~Najdroższa Anne~ [cz. I]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powstań. Odródź się jak feniks z popiołów.
Rozłóż skrzydła. Usłysz głos aniołów.

Ta ciemność. Mrok był zbyt gęsty. Aideen brnęła przez niego do przodu, choć zdawało jej się, że stoi w miejscu. Nie mogła się zatrzymać. Jej koń tonął. Jej ukochany Nimbus...

Popatrzyła na niego przez chwilę z miłością w oczach. Zdążyła mu tylko obiecać, że nie będzie bolało, a wkrótce znów się spotkają. Serce rozkruszyło jej się na milion kawałków, gdy wydał z siebie ostatnie rżenie. Poszła dalej. Jasność, którą trzymała powoli zaczynała parzyć ją w dłonie.

Czerń dookoła ją otulała. Pochłaniała. Wzburzone fale szumiały groźnie, obijając się o skały. Wiatr wył pomiędzy szczelinami. Zło szeptało do niej z każdej strony.

Bogini myślała, że już dość poświęciła, lecz dopiero teraz przyszło jej zapłacić najwyższą cenę. Światło, które dawało jej życie pulsowało energią i błyszczało niczym najjaśniejsza gwiazda na nocnej szacie nieba. Dotknęła delikatnie zbrudzonej krwią ziemi, a wtedy cała jej siła wpłynęła w głąb wyspy. Każda jej cząstka została zamknięta w otaczającym ją świecie. Stała się jego częścią.

 Jesteś już blisko, Kara  złowieszczy głos rozbrzmiał w ciemności przeraźliwym echem.

 Kim jesteś?!  krzyknęła desperacko  Gdzie jesteś?!

Gorzki śmiech rozbrzmiał gdzieś blisko niej. Poczuła mrowienie w dłoniach. Jej moc była gotowa do użycia w każdej chwili.

 Wkrótce się spotkamy  kobiecy głos brzmiał coraz wyraźniej  Jestem tobą, a ty jesteś mną. Dzielimy moc, choć różni nas wizja.

 Kim jesteś?  zawtórowała bardziej stanowczo, choć nogi miała jak z waty.

 Mam wiele imion, lecz ty będziesz nazywać mnie Elisé.

Westvalley już chciała krzyczeć "znam cię!", ale wtedy pustkę zaczęło przenikać światło. Stawało się coraz ostrzejsze i ostrzejsze, więc zmuszona była zacisnąć powieki. W jednej chwili wszystko co obce ucichło, a z oddali dobiegł ją śpiew ptaków. Otwarła oczy, gdy blask stracił na sile.

Kara, wstawaj — głos Darkwarriora był tak głośny i wyraźny jakby dobiegał dosłownie zza drzwi. Dziewczyna poderwała głowę trochę za szybko, przez co poczuła jak kręci jej się w głowie — To dziś.

Czas na tej wyspie mijał tak szybko. Dni, tygodnie, a nawet miesiące rozpływały się gdzieś i zacierały powoli ślady w pamięci. Druidzi od dawna planowali uratowanie Anne - potrzebowali jej. Wszyscy jej potrzebowali. Moc Kręgu Słońca była potężna, a w połączeniu z Błyskawicą, Gwiazdą i Księżycem były w stanie budzić żywioły, jakie do tej pory znał tylko Fripp. Szkoda, że nie może tego widzieć...

Westvalley zwlokła się z łóżka i ciągle mając w głowie obraz ze swojego snu, stanęła na równe nogi. Czekał ją wyjątkowy dzień, ale ona czuła się, jakby co najmniej przejechał ją tramwaj z Miasta Jorvik. Ten głęboki, kobiecy głos tkwił z tyłu jej głowy i powtarzał ,,Jestem tobą, a ty jesteś mną". Ta pustka i chłód przenikały ją do kości i paraliżowały w strachu. Czy powinna komuś o tym powiedzieć?

Zaczęła rozcierać zdrętwiałe dłonie i dopiero uświadomiła sobie, że cała drży z zimna. 

Chyba Thomas musi w końcu uruchomić ogrzewanie... — jęknęła do siebie i skierowała się prosto do szafy.

Cały czas starała skupić myśli na czymś innym. Myśl o Anne. Myśl o Anne.

Znała ją tylko z opowieści innych Jeźdźców Dusz. Anne von Blyssen - mistrzyni ujeżdżania, niezwykle pomocna i skromna, choć przez większość życia zmuszona była spełniać cudze oczekiwania. Jakby na to nie patrzeć, Kara współczuła tego, jak wysoko stawiano jej poprzeczki od dziecka. To jednak nie zmieniało faktu, że sama chętnie by przez nie przeskakiwała.

,,Ty będziesz nazywać mnie Elisé..." To imię wypowiedział Darko, gdy mówił o generałach Garnoka. Jej koń już jest na Jorvik. Co jeśli ona też powróciła?

PRZESTAŃ! NIE WIESZ KIM JESTEM — panika w jej głosie narastała, jak u wykłócającego się małego dziecka. Krzyk wypełnił cały jej umysł, jakby Elisé ciągle w nim siedziała.

Kara z bezsilności ukryła twarz w dłoniach. 

Co się stało? — kasztanek słyszał jej wrzask, choć nic z niego nie rozumiał. W jego oczach pojawiła się troska, którą widział tylko rudy kot, siedzący na parapecie — Zejdź do mnie. Powiedz o co chodzi.

Przez chwilę walczyła za sobą, żeby nie wybuchnąć z nadmiaru mieszanych uczuć. Miała ochotę płakać - wiedziała, że ulżyłoby jej, ale nie umiała tego zrobić. Przetarła kąciki oczu i z nerwów przeczesała ręką długie włosy.

Zgoda — przytaknęła. Chciała jeszcze coś dodać, lecz zabrakło jej słów, więc zamarła z nabranym powietrzem w płucach.

Wypuściła je powoli, wkładając rękę do szafy w poszukiwaniu jakiegoś miękkiego, ciepłego swetra. Pogoda zapowiadała się cudownie, choć słońce było o tej porze zdradliwe, a ciepło - złudne. Później wciągnęła na nogi grube jeansy.

Korytarz wiodący do łazienki wydawał się dłuższy niż zwykle, choć jedyne co mogłaby w niej zrobić, to zwymiotować z tych wszystkich emocji. Serce podchodziło jej do gardła, a żołądek wiązał w supeł. Czy tu zaczyna brakować powietrza?

Pokręciła głową, by odegnać nadchodzące zawroty głowy. Ruszyła przed siebie, sunąc nogami po ciemnym dywanie. Jakby upadła, przynajmniej lądowanie byłoby dość miękkie. Zeszła schodami na dół, a one jak na złość skrzypiały z każdym jej krokiem. Do tego ominęła kuchnie wielkim łukiem - nie da rady czegokolwiek przełknąć. W przedsionku wsunęła na nogi swoje oficerki i wyszła na zewnątrz, zamykając drzwi najciszej jak umiała.

 Wiatr przywiódł zapach słodkiej trawy i morskich fal. Gdy znalazła się na dworze, wszystko ucichło, a słońce schowało się za pojedynczą, szarawą chmurą. Kara skierowała swoje ciemnobrązowe oczy ku niebu i wędrowała po nim wzrokiem, jakby szukała odpowiedzi. Choć nawet nie znała swojego pytania. Wypatrywała czegoś jak naiwne dziecko. Jakiegoś znaku. Nawet najmniejszego, lecz nic się nie działo.

Dlaczego mi nie pomożesz Aideen? Gdzie jesteś?

Promienie słońca znów rozpromieniły całą ziemię, a Westvalley była zmuszona opuścić głowę, by blask jej nie oślepił. Objęła spojrzeniem wszystko co było na wysokości jej oczu - pastwisko, drzewa, kwiaty i plażę w oddali.

Tutaj? — zeskoczyła z ganku i poszła do stajni.

Otworzyła zasuwę i wślizgnęła się do środka, zamykając potężne wejście za sobą. W środku jak zawsze było ciepło, pachniało końmi i sianem. Wysunęła rękę, szukając po omacku włącznika od światła, a gdy zapaliła lampę - wszystkie konie obudziły się w jednym momencie. Ciekawskie łby wysunęły się nad boksami i obserwowały człowieka.

— Jeszcze wcześnie — Kara podeszła do pierwszego konia i podrapała go za uchem — Możecie spać dalej.

Podniosła wzrok i napotkała błękitne spojrzenie Darkwarriora. Było tak wypełnione troską i miłością, że pod dziewczyną ugięły się kolana. Ciepło wypełniło jej żyły. Podbiegła do bramki, otworzyła ją, a gdy stała już tak blisko swojego Towarzysza - zawahała się.

Stanęła jak sparaliżowana, czując jak w oczach zbierają jej się łzy. Krótkie, przerywane oddechy - jeden po drugim łapała powietrze, jakby za chwilę miała utonąć.

Obiecaj, że zawsze będziesz tu, ze mną — wyszeptała niemal bezgłośnie — Obiecaj...

Ogier tylko zarżał cicho w odpowiedzi, bo wiedział, że nie może jej tego obiecać.

Kara jednak nie potrzebowała niczego więcej. Od razu zarzuciła ramiona na jego szyję, gładząc przy tym miękką grzywę. Czuła ciepło pod palcami i sama nie była pewna czy to przez konia, czy jej wewnętrzną moc. Bicie jej serca zrównało się z biciem serca ogiera. Byli jednością.

Mijały chwile, a słoneczny blask zaczął padać na podłogę przez uchylone drzwi. Wiatr wył coraz głośniej nad jej uchem, napierając na nieszczelne okno. Ta jednak była zbyt wtopiona w sierść swojego ulubieńca, by ruszyć się z miejsca. Nie chciała od niego odchodzić.

Łeb Darkwarriora spoczął na jej ramieniu, zamykając ją w szczelnym uścisku. Ten również nie chciał przerwać tej chwili. Marzył, aby być z nią tak długo na ile los mu pozwoli.

A wtedy na dworze rozległ się odgłos cudzych kroków. To pewnie Maya jak zawsze gotowa do pracy.

No już... — uniósł głowę i zrobił krok w tył, patrząc dziewczynie prosto w oczy — Czeka nas ważna misja.

— ... Anne właśnie taka była — Linda uśmiechnęła się pod nosem — Nawet nie chciała z nami rozmawiać.

— Zawsze szła z tyłu, jakby nie chciała przeszkadzać — dodała Lisa, wzruszając ramionami.

Kara omiotła wzrokiem otoczenie.

Niebo stało się czarne jak smoła, a po nim sunęły szare obłoki. Przysłaniały gwiazdy raz po raz pozwalając im spojrzeć na ziemię. Światło księżyca tylko delikatnie prześwitywało przez chmury, a jego blask zaraz rozpraszał się na całym sklepieniu. W oddali stała latarnia zatopiona w mroku, która z tej odległości wyglądała jak figura na planszy od szachów. Stara farma była niemalże niewidoczna.

Tafla woda była spokojna pomimo hulającego wiatru dookoła. Westvalley nie czuła nic oprócz odrobiny chłodu i zapachu palonego drewna. Ognisko przed nimi rozpraszało ciemność i dawało ciepło, którego jej teraz najbardziej brakowało.

Odwróciła głowę i zerknęła w stronę pięciu pasących się Starbreedów. Wszystkie spokojne i zrelaksowane. To chyba cisza przed burzą.

Alex odchrząknęła, zwracając na siebie całą uwagę.

— Nie powiem, żeby mi to wtedy przeszkadzało...

— Wszyscy dobrze wiemy, że jej nie lubiłaś — westchnęła rudowłosa. Cloudmill spojrzała na nią przelotnie, bo wzrok kierowała ku Karze.

— Nie mogę się doczekać, aż wszystkie będziemy razem — rzuciła, gdy zawiesiła spojrzenie na przyjaciółce.

Kara odwróciła wzrok.

,,Ja też" chciała powiedzieć, ale nie mogła. Wszystko było idealne, gdy siedziały wspólnie, rozmawiając i śmiejąc się w towarzystwie swoich koni. Bała się, że to wszystko runie, a powrót Anne okaże się ogromną zmianą - na gorsze. Poczuła jak dopada ją niepewność, a gdy zaczęła się wahać jak najszybciej chciała zmienić temat, by o tym nie myśleć.

— Kiedy pojawi się reszta?

— Liz, Avalon i Evergrey zaraz będą — Linda zareagowała momentalnie — A właściwie już powinni być.

— Spóźniają się?

Peterson poderwała się na równe nogi. Podeszła do krawędzi wzgórza i rozejrzała się po ścieżce w dole. Przez moment milczała, a wtedy w reszcie dziewczyn zaczęła rosnąć panika.

Przecież nie mogło się nic stać, prawda?

Kara rzuciła rozbiegane spojrzenie Darkwarriorowi. Ten poderwał łeb w jej stronę.

— Idą! — wykrzyknęła rudowłosa ku uldze Jeźdźcom — Widzę ich.

Cała trójka wstała, otrzepując ubrania z brudu.

— Nareszcie — szepnęły równo — Uratujemy ją — dodała Alex. 

Rzuciły się w stronę swoich koni, które były w gotowości do podróży. Wszystkich czekała długa i niebezpieczna wyprawa do Pandorii - miejsca znanego głównie z tego, że stara się zabić wszystko co obce i jest nowym domem Garnoka.

Chciałabym pomóc temu miejscu... — Kara westchnęła mimowolnie.

Podeszła do swojego ogiera i mocno poklepała go po łopatce. Była gotowa. Tak jej się przynajmniej zdawało.

Chwyciła wodze w dłoń, przytrzymała się ręką siodła i już chciała odbić się od ziemi, gdy coś zaczęło trawić ją od środka, a żołądek ścisnął się z bólu.

Wszystko w porządku? — ogier przestąpił z nogi na nogę. Odwrócił zatroskany wzrok w jej stronę.

T-tak — jęknęła. Spojrzała kątem oka na siedzące w siodle Alex, Lindę oraz Lisę. Wyjechały już na ścieżkę, wyczekując druidów — Pora się zjednoczyć, prawda?

Westvalley wsadziła nogę w strzemię i w podskoku przerzuciła drugą nad grzbietem, lądując miękko na siedzisku.

W piątkę będziecie niepokonane...

Oby.

Docisnęła mocniej łydki i dołączyła do reszty.

— Od dawna wy tu siedzicie? — niski głos Evergreya odbił się echem od wzgórz.

— No trochę... — Cloudmill zacisnęła ręce na wodzy — Mniejsza z tym. Idziemy do Kotliny Strażników.

Tin-Can niemal zawrócił na zadzie i pokłusował w stronę szczeliny pomiędzy skałami.

— MAM WYSŁAĆ ZAPROSZENIE?! 

Peterson zaśmiała się krótko i popędziła za przyjaciółką. Concorde, która zmieniła swój obiekt zainteresowania ze znudzonego już Darkwarriora na Starshine'a zarżała i rzuciła się biegiem za nim. Stary druid zakaszlał tylko, marudząc coś o "przerwie", po czym dostał z wielkiego rękawa Avalona w bok i poszedł przed siebie bez słowa. Elizabeth patrzyła na to jednocześnie z zażenowaniem i rozbawieniem w oczach.

— Jest dobrze — rudowłosa zwróciła się z uśmiechem do stojących z boku dziewczyn — Zaraz będzie po wszystkim.

Sunbeam musiała wyczuć ich zdenerwowanie. Kara nigdy nie mogła pojąć jak rozumie je wszystkie bez słów. Przytaknęła jej, unosząc delikatnie kąciki ust. Linda zrobiła to samo, a wtedy Meteor ruszył przed siebie, zamykając pochód ich sekty. Darkwarrior szedł tuż obok niego.

Zaraz jak wkroczyli między zimne skały wszystko spowiła mlecznobiała mgła. Każde drzewo i każdy krzak wydawał się być tak odległy i obcy. Dziewczyna nie widziała nic w promieniu najbliższych pięciu metrów, a jedyną oznaką, że wszyscy są cali był tętent kopyt odbijający się na kamiennej drodze. Nawet niebo stało się zupełnie niewidoczne. Nie towarzyszyły im gwiazdy ani światło księżyca. Musieli samotnie przebrnąć przez zupełną pustkę.

Westvalley czuła bicie własnego serca. Lisa i Alex już dawno zniknęły jej z oczu, a rozmazane sylwetki przed nią wyglądały jak potencjalne zagrożenie, choć wiedziała, że to druidzi. Tylko Chanda była blisko niej.

Szatynka po chwili ciszy odezwała się niepewnie.

— Kara? 

— Tak?

— Trochę ostatnio myślałam... — spuściła wzrok na swoje ręce — Powiemy im o wszystkim? — dodała już tak cicho, że tylko obydwie to słyszały.

Westvalley spojrzała na nią krzywo.

— To znaczy co?

— O tym co widzieliśmy w cyrku...

Dziewczyna spoważniała, a po plecach przeszedł jej zimny dreszcz. Odwróciła szybko głowę, by Linda nie widziała jej zmieszania. Do tej pory o wszystkim wiedział tylko Justin i wolałaby, żeby tak zostało. Szczerze bała się tego co powiedzą druidzi. 

W najlepszym wypadku chcieliby tylko porozmawiać z Ydrisem, a w najgorszym - skończyłoby się pewnie na aresztowaniu i zamknięciu w więzieniu, w podziemiach. Kara wzdrygnęła się na samą myśl. Głos w jej głowie podpowiadał, że coś by straciła. 

Nie chciała, by ktokolwiek wiedział o Cyrku Marzeń. Póki co.

— Nie teraz — odpowiedziała równie cicho.

Wkrótce jej oczom ukazały się cztery ogromne posągi, tak dobrze znanym im koni. Strażnicy - wyglądali ja zaklęci w bezruchu, martwi i zimni, lecz gotowi zbudzić się w każdej chwili, by walczyć z mrokiem. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżali Westvalley patrzyła na nie z zapartym tchem. Kto je wzniósł? I kiedy? Ilu ludzi stało przed nią w tym miejscu? Zawsze miała pełno pytań, ale nigdy nie odważyła się ich zadać.

Mijając posągi po kolei, mówiła w głowie ich imiona, jakby znała tą zabawę na pamięć:

Starshine. 

Tin-Can.

Meteor.

Concorde.

Na moment straciła rachubę czasu, przyglądając się majestatycznej sylwetce pegaza. Kasztanek zatrzymał się przed ruinami piątego z nich.

Darkwarrior? — potrząsnęła głową i wróciła do rzeczywistości.

Jesteśmy — powiedział.

Kara rozejrzała się dookoła. Jej przyjaciółki siedziały zniecierpliwione, na grzebiących kopytami koniach. Klaczka wydawała się być zdezorientowana tym miejscem, lecz była dziwnie spokojna - zupełnie jakby tajemnicza aura działała również na nią.

Evergray zatrzymał się kilka metrów przed piątym posągiem. Pozostały po nim tylko reszty koński nóg, popękanych i rozkruszonych. Wpatrywał się przed siebie, a powietrze wypełniła niezręczna cisza.

Avalon wymienił dyskretnie z Elizabeth porozumiewawcze spojrzenie. Kobieta podeszła do Szarego Pielgrzyma i położyła mu rękę na ramieniu:

— Możemy zaczynać — powiedziała i zwróciła się do Jeźdźców Dusz —Zacznijmy ceremonię. Ustawcie się na swoich miejscach.

Kara jeszcze przez kilka sekund przyglądała się nieodgadnionemu wyrazowi twarzy byłego wygnańca. W oczach miał pustkę, tak samo jak w sercu - chociaż o tym już nie wiedziała. Jego wzrok nadal spoczywał na zrujnowanych kamiennych kopytach.

Co tu się stało?

— Kara, ty weź Concorda i stań na miejscu Anne — Avalon wyrwał ją z zamyślenia. Dziewczyna posłusznie przywołała źrebaka, który na dźwięk swojego imienia znalazł się tuż obok jej ogiera. Skierowali się prosto na miejsce dla Mistrzyni Kręgu Słońca - czyli na pewno nie dla niej.

Evergray wyjął spod płaszcza zwornik, który wcześniej Westvalley pomagała zrobić. Ułożył go nad niewielkim postumentem i trzymał tak długo, aż nie zaczął żarzyć się delikatnym, fioletowym światłem.

— Działa... 

Avalon zbliżył się do swojego brata.

— Obyś tego nie spieprzył. Tak jak kiedyś — syknął przez zaciśnięte zęby.

— Że co proszę? — Evergray spojrzał na niego z niedowierzaniem, choć w jego spojrzeniu było coś jeszcze. Coś dzikiego i niebezpiecznego — Teraz zachciało ci się o tym gadać?

Sunbeam zaczęła robić się coraz bardziej nerwowa.

— Proszę was, nie teraz — jej ton był stanowczy — Nie teraz — powtórzyła.

Jednak obydwaj druidzi dosadnie ją zignorowali.

— Nie było cię tam. Nic nie wiesz — warknął Szary Pielgrzym, aż z jego płuc wydobył się ostry kaszel.

Avalon zwrócił się kapturem w stronę Jeźdźców. Wszystkie spoglądały w ich stronę wyczekująco.

— Zaczynajcie! — krzyknął.

Krąg Błyskawicy

W dłoniach Alex pojawiły się srebrzyste iskierki.

Krąg Księżyca

Oczy Lindy zaślepiła mądrość Aideen.

Krąg Słońca

Serce Lisy wypełniło się melodią. Śpiewem bogini.

Krąg Słońca

 Najpotężniejszy z kręgów wołał Karę, choć głos ten znikał gdzieś w gęstwinie mroku. Przywoła swoją magiczną moc jeszcze raz. Da radę. Musi dać. 

Bo jeśli nie, to kto uratuje Jorvik?

Dobry wieczór! Jak dni mijają?

Mam nadzieję, że wszystko git. Ostatnio miałam spory odzew pod książką - dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki <3 To naprawdę duża motywacja i cieszę się, że mogę coś pisać dla innych. Niedługo wbije też 2 tys. wyświetleń co jest po prostu szaaalooone :D

Jak wrażenia po rozdziale? Kara da radę przywołać swoją moc, czy zwątpienie sprawi, że portal nie zostanie otwarty?

Widzimy się w przyszłym tygodniu <3

~cara

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro