Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Delikatny deszcz zaczął padać dwie godziny przed świtaniem.

Całkiem głośny szum opadających kropli wody na ziemię był wszechobecnej słyszalny, co utrudniało identyfikację dźwięków w lesie.

Przez to nikt nie był w stanie słyszeć łkania i zawodzenia mężczyzny, który siedział pod jednym z drzew, mocno trzymając materiał swojego płaszcza.

Jego łzy mieszały się z kroplami deszczu, uniemożliwiając komukolwiek stwierdzenia tego, że coś się z nim działo. Nie miało to jednak znaczenia.
Rzesza był sam.

Po niezbyt długiej ulewie nastała cisza. Mężczyzna nadal siedział oparty o pień, już teraz patrząc się tępo w jeden punkt przed nim. Nie był w stanie się ruszyć. Nie czuł w tym najmniejszego sensu. Było mu już wszystko obojętne.

Być może łutem szczęścia ktoś w końcu go odnalazł, by w tej beznadziei dotrzymać mu towarzystwa.

ZSRR rzucił jeden z worków, który zabrzęczał od zawartości. Rzesza jednak nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.

– Udało mi się zwinąć jeden, kiedy tamci ruszyli za wami. Chyba się potem poddali z poszukiwaniami, szczególnie jak się zaczęła ulewa – mruknął do niego, rozciągając swoje plecy. Rozejrzał się dookoła, marszcząc brwi. – Gdzie jest PRL?

Martwa cisza, jaka mu odpowiedziała, dogłębnie zaniepokoiła komunistę. Spojrzał na Rzeszę, dopiero teraz dostrzegając jego minę i zakrwawione ubranie. Stanął przed nim.

– Rzesza, gdzie jest chłopiec? – Niemiec dopiero teraz podniósł na niego wzrok. Jego oczy, pełne bólu, zgryzoty i zwyczajnego mroku dały drugiemu mężczyźnie częściową odpowiedź na to, co się stało. To poruszyło delikatnie kamienne serce Rosjanina. Szczególnie, że widział, jak wiele ta dwójka dla siebie znaczyła.

Zaniemówił, nie odrywając wzroku z martwych oczu Rzeszy. Grobowa cisza utrzymywała się między nimi, jeszcze dobitniej zaznaczając brak czyjejś obecności.

Mężczyzna nabrał wreszcie głęboki wdech.

– Poczekamy tu do wschodu słońca, potem ruszymy dalej – to powiedziawszy usiadł niedaleko mężczyzny. Otworzył przyniesiony worek, w środku którego było kilka garnków, trochę przypraw i koce. Wyjął jeden z nich, rozpoznając ten przyniesiony przez dwójkę z mieszkania chłopaka. Spojrzał na drugiego mężczyznę, który znowu patrzył się w milczeniu w jeden punkt przed sobą. Trząsł się delikatnie, z zimna i wycieńczenia.

Zbliżył się do niego i opatulił szczelnie kocem. Rzesza posłał mu wdzięczne spojrzenie, wtulając się w materiał. Kolejna łza spłynęła po jego policzku.

ZSRR znał doskonale Rzeszę. Wiedział, że ten typ był prawie nie do zdarcia, a emocje to był najbardziej niedostępny element jego całej osoby. Tego dnia miał okazję zobaczyć go całkowicie rozbitego i niezdolnego do skrywania siebie. Był mały i słaby, tak jakby przed Związkiem Radzieckim siedział nie Rzesza, lecz jego dziecięca wersja.

To była ta sytuacja, która zwyczajnie mogła uświadomić o tym, że mężczyźni tak naprawdę nie byli tak zagorzałymi przeciwnikami, jak mogłoby się wydawać. Gdyby tak było, ZSRR w tej chwili nie powstrzymywałby się od wykorzystania słabości drugiego i najpewniej zacząłby mu umniejszać.
On jednak usiadł obok zdruzgotanego Rzeszy i w milczeniu dotrzymywał mu towarzystwa. Nie drążył tematu. Nie próbował w fałszywie optymistyczny sposób go podnieść na duchu. Był obok i swoją obecnością próbował mu dodać sił, by tamten był w stanie samodzielnie stawić czoła rzeczywistości.
Dał mu czas na zebranie się w sobie.

Przyniosło to swój efekt około pół godziny później. ZSRR spojrzał na przyjaciela, gdy tamten odezwał się do niego bardziej chrapliwym głosem niż zwykle.

– On był moją ostatnią motywacją do czegokolwiek. Może tego nie wiesz, bo za cholerę nie chciałem do tego dopuścić, ale ostatnimi czasy łapało mnie coraz większe poczucie beznadziei. W końcu co mieliśmy robić? Żyć z dnia na dzień, babrać się w śmieciach i udawać, że jest cudownie? To wszystko było pozbawione jakiegokolwiek smaku... to nie było życie. To było przeżycie. To była wegetacja. Nie chciałem się tym dzielić, bo obawiałem się, że oboje skończymy przez to w rowie. Kłamałem samego siebie, byle nie dopuścić tej myśli, że to bezcelowe nie-życie będzie tak samo wyblakłe przez każdy dzień aż do samego końca. On był w tej samej sytuacji, tylko on przestał udawać i pozwolił się temu pochłonąć. Był wrakiem człowieka, ale gdy go poznałem, zobaczyłem w nim ukryty potencjał, którego nikt zobaczyć nie chciał. Bał się mnie, a jednak uparcie pod wpływem impulsu ruszył za mną. Zaufał mi. To była jedna z naprawdę niewielu osób, które tak bezgranicznie mi zaufało. Poczułem wtedy, że jednak to może mieć jakiś sens. Poczułem, że mam swój cel. Wiedziałem, że mogę mu pomóc, szczególnie, że zrobił ten najważniejszy krok i sam wykazał chęć otrzymania tej pomocy. Był dla mnie jak własne dziecko. Można uznać, że w pewnym sensie się odnaleźliśmy, w końcu on swojego ojca praktycznie nie miał. On zawierzył mi swoje życie, a ja go zawiodłem. Straciłem go. Straciłem cel, motywację... straciłem syna. Obiecałem mu, że będzie ze mną bezpieczny, i... i ja tą obietnicę złamałem. Najwidoczniej już po prostu taki jestem, że przyciągam tylko zło, śmierć i zniszczenie. To ja powinienem być na miejscu Weimara. To on powinien być na moim miejscu. Ojciec się nie mylił, że byłem najgorszą plagą jaka się przytrafiła ludzkości — im dłużej mówił, tym więcej łez spływało po jego policzkach. Jego głos coraz mocniej się załamywał, szczególnie, gdy zaczął mówić o swoim bracie. Powiedział jednak wszystko do końca i zamilkł dopiero wtedy. ZSRR zamruczał niezbyt zadowolony z niektórych kwestii, które tamten mu przekazał.

– Nie zawiodłeś go, Rzesza. Wiem, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś, żeby mu pomóc i ulżyć. I cóż... nie byłeś najlepszym, co spadło na świat, ja sam nie byłem lepszy, ale dla tego chłopca byłeś wszystkim. On ciebie kochał, to wszystko, co powinno się teraz liczyć. Byłeś dla niego zawsze silny, bądź też silny i teraz – Rzesza skrzywił się na te słowa.

– Tylko jaki to ma sens? – tymi słowami rozmowa się zakończyła. ZSRR zrozumiał, że teraz, w tej sytuacji, gdy mężczyzna stracił swoją wolę walki, już niewiele mógł zdziałać.

Niebawem wstali z ziemi i zebrali rzeczy.
Niebo zaczęło się szarzyć, jakby zapowiadając czyjeś nadejście, a już niebawem wkroczył na nie złoty książę, w swej okazałej, wielobarwnej sylwetce, rozświetlając krainę, nad którą panował.
Wstał nowy dzień.






Pikanie kardiografu przeszywało jednostajnie cichą przestrzeń. To było jedyne co słyszał w nicości, jaka go otaczała. Czuł się zbyt słaby, by próbować się podnieść. Jego świadomość krążyła wszędzie, jednak leniwie nie kwapiła się, by powrócić do jego głowy. Leżał w ten sposób dobrych parę godzin.

Z każdą mijającą godziną zdawał sobie więcej sprawy ze swojego ciała. Zaczął czuć swoje kończyny, potrafił nawet drgnąć palcem, gdy się bardzo nad tym skupił. Niestety wraz z tym zaczął odczuwać ból. Nie był on bardzo duży, jednak był odczuwalny. Nie potrafił jeszcze zlokalizować w którym miejscu on się znajdował.

Po kolejnej godzinie zarejestrował większe poruszenie dookoła niego. Słyszał głosy, ale nie umiał ich zidentyfikować. Słyszał wyrazy, ale nie umiał ich rozróżnić. Zresztą nawet nie próbował. Leżenie bez większego zaangażowania umysłowego było bardzo odprężające.

Szybko się to zmieniło. Nagle ktoś zaczął mówić do niego. Potem ten ktoś naciągnął jego powiekę i oślepił go światłem. Odruchowo zamknął oko, krzywiąc się delikatnie. Wtedy ta osoba, która miała czelność mu zburzyć jego spokój zdjęła mu coś z twarzy, co zmusiło go do wzięcia głębokiego wdechu. Zaczął oddychać sam.

Świadomość wreszcie powróciła na właściwy tor. Słyszał własne bicie serca, czuł, jak jego klatka piersiowa sama się unosi i opada. On przeżył. Ogarnął go lekki zawód.

– Proszę pana, niech pan na mnie spojrzy – zdecydowany głos zwrócił się do niego. Leniwie i z ogromnym oporem rozchylił powieki, które przymrużył jak najmocniej. Światło było zdecydowanie za jasne.

Chwilę mu zajęło, zanim obraz widziany przez źrenicę się wyostrzył. Potem jednak dostrzegł sylwetkę lekarza. Poruszył się, chcąc wstać, ale nagły, ostry ból w klatce piersiowej mu to uniemożliwił. Pozostał więc w tej jednej pozycji, z czasem przyzwyczajając się do jasności panującej w szpitalnym pokoju.

– Niech pan lepiej leży. Muszę panu zadać parę pytań, dobrze? – PRL mruknął cicho w odpowiedzi. Kosztowało go to sporo wysiłku.

Zaraz lekarz zaczął zadawać mu podstawowe pytania odnośnie tego, jak się czuje. Spisywał coś przy tym w kartotece, a potem zwyczajnie opuścił pomieszczenie, zostawiając go samego.

Leżał więc samotnie, myśląc nad tym, co się właściwie stało. Nie pamiętał zbyt wiele. Wiedział, że był w lesie z Rzeszą. Pamiętał, jak uciekali i jak został postrzelony, ale to co się stało później było dla niego mglistą zagadką.

Rozejrzał się dookoła. Był w szpitalnym łóżku, przypięty do dwóch kroplówek. Najpewniej z jednej otrzymywał minerały i inne substancje odżywcze, a z drugiej leki przeciwbólowe.
Podniósł koc, którym był okryty. Zauważył, że na brzuchu w miejscu postrzałowym ma założony opatrunek, jednak nie był on zanieczyszczony krwią. Rana została zszyta.

Niebawem do pokoju weszła kolejna osoba, wyrywając go z natłoku myśli. Chłopak puścił koc i utkwił w niej zaskoczony wzrok. Nie spodziewał się go tutaj. Co on tutaj robił?
Zmarszczył brwi, przybierając swoją typową, markotną minę.

– Największa rodzinna udręka, najbardziej znana mi żyjąca łajza i... mój starszy braciszek. Witaj, PRL. Dawno się nie widzieliśmy i wręcz niedobrze mi z tego powodu, że znowu musiałem się z tobą spotkać – starszy chłopak przewrócił oczami i prychnął na te słowa.

– Polska. Zwyczajny chuj. Ciebie również mi niemiło widzieć – burknął, z satysfakcją obserwując jak młodszemu rzednie mina. – Zamiast mnie denerwować lepiej mi wszystko po kolei wyjaśnij i przede wszystkim powiedz, po co właściwie tu przyszedłeś

Polska widocznie jeszcze bardziej stracił na humorze.

– Zapomniałem jak bardzo wkurwiający byłeś, gdy nie byłeś schlany

– Przyzwyczajaj się, bo lepszy nie będę

– Gadaj zdrów, pewnie jak wyjdziesz, to pierwsze po co pójdziesz, to będzie butelka wódki

– Nisko mnie oceniasz, a każdy kiedyś może wyjść na prostą – wredny śmiech Polski poniósł się między ścianami.

– Nie rozśmieszaj mnie, wiem doskonale jak to się skończy. Każdy alkoholik do tego wraca, jest to studnia bez dna – PRL mimowolnie wspomniał na słowa Rzeszy z ich pierwszego spotkania. "Będziesz mógł liczyć na szacunek od ludzi, gdy mimo wszystko będziesz robić swoje. Bo oni w tym miejscu szacunku mieć nie będą".

– Nie potrzebuję twojego wsparcia, żeby z tego wyjść

– Myślisz, że po tym jak spędziłeś parę tygodni z jakimś popaprańcem to stałeś się lepszy? Dalej jesteś tym samym człowiekiem, który na fali motywacji gada piękne frazesy. Zderzysz się z rzeczywistością i wrócisz prędko na ziemię – tym razem to PRL się cicho zaśmiał. Ten ponury śmiech lekko wybił z rytmu Polskę.

– Masz rację. Jestem dalej tym samym człowiekiem. Teraz jednak zdaję sobie doskonale sprawę z pewnych prostych rzeczy, jakie mnie dotyczą. I to, że jestem w stanie z tego wyjść jest jedną z nich – pewność siebie, jaka zabiła od niego była czymś nowym w odczuciu młodszego Polaka. Miał wrażenie, jakby już go właściwie nie znał. Nie słysząc odpowiedzi, PRL wbił wzrok w niego. Dwie pary zielonych oczu mierzyły się przez moment, conajmniej jakby dwóch drapieżników walczyło o dominację. Pojedynek przerwał młodszy z nich.

– Miałeś niewiarygodne szczęście, że przeżyłeś. Powinieneś okazać więcej wdzięczności, wywłoko

– Brzmisz dokładnie jak twój kochany tatuś. Uwielbiasz go naśladować, prawda? Daje ci to chore poczucie satysfakcji, czyż nie? Pastwienie się nad kimś słabszym daje w końcu poczucie wyższości... jednak nie jest to przypadkiem to samo, co wam przeszkadzało w Rzeszy? – i znów Polska zaniemówił. PRL robił to, co mu utkwiło w głowie. Patrzył. Słuchał. Myślał.
Młodszy parsknął. – Mów, co się stało – chłopak walczył ze sobą, żeby nie zadać wprost pytania o to, czy złapali Rzeszę. Nie chciał ukazać tego, że mu na tym zależało, bo obawiał się, że tamten może wykorzystać jego słabość.

– Wehrmacht ze swoją bandą cię znalazł. Dobrodusznie zaniechał dalszego pościgu, byle cię ratować. Postawił na nogi całą grupę poszukiwawczą, cholerny naziol... Kazał nawet wezwać helikopter, lądowali na jakiejś łące. Powinien był cię zostawić tam i łapać skurwiela, mieli go w garści. To znowu przez ciebie się nie udało – chłopak z delikatną złością trawił jego słowa. A więc to Wehrmacht uratował mu życie. Ciekawe dlaczego? Z jednej strony był wdzięczny temu obcemu człowiekowi, z drugiej jednak nadal czuł lekki zawód, że to zrobił. Był już całkowicie przygotowany na śmierć. – Ja przyszedłem tu z innego powodu. Miałem już dość wydawania na ciebie kasy – to powiedziawszy wyciągnął zza pleców napakowaną torbę i rzucił nią pod łóżko PRL-u. Ten zmarszczył bardziej brwi, oczekując wyjaśnień. – Mieszkanie już zajęła nowa rodzina. Możesz zacząć swoje "wychodzenie na prostą", ale ze wsparciem przytułku dla bezdomnych

Starszy nic nie powiedział. Zagotował się w środku na to, wbijając ciągle wzrok w swojego brata. Tamten w końcu poczuł się pewniej, że wreszcie miał wyższość nad tamtym.

– Ktoś jeszcze chce się z tobą widzieć – rzucił snobistycznym tonem, wychodząc z pokoju bez pożegnania.

– Bardzo dorosłe, dojrzałe zachowanie – mruknął pod nosem do siebie PRL.

Długo sam nie był. Już wkrótce do środka weszła kolejna doskonale znana PRL-owi postać, jeszcze bardziej niemile widziana jak jego brat.

Widząc II RP w drzwiach PRL bardzo spochmurniał, a jego oczy wyraźnie ukazywały nienawiść, jaka w nim się wzbudziła. Czy oni kiedyś dadzą mu święty spokój?

– Zarzuca się Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej następujące wykroczenia: kolaborowanie z poszukiwanym listem gończym przestępcą, pomoc w ucieczce wspomnianemu wyżej przestępcy i umyślną ucieczkę przed służbami... za to można dostać ładnych parę lat – wąsaty mężczyzna podniósł wzrok z dokumentów policyjnych, by spojrzeć na młodszego chłopaka. Odłożył papiery na stoliku, po czym podszedł bliżej niego. – Dzień dobry, PRL

Chłopak nie odpowiedział. Nie podobało mu się to wcale. Na ile znał swojego ojca wiedział, że szykuje się coś grubszego, a on właśnie przyszedł mu to oznajmić.

Nie otrzymując odpowiedzi od PRL-u nabrał powietrza z lekkim poirytowaniem.

– Głupota Wehrmachtu otworzyła pewne nowe rozwiązanie. To, że żyjesz jest pewnego rodzaju szansą dla nas. Nie będę owijać w bawełnę, masz okazję wykazać się jakimkolwiek rozumem i poprawić swoją sytuację, którą na początku ci nakreśliłem – PRL podjął się tego wysiłku i podniósł się na ramionach do pozycji siedzącej. Żyłki z kroplówek obiły się z cichym stukotem o ramę łóżka.

– Mów do czego zmierzasz – burknął niezbyt uprzejmie. Tamten wyraźnie powstrzymywał się od wybuchnięcia. Sama obecność chłopaka działała mu na nerwy, jednak jak zauważył PRL, wysilał się na jak najspokojniejszą reakcję. "Czegoś ode mnie chce" pomyślał z przekąsem.

– Dołączysz do zespołu Wehra i wskażesz im, gdzie znajduje się teraz Rzesza. Wtedy wszystkie zarzuty trafią w ogień i sprawy nie będzie, a ty będziesz mógł wrócić do... cokolwiek tam będziesz chciał robić – młodszy oburzył się na tą "propozycję". Czy on postradał zmysły? PRL miał wydać policji swojego najbliższego przyjaciela? Ledwo powstrzymał śmiech.

– A co jeśli odmówię? – spytał uśmiechając się ironicznie. II RP zatrząsł się, jego twarz delikatnie poczerwieniała.

– Jeśli odmówisz, wepchnę cię do najbardziej zapchlonego więzienia i zadbam o to, żebyś jeszcze na kolanach błagał o litość i wypuszczenie. Rzeszę natomiast wyślę choćby do Stanów Zjednoczonych i zrobię wszystko, żeby otrzymał wyrok śmierci, a mam tam wielu przyjaciół i to problemem nie będzie – o ile wygrażanie jego własnej osobie niewiele go obchodziło, tak słowa o zabiciu Rzeszy wstrząsnęły chłopcem dogłębnie. Coś w jego środku wtedy pękło.

Spojrzał szerzej otwartymi oczami na mężczyznę. Podobało się to starszemu. Wiedział, że trafił w czuły punkt.

– Nie zrobisz tego

– Oczywiście, że zrobię. Będzie to całkowicie legalne i właściwie to nikt by nie miał nic przeciwko – nienawistny wzrok chłopaka wbił się w jego ciało jak szpilki. Starszy skrzywił się ze zdegustowaniem. – Jesteś ochydnym i parszywym karaluchem. Jak możesz nawet w najmniejszym stopniu współczuć i bronić tego psa?

Tego było zdecydowanie za wiele. Chłopak wyglądał conajmniej jak byk, któremu ktoś rozwiesił płachtę.

– Jak śmiesz tak o nim mówić, podczas gdy on jest lepszym człowiekiem od ciebie? – zaczął ciszej, jednak dalej zaczęły go ponosić emocje. Jego głos był głośniejszy i wyższy niż normalnie. – Ten człowiek potrafi okazać więcej współczucia i miłości niż ty kiedykolwiek byłeś w stanie! On w wielu aspektach zdecydowanie cię przewyższa! Taki z niego potwór, a okazał więcej ojcowskich uczuć niż ty!

– Ten człowiek odpowiada za śmierć milionów niewinnych ludzi! Go nawet człowiekiem nie można nazwać! Namieszał ci w głowie jak małemu bachorowi i nagle jest twoim wielkim przyjacielem! Weź ty w ogóle się zastanów co ty pierdolisz

– Może gdybyś był lepszym ojcem, to nie szukałbym atencji u kogoś takiego jak on! Hah... Może i jestem łatwowierny, ale z pewnością jestem w stanie rozróżnić czy ktoś okazuje szczere emocje, czy je tylko udaje. Ale no tak, zapomniałem, że ty w to nigdy nie uwierzysz. W końcu nawet dziewczynę ci odbił, nienawidzisz go. Mama nigdy cię nie kochała i teraz swoje frustracje wylewasz na mnie, bo tak jest prościej niż zmierzyć się z prawdą! – tego było już za wiele. II RP podszedł bardzo blisko chłopaka i złapał go za fraki. PRL przymrużył jednak powieki i patrzył mu twardo w oczy niewzruszonym spojrzeniem.

– Jak śmiesz w ogóle o niej wspominać?! Może kiedyś jej zamieszał w głowie, ale to była przeszłość! Ty nic nie wiesz, więc stul pysk! To JA byłem przy niej. To JA wyciągnąłem do niej pomocną dłoń w potrzebie! Nie ON! On ją zostawił! Zostawił ją gdy ktoś ją wykorzystał! – chłopak skruszał. Zaczął dyszeć coraz mocniej. Przestało mu się to podobać.

– O czym ty w ogóle mówisz? – spytał z lekkim zdezorientowaniem. Mężczyzna puścił go, popychając tak, żeby tamten upadł na łóżko. Nie przerwali jednak kontaktu wzrokowego.

– Ktoś zgwałcił twoją matkę szczeniaku. To ja umożliwiłem jej wyjście z tego bez skazy. Wziąłem odpowiedzialność na siebie i zorganizowałem nam ślub, żeby dziecko było uznane za moje, a ona żeby uniknęła zniesławienia i napiętnowania – PRL bardziej zamarł. Otworzył trochę szerzej oczy. Widząc to II RP się zaśmiał, czując przypływ nowej energii. – Nie jesteś moim synem, PRL. Jesteś zwyczajnym bękartem, który powinien lizać mi buty z wdzięczności za to, że w ogóle tu jeszcze jest

Chłopak zacisnął zęby, nie chcąc dać się wybić z rytmu, mimo iż to wyznanie zaburzyło cały światopogląd Kostka. W środku odczuł pochłaniającą go pustkę. Skrzywił się i mocniej zmarszczył brwi.

– Jest to wielka ulga, że nie noszę twoich zgniłych genów w sobie – odparł mu cichszym głosem. Rzeczpospolita parsknął pod nosem. Koniec tej farsy.

– Przyjmuję, że zgadzasz się na współpracę. Jutro zabierze cię Wehrmacht, chyba, że dzisiaj mi się uda go złapać. Wystarczająco długo to trwa, żebym czekał specjalnie na jakiś Niemców, bo muszą sobie uzupełnić zapasy – ostatnie słowa burknął pod nosem. Wyszedł z pokoju, zostawiając PRL samego z własnymi myślami.

To wszystko przerastało umysł chłopaka.
Myślał, że umrze, a jednak przeżył.
Stracił własne mieszkanie, był praktycznie bezdomny i bezrobotny. Dodatkowo się dowiedział, że nie jest kimś, kim myślał przez całe życie, że jest.
No i ostatnie.
Miał zdradzić najszczerszego przyjaciela i wydać go oprawcom.

Gorycz jak czarna dalia spowiła jego wnętrze.

~•~•~•~•~
Heloł heloł!
Chyba nie myśleliście, że zabiję naszego Luśka? Zbyt go kocham i jest zbyt potrzebny w tej historii, żeby się go od tak pozbyć~
Tak wiem, jestem okropna, przepraszam za wszystkie wyrządzone wam
traumy👉👈
Btw Amadea skarbie myślałam, że cię zatłukę gdy zaczęłaś dosłownie spisywać mi na priv mój lore przygotowany na tą książkę >:^
Anyway- do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro