejsze muśnięcie ręki mogło by ją zniszczyć. Kara wpatrywała się w fioletowy obłoczek, od którego emanowało różowe światło.

- O tej więzi można mówić, ale czy można ją zobaczyć?

Cyrkowiec dotknął pierzastego konia i rozdzielił go na dwie części. W drugiej dłoni uformował postać na kształt człowieka.

- Choć jestem tu od niedawna, to nie ukrywam, że zdążyłem się już sporo nasłuchać o tym rzekomym połączeniu. Jestem nawet skłonny w nie uwierzyć, ale czy ludzie nie chcieli by go zobaczyć i prawdziwie doświadczyć?

- Co masz na myśli? - zapytała w zamyśleniu. Nie do końca mogła zrozumieć jego ideę.

- Na początku wybierzemy jeźdźca - Ydris wskazał na chmurkę człowieka - oraz konia.

Jego wzrok spoczął na wierzchowcu, który Karze ciągle łudząco przypominał Darkwarriora. Może to już przewrażliwienie...

- A potem połączymy ich magiczną więzią, którą będzie mógł podziwiać każdy. - cienka, równie fioletowa nić połączyła obywa obłoczki na jej oczach.

I teraz dziewczyna zaczęła rozumieć.

- Chcesz pozwolić komunikować się zwierzęciu i człowiekowi tak... no, słownie? Na oczach innych?

- Mniej więcej tak.

Obydwie postaci zniknęły w jego garści, rozpadając się w małą, różową mgłę, która zaraz zniknęła, mieszając się z powietrzem.

Z tym typem jest serio coś nie tak, ale... coś w tym jest.

Kara wlepiła spojrzenie w jego oczekujące na aprobatę oczy. Pomysł, aby każdy mógł spróbować porozmawiać ze swoim ukochanym koniem, tak jak oni - Jeźdźcy Dusz - był niewiarygodny, niemalże niemożliwy do spełnienia. W końcu tylko oni posiadali te moce i mogli cieszyć się taką bliskością ze swoimi towarzyszami. Ale gdyby inni również mogli spróbować, ich marzenia mogłyby się spełnić. Zwykli mieszkańcy naprawdę mogliby powiedzieć swoim wierzchowcom jak bardzo im na nich zależy, a także one przemówiły by do swoich kochanych właścicieli. Dziewczyna była oczarowana i to dosłownie.

- Ydris, to jest... Niesamowite. Wiesz jacy ludzie byliby szczęśliwi? Wiesz, ile marzeń mogłoby się spełnić? - radosne iskierki skały po jej tęczówkach - Naprawdę byłbyś w stanie to zrobić? Ale... jak?

Widząc jej radość, cyrkowiec uśmiechnął się z satysfakcją, dokładnie na taki efekt licząc.

- Oczywiście. Jednak będę potrzebował twojej pomocy, jak już mówiłem. Tylko to nie wszystko... Na tym pokaz się nie skończy.

- Masz jeszcze jakiś pomysł?

Uśmiech nie schodził z twarzy Kary, która czuła jak rośnie w niej ekscytacja. Wizja, by każdy mógł rozmawiać ze swoim koniem, tak jak ona robi to z Darkwarriorem była niesamowita.

- Kilka... Ale wszystko w swoim czasie. Teraz ty powiedz, co mógłbym zrobić.

Co mógłbyś zrobić... Co mógłbyś zrobić...

WIEM!

- Wyczarowałeś te motyle ostatnio, tak? Możesz zrobić coś podobnego, tylko z czymś większym. Albo, to przed chwilą... stwórz jakiś obraz za pomocą tych chmur. To by było niezwykłe.

Kara nie mogła złapać tchu.

Coś zaczęło rozsadzać ją od środka.

Jakby wielka siły toczyła właśnie wewnętrzną walkę o wolność.

- Masz ogromną arenę. Sprowadź tutaj konie, wszyscy na to polecą. Jakiś pokaz... może Zee by się nadała?

Poczekaj, po kolei...

Ydris trochę skrócił jej entuzjazm, lecz nie trwało to długo. Szykował się kolejny wybuch.

- TAK! Ja już, wiem... Podaruj mieszkańcom jakiegoś konia. Coś czego nie znają.

Coś czego nie znają... Ydris powtórzył te słowa w głowie, dając sobie chwilę na zastanowienie. Odwrócił wzrok, rozejrzał się dokładnie po wnętrzu całego namiotu i nagle nad jego głową zapaliła się lampka. Chyba już wie, co zrobi...

- Dobra, dobra... -uciął, na co dziewczyna przestała podskakiwać w miejscu jak szalona - Zajmiemy się wszystkim, ale z czasem. Po kolei.

Wyraźnie zaakcentował ostatnie słowa, co kazało Karze się uspokoić. Energia trochę z niej zeszła, więc aby zupełnie opanować emocje wzięła kilka głębokich oddechów.

- Liczyłem, że będziesz miała kilka pomysłów. Chciałbym to wszystko z tobą omówić, ale muszę cię o coś prosić...

- O co?

- O dyskrecję.

Jas... Nie. Chwila.

Kara ucięła swoją reakcję w pół słowa. Bardzo cieszyła się na wizję pomagania Ydrisowi w jego pokazie. Nie dość, że wtajemniczenie w te sztuczki było czymś nowym, czego od dawna potrzebowała, to obcowanie z kimś takim jak on również było intrygujące. Lecz z drugiej strony czuła wyrzuty sumienia. Jak może ukrywać coś tak ważnego przed innymi Jeźdźcami Dusz czy jej własnym koniem? Nie może przecież wymykać się co chwilę, czy to z rezydencji czy ze spotkań tylko po to, by siedzieć tutaj obmyślając kolejne plany. Ale co mogła zrobić? Zgodziła się, obiecała pomóc. Jak teraz mogła się wycofać?

- Nie ma problemu. - wydusiła z siebie najbardziej prawdziwy uśmiech jaki mogła, omijając jego spojrzenie.

- To świetnie. Chciałbym, żebyś pojawiła się tu niedługo. Właściwie to moglibyśmy wszystko zacząć omawiać już teraz, ale coś ci obiecałem... - Ydris przywołał Zee gwizdnięciem - Mam zamiar ją spełnić, więc mam nadzieję, że i ty się wywiążesz ze swojej.

O Aideen...

Ydris kontynuował:

- Przed tobą pojawi się trasa do slalomu, ale nie chcę, żebyś się na niej skupiła. Dasz się ponieść Zee. - już jej się ten plan nie podobał - To nie będzie ot tak, zwykły wyścig. To będzie wyścig, który ty byś chciała wygrać.

- Jak ty to widzisz?

- Zaufaj mi, ja się wszystkim zajmę.

Taa... Jasne. Już się nie mogę doczekać.

Aktualnie bardziej ufam Lorettcie niż tobie.

Zee podeszła do Kary spokojnym tempem i uklęknęła przy niej, pozwalając się dosiąść. W pierwszej chwili blondynka była gotowa jakoś wdrapać na jej grzbiet, ale to co ona zrobiła zupełnie ją oszołomiło. Stała wpatrzona w pochyloną klacz, nie mogąc się ruszyć.

- Jak ty ją tego...

- Wbrew pozorom, to nie było aż tak trudne.

Czemu Darkwarrior tak nie umie?

Szybko odegnała zbędne myśli, czując jak narasta w niej panika. Stała jak wryta w ziemię, nie mogąc zdać się na nic innego niż płytkie oddychanie, które powoli przestawała kontrolować. Czuła na sobie spojrzenie Ydrisa, widziała jak klacz spina wszystkie mięśnie, by utrzymać się w tej pozycji. Może nie powinna jej dosiadać. Może...

Kara wzięła się w garść i wbrew wszystkim głosom, które krzyczały w jej głowie, by tego nie robiła impulsywnie zerwała się do przodu i przytrzymując srebrzystej grzywy, wskoczyła na jej grzbiet. Ta wstała chwiejnym krokiem i po chwili dziewczyna patrzyła na Ydrisa z góry.

- Wygraj swój wyścig... - szepnął, po czym poszedł w stronę wyjścia z areny.

Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem, czując jak żołądek jej się skręca ze strachu. Jej ciało zrobiło się ciężkie, nogi luźno zwisały po bokach konia. Z całej siły trzymała się grzywy klaczy, bojąc się, że zaraz spadnie. Jej oczy przyćmiła mgła, obraz z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej rozmazany. Powoli zaczynała słyszeć każdy, nawet najcichszy dźwięk, aż zaczęła słyszeć i to, czego tutaj nie było. Czuła zimny wiatr, każdy dotyk, każdy zapach, choć wiedziała, że na arenie pozostała tylko ona i Zee. Krzyki w oddali zaczęły stawiać się coraz głośniejsze, aż przyprawił ją o ból głowy. Miała wrażenie jakby ktoś kruszył jej czaszkę, chciała uciec od tych głosów, lecz nie miała siły by się ruszyć.

Okropny ból wypełnił jej ciało, wyciskając z niej kilka pojedynczych łez, które opadły na piasek areny. Dziwna siły rozrywała jej ciało od środka, chcąc wydostać się na zewnątrz.

Ostatnim co pamiętała, to płynny ruch konia, który zerwał się do biegu i oddalony, niewyraźny głos, który krzyknął - za Pandorię!

*

Blask słońca oślepił ją, wybudzając z dziwnego transu w którym była pogrążona. Gdzie była? Jak się tu znalazła? Tego nie wiedziała.

Jedyne czego była świadoma, to swojego dosiadu. Plecy prosto, łokieć przy ciele, palce do konia, pięta w dół... Te słowa powtarzała, gdy wybudziła tuż przed linią startu.

Czarna jak noc szyja ukazała się jej oczom, a koń którego dosiadała energicznie ruszał uszami we wszystkie strony. Jak on miał na imię? Przypomniała sobie.

Black Vendetta.

Pogładziła konia, czując jak palce jej drętwieją pod dotykiem jego krótkiej sierści. Miała dziwne przeczucie, że nie powinna u być. Coś w jej podświadomości krzyczało, ale było zbyt odległe, by Kara mogła usłyszeć ten głos. Przecież byłą tutaj, by wygrać wyścig.

Liście drzew szumiały na wietrze, konie niecierpliwie dreptały w miejscach. Wszyscy dżokeje uspokajali swoje wierzchowce przed startem. Tylko Kara siedziała spokojnie, a jej kary koń stał z na wpół przymkniętymi oczami. Zaufano jej, że wygra i dano do dosiadu najlepszego konia w stajni. Nie mogła nikogo zawieść.

Tłumy na trybunach szemrały, ludzie przekrzykiwali się nawzajem. Mężczyźni obstawiali, które konie wygrają, kobiety obserwowały konie, a małe dzieci rwały się do tego, by choć jednego z nich pogłaskać. Ale nie mogły.

Te konie były jak maszyny. Szybkie, zwinne i dzikie, mające żądzę wygranej, której nie brakowało również ich jeźdźcom. Krew pulsowała w ich żyłach, napędzając wszystkie mięśnie, które napinały się i rozciągały pod cienką warstwą skóry i tłuszczu. Wysokie i smukłe, przypominały majestatyczne konie z legend i obrazów. Były uzmysłowieniem wolności i piękna.

- No kochany, musimy to zrobić. Dla nas... - szepnęła, nachylając się jak najbliżej jego uszu.

Do startu zostało już tak niewiele.

Kara wplotła swoje zimne palce w ciepłą grzywę ogiera. Pod swoim ciałem czuła każdy jego oddech i każde jego spięcie.

Komentator przemówił coś z głośników, ale szum krwi w uszach zagłuszył jej wszystkie dźwięki. Pozostała sama ze swoimi myślami, pod czterysta kilogramową bestią, która zaraz puści się pędem przed siebie.

Po cichu odliczała sekundy, to swojej wielkiej chwili.

Trzy.

Dwa.

Jeden...

Witam! Jak się podoba rozdział? :D
Powoli robię się ciekawie, a i akcja teraz będzie nabierać tempa.
Ja już zaczęłam ferie, także pozdrawiam wszystkich, szczególnie tych, którzy też dzisiaj zaczynają dwa tygodnie czilery i utopii B) Postaram się naskrobać trochę więcej rozdziałów na zapas, więc czeka mnie sporo pracy.
Bajo <3



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro