Oneshot #1 ~ O Wehrmachcie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW: oneshot może zawierać trochę ostrzejsze sceny.



Wehrmacht urodził się w szpitalu im. świętej Elżbiety. To było jego pierwsze odnotowane miejsce pobytu, z którego został zabrany przez swoich rodziców do ich domu. Z niewiadomych przyczyn miesiąc później został znaleziony pod bramą państwowego domu dziecka, zawinięty w koc i ułożony w koszu.
Przyjęty został natychmiast, a placówka w astronomicznym tempie znalazła dla niego mamkę. W ten sposób znalazł się w miejscu, z którym jego życie miało być związane przez następne osiemnaście lat.

Nie był człowiekiem, który sprawiał większe problemy. Przez większość dzieciństwa był cichy, trochę nawet wycofany od innych, w swoim zaciszu dawał się pochłonąć swoim pasjom. Od zawsze interesował się podmiotem wojny i wojska. Specjalnie uczył się alfabetu, żeby móc przeczytać książki o sztuce wojskowej, w których próżno było szukać jasnych ilustracji. Zanim osiągnął dorosłość znał każdą z tych książek na pamięć.

Na lata młodzieńcze stał się bardziej głośny. Szybko wyrósł na bardzo wysokiego mężczyznę, a dzięki jego górującej sylwetce niewiele osób wchodziło mu w drogę. Mimo to czasem zdarzyło się, że wywołał niepotrzebną bójkę. Było tak do momentu, gdy niezbyt wysoki i całkiem niepozorny mężczyzna jednym uderzeniem w twarz zmiótł chłopaka z nóg.
Wehrmacht zdobył tego dnia więcej pokory i szacunku nawet do najmniejszego przeciwnika.

Często udawał się sam do miasta. Każda jego wędrówka kończyła się na tym, że zaglądał do pobliskiej stajni, gdzie swoje treningi odbywała kawaleria. Był tym tak zafascynowany, że próbował nawet znaleźć w owej stajni pracę, jednak odpędzono go wtedy widłami.

Po osiągnięciu wieku dorosłego swoje kroki skierował od razu do Akademii Wojskowej. Przyjęto go do niej bez problemu, ale nie miał w niej zbyt łatwo. Od zawsze był bardzo chudym człowiekiem, a zdobycie masy, szczególnie mięśniowej było dla niego wyczynem.
Robił wszystko, żeby nie zostać wydalonym.

Po nocach jadał więcej jedzenia, żeby choć trochę zwiększyć swoją tkankę tłuszczową, a za dnia próbował jeść w każdej możliwej chwili. Zdarzyło się, że jeden z wojskowych zwrócił na to uwagę i zrobił spore zamieszanie z tego powodu.
A jednak, jego trudy przyniosły wkrótce owoce.

Wreszcie zaczął przybierać na masie, a co za tym szło, budował pokaźniejsze mięśnie. Przydało się to w momencie wybuchu pierwszej wojny światowej. Został wysłany na front.

Podczas wojny kilkukrotnie zdarzyło mu się wykazać swoją inteligencją. Większość akcji w których brał udział kończyła się z powodzeniem, co zostało docenione przez dowódców.
Ostatnia z jego akcji została przerwana, gdy cała jednostka została zdziesiątkowana, a Wehrmacht silnie ranny trafił pod opiekę lekarzy polowych. Od tamtego dnia na jego ciele gościło mnóstwo blizn, przypominających o tym niefortunnym zdarzeniu.

Po zakończeniu wojny, gdy doszedł do siebie, zdecydowany o swojej przyszłości dotarł pod drzwi szkoły oficerskiej w Berlinie. Nauka pod skrzydłami samego Reichswehry była ogromnym wyzwaniem, które finalnie ukształtowało Wehra na takiego człowieka, jakim się stał. Ukończył szkołę z bardzo wysokimi wynikami, jednak nic bardziej go nie satysfakcjonowało, jak zdobyta przyjaźń ze swoim przełożonym.

Czasy Republiki Weimarskiej nie były łatwe. Każdy walczył o kawałek chleba, a każdy dzień był coraz cięższy. Ludziom zaczęło być wszystko obojętne, byle mogli wyrwać się z tak barbarzyńskiego życia.

W tym najgorszym okresie Wehrmacht poznał Trzecią Rzeszę. Młody, żwawy i zdeterminowany mężczyzna wkroczył któregoś dnia na teren placówki wojskowej. Zapytał pierwszą-lepszą osobę o to, gdzie znajdzie Reichswehrę, a traf chciał, że tą osobą był Wehro. Wojskowy zamierzał mu wskazać miejsce, jednak Rzesza, dostrzegając w nim coś intrygującego, zmienił swoje plany. Poprosił go o oprowadzenie po placówce i opowiedzenie o niej co nieco, przy okazji ukazując swoją godność i przynależność do następców mających odziedziczyć państwo.

Wtedy wywiązała się między mężczyznami bardzo długa i ciekawa rozmowa. Rzesza wypytywał Wehrmacht o to, jaki potencjał wojskowy Niemiec byłby w stanie zagrozić Europie czy o to, w jaki sposób taki potencjał dałoby się wyrobić. Przedstawił również swoje przemyślenia odnośnie taktyk ataku na poszczególne kraje i pytał, co Wehr o tym sądzi. Rzeszy najbardziej spodobało się to, że Wehrmacht nie był przerażony tak jawnym planem wywołania kolejnej wojny przez jego przyszłego przywódcę. Wręcz angażował się w rozmowę i ukazywał ku temu poparcie. Tego dnia zaczęła się formować przyszłość Europy, a między mężczyznami rozwinęła się bliska, przyjacielska relacja.

Gdy doszło do samobójstwa Weimara, a potem do przejęcia państwa przez Rzeszę, jeszcze przez następne dwa lata wojsko prowadzone było przez Reichswehrę. Wehrmacht trafił wtedy do wyższej szkoły wojskowej, jako jeden ze szkoleniowców. W pierwszej grupie rekrutów znalazł się Luftwaffe.

Waffe był wręcz momentami nadpobudliwym człowiekiem. Przy tym zaskakująco pokornym i wykonującym nawet najcięższe kary z uśmiechem. Z jakiegoś powodu ze wszystkich szkoleniowców upatrzył sobie Wehrmacht, za którym cały czas wszędzie chodził.
Zadawał dużo pytań. Za dużo. Wehr już niejednokrotnie miał go dość, zdarzyło mu się, że wykrzyczał mu prosto w twarz, żeby dał mu święty spokój, bo inaczej wydali go ze szkoły. Luftwaffe faktycznie go zostawił. Do wieczora. Następnego dnia znowu za nim biegał, jednak starał się być mniej uprzykrzający.

Życie w placówce wojskowej proste nie było. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Każdego dnia były kontrole pokojów. Jeśli ktoś miał niechlujnie poskładane łóżko, czy źle ułożone przedmioty w szafce, mógł liczyć na nieraz absurdalnie surowe kary. Luftwaffe zawsze starał się robić wszystko jak najlepiej, jednakże przez to, że upatrzył sobie Wehra, to Wehro upatrzył sobie także jego. Nie było w tamtej grupie osoby, która była bardziej gnębiona przez niego niż Waffe.

Wehrmacht robił wszystko, żeby go złamać. Doprowadzał go do skraju wytrzymałości, czasem wyciągając go w środku nocy na dwór, gdy była ulewa. Kazał mu wtedy biegać, pompować, wspinać się na drzewo czy zwyczajnie stać, trzymając w rękach głaz. Oczywiście następnego dnia Luftwaffe miał obowiązek brać udział w normalnych zajęciach, co po nieprzespanej nocy miewało fatalne skutki.

Ta potyczka trwała między nimi przez bardzo długi okres czasu. Upartość jednak przyszłego lotnika zaczęła się wreszcie opłacać. W jego przełożonym rodziła się do niego sympatia, która swoje apogeum wzrostu zyskała w momencie, gdy zauważył, że nawet najcięższe zadania nie robią większego wrażenia na podopiecznym.
Waffe przekonał się o tym, gdy po niespodziewanej inspekcji Wehro z uznaniem mu kiwnął głową, nie zmuszając go do dodatkowych poprawek jego rynsztunku.

Nić głębokiej przyjaźni ciągnęła się i ciągnęła. Nie dziwota więc, że Wehrmacht bardzo silnie zareagował na wieść o tym, że Luftwaffe postanowił przejść do jednostki lotniczej. Oczywiście, że życzył mu jak najlepiej, jednak świadomość tego, że nie będzie go obok niego była druzgocąca. Co gorsza, nie miał czasu na spokojne oswojenie się z sytuacją.

Śmierć starego Reichswehry uderzyła tak niespodziewanie, jak grom z jasnego nieba. Wielu przyszło na jego pogrzeb, którego uroczyste obrzędy obiły się szerokim echem po Europie. Wehrmacht był całkiem blisko mężczyzny, dlatego też był jedną z pierwszych osób, które złożyły kwiaty na jego grobie. Przeżywał stratę w milczeniu, we własnym zaciszu, wypalając kolejne papierosy.

Reichswehra nigdy nie uskarżał się na problemy zdrowotne. Wręcz przeciwnie, był niesamowicie żwawym człowiekiem, jak przystało dla osoby należącej do tej wąskiej grupy organizacji czy państw. Wiek w jego śmierci również nie brał, albo przynajmniej nie powinien brać udziału. Ta grupa, zarządzająca całą geopolityką krajów, odróżniała się od zwykłych śmiertelników swoją długowiecznością. Niełatwo było takiego dobić, byli silniejsi i bardziej skorzy do "dojścia do siebie" nawet po najcięższych przejściach. Z tego powodu ich śmierć najczęściej wynikała z ich własnych rąk, albo z rąk osób trzecich.
Wielu zakładało, że za odejściem tak wybitnego oficera stał morderca, jednak nigdy się nie dowiedziano jakie były przyczyny śmierci. Nigdy też owego teoretycznego mordercy nie znaleziono. Na potencjalnym miejscu zbrodni nie było żadnych śladów, a grono podejrzanych... cóż, nie istniało.

Wehrmacht został natychmiast powołany na miejsce Reichswehry. Spadły więc na niego obowiązki koordynowania całym zasobem wojskowym ówczesnej Trzeciej Rzeszy. Cztery lata później atakiem na Polskę rozpoczęła się druga wojna światowa.

O tym temacie zbyt wiele można pisać. Można prawić o przeżyciach Wehrmachtu, o tym, jak tego jednego felernego dnia ratował Luftwaffe ze sznurów spadochronu po sabotażu jego kolegów na życiu lotnika, czy też o jego hucznych wyczynach na wszelkich frontach. Najistotniejszym jednak w jego historii było to, jak wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart.

Zarówno Rzesza, jak i jego dowódcy zaczęli podejmować coraz mniej racjonalne decyzje. Słowa i apele Wehra w ich oczach miały coraz mniej znaczenia, a zaufanie żołnierzy do ich oficera z tego powodu coraz bardziej malało.

Wehrmacht po ostatniej jego naradzie w roli prawej ręki Rzeszy wyartykułował mu wszystko, co o nim sądzi. Potem wyszedł z trzaskiem drzwi i ruszył prosto do swojej jednostki. Zebrał chętnych, reszcie pozwolił zadecydować o swoim losie. Wtedy dotarł do alianckiego dowództwa i zasilając ich armię swoimi ludźmi stawił czoła żołnierzom Rzeszy.

Do Berlina wrócił wraz z Amerykanami, po tym, jak Armia Czerwona zdobyła miasto. Patrząc na ruiny kamienic, które tak dobrze znał, usłyszał płacz dochodzący z jednej z nich.
Wszedł do środka, a jego oczy wśród ciał jakiejś rodziny dojrzały małego, przerażonego chłopca. Wziął go ze sobą, próbując przy okazji uspokoić.
Amerykanie po wszystkim zabrali go i Jugenda, który nie potrafił go odstąpić na krok, do tymczasowego aresztu. Później stanął przed sądem, otrzymując łagodniejszy wymiar kary i został odesłany wraz z chłopcem do domu.

Tak oto kształtowała się historia Wehrmachtu.
Po swoich ostatnich zasługach w zatrzymaniu w lesie Rzeszy otrzymał zawarte w umowie miejsce pracy w jednostce wojskowej. Była to dokładnie ta sama jednostka, w której przebywał Luftwaffe.

Wehrmacht odzyskał z powrotem część swoich odznaczeń, nie otrzymał tam jednak najwyższej roli. Podlegał Bundeswehrze, obecnemu najwyższemu wojskowemu. Przy rozmowie z nim Wehro niemalże trząsł się od śmiechu. Dla niego ten młody, słaby podlot powinien był wrócić do akademii i jeszcze raz się wszystkiego nauczyć. Powstrzymywał się jak mógł, byle nie wyrzucić swoich uszczypliwych uwag. Nie chciał w końcu stracić od razu swojej posady.

– ...Czy wszystko jest już jasne, panie Wehrmacht? – spytał, próbując okazać w swoim tonie głosu pewność siebie. Wehr delikatnie uniósł brwi.

– Kto jak kto, ale ja o funkcjonowaniu tej placówki wiem więcej niż trochę – spojrzał mu w oczy wzrokiem mówiącym conajmniej "z czym do ludzi?". Bundeswehra westchnął cicho, spuszczając na moment wzrok na leżące przed nim dokumenty. Zebrał je na kupkę, potem je podniósł i stuknął krótszym bokiem o biurko, żeby je wyrównać. Spojrzał znowu na Wehrmacht, odkładając plik kartek na bok.

– Jeśli zrodziłyby się jakieś pytania, czy wątpliwości, polecam się zwrócić do współpracowników. Ja mogę nie być zawsze dostępny

– Rozumiem. W razie czego wie pan może gdzie znajdę Luftwaffe? Myślę, że będzie wszystko wiedział najlepiej i wykaże mi więcej cierpliwości jako staremu, zagubionemu druhowi – ironia, jaką ociekały jego słowa była aż nadto słyszalna. Wehrmacht wyraźnie czuł się lepszy od Bundeswehry, co właściwie niekoniecznie mijało się z prawdą. Młodszy zacisnął wargi w cienką kreskę. Musiał to wszystko wytrzymać. Wiedział, że wiedza Wehra jest skarbem, którego potrzebowali, ale musiał za niego zapłacić sporą cenę.

– Oczywiście, chociaż Herr Luftwaffe jest na tyle zapracowany, że nienawidzi niespodziewanych wizyt, szczególnie z błahych powodów. Jego bym nie polecał. Jednego nowego wyrzucił za drzwi i prawie mu nimi nos złamał

– Jestem przekonany, że w moim przypadku pomyśli trzy razy, zanim podniesie na mnie głos. A więc...?

– Jego biuro jest na samej górze, na końcu korytarza. Jest tam tabliczka z jego imieniem. Prosił o najbardziej odludne miejsce, więc takie otrzymał. Rzadko kiedy kto tam zagląda, szczególnie, że są tam głównie sale konferencyjne, które używamy raz na jakiś czas. Zanim ktokolwiek tam dotrze może się zastanowić kilka razy, czy napewno powinien tam zaglądać – Wehrmacht powoli wstał ze swojego krzesła.

– Będę o tym pamiętać. Dziękuję bardzo i być może do zobaczenia – delikatnie się uśmiechnął, jednak bez serdeczności. Bundeswehra skinął mu głową.

– Do zobaczenia, panie Wehrmacht

Wyszedł niespiesznie z jego biura, zamykając za sobą drzwi. Wtedy cicho wypuścił powietrze, czując jak jego serce lekko zatrzepotało. Rozejrzał się po korytarzu, kierując się dalej szybkim krokiem do windy. Nacisnął przycisk, a już po kilkunastu sekundach drzwi przed nim się rozsunęły. Wybrał na klawiaturze piętro czwarte, najwyższe w tym budynku.

Był dziwnie szczęśliwy. Ekscytacja nim lekko trzęsła, jak psem, który szykował się na wyjście na spacer. Chciał aż się uśmiechnąć, ale starał się zachowywać pozory, przynajmniej do momentu, aż nie dotrze na miejsce. Znowu minęło kilka dni odkąd widział się z nim ostatni raz. Nie myślał o tym, że jego zachowanie może być podejrzanie zbyt intensywne. Przecież stęsknił się do przyjaciela, prawda?

Winda otworzyła się niebawem, a kobieta w głośniku oznajmiła o numerze piętra, na jakim się znalazł. Prędko skierował się w lewo, jako iż prowadził tam dłuższy korytarz. Tak jak mówił Bundeswehra, nie minął po drodze nikogo. Panowała tam martwa cisza, przerywana jedynie odgłosami kroków Wehra.

I znów jego serce w dziwnej manierze podskoczyło, jak dotarł pod odpowiednie drzwi. Złota tabliczka z wygrawerowanym stopniem i imieniem poświadczyła o tym, że był na miejscu. Bez zawahania zapukał do drzwi. Użył do tego więcej siły, pamiętając, że Waffe przez pracę przy głośnych silnikach miał już trochę słabszy słuch.

Po drugiej stronie drzwi usłyszał szuranie krzesła i poirytowane westchnięcie. Potem dość szybkie kroki i biadolenie.

– Mówiłem, żeby mi teraz nie przeszkadzać... – to dosłyszał, zanim Luftwaffe przekręcił klucz w drzwiach i je przed nim otworzył. Wehr spojrzał mu w oczy, unosząc brwi i uśmiechając się delikatnie. Założył ręce na piersi, na co tamten otrząsnął się z pierwszej fali zaskoczenia. Na jego usta wstąpił bardzo szeroki uśmiech. – Wehro! Nie spodziewałem się ciebie... chodź, wejdź. Co ty tutaj robisz?

Mężczyzna zgodnie z poleceniem wszedł do pomieszczenia i się rozejrzał. Było całkiem przyjemnie urządzone. Na środku ściany naprzeciwko wejścia stało duże biurko wykonane z ciemnego dębu, za którym stał szeroki, zapewne bardzo wygodny czarny fotel. Po drugiej stronie biurka stały dwa inne krzesła, dla rozmówców.
Oprócz tego przy lewej ścianie stała kanapa i drugi fotel, z tego samego zestawu co fotel stojący pod biurkiem. Podłoga wyłożona była szarą wykładziną, a ściany pomalowane były na delikatny, także szarawy kolor.
W powietrzu utrzymywała się mieszanka zapachowa jakiegoś odświeżacza do powietrza, mocnych perfum Waffe i papierosów.

– Cóż, niespodzianka mój drogi, ale dostałem tutaj robotę. Niestety sprawy przybrały taki obrót, że teraz to ty jesteś jednym z moich przełożonych – odwrócił się w jego stronę, podczas gdy tamten zamknął na nowo drzwi i przekręcił w nich klucz. Zaśmiał się cicho, przechodząc obok Wehrmachtu.

– Czyli teraz ja się mogę wyżyć na tobie? – Wehr przewrócił oczami. Lotnik oparł się o biurko, stając przodem do swojego gościa. Złapał dłońmi krawędź mebla. – Napijesz się czegoś? Mam wodę, jakieś napoje gazowane... alkoholu tu nie wolno mieć, więc ciebie nim niestety nie uraczę

– Nie, dziękuję – uśmiechnął się lekko. Na moment utkwił w nim wzrok, przez co zapadła cisza. Waffe aż się nerwowo zaśmiał.

– A więc przyszedłeś mnie odwiedzić? – spytał, zakładając ręce na piersi. Wehro otrząsnął się i odwrócił wzrok, speszony samym sobą.

– Taak... jak tylko II RP mi powiedział, że załatwił mi tutaj posadę, to wiedziałem, że pierwsze kroki skieruję tutaj

– Aww... Wehro się stęsknił! A dopiero co się widzieliśmy... to urocze z twojej strony. Wydaje mi się, że na starość coś zmiękłeś – Wehr spojrzał na niego.

– Możliwe, że tak jest – Luftwaffe poczuł, jak coś mu w środku podskoczyło. Znów zapadła krótka cisza, jednak tym razem inicjatywę przejął Wehrmacht. – Po co się tu zamykasz na klucz? Chyba etykieta wymaga pukania – Waffe parsknął w niezadowoleniu.

– Już się zdarzyło kilka razy, że ktoś wszedł tu bez pukania. Poza tym... planowałem krótką drzemkę. Jak ci już mówiłem, dzień tutaj jest zawsze dość intensywny – dopiero teraz mężczyzna zwrócił uwagę na to, jak lotnik wyglądał. Miał rozpiętych kilka guzików koszuli, szelki ze swoich spodni miał spuszczone, a jego mundur wraz z krawatem wisiał przewieszony przez jedno z krzeseł. Chyba przyglądał mu się za bardzo, bo tamten cicho odchrząknął. Spojrzał mu w oczy.

– Cóż... może w takim razie przyjdę kiedy indziej. Faktycznie lepiej, żebyś trochę się zregenerował – Waffe widząc jak Wehro zbiera się do wyjścia, kliknął kilka razy językiem i odepchnął się od biurka.

– Twoja obecność mi w żadnym razie tu nie przeszkadza. Poza tym mnie wyszkoliłeś na tyle, że jak jednej drzemki nie odrobię, to nic się złego nie powinno stać – stanął między Wehrem, a drzwiami. Był tak blisko... Wehrmacht wyprostował się, z lekkim spięciem wpatrując się w niższego mężczyznę.

– Chyba bardzo ci zależy na tym, żebym tu pozostał – uniósł brwi do góry. Luftwaffe tylko lustrował go wzrokiem, co sprawiło, że odczuł na sobie dreszcze. Z mijającą chwilą ciężej przychodziło mu oddychać, jakby ktoś położył na jego brzuchu niewidzialny ciężar. Lotnik na ułamek sekundy spojrzał na malinowe wargi mężczyzny, co nie umknęło jego uwadze, odkąd cały czas śledził wzrokiem jego ruchy. Poczuł w sobie wprost zwierzęcy instynkt, odruch, jeden z tych, które każdy w sobie dusi. Nie podjął się jednak niczego, a z lekkim dyskomfortem sięgnął palcami do kołnierza, bo rosnąca w jego gardle gula utrudniała mu oddychanie. Waffe się pierwszy otrząsnął.

– Chyba coś ukrywasz Wehr. Od momentu, gdy tu wszedłeś zachowujesz się dziwnie, czuć od ciebie dziwną energię – stwierdził odchodząc znowu na bok. Jak tylko się odwrócił do niego tyłem, wypuścił cicho powietrze i na moment przymknął powieki. Żołądek w pieszczotliwej manierze mu się skręcił wraz z innymi wnętrznościami. Czuł się conajmniej jakby mysz biegała mu w jelitach. Zaczerwienił się lekko, zdając sobie sprawę dlaczego tak się działo. Jak mógł tak wpaść i to jeszcze ze swoim przyjacielem? Czy to właśnie dlatego z satysfakcją się przyglądał, jak każda kobieta z którą rozmawiał Wehr go odrzucała?

– Ja się zachowuję dziwnie...? – spytał retorycznie, odwracając się do niego. Utkwił wzrok w plecach Waffe. Tamten posłał mu spojrzenie przez ramię i uniósł brew. Właściwie gdyby się zastanowić, to faktycznie z tej dwójki to on był najdziwniejszy. Westchnął ciężko. – Dobra. Ale ty wcale lepszy nie jesteś. Poza tym jesteś cały czerwony

– Ty też jesteś czerwony, ale nie naśmiewam się z tego – odgryzł się, zakładając ręce na piersi.

– Różnica jest, gdy ktoś jest czerwony, bo ma taką flagę, a gdy ktoś się po prostu rumieni – zrobił krok w jego kierunku. Waffe westchnął, odwracając się do niego przodem.

– Mam rozjaśnić ci, dlaczego taki jesteś? – znów uniósł brew do góry, patrząc na niego wyczekująco.

– Dlaczego jestem... jaki? Poza tym bardziej oczekiwałbym jasności dlaczego ty taki jesteś. Taki, czyli coś dziwnie we mnie zapatrzony – znów podszedł trochę bliżej, będąc teraz niespełna metr od niego. Waffe odważnie mu patrzył w oczy, teraz delikatnie zmarszczył brwi.

– Jesteś rozmarzony Wehr. Widziałem, co ci siedzi w głowie, twoje oczy, jak się je wystarczająco pozna, zdradzają wszystko – Wehr lekko uniósł brodę, wyglądając jak ten dzieciak, który został przyłapany na gorącym uczynku.

– Czy ty próbujesz mi zasugerować, że ja...

– Nie Wehr. Ja nie sugeruję. Ja wiem. Szczególnie po tym, co teraz powiedziałeś. Też o tym myślisz, co tylko potwierdziłeś – zbliżył się na podobną odległość, jaka dzieliła ich wcześniej. Obydwojgu serca załomotały wspólnym rytmem. Policzki Wehra lekko go zapiekły.

– Co chcesz przez to powiedzie... – nagłe zetknięcie jego ust z ustami Waffe przerwały mu w połowie słowa. Serce mu niemalże stanęło w bolesnym skurczu. Był w zbyt sporym szoku, by zareagować, co lotnik wyczuł od razu. Oderwał się od niego i twardo spojrzał mu w oczy, w pełni gotowy na to, co miało przyjść. Mógł go nawet pobić tam na śmierć, Luftwaffe by mu nie miał tego za złe.

Wehrmacht otworzył szeroko oczy. Rozdziawił usta, próbując przetrawić to, co się stało. Podniósł palce i dotknął nimi delikatnie swoje wargi, czując na nich jeszcze te od Waffe. Wtedy fala gorąca spłynęła na jego ciało niczym woda w puszczonym prysznicu. Naraz jego policzki pociemniały, jak nigdy dotąd.
Luftwaffe już wtedy sam poczerwieniał, nie wierząc w to, że on to zrobił. Jednak gdy znowu spojrzał na Wehra, a potem na jego usta... te cudowne, delikatne jak płatki róż wargi... znów mu serce podskoczyło.

Ponownie się do niego zbliżył, bez ostrzeżenia zatapiając się w jego usta. Wehrmacht już był w stanie przytomniej zareagować, delikatnie odwzajemniając pocałunek. Waffe położył jedną z dłoni z tyłu głowy blondyna, drugą natomiast ułożył na jego barku. Wehr ujął swoimi dłońmi policzek lotnika i jego bok, odrzucając całkowicie racjonalne myślenie gdzieś, gdzie go nie potrzebował.

Pieścili się nawzajem, w delikatnej, a jednak tak bardzo uczuciowej manierze. Gdy się oderwali, obydwoje cicho dyszeli, patrząc sobie w oczy. Żaden nie wypowiedział ani słowa, jednak tymi spojrzeniami powiedzieli sobie wszystko.
Wiedzieli, że pragnęli siebie bardziej niż zwykła przyjaźń na to pozwalała. Było to całkiem zaskakujące, nowe, a jednak niesamowicie ekscytujące odkrycie.
Wehr przejechał kciukiem po miękkim policzku Waffe. Tamten się do niego uśmiechnął, opierając swoją twarz na jego dłoni.

Wehrmacht nachylił się nad uchem swojego lotnika, swoim oddechem przyprawiając go o dreszcze.

– Jesteśmy obrzydliwi za to, co robimy – wymruczał, odsuwając się za chwilę. Waffe sięgnął rękami do krawatu drugiego, jakby chcąc go poprawić.

– Dobrze przynajmniej, że jesteśmy w tym razem – odparł mu, pociągając go do siebie za krawat, by znów móc go skosztować. Wehr w końcu się rozluźnił, cicho nawet się śmiejąc.

Lotnik z każdą sekundą coraz bardziej na niego napierał, próbując dać upust swojej żądzy bliskości. Wypchnął go w ten sposób na ścianę, dociskając go do niej. Burza motyli wezbrała się w brzuchu Wehra, który coraz mniej nadążał za drugim mężczyzną. Przygryzł więc jego wargę, chcąc go niejako upomnieć. Skutkowało to pomrukiem Waffe, który się od niego zaraz oderwał. Uniósł brwi do góry w niemym pytaniu.

– Czyżby to było za dużo? – wyszeptał, nie słysząc nic ze strony Wehrmachtu. Tamten lekko się nachylił, całując go krótko w kącik ust.

– Nie, nie krępuj się – odparł, widząc jak w oczach lotnika rozbłysła dziwna iskra.
Wrócił od razu do ich pocałunku.

Byli jak tancerze prezentujący swój układ niebezpiecznego i doprawionego ostrą papryczką tanga. Usta poruszały się jak suknia cygańskiej kobiety, w rytm nadawany przez ich instynkty. Byli tylko oni i oni dla siebie znaczyli wszystko.
Waffe chwycił krawat Wehra i ściągnął go z jego szyi, dalej odpinając nieco jego koszulę, żeby ułatwić mu ruchy. Drugi mężczyzna z wdzięczności na chwilę się oderwał, by móc mu złożyć szybki pocałunek w policzek.

Złapał za wąskie biodra mężczyznę, podążając z nim powoli w kierunku kanapy. Waffe wyczuwając do, popchnął go na nią, układając się na wierzchu swojego ukochanego.

Zrobili przerwę, łapiąc oddech. Luftwaffe patrzył na Wehrmacht z góry, podpierając się na rękach. Uśmiechnął się tym dziecięcym uśmiechem, którego jego kochanek od razu odwzajemnił.

– I kiedy byś podejrzewał, że tak skończymy? – spytał, mrużąc oczy. Wehro zastanowił się nad odpowiedzią.

– Właściwie, to nigdy. Chęć jednak, żebyś zawsze był przy mnie siedziała we mnie od momentu, gdy wysłałeś papiery do lotnictwa – Waffe zamruczał cicho, kładąc się na mężczyźnie. Złożył mu krótki pocałunek w żuchwę.

– Pierwszy dzień tam był okropny – przyznał się, patrząc na wnętrze pokoju. Wehr odruchowo go objął. – Zupełnie nowe miejsce, z tyloma nowymi ludźmi... ktoś sypnął, że byłem od ciebie. Miałeś wtedy już niemałą sławę. Uwzięli się na mnie, ale trafili na nie tą osobę, co trzeba. Frustrowali się, że nie potrafili mnie zniechęcić. Posuwali się do coraz gorszych rzeczy... Gdy cokolwiek wymykało się spod kontroli, to myślałem o tobie

Wehrmacht uśmiechnął się, słysząc to. Cieplej mu się zrobiło na sercu.

– Jesteś mi bardzo bliski, Waffe. Przez całą wojnę przy każdej możliwej okazji upewniałem się, czy żyjesz. To była moja największa mordęga. Żadne zwycięstwo mi nie smakowało z tego powodu

– Na szczęście jest to już za nami, Wehr. Możemy odpocząć i cieszyć się sobą

– Na niczym więcej mi nie zależy – pocałował go w czubek głowy.

Leżeli tak jeszcze przez niedługi moment. Niestety ich wspólne pieszczoty zostały przerwane przez nagłe walenie w drzwi.
Podskoczyli jak oparzeni, patrząc po sobie z przestrachem. Wehr zaraz się uśmiechnął głupio. Waffe wydawał się być bardziej wystraszony, przez co ze zmarszczonymi brwiami rzucił krawatem w szczerzącego się Wehra. Wstał z niego i podszedł do swoich rzeczy przewieszonych na krześle.
Walenie znowu poniosło się po pokoju.

– Luftwaffe, jesteś tam? – głos Bundeswehry dobiegł zza drzwi. Wehrmacht wstał z kanapy i spojrzał na Waffe. Lotnik wskazał mu na miejsce pod zabudowanym biurkiem, od strony fotela. Mężczyzna szybko tam podszedł i się schował.

– Tak, jestem, chwila! – odkrzyknął, poprawiając włosy i koszulę. Zapiął szybko guziki i tylko włożył na siebie krawat. Szelki naciągał na ramiona już jak przekręcał klucz w zamku. Zlustrował wzrokiem z góry na dół stojącego przed nim bruneta, który raczył się im przerwać. – Coś się stało?

– Wybacz, że ci przeszkadzam. Mogę ci zająć chwilę? – Waffe odsunął się, przepuszczając go do środka. Zamknął za nim drzwi, następnie prędko udając się na swoje miejsce za biurkiem.

– W czym mogę ci pomóc, Wehra? – Wehrmacht patrzył się z poziomu podłogi na Waffe, nie ruszając się prawie w ogóle. Lotnik nie miał za wiele miejsca na nogi, więc siłą rzeczy musiał je trochę oprzeć o mężczyznę.

Bundeswehra zajął miejsce naprzeciwko niego. Patrzył na niego z niejako przejęciem.

– Być może słyszałeś o naszym nowym współpracowniku? – Luftwaffe do perfekcji zagrał zdziwienie.

– Nowym współpracowniku?

– Tak. Niemcy kazał mi przyjąć nowego. Zdaje się, że go znasz. Jest to Wehrmacht we własnej osobie – Waffe otworzył w zdumieniu oczy. Wehro leżący pod jego nogami na ten widok niemalże parsknął śmiechem.

– Wehr...! Oczywiście, że go znam, przecież on mnie uczył sztuki wojskowej. Żyłeś pod kamieniem przez ostatnie dni? Parę tygodni spędziłem z nim w lesie szukając Rzeszy! – widząc kątem oka rozbawioną minę mężczyzny, docisnął do niego czubek buta. Bundeswehra wyglądał na lekko speszonego słowami lotnika.

– No tak, przecież wiem...

– Co z nim? Jest może gdzieś tutaj? Chętnie zamieniłbym z nim słowo, bądź dwa – Wehr uniósł brwi. Rozłożył ręce w geście mówiącym "jestem".

– Najpewniej już poszedł do domu, ma zacząć od jutra. Jestem nim trochę zmartwiony, stąd tutaj przyszedłem

– To znaczy?

– Obawiam się, czy nie będzie z nim problemów. Był zbyt pewny siebie i wprost mówił sobą, że jest kimś ważniejszym – "Napewno jestem ważniejszy od ciebie. I lepszy" wspominany pomyślał, przewracając oczami.

– Klasyczny Wehro. Już taki jest, będziesz musiał przywyknąć. Mi zajęło długich wiele miesięcy pełnych bólu, zgryźliwości i nieprzespanych nocy, zanim się zaprzyjaźniliśmy. Ciężko zdobyć jego względy, ale jak się uda, to zdobędzie się najwierniejszego i najbardziej lojalnego kompana

– Rozumiem. Cóż, będę musiał więc trochę się postarać... nie zmienia to jednak faktu, że chciałbym cię prosić, byś miał na niego oko. Czasy się też trochę zmieniły i wolałbym nie borykać się z Komisją Etyki, bo któryś z rekrutów prawie zszedł z wycieńczenia

– Oczywiście. Będę do niego często zaglądać. Może też przez pierwsze tygodnie trafić do mnie? Zobaczy, jak pracujemy z ludźmi, trochę się oswoi – szeroki uśmiech wykwitł na jego ustach. Wehrmacht widział w tym uśmiechu ukryty podtekst, na który sam się uśmiechnął, kręcąc głową.

– Jest to bardzo dobry pomysł. Dziękuję bardzo Waffe. Czuję się spokojniejszy

– Nie ma sprawy, Wehra. W razie czego tutaj jestem, jak czegoś będziesz jeszcze potrzebować – Bundeswehra wstał z krzesła i ruszył do drzwi. Gdy te się za nim zamknęły, Wehrmacht wypuścił powietrze i się cicho zaśmiał, wychodząc spod biurka.

– Będziesz często zaglądać? – spytał retorycznie patrząc mu w oczy. Ich twarze znowu były bardzo blisko. Luftwaffe podniósł dłoń na jego policzek.

– Oczywiście. Spojrzę to tu... to ta-

– Waffe, nie zostawiłem tu przypadkiem kluczy z mojego biura? – nagłe wtargnięcie Bundeswehry przyciągnęło uwagę dwójki na niego. Zapadła grobowa cisza, podczas której mężczyźni się w siebie wpatrywali. Brunet w skołowaniu przeskakiwał wzrokiem z jednego blondyna na drugiego, a jego umysł zaczął się domyślać pewnych rzeczy. – ...Oh...

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro