Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Wehr, po co my tu właściwie przyjechaliśmy? – Luftwaffe nie mógł się powstrzymać od zadania tego pytania. Wehrmacht w końcu po załatwieniu zakupów odstawił Kriegsmarine i Jugenda do ich hotelu, nakazując staremu druhowi, by z nim pojechał. Tak dotarli w dwójkę pod szpital. Lotnik nie był do końca zadowolony tym faktem, bo wiedział, że ma to coś wspólnego z tym nieszczęsnym Polakiem.

– Jutro mamy znowu się udać w las. Wątpię, żeby Rzeczpospolita złapał dzisiaj Rzeszę ze swoimi ludźmi. Jeśli teraz nie ma balastu w postaci tego chłopaka, to będzie o wiele szybszy i trudniejszy do złapania. Zamierzam porozmawiać z PRL-em i ustalić obszar, w którym najlepiej będzie go szukać. Poza tym i tak zabierzemy PRL tam ze sobą, więc chciałbym go trochę udobruchać, żeby nie sprawiał problemów – na ostatnie słowa Waffe wyraźnie się oburzył. Zmarszczył brwi w niezadowoleniu, wychodząc naprzeciw Wehra.

– Po jakiego chuja nam on? Jak sam stwierdziłeś, jest tylko zbędnym balastem. Przecież on ledwo co się wybudził, jest słaby! – Wehrmacht spojrzał mu w oczy.

Jest nam potrzebny. Trzymał z Rzeszą do samego końca, a Rzesza poświęcał swoją możliwość ucieczki dla niego. Są bliżej siebie. Chłopak posłuży nam jako hak na niego. Nie będzie stawiać oporu i przede wszystkim nie będzie nam niczym zagrażać. A teraz chodź, przydałoby się, żebyś go przeprosił – Luftwaffe burknął cicho.

– Nie zamierzam go za nic przepraszać. Uciekał przed policją z najbardziej poszukiwanym przestępcą, czego mógł się spodziewać?

– Waffe, miałeś celować po nogach. Postrzeliłeś go w plecy, prawie się wykrwawił! – Lotnik przewrócił oczami.

– "Prawie" to dobre określenie. Poza tym to Polak! Mogłem lepiej wycelować i byłoby jednego mniej – Wehr cicho warknął i złapał ostrzegawczo drugiego za ramię. Jego wzrok przybrał bardziej twardego wyrazu.

– Polak czy nie, miałeś nikogo nie zabijać. Taki wydałem rozkaz. Przez ciebie byłem zmuszony przerwać pościg. Masz go przeprosić za swoją niekompetencję, jasne? – mimo iż utrzymywał swój jednostajny, pozornie spokojny ton głosu, to było w nim słychać groźbę. Waffe jakby zmalał. Poczuł się jak uczelniany podlot, który spędzał swój pierwszy dzień w wojsku. Wehro dawno nie był taki ostry w stosunku do niego.

– Dobrze, Wehr. Przepraszam – mruknął pokornie. Wtedy Wehrmacht cicho westchnął, a jego spojrzenie zmiękło. Mierzyli się spojrzeniami dłużej, niż to było potrzebne, zanim niebieskooki nie ruszył dalej. Waffe delikatnie uniósł kąciki ust, dalej podążając za nim.

Przeszli przez drzwi wejściowe i zatrzymali się na recepcji. Wehr okazał kobiecie za ladą pismo wydane przez II RP uprawniające go do odwiedzin chłopaka.

– Byłaby pani na tyle uprzejma, aby wskazać pokój, w którym leży PRL? – spytał przy tym, posyłając kobiecie sympatyczniejsze spojrzenie. Oparł się przy tym o blat i lekko nachylił nad dziewczyną. Luftwaffe cicho parsknął, przyglądając się tej scenie z większym uśmiechem.
Jak pamiętał, Wehr był zawsze słaby w wyrywaniu kobiet i właściwie to nigdy żadnej wyrwać mu się nie udało. Waffe miał problemy całkiem przeciwnej natury, odkąd do niego płeć piękna sama lgnęła.

– Pokój numer 17, korytarzem w prawo – recepcjonistka spojrzała na Wehrmacht bez większego zainteresowania. W ten sposób, po raz kolejny skompromitowany blondyn spochmurniał, udając się bez słowa w stronę wspomnianego korytarza. Waffe dogonił go z cichym śmiechem.

– Wehro... Wehro... ile razy trzeba ci mówić, że kobiety to nie twoja bajka? – tamten spojrzał na niego podejrzliwie.

– Czy ty mi coś sugerujesz? – uniósł brew, czym jeszcze bardziej rozbawił kompana. Tamten w odpowiedzi uniósł do góry brwi, niejasno sugerując co miał na myśli. Wehr lekko go uderzył w ramię. – Ty to jednak głupi jesteś

Dotarli niebawem pod odpowiednie drzwi. Wehrmacht kulturalnie zapukał, odczekał kilka chwil i dopiero wtedy wszedł do środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu, aż jego wzrok padł na leżącym na łóżku chłopaku. On natomiast patrzył na każdy jego ruch tym swoim pasywno-agresywnym spojrzeniem.
Wyglądał zdecydowanie lepiej niż poprzedniego wieczoru. Aż ciężko było uwierzyć, że była to ta sama osoba, którą kilkanaście godzin wcześniej Wehr przenosił jak szmacianą lalkę na pokład helikoptera.

PRL bawił się własnymi kościstymi palcami, nudząc się potwornie. Rozważał, czy przypadkiem nie powinien poprosić pielęgniarki o odłączenie go od wszystkich kroplówek, by mógł przebrać się w czyste ubrania, które znajdowały się w torbie przyniesionej przez Polskę. Rozmyślania jego i spokój zostały jednak przerwane w momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Musiał przyznać, że niesamowitym było to, jak wielki ruch panował wokół niego. Takie przejęcie z zewnątrz jego osobą ostatnim razem było... w sumie nigdy.

Do środka weszło dwóch nieznanych PRL-owi mężczyzn. Byli wysocy, wyżsi od niego i zdecydowanie lepiej od niego zbudowani. Taka masa mięśniowa musiała być efektem wieloletniej pracy fizycznej.
Nie było to jednak jedyne, na co zwrócił uwagę. Przyjrzał się dokładnie ich flagom na twarzach.
Ten, który wszedł pierwszy, wyższy od swojego kompana o kilka centymetrów, wydawało się, że był prostszy do zidentyfikowania.
Jego flaga była w kolorze czerwonym. Twarz przecinały dwa, czarno-białe pasy, w których miejscu skrzyżowania znajdował się okrąg ze swastyką. PRL zgadywał, że był to Wehrmacht.

Druga postać była z kolei zdecydowanie trudniejsza do określenia. Dodatkowo podpadła chłopakowi na samym wstępie, bo mężczyzna patrzył na niego z podobnym zdegustowaniem co jego ojciec czy brat.
Jego flaga podzielona była niewidzialnymi skośnymi liniami na cztery trójkąty. Górny był w kolorze czarnym, dolny w czerwonym, a dwa trójkąty po bokach były białe. Na samym środku flagi znajdował się złoty, niemiecki orzeł, wyglądający jakby właśnie wzlatywał w powietrze. W prawej łapie dzierżył swastykę.

Niezbyt sympatyczny wzrok utkwił akurat w nim, odczuwając do niego automatyczną niechęć. Waffe również nie wysilał się na milsze spojrzenie. Ciszę przerwał Wehrmacht, któremu nie podobała się ciężka cisza, jaka zapanowała w pomieszczeniu.

– Witaj, PRL. Ja jestem Wehrmacht, a to jest mój przyjaciel Luftwaffe. Pewnie wolałbyś w obecnej sytuacji nie przyjmować wizyt, jednak zapewniam cię, że długo tutaj nie będziemy – chłopak skinął głową na przywitanie, na nowo skupiając swoje spojrzenie na wyższym z dwójki. – Jak się czujesz?

Oh. To było całkiem miłe, że w końcu ktoś się wysilił na taką odrobinę troski. Wyraz twarzy chłopaka przybrał bardziej neutralnego wyrazu.

– Chyba dobrze. Słaby i obolały. Dziękuję, że mi wtedy pomogłeś, chociaż nie było ci to na rękę. Wszyscy pewnie woleli, żebyś wtedy mnie tam zostawił – Wehr poczuł wwiercający się w niego wzrok Waffe, jednak nie odwzajemnił go.

– Dlatego właśnie, że tak chcieli, to zrobiłem inaczej. Miałem schwytać Rzeszę, a nie doprowadzić do śmierci młodego chłopaka – dyskretnie nadepnął na Luftwaffe. Ten zmarszczył brwi w delikatnym zdenerwowaniu, podłapując o co mu chodziło. Nabrał powietrza.

– Tsaa... a propos tego jestem ci winny przeprosiny. To ja strzelałem, źle wycelowałem przez co cię trafiłem w tym miejscu – odezwał się, wysilając na sympatyczniejszy głos. Nawet delikatnie się uśmiechnął, ale PRL zauważył w tym pewną sztuczność.

– Pff... Cela faktycznie masz złego. Miałeś strzelać wyżej – odparł, zaskakując tymi słowami Wehrmacht. Waffe czując swoją okazję uśmiechnął się znów, tym razem w rozbawieniu.

– Miałem taki zamiar, ale Wehr zabronił. Następnym razem może...

– Daj znać kiedy ten następny raz będzie, to lepiej ci stanę, byś umiał trafić – Wehrmacht spojrzał to po jednym, to po drugim marszcząc brwi w niedowierzaniu.

– Czy ty naprawdę po tej całej akcji mówisz, że w sumie lepiej by było, gdyby Waffe cię zabił? – PRL wzruszył ramionami.

– Gdybyś miał takiego "ojca" jak ja, to pewnie też byś tak wolał – stwierdził gorzko.

– Ja ojca nie miałem – odparł, unosząc brwi.

– Widzisz, byłeś w lepszej sytuacji niż ja – Luftwaffe nie umiał powstrzymać rozbawionego parsknięcia podczas tej wymiany zdań. "Polaki..."

– A więc Rzeczpospolita naprawdę jest takim skurwielem, jakiego zgrywa – podsumował wyższy mężczyzna, przenosząc na chwilę wzrok na Waffe, jakby chcąc go spytać "widziałeś takie rzeczy?".

– Jest. Myślałem, że szanujesz siebie bardziej będąc żołnierzem, a jednak przyjąłeś od niego katorżniczą ofertę pracy – Wehr westchnął cicho.

– On się pierwszy do mnie zgłosił. Wolałem trochę się pobawić w lesie, niż siedzieć w swoim mieszkaniu i myśleć, co robić ze sobą. Zdaje się, że ty w ten sam sposób poznałeś Rzeszę

– Tylko Rzesza jest kimś więcej niż tylko obłąkanym tyranem, jak lubią go nazywać – mężczyzna pokiwał głową, ku lekkiemu zaskoczeniu PRL-u.

– Masz rację. Jest kimś więcej. Jest też inteligentniejszy i bardziej podstępny niż my wszyscy razem wzięci. Niejeden mówi, że fakt, że przeżyłeś z nim konfrontację jest wystarczającym cudem, ale są to znowu nadmuchane słowa kierowane uprzedzeniami. Rzesza był też moim przyjacielem, zdążyłem go lepiej poznać. Doszło później między nami do pewnego spięcia, ale to jest już dla ciebie mniej istotne. Wiem, że on potrafi być inny, niż ludzie go opisują, ale nie oczyszcza to go z jego własnych win. Każdy z nas zapłacił za swoje czyny. Ja dostałem swój wyrok, złagodzony co prawda, ale stanąłem przed sądem. Waffe również tam trafił. Kriegsmarine spędził odsiadkę w więzieniu. Mógłbym jeszcze tak wymieniać, ale chyba rozumiesz, o co chodzi. Ja zdążyłem mu wybaczyć, ale nie zmienia to faktu, że on musi odpowiedzieć za swoje winy. Musi dosięgnąć go sprawiedliwość, od której jako jedyny uciekł – PRL spuścił wzrok.

– Ja nie chcę w tym brać udziału

– Wiem, PRL

– To jest jak zdrada, nie mogę mu tego zrobić – odwrócił wzrok, czując, jak zaczynają go piec oczy.

– Wiem, PRL. Spodziewam się, że był dla ciebie lepszy. On tak potrafił. Zrozum jednak proszę, że tak będzie lepiej dla wszystkich

– Lepiej dla wszystkich?! Lepiej będzie tylko dla tego pierdolonego starego dziada, bo wreszcie się zemści na Rzeszy. Większość ludzi żyje w przekonaniu, że on jest martwy-! – na samym końcu się skrzywił, z sykiem łapiąc za swój bok. Od tych krzyków znowu przeszył go ostry ból. Gdy nastała cisza, głos znowu zabrał Wehr.

– Będzie tak lepiej dla wszystkich. Znam Rzeszę od tej strony, której tobie najpewniej nie ukazał. On jest jak żmija, która nawet będąc śmiertelnie ranna będzie kąsać. Dopóki czuje w sobie choć najmniejszą wolę walki, będzie bardzo niebezpieczny. On jest nieprzewidywalny i nie zdziwiłbym się, gdyby któregoś dnia powrócił, by znowu ruszyć na szczyt. Nie zapominaj chłopcze, że on też jest kimś więcej niż spokojnym towarzyszem. Rzesza wydawał rozkazy, które przyczyniały się do okrutnej śmierci wielu ludzi. To wszystko rodziło się w jego umyśle i on nawet przez chwilę się nie wahał, żeby wprowadzić to w życie. Sam jeden prowadził przesłuchania, niejednokrotnie okrutniejsze niż robił to niejeden człowiek z Gestapo, a byłem tego świadkiem. Do teraz nie żałuje nic co zrobił. On musi zostać schwytany

– Ty też bez zawahania wykonywałeś jego rozkazy – zauważył PRL, mówiąc trochę ciszej. To, co wcześniej powiedział mężczyzna nie brzmiało głupio i ze zrezygnowaniem musiał chłopak przyznać, że ciężko było się nie zgodzić. Z drugiej jednak strony, jak PRL przypomniał sobie spokojny uśmiech Rzeszy, jego motywujące i kojące słowa, to trudno było mu dopasować opis człowieka przedstawiony przez Wehrmacht do mężczyzny, którego on poznał.

– Owszem. I nie tylko ja. Jednak jak już wspominałem, wszyscy otrzymaliśmy adekwatną do naszego bilansu dobrych i złych uczynków karę. Działasz w słusznej sprawie PRL – zapadła krótka cisza. Wehrmacht spojrzał na Waffe, a ten z kolei podał mu mapę, którą miał wcześniej złożoną w kieszeni. Wehr rozłożył ją i podszedł bliżej chłopaka. Podał mu mapę, którą PRL niechętnie przyjął, po czym lekko się nachylił. Jak tamten się zbliżył, to chłopak był w stanie poczuć mocny zapach wody kolońskiej. Spojrzał w oczy stojącego nad nim blondyna. Poczuł, jak w środku delikatnie zamarł, a jego oddech się spłycił. – Wskaż proszę, gdzie będziemy mogli się go spodziewać

Chłopak przeniósł speszony wzrok na mapę, przyglądając się jej uważnie. Były na niej zaznaczone punkty, w których rozpoznawał miejsca ich obozowisk. Studiował przez moment dokładnie mapę, aż wreszcie palcem nakreślił koło, zawierające w sobie zawężony obszar poszukiwań. Nadal był duży, jednak zdecydowanie mniejszy, niż wcześniej. Mężczyzna odebrał mapę, aby potem opierając ją o ścianę zaznaczyć długopisem wskazany obszar.

PRL wtedy znowu spuścił wzrok.
Luftwaffe przekonany o tym, że wszystkie formalności zostały dokonane, zrobił krok w kierunku drzwi. Wehr złożył mapę i włożył ją do kieszeni, dalej samemu idąc do wyjścia. Zatrzymał się jednak w pół kroku, odwracając jeszcze raz w stronę chłopaka.

– Zapomniałbym – sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej drewnianą figurkę. Tą samą, którą dzień wcześniej zostawił Rzesza w dłoni PRL-u. Podszedł do niego i mu ją wręczył. – Lwy to całkiem waleczne stworzenia, potrafią być przy tym też niesamowicie delikatne – uniósł bardzo subtelnie kąciki ust. – Zbieraj siły, jutro wyruszamy, do zobaczenia

Zaraz potem dwójka wyszła z pokoju, zostawiając L-ka samego. Obrócił w dłoni figurkę. Była wykonana z niesamowitą precyzją, dokładnie zaznaczając wszelkie szczegóły. W jego zielonych oczach zebrało się więcej łez. Zakrył je ręką, płacząc wręcz bezgłośnie.

– Przepraszam... – wyszeptał w pustą przestrzeń.


Rzesza i ZSRR wędrowali cały dzień w wyznaczonym przez nich kierunku. Niższy z mężczyzn milczał przez cały ten czas, ledwo zwracając na cokolwiek uwagę. Miał na głowie zaciągnięty kaptur, którego cień zakrywał jego bezemocjonalną twarz.

ZSRR nie miał nic przeciwko. Pozwolił swojemu towarzyszowi na jego żałobę i nie próbował na siłę go przekonać do rozmowy.

Przy chwili odpoczynku Rzesza siadał po prostu pod jakimś drzewem, tępo patrząc się przed siebie. Nie jadł i prawie nic nie pił, zatopiony we własnym świecie. Potem wstawał i kontynuował wędrówkę z drugim mężczyzną.

Powoli zaczął nastawać wieczór. Dwójka nie kwapiła się, by przerwać wędrówkę, kontynuując ją jeszcze przez następne dwie godziny. Słońce już znikało za horyzontem, a niebo traciło na jasności.

ZSRR liczył na chwilę wytchnienia i możliwość snu, w końcu im się należało. Odłożył worek na ziemię, dalej siadając obok niego. Westchnął ciężko, czując przyjemne mrowienie w stopach. Tego potrzebował.

Rzesza w tym czasie oparł się plecami o drzewo. Nie potrafił się cały czas pogodzić ze stratą. Zimna pustka pochłaniała jego serce, uczucie bezsilności i smutku zatapiały w nim swoje szpony. Obwiniał siebie za to, co się stało. Spojrzał na swoje dłonie, które drżały jakby przebywał jakąś chorobę. Wtem usłyszał czyjś głos. Był on bardzo znajomy. Wiedział przecież kto to, to był PRL!

– PRL? – otworzył szeroko oczy i się zerwał, rozglądając dookoła. Na usta mu wkroczył mimowolnie uśmiech. Komunista na to spojrzał na mężczyznę, czując smutne przybicie. W lesie od dłuższego czasu panowała cisza.

– Nie ma go, Rzesza – odpowiedział cicho. Entuzjazm Niemca zaczął opadać, a wraz z tym w oczach nagromadziły mu się łzy. Smutny to był widok upadku tak silnego człowieka.

Oparł się o drzewo i zapatrzył w dal. Znów usłyszał czyjś głos, ale początkowo go zignorował. To mogła być kolejna halucynacja. Czy tak się czuli Weimar i NRD?

Potem jednak zauważył na horyzoncie światełko. Zmarszczył brwi. Głosy były wyraźniejsze. ZSRR zdążył się zerwać na nogi.

– ZSRR, to oni! – rzucił i się odwrócił w stronę drugiego mężczyzny. Tamten jak od strzału ruszył w las, a zaraz za nim pobiegł Rzesza.

Przeskakiwał kolejne wystające korzenie, odskakiwał od zwisających gałęzi i parł uparcie do przodu, nie tracąc z oczu komunisty. Przebiegli przez małą polanę, wbiegając znów w gęsty las. Liście smagały ich po twarzach, jednak niewiele miało to znaczenia. Do uszu Rzeszy dotarł szum wody.
Później usłyszał warkot silnika.

ZSRR spojrzał przez ramię.

– Mają motocykle! – rzucił, przyspieszając znacznie. Rzesza spróbował za nim nadążyć, jednak im bardziej się zapuszczali w las, tym bardziej musiał uważać na obalone pnie i wysoko rosnące krzewy, które wzrostem dorównywały jemu samemu. Stracił niebawem mężczyznę z oczu. Miał szczerą nadzieję, że gęstwina leśna równie skutecznie spowolni pojazdy, których warkot cały czas był słyszalny.

Wtem dostrzegł, jak las się zaczął rozrzedzać. Nie był to najlepszy znak w tej sytuacji, bo wtedy był widoczny jak na dłoni.
Usłyszał wystrzał z broni, na co automatycznie się uchylił. Adrenalina podskoczyła mu gwałtownie, jego serce przyspieszyło, a wraz z nim oddech.

Wreszcie las się skończył. Biegł jeszcze przed siebie, dopóki nie musiał gwałtownie zahamować.

Stał na krawędzi klifu, a pod nim znajdowała się przepaść na której dnie płynęła rzeka. Otworzył szeroko oczy. Szanse, że to się uda były niewielkie. Na dole mogły znajdować się ostre kamienie, które w momencie by go zabiły. Odwrócił się. Dostrzegł ruch między drzewami.

Spojrzał na księżyc. Uśmiechnął się lekko.

– Najwyżej do ciebie dołączę – powiedział cicho w czarną przestrzeń. Potem wziął krótki rozbieg. Odbił się od krawędzi i przybrał bezpieczną pozycję do lądowania w wodzie. W powietrzu tuż nad nim świsnęły kule, ale nie trafiły swojego celu.

Mężczyzna kilka sekund później zniknął w mroku wody z głośnym pluśnięciem.

II RP ze zdenerwowanym grymasem stanął nad krawędzią i spojrzał w dół.

– Mamy szukać zejścia? – jeden z jego ludzi stanął obok, wyczekująco patrząc na swojego przełożonego. Ten natomiast zgrzytnął zębami.

– Nie. Przekażcie Niemcom wszystkie dane. Niech oni tam zejdą i się wykażą. Wątpię, aby zdechł, a nawet jeśli, to niech oni się bawią w łowienie zwłok – burknął, odwracając się na pięcie i wsiadając na motocykl. Odjechał w kierunku z którego przyjechali.

Tej całej akcji przyglądał się z boku ZSRR. Ukryty w krzakach śledził każdy ruch zebranych służb, do momentu, gdy nie odjechali. Wtedy się wycofał, by poszukać zejścia na dno koryta rzeki. Postanowił poszukać Rzeszę sam.

Mężczyzna nabrał głębokiego wdechu, wynurzając się nad taflę wody, zaraz jednak znowu skończył pod jej powierzchnią. Nurt rzeki był zbyt wielki, by był w stanie się mu przeciwstawiać.

Znów się wynurzył i zakaszlał. Złapał wystającego korzenia drzewa, jednak wyślizgnął mu się z rąk. Płynął dalej, aż rzeka nie wypchała go na mniejszy wodospad. Przez niego wpadł ponownie pod wodę. Gdy chciał wypłynąć, by nabrać powietrza poczuł, jak coś mu to uniemożliwia. Sznurówki buta zaczepiły się o wystające z dna korzenie.

Próbował dosięgnąć ręką do buta, jednak nurt był tak silny, że było to bardzo trudne zadanie. Spróbował drugą nogą roztrzaskać korzenie, ale były zbyt giętkie, by temu ulec. Zaczął się powoli dusić z braku powietrza, w akcie desperacji szarpnął nogą, co ostatecznie poskutkowało. Wypłynął z ledwością na powierzchnię już plując wodą. Opadał z sił, a nie był w stanie dotrzeć na brzeg. Łapało go zmęczenie.

Wtedy rzeka zwolniła i się spłyciła. Woda wyrzuciła na brzeg bezwładne ciało Rzeszy. Spojrzał przed siebie. Zdawało mu się, że zobaczył jakąś znajomą mu postać, jednak nie był w stanie stwierdzić, kto to był. Niebawem zamknął oczy, tracąc z wyczerpania przytomność.


~•~•~•~•~
Kontynuujemy dzień 3214867 wyprawy ze starym w góry

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro