VI. Myra

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez całą noc zastanawiałam się, co też mogło łączyć Warda z Arlenne Powell. Zapewne jakiś niechlubny romans. W końcu Arlenne była niezwykle piękną kobietą. Widziałam ją kiedyś na scenie. Niska, szczupła, o krótkich, falujących blond włosach, rozkosznie stepująca, była ucieleśnieniem tego, co Broadway lat dwudziestych kochał najbardziej. Miała słodki głosik, który przyprawiał połowę jej partnerów o irytację, drugą połowę — o szybsze bicie serca. I chociaż sprawiała wrażenie uroczej trzpiotki, tak naprawdę była perfidną uwodzicielką, która poślubiła jedną z grubych ryb teatralnego półświatka, by zdobywać jak najlepsze role. Od dwóch lat już nie grała.

Na Jamesa, który u jej boku debiutował jakieś siedem lat wcześniej, musiała zadziałać jej słodka uroda. Na większość działała. A jeśli nie uroda, to jej pozycja w świecie teatru. Zapewne uwiódł ją, by móc dzięki jej wpływom zyskiwać dobre role. Tak, to by do niego pasowało.

Dziwiło mnie, że aż tak zajmuje mnie Ward. Tłumaczyłam sobie, że to naturalne, w końcu niegdyś nazywałam go moim idolem, którego obraz roztrzaskał się w drobny mak, miałam z nim grać, ale mimo wszystko... To chyba nie było do końca normalne.

Następnego dnia wstałam z mocnym postanowieniem poznania prawdy. I niedania po sobie poznać, że docinki ze strony Jamesa sprawiają mi przykrość.

Dlaczego w ogóle tak się zachowywał? Podobno był dżentelmenem, a oni tak nie postępują. Chociaż... Może dzisiaj to słowo znaczyło coś innego niż jeszcze pięć lat wcześniej, kiedy żyli moi rodzice. Mój ojciec był prawdziwym przykładem dżentelmena. Wieczorami często wychodził z mamą na przyjęcia, ubrany we frak, z cylindrem na głowie. Wkładał żonie futro na ramiona i otwierał jej drzwi do samochodu. Już dawno nie miałam takiego obrazka przed oczyma. Wobec mnie ojciec również zachowywał się jak na dżentelmena przystało. Traktował mnie niemal tak jak mamę. Otwierał mi drzwi, zawsze odsuwał mi krzesło, prawił komplementy na temat mojego wyglądu... 

Marzyłam o tym, by znaleźć takiego mężczyznę, lecz mi się to nie udawało. Mówiłam sobie, że chłopcy w szkole tak nie postępują. W Nowym Jorku na pewno będzie lepiej. I co? Pierwszy młody mężczyzna, którego miałam okazję poznać bliżej, okazał się gburem, który nawet nie raczył mnie powiadomić o godzinie próby. I to na prośbę reżysera!

Myśli pierzchły, kiedy dotarłam do teatru. Nerwowo zerknęłam na wiszący w hallu zegar. Byłam na czas. Szybko pobiegłam do garderoby i zmieniłam ubranie na wygodniejsze. Po chwili byłam już w sali.

W pomieszczeniu pełnym luster próby stały się dużo łatwiejsze. Tego dnia James o dziwo zachowywał się przyzwoicie. Nie był może najmilszy, ale nie traktował mnie jak gorszą od siebie.

Kiedy on ćwiczył partię solową, usiadłam przy uchylonych drzwiach i czekałam na swoją kolej. Kątem oka dostrzegłam w korytarzu członkinię zespołu, która, jak później zauważyłam, zawsze zjawiała się w teatrze przed innymi. Miała co najwyżej trzydzieści lat, lecz była najstarszą z kobiet, które brały udział w partiach tanecznych. Kierowana impulsem, wstałam i skierowałam się w jej stronę.

— Mogę się przysiąść? — zapytałam.

Kobieta spojrzała na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Czaiło się w nich zdziwienie, ale i życzliwość. A przynajmniej takie odniosłam wrażenie.

— Oczywiście. — Skinęła głową, co sprawiło, że jej brązowe loki zabawnie zafalowały.

Zajęłam miejsce obok niej. Tak naprawdę nie wiedziałam, po co to zrobiłam. Nie zdążyłyśmy jeszcze zamienić ze sobą słowa. Ledwo ją kojarzyłam, ale mimo to miałam jakieś dziwne przeczucie, że ta kobieta może mi jakoś pomóc w sprawie Warda i Arlenne.

— Bardzo się denerwujesz? — zapytała.

— Tylko troszkę — odparłam, nerwowo się uśmiechając. — Występowałam już wiele razy, chociaż głównie przed kamerą, a jeśli już rodzice angażowali mnie w któryś ze swoich spektakli, były to zazwyczaj drobne, nic nieznaczące rólki.

— Ja takie grywam przez całe życie — prychnęła.

Drgnęłam. Zdziwiło mnie jej zachowanie. W jednej chwili była uosobieniem anielskości, by zaraz zmienić się w sarkastyczną, rozgoryczoną kobietę. Rozumiałam jej frustrację, lecz mimo wszystko było mi przykro, że tak mnie potraktowała. Przecież nic nie zawiniłam, po prostu miałam szczęście i dobre kontakty...

— Przepraszam, ja... Nie chciałam... — jęknęłam. 

— To ja przepraszam. Nie powinnam była tak reagować. Po prostu... Ostatnimi czasy jestem dość sfrustrowana. Głównie przez Warda.

Tymi słowami jeszcze bardziej rozbudziła moją ciekawość. Przez Warda? Co też takiego się stało? Czyżby i ją wyśmiewał? A może poważnie ją skrzywdził? Wiedziałam, że byłby do tego zdolny. Najwyraźniej lubował się w uprzykrzaniu życia kobietom, które nic mu nie uczyniły... Chyba że Myra też mu coś zrobiła... 

— Myślałam, że już nigdy nie będę musiała z nim pracować — podjęła, jakby czytała mi w myślach. — Niestety, nie było mi to dane.

— Co takiego zrobił, że tak go pani nienawidzi?

— Żadnego pani, słonko, mam tylko dwadzieścia osiem lat. Tobie może się to wydawać starością, ale wcale tak nie jest. Mam na imię Myra. — Uśmiechnęła się przyjaźnie. — Wracając do Warda... Pięć lat temu występowałam z nim i Arlenne w przedstawieniu. Byłam jeszcze młoda, naiwna, pełna nadziei na wielką karierę. James miał dwadzieścia lat i dzięki protekcji Arlenne dostał główną rolę. Poznali się przy jakiejś wcześniejszej produkcji, nie wiem tylko, kiedy dokładnie został jej kochankiem. Ona miała męża, starego milionera. Nie przejmowała się wiernością, w końcu była z nim tylko dla pieniędzy. Lubiła otaczać się młodszymi od siebie mężczyznami. W czasie prób nie powstrzymywali się od okazywania sobie zainteresowania, co wszyscy odbierali bardzo negatywnie. Tajemnicą poliszynela było, że Arlenne spodziewała się jego dziecka. Któregoś wieczoru nie mogła wystąpić. Jako jej dublerka miałam ją zastąpić... James bardzo mnie nie lubił. Zepchnął mnie ze schodów. Złamałam nogę. Tamtego wieczoru przedstawienie się nie odbyło. Nigdy już nie wróciłam do pełnej sprawności, bo złamanie było bardzo, bardzo skomplikowane. Dlatego teraz gram tylko ochłapy.

Otworzyłam usta ze zdumienia. James zachował się tak podle? Jak mógł tak skrzywdzić biedną dziewczynę? Zapomniałam nawet o Arlenne i ich romansie. Wiedziałam już, że nie należy do przyjemnych ludzi. Lecz żeby zrobił coś takiego? W imię czego? Czyżby obawiał się, że Myra będzie lepsza od Arlenne i zabierze jej rolę?

Nie mogłam pojąć tego, co uczynił James. Zdawało mi się to tak ohydnym, że ledwo mogłam pojąć, jak ktoś mógł tak zrujnować życie drugiej osobie. Dlaczego? Z chorej zazdrości? 

Nagle obok nas pojawiła się kolejna z tancerek z zespołu, którą kojarzyłam z widzenia. Chociaż mogłam się nazwać wysoką, ona przewyższała mnie o pół głowy. Lśniące blond włosy były elegancko upięte. Krótkie spodenki w paski w pełnej krasie ukazywały zgrabne nogi. Usta miała pomalowane na czerwono.

Spojrzałam na swoje długie, płócienne spodnie i bezkształtną, białą koszulę. Brązowe włosy i kompletny brak jakiegokolwiek makijażu dopełniały obrazka. Przy niej wyglądałam jak dziecko, które chce bawić się w dorosłą.

— No proszę, proszę — odezwała się piskliwym głosikiem, który brzmiał niczym maszyna rozmieniająca monety. — Czy nasza droga miss Lloyd nie powinna czasem ćwiczyć tańca z Jimmym? Mój biedaczek teraz wyciska z siebie siódme poty, a ty sobie siedzisz i plotkujesz z tą starą raszplą!

— James ćwiczy właśnie swoje solo, a ja mam przerwę. Nic ci do naszych prób — warknęłam, chcąc pozbyć się tlenionej lali z pola widzenia. — A Myra nie jest żadną starą raszplą!

— Jasne, jasne, skarbeńku — zadrwiła. — Tak samo jak ty nie jesteś dzieckiem — rzuciła i oddaliła się.

Jej słowa sprawiły, że miałam ochotę się rozpłakać. Co ja sobie wyobrażałam, prosząc wujka Grega o znalezienie mi roli? Że nadaję się, by występować na Broadwayu? Byłam tylko nieopierzonym podlotkiem, któremu zdawało się, że umie tańczyć!

Myra najwyraźniej zauważyła moje rozedrganie i łzy czające się w kącikach moich oczu. Przytuliła mnie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Byłam jej wdzięczna. Przynajmniej jedna osoba tutaj mnie wspierała.

— Myro, kim była ta pannica? — zapytałam, kiedy nieco się uspokoiłam. — I dlaczego w ten sposób mówiła o Wardzie?

— To Kitty Collins — odparła z niesmakiem. Widziałam niechęć i odrazę w jej oczach. — Ostatnia zdobycz Jamesa. Chciał, żeby grała główną rolę.

Gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc. Wszystko stało się dla mnie jasne. To dlatego był wobec mnie taki zgryźliwy! Nie chodziło o mój brak doświadczenia. Wygryzłam jego kochankę!

Miałam ochotę iść do Jamesa i uderzyć go w twarz za te wszystkie upokorzenia, których doznałam za jego sprawą w ciągu zaledwie kilku dni. Nie minął jeszcze tydzień, odkąd wspólnie pracowaliśmy, a ja już zdążyłam poznać go od najgorszej strony i znienawidzić całym sercem. Obawiałam się, że nasz spektakl okaże się kompletnym niewypałem. 

— Faye! Chodź tutaj! — Dobiegł mnie głos Sparksa.

— Już idę! — odkrzyknęłam i zwróciłam się do Myry. — Dziękuję za to, co mi powiedziałaś. Już teraz wiem, dlaczego tak źle układa się między mną i Wardem.

— Nie ma za co. — Uśmiechnęła się.

— Faye! Gdzie ty się podziałaś?

— Już! — odkrzyknęłam i wróciłam do mężczyzn. 

Po próbie wróciłam do domu. Byłam tak wyczerpana, że od razu rzuciłam się na łóżko i zasnęłam. We śnie widziałam, jak James zrzuca mnie ze schodów, by Kitty Collins mogła dostać rolę. Przewracałam się z boku na bok, a moje czoło oblał pot. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Jego cyniczny, podły uśmiech wbił się w moją wyobraźnię jak drzazga w palec i nie chciał z niej wyjść. Myślałam, że zaraz oszaleję. 

Wtem usłyszałam telefon. Zerwałam się z łóżka, mając nadzieję, że to wujek Greg. Umówiliśmy się przecież, że będziemy rozmawiać przynajmniej raz w tygodniu. Kiedy jednak odebrałam, po drugiej stronie usłyszałam piskliwy głos ciotki Catherine. Zadrżałam. 

— Co ty sobie wyobrażasz? — huknęła tak głośno, że zadrżałam, mimo że oddzielało mnie od niej prawie trzy tysiące kilometrów. — Uciekać! Przecież... przecież... Możemy mieć teraz problemy w sądzie! A wszystko przez twój głupi kaprys!

— Możesz powiedzieć, że pojechałam do jakiejś ciotki, nie wiem, nie obchodzi mnie to! — wykrzyknęłam. 

— Uważaj na słowa, głupia! Wujek już po ciebie jedzie! 

— Jasne. Mam dość słuchania cię — warknęłam i trzasnęłam słuchawką. 

Wiedziałam, że wujkowi nie będzie się chciało jechać tak daleko. Byłam bezpieczna, póki nie szukali legalnej drogi na ściągnięcie mnie z powrotem do Los Angeles. A czułam, że to nie nastąpi za szybko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro