8. Imię na "E"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zimne strużki potu spływały po karku zarówno Kary jak i jej konia - Black Vendetta. Ciche, zrównane oddechy znikały gdzieś we wrzawie tłumu, który cisnął się do barierek, chcąc być jak najbliżej tego widowiska. W końcu to najtrudniejszy etap Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego.

Bieg przełajowy.

Dziewczyna, choć nie była pierwsza, to podczas konkursu ujeżdżania wybiła się z tłumu. Dookoła pojawiało się jej nazwisko, ludzie szemrali między sobą, dochodząc, skąd taka małolata wzięła się aż tutaj. Jaką niespodzianką to było, nie tyle dla widzów lub sędziów, ale i samym zawodników. W końcu jej sytuacja była na tyle beznadziejna, że znalazła się o krok od rzucenia wszystkiego. Jeździectwo może wydawać się tak piękne i eleganckie, lecz w gruncie rzeczy potrafi być brutalnym sportem jak każdy inny. Tu nie ma miejsca na pomyłki, na zawahania. 

Właśnie czekała na nią karkołomna, sześciokilometrowa trasa, pełna najróżniejszych przeszkód. Jaskrawe chorągiewki powiewały pomiędzy drzewami, a co bystrzejsze konie już z linii startu błyskały na nie białkami swoich oczu. To był najgorszy sprawdzian, jaki musieli przejść, bo zależał on tylko i wyłącznie od losu. A los to krwiożercza bestia.

Kara musiała ustawić się już na linii startu. W głośnikach rozbrzmiał numer zawodnika, który z dumą na sobie nosiła. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy usłyszała swoje nazwisko. To była ta chwila.

I wtedy coś się zepsuło.

To nie była ona.

Black Vendetta kopał kopytem w piachu, a gdy puścił się pędem przed siebie, Kara czuła, że nie panuje nad koniem. Nie panuje nad sobą.

Jej ciało kierowało koniem, lecz nie miała swojej świadomości. Obserwowała, jak pokonują kolejne metry drogi, wjeżdżając do lasu, który teraz wydawał się szczególnie dziki. Śpiew ptaków, które wystraszone uciekały z gałęzi w górę drzew przecinał powietrze, odbijając się głuchym echem od konarów. Przed nią stała pierwsza przeszkoda, o wiele łatwiejsza, niż się spodziewała. Była gotowa by oddać skok, ścisnąć ogiera z całych sił w boki, jednak nie mogła tego zrobić. Zamiast tego oddała się jego ruchowi i nim się obejrzała już szybowała w powietrzu. Blask słońca odbijał się od karej sierści ogiera. Przypominał on czarnego anioła, niemalże przelatywał nad każdą kolejną przeszkodą. Nie sprawiało mu to żadnego problemu.

Łomoczące serce dziewczyny przyśpieszało z każdym kolejnym krokiem konia, niemalże eksplodując w jej piersi. Była coraz bliżej mety, a gdy po kilku minutach wyjechali spomiędzy krzaków, zostawiając gęsty las za sobą, zobaczyła nawet wysoko powiewające flagi. Tam bym jej finisz. 

Tam był jej prestiż.

Jej ciało było jak skorupa, która trzymała całą skumulowaną energię w postaci determinacji i żądzy wygranej. Z całych sił pchała spoconego ogiera do przodu.

Zostało tak nie wiele.

Wkrótce weszli w ostatni zakręt. Ziemia była twarda, więc Kara czuła każdy ciężki krok Black Vendetta. W duchu błagała i modliła się, by koniowi wystarczyło sił. Słyszała jak ten łapczywie nabiera powietrze w płuca, lecz ciągle rwie się do przodu, jakby dopiero rozpoczynał bieg. 

I już niedługo było po wszystkim.

Przemknęli przez linię mety jak błyskawica, zostawiając za sobą długi tor. Myśli Kary od razu powędrowały w stronę wyników wyścigu, natomiast jej ręce i nogi skupił się na wyhamowaniu ogiera.

Dookoła niej rozbrzmiały oklaski. Hałas wypełnił gorące powietrze, ludzie przekrzykiwali się, a co poniektórzy głośno wołali nią po nazwisku. W końcu była już ostatnią zawodniczką w tej kategorii, a tak wielkie emocje mogły zapowiadać tylko jedno. Jej oczy mimowolnie skierowały się w stronę tablicy z wynikami, a wtedy... ocknęła się.

Oczy Kary zaszły cieniem, a tępy ból ponownie przekuł jej czaszkę. Automatycznie puściła w wodzę i ukryła twarz w dłoniach, pragnąc by to cierpienie się skończyło. Czuła jak pod powiekami zbiera jej się morze łez, gotowe wybuchnąć w każdej chwili. 

A gdy odzyskała siły, by podnieść głowę, znowu była w namiocie. Siedziała skulona na dobrze znanej jej klaczy, a przed sobą widziała postać Ydrisa, który patrzył na nią z wyraźnie usatysfakcjonowaną miną.

- Wygrałaś? - zapytał ironicznie, dobrze znając odpowiedź na to pytanie.

Kara dopiero teraz zorientowała się ile łez spłynęło jej po policzku i szybko wytarła je rękawem.

- Co ty zrobiłeś? - warknęła nerwowo, powoli zsuwając się z grzbietu Zee - Skąd o tym wiedziałeś? JAK W OGÓLE TO ZROBIŁEŚ?

Zaskoczony nagłym atakiem cyrkowiec, uniósł ręce w geście obrony.

- Nic, co nie byłoby już gdzieś zapisane...

Blondynka chwiejnym krokiem podeszła do niego, w sumie sama nie wiedząc po co. Poczuła jak zalewa ją jednocześnie fala złości i szczęścia jednocześnie.

- Tylko spojrzałem w twoją przyszłość... No, jedną z wielu i wybrałem tą najbardziej wyraźną. A przez Zee tylko ci ją pokazałem.

- Ale jak?! - kolejny wybuch.

- Już ci mówiłem mon chéri, że magicy nigdy nie zdradzają swoich sekretów.

Ydris patrzył jak humor Kary zmienia się z sekundy na sekundę. Złość, smutek, strach, szczęście... Nie miał pojęcia, że ludzie potrafią być tak zmienni. A na to już szczególnie. Sam całkiem nieźle opanował technikę panowania nad uczuciami, choć trudne było ukrycie tej radości jaką przyniosło mu powiedzenie jego planu. Poszło nawet łatwiej, niż się spodziewał...

Kara w tym czasie starała się skupić na tym co się dzieje i na tym co się stało jeszcze kilka minut temu. Chciała wszystko poukładać sobie w głowie, ale wypełniały ją takie emocje, że nie mogła zebrać myśli. Sama nie wiedziała, czy jest bardziej szczęśliwa? Zła? A jeśli tak... to dlaczego czuje właśnie to?

Ujrzała swoją przyszłość, a właściwie - jedną z alternatyw. Tą najpiękniejszą i wymarzoną. W końcu wygrała swój wyścig, a do pucharu WKKW została tylko jedna konkurencja. Mogłaby jeszcze zdobyć wszystko czego chciała...

A potem przypomniała sobie, że przecież to nie było prawdą, tylko zwyczajną wizją.

- Dziękuję... - powiedziała cicho - Dziękuję.

Oczy mężczyzny rozjaśniały w zdziwieniu.

- Nie wiem co mam myśleć, ale to było niesamowite uczucie. Nie sądziłam, że mogło mnie czekać coś takiego...

- Cóż... - rzekł, unikając jej spojrzenia jej ciągle przekrwionych oczu - Los nigdy nie jest przesądzony.

Kara nie zdążyła do końca zrozumieć słów Ydrisa, bo paniczny głos Darkwarriora rozbrzmiał w jej umyśle.

Gdzie ty jesteś?! 

Dziewczyna spięła się, czując jak serce staje jej w gardle.

Spokojnie, jestem... Co się stało?

Justin cię szukał... Wiesz jak jest późno? Nie było cię w domu, gdzie jesteś?

Ja... - zaczęła niepewnie, chcąc zorganizować sobie czas na jakieś kłamstwo - Straciłam rachubę, wybacz. Jestem niedaleko, już wracam.

Dziewczyna poczuła jak jej towarzysz się uspokaja, jednak podejrzliwie przygląda się jej podświadomości. Ta odrzuciła wszystkie natrętne myśli, które mogłyby zdradzić jej rzeczywiste miejsce pobytu. Później mu powie... Później.

- Ydris, przepraszam, ale muszę iść.

- Oczywiście, rozumiem. Liczę, że wkrótce tu zajrzysz.

- Jasne. Tylko przemyśl to wszystko, o czym ci mówiłam. Coś ci pomogę zorganizować.

Po tych słowach wybiegła z namiotu i zrzucając z siebie resztki oznak płaczu, skierowała się prosto do Moorland.

W drodze niemal trzy razy potknęła się o własne nogi, a fakt, że było już zupełnie ciemno wcale nie pomagał jej w bezpiecznym dotarciu do domu. Przyzwyczajona do ostrego światła reflektorów w namiocie, zapuszczając się w ciemną noc czuła się zupełnie ślepa. Kilka minut zajęło jej przyzwyczajenie się do panującego mroku, ale w końcu wytężyła wzrok na tyle, by móc ruszyć w stronę rezydencji. Gdy przekroczyła bramę, cała zdyszana udała się do stajni, gdzie ogier wypatrywał już jej w drzwiach.

Co taka zmęczona? - parsknął.

Biegłam... Stało się coś?

Dziewczyna skuliła się i oparła nogi na kolanach. Ciężko wdychała powietrze, nie mogąc złapać tchu.

Chyba pora zacząć biegać.

Darkwarrior zarżał w roześmianiu, a Kara rzuciła mu jedno ze swoich poirytowanych spojrzeń.

Dobra. Tylko będę cię zabierać ze sobą.

Koń natychmiast spoważniał i szybko zmienił temat. Opowiedział jej krótko, co mówił Justin, a ta od razu wróciła się do rezydencji, zamykając za sobą ciężkie drzwi stajni. Przechodząc obok okien zauważyła, że w pokoju chłopaka świeci się słabe światełko, więc tam poszła od razu, gdy znalazła się w środku.

Na swoje ciche pukanie dostała odpowiedź w postaci trochę zdenerwowanego "proszę", więc pchnęła drzwi i weszła do pokoju.

- Hej, co się dzieje? Szukałeś mnie. - zaczęła, nie dając mu nawet dojść do słowa. - Wszystko w porządku?

Ten siedział na parapecie, a gdy spojrzał w jej stronę Kara zobaczyła strach w jego oczach. Zaraz znalazła się obok niego.

- Szukałem cię bo... sam miałem ten... no, koszmar.

Dziewczyna zamarła.

Przecież ostatnio był z tym spokój... Dlaczego?

Blondynka chciała znaleźć jakieś oparcie w ogierze, jednak ten milczał, sam nie wiedząc co powiedzieć. Albo zarżeć.

- Właściwie to nie było aż takie straszne, szybko się z tego obudziłem. Ale myślę, że mam dla ciebie i tych twoich... druidów dość ważną informację.

- Jaką?

- Znów byłem na tej platformie, przy tym portalu. - Justin zaczął wyliczać - Pan Sands, Katja, Jessica, Sabine i... czwarta.

Kara nie rozumiała.

- Jaka czwarta?

Justin zignorował jej pytanie.

- Dookoła było pełno tych koszmarów, ale nie atakowały... Nie było też żadnej z was...

- JAKA CZWARTA? - naciskała, przerywając mu w pół słowa.

- Dziadek zwracał się do niej "generale". Przechodziła przez ten portal, ale nie pojawiła się całkowicie. To na pewno była kobieta, ale nie pamiętam jej imienia. Coś na E...

Dziewczyna zamyśliła się, starając przypomnieć sobie, czy słyszała już jakieś imię na E, jednak w jej głowie pozostała pustka.

Też sobie nie przypominam. - wtrącił Darkwarrior, dokładnie przysłuchując się ich rozmowie.

- Szukajcie kogoś na "e". - polecił - Mam przeczucie, że to ważne.

- Dziękuje ci, naprawdę. - powiedziała.

Justin wyraźnie się uspokoił, natomiast Kara poczuła jak bardzo była zmęczona przez cały dzisiejszy dzień. Pożegnała się z przyjacielem i wróciła do siebie, gdzie mogła w końcu odpocząć.

                                                                                                *

Ydris wyszedł z namiotu, wkrótce po tym, jak zrobiła to wyraźnie czymś zdenerwowana Kara. Zdążył wyłączyć wszystkie światła i zostawiając arenę pustą, zasłonił wejście. Na zewnątrz, w cieniu ich wozu czekała Zee, która nagle wyłoniła się z mroku, prawie przyprawiając cyrkowca o zawał... Albo chociaż palpitację serca.

- Zee! - spojrzał na nią groźnie, lecz w jej oczach skały fioletowe iskierki - Dobrze się spisałaś...

- Jak poszło Ydris? - głos Xina rozbrzmiał gdzieś za nimi.

- Zgodnie z planem. - odpowiedział z satysfakcją, zdejmując przy tym rękawiczki i kapelusz - Znaleźliśmy to, czego szukaliśmy.

Pomocnik posłusznie przyjął od niego rzeczy, czekając w napięciu na to co ma im jeszcze do powiedzenia. Nastój ten udzielił się też Zee, która zniecierpliwiona dreptała kopytami w miejscu.

- Mamy nasze źródło mocy, które jej w stanie uwolnić Pandorię od Garnoka.

Klacz zarżała głośno, a dźwięk obudził rośliny i zwierzęta zamieszkujące wzgórze.

Upewniwszy się, że są sami, Ydris podszedł bliżej swoich towarzyszy. Zamknął oczy i mocno skupiając się na swojej sile zaczął formować cząstkę mocy, którą widział u Kary. Jasna, niezwykle potężna i dająca nadzieję.

Pomiędzy jego dłońmi zaczęła pojawiać się kula światła, zrobiona z niewielkich białych iskierek, które emanowały jasnym jak słońce światłem. Xin i Zee wpatrywali się w to zjawisko, jakby od zawsze czekali tylko by je ujrzeć.

Od Ydrisa uformowanie takiej energii wymagało ogromnego skupienia, więc gdy tylko otworzył swoje dwukolorowe oczy - światło zniknęło.

- Na razie to by było na tyle... - powiedział, prostując się - Nie mam tej mocy, ale mogę pokazać ją taką, jaką widzę. 

- Czyli jesteśmy na dobrej drodze. - powiedział Xin, wyraźnie podekscytowany.

- Tak, ale czeka nas dużo pracy.

                                                                                               *

Poranek następnego dnia był niezwykle piękny. Siedzące na parapecie ptaki grzały się w jesiennym słońcu, śpiewając przy tym chórem. Liście ospale opadały z drzew, a wiatr ustał prawie całkowicie, co pozwoliło nagrzać się powietrzu i wspomnieć już tak odległe letnie upały. Kara długo nie mogła zasnąć, bo jej myśli ciągle zaprzątała tajemnicza czwarta dziewczyna z koszmaru Justina. Mimo próśb Darkwarriora, by już zasnęła i dała sobie z tym spokój - chociaż do jutra - ta ciągle na tym rozmyślała. W końcu jednak uległa jego błaganiom, a gdy już zasnęła - naprawdę się wyspała.

Obudził ją dopiero stukot kopyt na kamieniach w dole jej okna. Przetarła zaspane oczy i rozciągnęła plecy, czując jak wszystko ją boli po wczorajszym dniu. Potem zwlekła się z łóżka, przebrała, poszła odbyć codzienną rutynę do łazienki i zeszła na dół. Jak zazwyczaj - nie spotkała tam nikogo, więc w spokoju zjadła śniadanie i wyszła na świeże powietrze. 

Na podwórzu została radośnie przywitana przez Mayę i -  o dziwo - również Justina, który się zachowywał jak gdyby nigdy nic. W sumie to nawet dobrze. Chociaż stwarzajamy pozory normalnych...

Dziewczyna od razu zajęła się standardowymi obowiązkami w stajni. Napoiła i nakarmiła konie, pozamiatała resztki siana z podłogi i zdążyła jeszcze odebrać nową dostawę słomy na zwierząt. Tego dnia nie było dużo pracy i przy pomocy Mai szybko się ze wszystkim wyrobiła, a jako, że nie dostała ostatnio żadnych nowych wiadomości od Jeźdźców miała trochę czasu dla siebie. Gdy znalazła chwilę przerwy, znów zagłębiła się w swoje myśli, szukając w odmętach umysłu tego imienia, które nie dawało jej spokoju. Wiedziała, że gdyby je znała, sprawy mogłyby nabrać szybszego tempa.

I wtedy wpadła na pomysł.

Pomysł, na który Darkwarrior się nie ucieszy.

A gdybym tak zakradła się do komnaty Frippa i czegoś poszukała?

STANOWCZO, NIE!

Dark oburzył się i zarżał na tyle głośno, że dziewczyna usłyszała to aż z drugiego końca dziedzińca.

Daj spokój, nic się nie stanie...

Wiesz, że Avalon dostaje szału jak się robi coś przeciwko niemu, a on ZAKAZAŁ wchodzenia wam tam bez zgody.

Przesadzasz...

Kara wzruszyła ramionami i poszła prosto w stronę stajni.

Wbrew protestom konia i jego rozeźlonego wzroku zaczęła go powoli szczotkować. Ten ciągle starał się jej wmówić, że to BARDZO ZŁY pomysł, jednak to nic nie dawało. Potem straszył ją Elizabeth, a gdy to nie pomogło również Avalonem i driudzkimi lochami.

Pamiętasz jak kiedyś podeptałaś mu ziółka i odbył z tobą dwugodzinną rozmowę, o zasad panujących w jego domu? Jak wpadniemy, będzie nawet gorzej. 

Dziewczyna nie mogła powstrzymać śmiechu.

Zwalę to wszystko na ciebie... - rzekł ogier, dając za wygraną.

Po kilku minutach byli już gotowi do drogi. Pogoda sprzyjała długiej przejażdżce, więc nie spieszyli się. Rozluźnionym kłusem przejechali drogą, biegnącą obok pola, a później przez ścieżkę w Głuchych Lasach. Przyroda w tych okolicznościach była tak piękna, że partnerzy dusz nie mogli się nią nacieszyć. Wsłuchiwali się w szum rzeki i patrzyli na przelatujące nad nimi ptaki. 

Valedale nigdy nie było tak spokojne. We wiosce nie było żywej duszy, nawet konie w stajni były prawie niesłyszalne. To zdecydowanie ułatwiało im zadanie. Powoli zakradli się do kamiennego kręgu, omijając dom Sunbeam szerokim łukiem. Tam przeszli przez portal i zostawiając Darkwarriora, Kara udała się do komnaty Frippa.

Nie było tam nikogo, prócz głęboko śpiącej wiewiórki. Jego oddech był tak cichy, że dziewczyna ma chwilę zwątpiła czy on w ogóle żyje...

Nie skupiała się jednak na nim za bardzo - przyjechała tu, mając ważne zadanie. Szybko zaczęła zbierać myśli.

Pan Sands.

Dark Core.

Portale.

Kobieta na "e".

Zaczęła szperać pomiędzy regałami, szukając czegoś przydatnego. Widziała sporo ksiąg o Pandorii, historii wyspy czy starożytnych runach, jednak żadna z nich nie wydawała się przydatna. Niektóre zapisane były obcymi znakami, których blondynka w ogóle nie rozumiała, więc od razu odkładała je na miejsce. 

Przeszła już prawie całą komnatę dookoła i powoli zaczynała tracić nadzieję, gdy natknęła się na coś, co przykuło jej uwagę.

To może się przydać... - szepnęła, dając tym samym znak ogierowi, że wpadła na pewien trop.


Cześć wszystkim! 

Pierwszy tydzień ferii za mną. Nie powiem, aby był spędzony jakoś specjalnie produktywnie, ale nie narzekam xD Od razu chcę przeprosić, że rozdział dzisiaj tak późno, ale nie miałam na to za bardzo wpływu. Mam nadzieję, że się podoba <3

Do następnego rozdziału.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro