Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rzesza otworzył leniwie powieki. Uśmiechnął się z zadowolonym pomrukiem. Był w końcu w ciepłym domu, przykryty miękką, pachnącą kołdrą. Dla jego zmęczonych wieczną wędrówką czy spaniem na twardej i zimnej nawierzchni kości było to jak wybawienie.
Zmarszczył jednak zaraz brwi.
Przecież on od kilkunastu lat błąkał się po lesie. Nie miał domu.

Podniósł się do pozycji siedzącej. Nie miał na sobie swojego płaszcza, ani koszuli. Właściwie to był w samych spodniach. Ktoś się nim zajął, aby się nie wyziębił po jego pływackich wyczynach.
Wstał z łóżka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Było zaprojektowane w elegancki sposób, wykonane głównie z drewna, jak na górskie chaty przystało. Na ziemi, pod jego stopami, leżała barania skóra, dopełniając cały efekt. Na ścianach wisiały jakieś obrazy, jednak nie skupiał się na nich szczególnie.

Przy drzwiach wyjściowych na wieszaku wisiały jego ubrania. Co ciekawe, były czyste i pozszywane. Podszedł do nich. Palcem prześledził szwy, delikatnie napinając materiał. Była to bardzo dobrze i precyzyjnie wykonana robota, wręcz ciężko było stwierdzić, że w danym miejscu ktokolwiek coś zszywał. Mężczyzna zmarszczył brwi. Przypomniała mu się postać, którą zobaczył zanim stracił przytomność. Może to była zjawa? Halucynacja wywołana przez jego zmęczony i zadręczony smutkiem i żałobą umysł?

Nawet jeśli, to jedno szczególne pytanie krążyło w jego głowie - kto go znalazł i przyprowadził tutaj?
Sięgnął do paska ze spodni. Westchnął ciężko. Został rozbrojony.

Założył koszulę i płaszcz. Butów jednak nie widział w pobliżu, jedynie na ziemi leżały kapcie.
Ostrożnie nacisnął na klamkę i bezszelestnie otworzył drzwi. Pokój, w którym się znajdywał był kilka metrów od drzwi wyjściowych. Pod nimi stało jego zaginione obuwie.

Stawiając ciche kroki dotarł do butów i zabierał się za ich ubieranie. Nie zdążył jednak ich dobrze wziąć do ręki, gdy usłyszał centralnie za sobą czyjś ruch.

– Już wychodzisz? – dźwięczny, kobiecy głos przeszył przestrzeń domu i dotarł do uszu mężczyzny. Zamarł, niemalże od razu rozpoznając właścicielkę głosu. Ten słodki, pewny siebie głos nie mógł należeć do żadnej innej. Otworzył szeroko oczy, powoli się prostując. – Tak myślałam

Odwrócił się, zatrzymując wzrok na tych pięknych, zielonych oczach. Jego serce rozpłynęło się w chwili zetknięcia się ich spojrzeń. Odczuł w środku delikatne ciepło. To była ona. Szybkim krokiem ruszył w jej stronę, cudem chowając pod powiekami nagromadzające się łzy tęsknoty. Rozłożył już ręce, by ją objąć, gdy został zatrzymany niecały metr od niej, przez wycelowany w jego gardziel kij od miotły. Przybrał zdezorientowany wyraz twarzy, nie wiedząc o co jej chodzi.

Pola patrzyła na niego twardym wzrokiem, surowym wręcz. Rzesza jednak był w stanie odnaleźć w nim tą samą tęsknotę, jaką on odczuwał. Zmarszczył lekko brwi, nie ruszając się o centymetr. Potem smutno się uśmiechnął.

– Dlaczego to robisz, skoro działasz wbrew sobie? – spytał spokojne, widząc, jak kobiecie zadrżał oddech na jego głos. Zsunęła delikatnie kij z jego szyi, jednak nie całkowicie. Mimo iż jej serce wyrywało się z piersi, zachowywała swój niewzruszony wyraz.

– Robię to, bo sobie nie ufam. Boję się, że moje głupie serce zapomni o honorze – Rzesza słysząc to odsunął się o kilka centymetrów i spuścił dłonie. Wiedział, jak ważny jest dla niej honor i choć widział też, że ona sama umiera z tęsknoty i braku bliskości, to z szacunku do niej zrobił ten krok w tył. Wtedy kobieta odsunęła miotłę.

– Ja... nie wiem właściwie co powiedzieć... – zaśmiał się niezręcznie. – Cieszę się, że mimo pogłosek i wbrew nim... jesteś. Tęskniłem – kobieta cicho westchnęła. Wreszcie delikatnie uniosła kąciki ust, ku zadowoleniu mężczyzny.

– Ja też tęskniłam, Rzesza... ale nie zmienia to faktu, że jestem na ciebie cholernie zła! – nagła zmiana jej humoru wybiła z rytmu Rzeszę. Zaraz oberwał w głowę z kija, który nadleciał niespodziewanie z nikąd. Złapał się za obolałe miejsce z syknięciem.

– Ał...!

– Co ty sobie wyobrażałeś?! Jesteś skończonym kretynem, jak mogłeś w ogóle coś takiego zrobić?! – zaczęła na niego krzyczeć, czerwieniejąc ze złości. Wkrótce nawet błysnęły w jej oczach łzy. – Co zrobiłeś z moim krajem? Z moimi ludźmi?!

– Masz pełne prawo mnie za to nienawidzieć, nie ma nic na usprawiedliwienie moich czynów – mruknął cicho.

– Właśnie w tym jest problem! Nie potrafię! Jesteś jak zaraza która jak raz zainfekuje umysł, to już go nigdy nie opuści! – krzyczała dalej, by za chwilę się odwrócić i nerwowo krążyć po kuchni. – Nigdy nie powinieneś się pojawić w moim życiu, ot co. Tyle lat okłamywania wszystkich dookoła z twojego powodu... jak ja mogłam, pff! – zatrzymała się w końcu przy kuchennym blacie. Rzesza nabrał powietrza i podszedł do niej bliżej, zatrzymując się tuż za jej plecami.

– Miałaś wybór, Polcia. Wcale nie musiałaś nic z tych rzeczy robić, dawałem ci wolną rękę. Na końcu jednak... kręciło cię to niebezpieczeństwo... – ostrożnie złapał jej dorastające do ramion białe, puchate włosy i odgarnął je na jeden bok. Kobieta nie protestowała. – ...i robienie rzeczy zakazanych. Zawieranie paktów z diabłem wcielonym przeważnie nie kończy się dobrze

– Coś w tym jest. Diabły to istoty stworzone do szerzenia chaosu i zniszczenia – odwróciła się, by móc na niego spojrzeć. Jego spokojny wzrok wystarczał, żeby wzbudzić w niej stado motyli. – A jednak ty potrafiłeś też przynieść coś dobrego. Wzbudzić tak miłe uczucia u zwykłej śmiertelniczki

Mężczyzna nie potrafił się powstrzymać. Podszedł nieco bliżej kobiety. Jedną z rąk oparł na kuchennym blacie, drugą natomiast sięgnął do jej twarzy. Kciukiem przejechał czule po policzku, delikatnie zahaczając o dolną wargę. Spojrzał jej w oczy z iskierką w swoich. Kobieta przez krótką chwilę chciała mu pozwolić, jednak w ostatniej chwili położyła mu palec na ustach. Rzesza przybrał zawiedziony wyraz.

– Nie mogę. To byłaby jak zdrada na moich ludziach. Poza tym jestem po ślubie. Złożyłam przysięgę, Rzesza. "Dopóki śmierć nas nie rozłączy" – "To problemem nie jest" pomyślał, zabierając od niej rękę.

– Mogę chociaż...? – spytał, rozkładając ramiona. Pola westchnęła, od razu niemalże się w niego wtulając. Ciepło bijące od mężczyzny i jego zapach były na tyle kojące, że na jej piegowatą twarz wkroczył mimowolnie uśmiech.

Rzesza sam czerpał z bliskości kobiety, która wprowadzała w jego rozognionemu sercu spokój. Potrzebował tego.

– Zawsze, gdy się robi głośno, to chodzi o ciebie – wymamrotała, odsuwając się od mężczyzny. On wyszczerzył się zawadiacko.

– Taka już moja natura

– W radiu mówią o ogromnym poruszeniu w lesie. Mój mąż się na ciebie bardzo uparł. Zgaduję, że przez niego dałeś nura w rzekę? Nie było to najrozsądniejsze, szczególnie o tej porze roku, gdy nurt jest wyjątkowo wzmożony

– Lepsza była kąpiel niż naboje w ciele czy zniewolenie. Jeśli miał to być mój koniec, to wolałem zginąć na wolności, niż zgnić w więzieniu – odparł, puszczając ją. – Co ty tutaj właściwie robisz? dlaczego nie jesteś... z nim?

– Nie mogłam patrzeć i słuchać jak dwie osoby które kocham okazują względem siebie taką nienawiść. Poza tym... wiesz, że moja miłość do niego nigdy nie była taka, jaką by oczekiwał. Było to dla nas zbyt trudne, więc zwyczajnie się odsunęłam, nie chcąc mu sprawiać więcej cierpienia

– Zostawiłaś z nim swoje dzieci – jego serce zadrżało na wspomnienie PRL-u.

– Wiedziałam, że sobie beze mnie poradzą. Teraz ty lepiej mów jak ty wpadłeś? Tak ostrożnie stawiający kroki kot nie wpada bez powodu po uszy – uniosła brwi w rozbawieniu. Bardzo ją bawiła każda sytuacja, gdy ten "nieomylny i wiecznie kontrolujący sytuację" człowiek tracił grunt pod nogami z powodu jakiegoś własnego błędu.

– W dużym skrócie poznałem twojego syna i po zbiegu niefortunnych zdarzeń znalazłem się tutaj – kobieta się lekko zaskoczyła. Spuściła na moment wzrok w zamyśleniu, za chwilę znowu podnosząc go na niego.

– L-ka, prawda?

– Skąd ta pewność, że o nim mówię? – Rzesza wyraźnie opadł na humorze, na co Pola zwróciła uwagę.

– Tylko on byłby w stanie bardziej spokojnie przyjąć spotkanie z tobą. Polska jest zbyt wielkim panikarzem, poza tym wdał się w ojca. Uwielbiał z nim spędzać czas i wiele zachowań na niego przeszło. Uprzedzenia do kogoś tylko ze względu na jego pochodzenie czy kulturę bez bliższego poznania jest jednym z nich. Był też zdecydowanie... głośniejszy i bardziej ruchliwy. Lulek zawsze się trzymał ze mną. Nie lubił mnie odstępować na krok. Był cichy i bardzo wrażliwy, też na drugiego człowieka

– Bardzo ciebie przypominał – delikatnie się uśmiechnął.

– Napewno wyrósł na wspaniałego człowieka. Ludzie z tak dobrym sercem trafiają często w odpowiednie miejsca – również się uśmiechnęła, ale zdecydowanie szerzej. Rzesza na te słowa się zmieszał. Kobieta zmarszczyła brwi. – Co to miało znaczyć?

– Co miało co znaczyć?

– Twoja reakcja. Czy powiedziałam coś niezgodnego z prawdą? – uniosła podejrzliwie brew. Mężczyzna zacisnął wargi w cienką kreskę. Jak miał jej to powiedzieć?

– Rzeczpospolita był fatalnym ojcem. I nie mówię tego na podstawie mojej prywatnej urazy. Gdy spotkałem PRL to on... był na krawędzi życia właściwie – wyraz twarzy Poli zastygł w pustym wyrazie. Rzesza znał tą reakcję. Spodziewał się, jaki wulkan może niebawem wybuchnąć. Lepiej jednak było, że tym razem swoje nerwy będzie ciskać pod adresem swojego męża.

– To znaczy? – to pytanie było zbyt spokojne. "Cisza przed burzą".

– Miał całkowicie zniszczoną psychikę. Był porzucony i pozostawiony sam sobie. Popadł też w nałogi – Pola wypuściła ciężko powietrze, spuszczając wzrok. Położyła dłoń na czole w dobitnym wyrazie zawodu. Nie był to jednak zawód kierowany w stronę jej starszego syna, oj nie.

– Co się dalej stało...? Po tym, jak go spotkałeś? – jej głos wyraźnie drżał. Rzesza bał się tego pytania. Wiedział, że będzie musiał przekazać jej informację o tym, jak go stracił. Jego oczy delikatnie zapiekły, jednak żadna łza nie ujrzała światła dziennego. Zapadła cisza, którą mężczyzna przerwał w momencie, gdy kobieta spojrzała na niego bardzo zmartwionym wzrokiem.

– Spytałem go, czy nie chciałby do mnie dołączyć. Zgodził się dlatego, bo chciał, abym go uczył. Wziąłem go pod swoje skrzydła, robił nawet postępy. Miał charakterek, ale... nie dało się go nie lubić. Był mi bardzo bliski – jej serce z każdym słowem bardziej zamierało. Pobladła całkowicie.

– Rzesza... czemu mówisz w czasie przeszłym...? – odwrócił wzrok, niezdolny do patrzenia na jej cierpienie.

– Zaczęli nas szukać. Ruszyła za nami pogoń. Postrzelili go. Nie byłem w stanie nic zrobić. Przepraszam – powiedział to niemalże szeptem, drżącym głosem.

– O-oh... – jej oczy zaszły łzami. One z kolei zaczęły jej spływać po policzkach. Rzesza w przypływie impulsu ponownie ją objął. Choć żal ściskał mu gardło, skrzywił się jedynie, nie pozwalając sobie na uwolnienie tych emocji w tym momencie. Kobieta natomiast łkała cicho w jego ramię. Zacisnęła palce na materiale jego płaszcza. Ból, jaki w tej chwili odczuwała, był rozdzierający. Jej serce roztrzaskało się na malutkie kawałeczki.
Nie ma większej tragedii niż utrata dziecka przez jego własną matkę.

Stali tak przez bardzo długi moment. Pola nie potrafiła się pozbierać, wybuchając cały czas na nowo kolejnym płaczem. Rzesza nie ruszał się nawet o centymetr. Sam cierpiał, wewnętrznie, w absolutnej ciszy.

Wreszcie zaczęła się powoli uspokajać. Jej oddech bardziej się unormował. Delikatnie rozluźniła palce.

– Dzię... dziękuję, że przy nim byłeś... chociaż... chociaż przez ten krótki moment... cieszę się, że przynajmniej był przy kimś najbliższym w ostatnich momentach... że byłeś to ty – wydukała podnosząc swoje czerwone od płaczu oczy. Uśmiechnęła się blado, wskazując lekko głową na niego. Rzesza lekko zmarszczył brwi. Ona natomiast kiwnęła delikatnie głową. Wtedy mężczyzna zrozumiał pewną rzecz, z której nie zdawał sobie dotąd sprawy. Otworzył szerzej oczy, zamierając całkowicie.

– Ale...

– To była wspaniała noc – mruknęła smutno. Zapadła między nimi cisza, podczas której mężczyzna próbował pozbierać się z szoku. Odwrócił wzrok, analizując wszystko dokładnie. Nie potrafił znaleźć nic, co by temu zaprzeczało. Chłód pochłonął jego serce, a strata wydawała się boleśniejsza i bardziej osobista niż przedtem. Nagle poczuł na swoim policzku dłoń. Ponownie na nią spojrzał. – Przestań się ukrywać z emocjami. Pozwól im wypłynąć. Robisz sobie w ten sposób krzywdę

Jak na komendę jego oczy zaszły łzami. Mrugnął raz, a wtedy one spłynęły po jego twarzy. Nie wydał przy tym jednak żadnego dźwięku.
Pola nie musiała słyszeć, by widzieć, jak to na niego oddziaływało.

Rzesza ujął w dłonie rękę kobiety i podniósł do swoich ust. Złożył na niej delikatny pocałunek.

– Był wspaniałym człowiekiem. Miał to po tobie – powiedział na sam koniec.

Znów zapadła między nimi cisza. Żadne z nich nie potrafiło znaleźć stosownych słów w tej chwili. Dwa serca rozdarte w pół.

– Co planujesz robić dalej?

– Pójdę wzdłuż rzeki, aż nie dojdę z powrotem na górę. Potem przekroczę góry i tam poszukam miejsca dla siebie

– Uważaj na siebie. Rzeczpospolita nie przepuści żadnej okazji, by ciebie złapać

– Wiesz doskonale, że on jest ostatnią osobą, której pozwolę siebie dorwać. Nie chcę mu dawać tej satysfakcji – mruknął twardo. – Ty tutaj zostaniesz, prawda?

– Zaczęłam właśnie rozważać, czy nie powinnam komuś złożyć wizyty – odparła chłodnym głosem. Rzesza dostrzegł tą drapieżną iskrę, jaka przemknęła przez jej oczy. Nie planowała towarzyskiego spotkania.

– Przyłóż mu w twarz ode mnie

– Pomyślę nad tym – spojrzała mu głęboko w oczy.

– Może cię kiedyś jeszcze odwiedzę – spróbował się delikatnie uśmiechnąć.

– Drzwi będą dla ciebie otwarte, Rzesza. Szerokiej drogi

~•~•~•~•~
Yo
wcale mną nie trzepie gdy czytelnicy piszą do mnie trafne domysły odnośnie książki i pytają się czy to tak, a ja nie mogę spoilerować. Nie wcal-

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro