Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ZSRR już dawno poddał się z poszukiwaniami Rzeszy. Zrobił to właściwie w momencie, gdy tamten zniknął mu całkowicie za zakrętem rzeki. Nie miało to sensu, jeśli mężczyźnie coś się stało, komunista dotarłby na miejsce o wiele za późno, by móc mu udzielić jakiejkolwiek pomocy.

Zawrócił więc i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami między nim, a Rzeszą, ruszył w kierunku gór, gdzie miał na niego czekać dwa dni.
Wspiął się na stromy klif, podziwiając stąd piękno natury. Widoki były wprost nieziemskie, szczególnie z takiej wysokości. Zielone korony drzew formowały swoisty dywan na nierównej ziemi, a ponad nimi unosiła się delikatna mgła, zapowiadająca ciepły dzień. Gdzieniegdzie przelatywały stada ptaków, wznoszące się spośród liści i znikające ponownie pomiędzy nimi.

ZSRR dotarł wreszcie na szczyt. Znajdował się teraz w dokładnie tym samym miejscu, z którego skoczył Rzesza. Dalej poszedł w las, w stronę, z której przybiegli. Nagłe spotkanie z pogonią odpędziło ich od wcześniejszego celu podróży, musiał więc wrócić do ich punktu wyjścia i dalej pójść we właściwą stronę.

Usłyszał wtedy szelest liści, świadczący o tym, że ktoś niedaleko niego szedł. Schował się za najbliższym krzewem i obserwował, próbując namierzyć osobę odpowiedzialną za te odgłosy.
Znalazł go. Był to jeden z ludzi II RP, ubrany w szarawe ubrania i uzbrojony po zęby. Podążał w konkretną stronę. Postanowił za nim pójść.

W ten sposób już za chwilę zakradł się pod obozowisko leśne. Rozstawione wszędzie były namioty, wokół których kręcili się ludzie. Były też zaparkowane tam quady i motocykle, znalazła się też jedna terenówka. "Nieźle się chłopcy urządzili" pomyślał, przechodząc zaraz do następnego krzewu, by widzieć lepiej to, co się dzieje w obozowisku. "Muszą przeszukiwać cały las. Niesamowite, że natknęliśmy się na nich tylko dwa razy".

Wtedy doszło do małego poruszenia. Usłyszał ryk silnika kolejnej terenówki, która nadjechała od strony miasta. Z największego namiotu wyszedł wtedy II RP i zatrzymał się przed obozowiskiem. Samochód się zatrzymał przed nim, kierowca wyłączył silnik. Z pojazdu po kolei zaczęli wyskakiwać Wehrmacht, Luftwaffe, Kriegsmarine i jakiś młody chłopak, którego ZSRR nie kojarzył. Miał jednak na twarzy swastykę, więc jasnym było, że był to któryś z Niemców.
Za chwilę niespodziewanie z samochodu wysiadła jeszcze jedna osoba. Komunista zamarł.

Postać ta była bardzo słaba i wielkim cudem wysiadła o własnych siłach. Podpierała się jeszcze o bok terenówki, nie potrafiąc się całkowicie wyprostować. Biała czupryna chłopaka jasno zasugerowała imię tej osoby.
"Rzesza, ty skończony kretynie!" pomyślał z niemałą złością. Nie mógł jednak się denerwować na nazistę. W końcu skąd miał wiedzieć, że oni zrobią wszystko, by postawić chłopaka na nogi i wykorzystają do poszukiwań mężczyzny?

Przymrużył powieki, obserwując jakąś wymianę zdań między Wehrmachtem a Rzeczpospolitą. PRL wtedy ciężko oddychając stał zgięty w pół i ignorował cały czas swojego ojca, właściwie ze wzajemnością. Chłopak nie próbował nawet na niego spojrzeć.

ZSRR widział już dość. Odsunął się powoli do tyłu i uciekł w odpowiednią stronę, będąc o wiele bardziej ostrożnym niż przedtem.


PRL nie chciał tam być. Samo wyjście ze szpitala kosztowało go sporo wysiłku, a teraz jeszcze musiał stać w środku lasu i słuchać jakiegoś monologu jego ojczyma odnośnie tego jak Rzesza nie zdenerwował go swoją ucieczką. Nudny był. Mógł chociaż trochę zmienić śpiewkę i urozmaicić swoją gadkę.

Końcówka jednak jego słów bardziej przykuła jego uwagę. Aż podniósł na niego wzrok, marszcząc lekko brwi.

– ...Widzieliśmy go pod wieczór. Zaczęliśmy go gonić, ale skurczybyk był szybki. Myślałem, że go zagonimy w kozi róg, ale skoczył z klifu prosto do rzeki. Nie wiem, czy jeszcze żyje, ale pójdziecie go i poszukacie. Jeśli jest martwy, macie przywlec jego zwłoki – to mówiąc spojrzał w oczy L-ka. Uśmiechnął się wrednie. – Jeśli jednak jest żywy, macie go znaleźć. Jak będzie zbyt oporny, możecie użyć więcej przemocy

Po tych słowach odwrócił się i poszedł do swojego namiotu. Marine wyciągnął z pojazdu ich bagaż. Wehrmacht rozłożył mapę na masce terenówki i zaczął ją uważnie oglądać wraz z Jugendem.

Waffe wtedy stanął obok PRL-u.

– On chyba mówił o przemocy na tobie, a nie na nim. W końcu jak mamy mu coś zrobić, jak nawet nie będziemy go mieli w swoim zasięgu?

– Tobie już nawet nie zależy na nim, tylko na mnie. Jakim cudem ty w ogóle dostałeś posadę w wojsku, jak Niemcy ściśle współpracuje z Polską? Są właściwie bardzo bliskimi partnerami biznesowymi, nie widzisz tu konfliktu interesów? – podniósł brew, patrząc w oczy blondyna. Ten się cicho zaśmiał, opierając się na barku chłopaka. Tamten z trudem znosił jego ciężar na sobie.

– W wojsku nie mam z wami do czynienia. Ja tylko szkolę młode pokolenie do latania – odsunął się w końcu od niego i w mało delikatny sposób klepnął go w plecy. Tamten prawie wrzasnął z bólu, jaki rozszedł się od jego świeżej rany. – Zabawny jesteś, PRL, naprawdę!

Wehrmacht podniósł wzrok znad mapy i popatrzył na tą dwójkę. Ujrzał tylko rozradowany uśmiech Waffe i bardzo markotny grymas u PRL-u. Westchnął ciężko.

– Waffe zostaw chłopaka w spokoju. Już i tak ledwo stoi. Będziesz go nosić, jak nie da rady

– Pff... – przewrócił oczami, odsuwając się od PRL-u. – Ja tylko z nim sobie towarzysko rozmawiam – Wehr pokręcił głową. Niemożliwe jak zrobił się upierdliwy w jego towarzystwie. Wehro nie poznawał w nim swojego przyjaciela.

– Zbierajcie się chłopcy. Idziemy w stronę tego klifu. Znalazłem najbliższe zejście do doliny. PRL dasz radę iść? – spytał, patrząc na bladego jak kartka chłopaka. Cały dzień się zastanawiał, czy był to dobry pomysł go zabierać. Obawiał się, że zasłabnie im w połowie drogi i będą mieli problem.

– Po co pytasz, jak i tak będę musiał iść? Staruch mnie tu nie będzie trzymać – burknął niemrawo. Wehr zacisnął usta. Nie miał wyjścia.

– Skoro tak... to ruszaj się


Rzesza przekroczył właśnie na drugą stronę rzeki. Dalej szedł wzdłuż niej. Musiał rozstać się z Polą, chociaż jego serce krwawiło na myśl o kolejnej rozłące. Mimo wszystko był wewnętrznie trochę radośniejszy ze świadomością, że ona żyje.

Odzyskał swoją broń, kobieta mu ją oddała zanim jeszcze zdążył wyjść. Uzbrojony czuł się zdecydowanie pewniej.
Plusk rzeki i akompaniament leśnych ptaków towarzyszył mu podczas całej wędrówki. Ten mały koncert Matki Natury uśmierzał jego psychiczne wykończenie. A jednak... koniec jego przygód przy takiej puencie był niezbyt przyjemną nagrodą. W końcu nie miał z kim tego szczególnie celebrować.

Usiadł w którejś chwili nad rzeką, w cieniu drzewa i wpatrywał się w zamyśleniu w dal. Jego wygasłe już oczy nie ukazywały zbyt wiele żywotności. Stracił za dużo, by móc takową okazywać. Stracił wręcz cząstkę siebie żyjącą w chłopcu, którego on zawiódł. Przynajmniej tak on myślał.

Zaczął cicho nucić starą, niemiecką pieśń, która wielu żołnierzy podnosiła na duchu w trudnych warunkach okopów. W oryginalnym brzmieniu wraz z instrumentami i kobiecymi głosami była naprawdę radosną piosenką. Śpiewana jednak przez przerażonych i zrozpaczonych mężczyzn podczas wybuchów i puszczanych serii z karabinów maszynowych przypominała bardziej żałobną pieśń. Rzeszę cofała do jego beztroskich młodzieńczych lat. Czując przypływ nostalgii zakończył utwór, zamknął oczy i cicho odetchnął. Spokój wypełnił jego ciało, mobilizując je do dalszej drogi. Wstał z ziemi.

Po niecałej godzinie wędrówki zorientował się, że właściwie mógłby wcześniej skręcić w las, by spokojniejszym podejściem wrócić na pagórek, z którego dalej mógłby ruszyć w stronę łańcucha górskiego. Już było coraz bliżej...

Zapuszczał się dalej i dalej w las. Spokojnym, równym krokiem pokonywał kolejne metry, przy tym uważnie nasłuchując otoczenia.
Wtem usłyszał dziwny, stłumiony jęk. Przystanął i się rozejrzał, marszcząc brwi. Był to nietypowy odgłos.
Potem ktoś wyszedł z zarośli i stanął centralnie za mężczyzną.

Rzesza odwrócił się, wzrokiem napotykając młodego chłopaka. Było to bardzo podejrzane, wręcz niespotykane. Zrobił krok w tył, jednak wtedy usłyszał kolejny ruch za sobą, połączony z przeładowaniem pistoletu.

– Bądź grzeczny, Rzesza – odezwał się Kriegsmarine, celując do niego z broni. Rzesza odwrócił się do niego, wyjmując w tej samej chwili swój pistolet.

– Daruj sobie. Mamy przewagę liczebną. Rzuć broń, zanim podejmiemy się bardziej radykalnych środków – tym razem z zarośli wyszedł Wehrmacht, również trzymając w dłoni pistolet. Rzesza parsknął w niedowierzaniu.

– Cała zgraja. I wszyscy poszliście do tej żmii. Nie wiem, czy był to najrozsądniejszy ruch z waszej strony. On nienawidzi Niemców. Możecie się spodziewać jakiegoś fałszerstwa z jego strony – mruknął, rozglądając się dookoła. Zrobił krok w stronę, gdzie nikt nie stał.

– Wątpię. Mieliśmy małą umowę między sobą. To nic personalnego, każdy chce ułożyć sobie życie jak może – Rzesza zrobił kolejny krok do tyłu.

– Doskonale rozumiem, Wehr. Cóż, zdarza się i tak, że wrogowie obracają przyjaciół przeciw sobie

– Tak, wiem, że to też miał między innymi na celu. Stój w miejscu, dla swojego dobra – ostatnie słowa rzucił ze zrezygnowaniem, conajmniej jak rodzic dziecku, które i tak uparcie robi dalej swoje. I w tym przypadku Rzesza tylko się uśmiechnął, stawiając szybciej kroki w tył. Wehrmacht westchnął ciężko. Odwrócił głowę w stronę krzewów za nim. – Waffe, dawaj go tu

Wtedy jak na komendę wywołany mężczyzna wypchnął przed siebie PRL, możliwe, że z celową siłą, by tamten upadł. Tak też się stało, a chłopak z cichym jękiem się przewrócił. Wstał jednak pospiesznie, a jego wzrok padł na Rzeszę. Oczy mężczyzny były bardzo szeroko otwarte w niedowierzaniu. Zastygł w bezruchu, otwierając delikatnie usta. Białowłosy skrzywił się i odwrócił wzrok. Objął się przy tym ramionami i stał tak w zawstydzeniu czy zażenowaniu własną osobą. Nie mógł na niego dłużej patrzeć.

Podczas gdy tamci lekko zostali zdezorientowani osobą Kostka, umysł Rzeszy wskoczył na najwyższe obroty. A więc nie wszystko było stracone. PRL żył! Mogli jeszcze coś zrobić!
Mężczyzna zrobił szybki skok w bok i objął od tyłu sprawnym ruchem Hitlerjugenda. Przystawił mu wtedy lufę do głowy.

– Odsuńcie się lepiej, bo go zabiję! – warknął, patrząc groźnie po trzech mężczyznach. Wehrmacht poruszył się niespokojnie, w końcu ofiarą miał paść jego syn. Marine nie wiedział jak zareagować, a jedynie Waffe wykazał się refleksem. Kopnął PRL w zgięcia kolan, zmuszając go, by znowu na nie upadł. Wtedy przyłożył mu swój pistolet do głowy.

– Zrób to, a skurwysyn też zginie – odparł mu lotnik beznamiętnie. Rzesza zacisnął usta w cienką linię. PRL przy tym wyglądał na delikatnie zestresowanego. Patrzył tylko w oczy Rzeszy, szukając w nich oparcia.

– Wychodzi na to, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. Żadne z nas nie będzie chciało odpuścić – mruknął, poprawiając chwyt na wyrywającym się Jugendzie. – Stój prosto, a nie posmakujesz ołowiu

Kolejny szczęk metalu dotarł do uszu Rzeszy. Kolejna lufa została wycelowana, druga w głowę PRL-u. Wszyscy przenieśli swój wzrok na Rzeczpospolitą, który pojawił się z nikąd.

– Nie jest to sytuacja bez wyjścia, Nazisto. Jeśli będzie to trwało za długo, dobiję dzieciaka, a potem będę zbierać ciebie. No dalej, zabij Jugenda. Wiesz, że mi na nim nie zależy – jego spokojny, pełen mocy i wyższości głos był niepokojąco przekonujący. Rzesza zatrząsł się niespokojnie, nie ruszając się z miejsca. Podskoczył w przerażeniu, gdy usłyszał wystrzał. II RP przeładował broń, którą przed chwilą wystrzelił w ziemię tuż obok PRL-u. Ponownie wycelował w chłopaka. – Nie każ mi dłużej czekać. Oddaj grzecznie broń i mordą do ziemi. Już!

– Rzesza nie musisz tego robić, to była moja wina, nie przejmuj się mną naprawdę. Uciekaj – Kostek zaczął mamrotać w jego stronę. Mężczyzna jednak powoli puścił Jugenda, co sprawiło, że młodszy się podburzył. – Rzesza naprawdę, zapomnij o mnie!

– Szybciej, szwabie. Nie mam całego dnia – Rzesza zgromił wzrokiem II RP, ale nic nie powiedział. Jugend szybko podszedł do Wehrmachtu i schował się za nim. – Dalej!

Na podniesiony głos Niemiec podniósł ręce do góry i schylił się, by przejść na kolana. PRL ze łzami w oczach kręcił rozpaczliwie głową na boki, cicho majacząc jakieś słowa.

– Pistolet na bok – mężczyzna posłusznie odrzucił broń. Wtedy Rzeczpospolita do niego podszedł i popchnął go tak, żeby upadł na brzuch. Docisnął go kolanem, dalej zakładając mu na ręce kajdanki. Rzesza podczas całego procesu się nie odezwał żadnym słowem. Najważniejsze dla niego osoby były całe. Tyle mu wystarczyło.

II RP podniósł go potem z ziemi i zaczął prowadzić w odpowiednią stronę. Drugi mężczyzna jednak przystanął, widząc w jakiej rozsypce jest PRL.

– Ruszaj się – syknął wąsacz. Rzesza obrócił głowę i spojrzał mu w oczy.

– Pozwól mi z nim zamienić słowo – nie przerwał między nimi kontaktu wzrokowego. Twarda prośba zawisła w powietrzu. Polak spojrzał beznamiętnie na PRL, a potem znów na Rzeszę.

– Chwilę – burknął, puszczając go, jednak nadal trzymał w pogotowiu lufę pistoletu. Drugi mężczyzna wtedy podszedł do młodszego od siebie chłopaka, który nadal znajdował się na ziemi. Uklęknął tuż przed nim i szukał wzrokiem jego spojrzenia. Zielone oczy choć próbowały uciec, wreszcie na niego natrafiły. PRL był na skraju całkowitej rozpaczy.

Rzesza uśmiechnął się szeroko, ciesząc się zwyczajnie, że chłopak tu był, cały i zdrowy. Kostek wtedy niepewnie go objął, co tamten jedynie mógł odwzajemnić zbliżeniem się do niego, odkąd ręce miał skute za plecami.

– Przepraszam. Ja naprawdę przepraszam, ja nie chciałem w tym brać udziału, ale oni chcieli ciebie zabić... ja nie mogłem Rzesza... – zaczął cicho mamrotać mu do ucha. Mężczyzna mruknął.

– Spokojnie, PRL. Ciii... nic się nie stało. Zrobiłeś dobrą robotę. Spójrz na siebie, patrz, gdzie udało ci się dojść. Jesteś bardzo silnym człowiekiem, zaskakujesz mnie na każdym kroku. Byłem przekonany, że ciebie już nie ma... a jednak żyjesz. Jestem z ciebie dumny – odparł, zachowując cichy ton głosu. W ten sposób stojący dookoła nich mężczyźni nie do końca słyszeli o czym rozmawiali.

– Nie mam gdzie pójść Rzesza... boję się... nie mam domu, pieniędzy... co ja zrobię bez ciebie?

– Dasz sobie świetnie radę beze mnie. Już jesteś na dobrej drodze. O dom się nie martw. W dole rzeki jest chatka, przyjmą cię z otwartymi ramionami – mężczyzna odsunął się od niego. Chłopak miał przeszklone oczy i bardzo niemrawy wyraz. Rzesza przyglądał mu się przez moment, zapamiętując jak najdokładniej każdy element jego piegowatej twarzy. "To twój syn" przemknęło mu przez głowę, wywołując u niego lekki uśmiech. – Przepraszam, że nie miałem więcej czasu, by ciebie wszystkiego nauczyć. Nie dotrzymałem mojej obietnicy...

– Dałeś mi więcej, niż sobie kiedykolwiek wyobrażałem – PRL chciał coś więcej powiedzieć, chciał mu właściwie wszystko powiedzieć, jednak wtedy II RP odciągnął Rzeszę od niego. Chłopak cicho zaprotestował, ale nie miał nic do gadania.

– Idziemy. Dostaniesz wreszcie to, na co zasługujesz – Rzesza posłał PRL-owi ostatnie spojrzenie. Było tak spokojne i przepełnione czułością, że Kostkowi ścisnęło się serce.

Zniknęli między krzakami. Za nimi ruszyli po kolei Niemcy. Został na końcu Wehrmacht. Spojrzał z lekkim współczuciem na PRL.

– Dziękuję za pomoc. Jesteś wolny – zastanawiał się przez moment, czy nie zaproponować mu wspólnego powrotu, ale się rozmyślił. Co go w końcu on obchodził? Mężczyzna dołączył do reszty, zostawiając L-ka samego.


Rzesza został zaprowadzony do sporego leśnego obozowiska. Wszystkie służby wyszły ze swoich namiotów, by ujrzeć człowieka, przez którego spędzili ostatnie dni na bardzo intensywnej akcji poszukiwawczej. Rzucali mu spojrzenia pełne odrazy, niekiedy też strachu. On jednak nie dawał im poczucia wygranej. Oj nie, szedł z wysoko uniesioną głową, niczym zwycięzca, swoim chłodnym wzrokiem niekiedy promieniując zebranych. Ci zaś się odwracali, czy spuszczali swój wzrok, nie mogąc znieść spojrzenia mężczyzny wywołującego dreszcze na plecach.

Rzesza został zaprowadzony do jednej z terenówek. Z tyłu razem z nim usiadł II RP, cały czas celując w niego z pistoletu. Obok jeszcze usiadł jeden ze służbistów, żeby stanowić swego rodzaju ochronę dla Rzeczypospolitej.
Kierowca niebawem zasiadł na swoim miejscu, dzięki czemu ruszyli w drogę.

Rzesza z niemałym smutkiem żegnał las, z którym zdążył się zżyć. Był dla niego jak dom, mimo jego rozległości znał go jak własną kieszeń. Będzie mu bardzo brakować tych przestrzeni, śpiewu ptaków i zwyczajnie wolności.

– Średnio gadatliwy jakiś. Myślałem, że będzie bardziej skłonny do gatki, jak mówili. Manipulanci kochają przecież gadać. Te, naziol, osa cię ugryzła? – strażnik się zaśmiał, szturchając swoim pistoletem kolano Rzeszy. Ten natomiast spojrzał na niego pustym wzrokiem, nie spuszczając go przez kilka minut. W ten sposób tamten się zmieszał i zamilkł, czując się bardzo nieswojo. II RP w tym czasie sam spojrzał na Rzeszę. Nabrał powietrze.

– Jest zbyt dumny, by przyznać o swojej porażce. Poza tym kto wie, co siedzi w jego głowie? Może właśnie zdążył cię kilkukrotnie zabić, za każdym razem w inny sposób – na te słowa towarzysz Polaka spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, a potem spojrzał na Rzeszę. Tamten się uśmiechnął w całkiem niepokojący sposób, co przyspieszyło bicie serca strażnika. – A może po prostu nie gada z kretynami

Po kilku godzinach jazdy wyjechali wreszcie z lasu. Asfaltową drogą przejechali przez przedmieścia, dalej przejechali przez centrum miasta i potem wyjechali na autostradę. Później dotarli do kolejnego miasta, gdzie wreszcie znaleźli się pod policyjną placówką.

Zastęp policji wyciągnął Rzeszę z pojazdu i zaprowadzili go do budynku. Przeszedł tam przez kontrolę, został prawie całkowicie znegliżowany i dokładnie sprawdzony. Potem otrzymał swoje nowe ubrania.
Zaprowadzili go dalej do fryzjera. Tamten wyciągnął maszynkę i zaczął nią jeździć po głowie mężczyzny. Całe kosmyki kręconych włosów opadały na ziemię. Rzesza w milczeniu gapił się w jeden punkt, znosząc w ciszy to upokorzenie.

Potem zaprowadzili mężczyznę do jego wydzielonej celi. Ściągnięto mu kajdanki i pozostawiono samemu sobie. Rzesza usiadł na pryczy. Mógł tylko czekać na dalszy rozwój sytuacji.


Chłopak siedział przygnębiony i zagubiony. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, nie wiedział, gdzie się podziać. Z jego winy Rzesza został złapany i wywieziony do więzienia, a on mógł jedynie płakać z bezsilności. Kostek nienawidził bezsilności. Ona najbardziej go wyniszczała. Uczucie to znał aż nazbyt dobrze.

Westchnął cicho. Podniósł się powoli z ziemi, podpierając o pień drzewa. Potem ruszył w kierunku rzeki. Tak, jak go poinstruował Rzesza. Co mógł w końcu innego zrobić? Sam nie dałby rady dotrzeć nawet do miasta.

Wędrował bardzo powoli, robiąc częste przerwy na odpoczynek. Cały czas był osłabiony z powodu wcześniejszej utraty krwi, jednak siedziała w nim determinacja, by chociaż dotrzeć do chatki. Był to jego cel.
Po drodze przecierał co chwilę oczy, w których gromadziły się łzy. Nie potrafił sobie wybaczyć.
Jak mógł go zdradzić?

Miał cały czas przed sobą obraz Rzeszy. Jego spokojny uśmiech i to ostatnie spojrzenie, jakie mu posłał. Przystanął, nabierając drżący wdech. "Gdybyś w porę się siebie pozbył, to nie musiałbyś przez to przechodzić. Tak samo jak on. Bezwartościowy śmieć..."

– Lulek? – niespodziewany głos wyrwał go z jego komnaty myśli. Podniósł wzrok, napotykając na swojej drodze kobietę. Wydawała mu się znajoma, jednak... kim ona była?

– Przepraszam, ale... czy my się znamy? – spytał zdezorientowany. Kobieta jednak była pewna tego, kogo widzi.

– Mój słodki Boże, Lulek, ty jednak żyjesz! Co ten cholerny Rzesza mi nagadywał, ile ja się nerwów najadłam, tyle stresu i strachu człowiekowi napędzić, on niepoważny jest! – zmarkotniała na krótką chwilę, by znowu się uśmiechnąć w stronę stojącego przed nią Kostka. – Jak się czujesz? Jesteś strasznie blady. Boli cię coś? Kiedy coś jadłeś?

PRL z każdym słowem był coraz bardziej zmieszany. Marszczył brwi w niezrozumiałym wyrazie, próbując dojść do tego, kto przed nim stoi. Jedna myśl niebawem rozbłysła w jego zmęczonym umyśle, roztapiając jego kamienną twarz.

– Mama...? – spytał cicho, ku ogromnej radości Poli.

– Oczywiście, że ja. A teraz odpowiadaj na moje pytania! Albo lepiej chodź, pójdziemy do mnie, zrobię ci coś do picia i mi opowiesz wszystko. Widziałeś się może z Rzeszą? Wypuściłam go całkiem niedawno, potem wyszłam szukać Rzeczpospolitej, bo bardzo mnie rozzłościł, ale lepiej nawet, że ciebie spotkałam. Chyba tak nie po Bożemu w ludzi agresją ciskać – PRL nie wiedział na co miał odpowiadać. Monolog rozgadanej kobiety się ciągnął i ciągnął, a chłopak nie chciał jej przerywać. Jak zapadła cisza, zmieszał się, widząc wlepione w siebie oczy swojej rodzicielki.

– Um... Rzesza... no, widziałem go... no i... uh... złapali go...

– Oh... – spuściła na chwilę wzrok. Zapadła między nimi cisza, przerywana jedynie ćwierkaniem wróbla.

– Była to moja wina. Jestem po prostu beznadziejny. Ja nie wiem nawet po co...

– Ciiii, nie mów tak nawet PRL. Rzesza musiał się z tym liczyć. Szkoda jedynie, bo gdybym wiedziała, to zatrzymałabym go na chwilę dłużej... – spojrzała mu w oczy i lekko się uśmiechnęła. – Aleś wyrósł, przecież jesteś wyższy ode mnie!

– Dlaczego mnie zostawiłaś? – przerwał jej, widząc, jak jej uśmiech opada. Kobieta westchnęła ciężko.

– Ani ja, ani Rzeczpospolita nie znosiliśmy naszej sytuacji dobrze. Zniknęłam, by ulżyć mu w jego cierpieniu – PRL parsknął w niedowierzaniu.

– Ten potwór nie zasługiwał na twoją litość. Powinien patrzeć na ciebie i uświadamiać sobie z każdym dniem, jak zmarnował tobie życie, może chociaż wtedy poczułby, jak okropnym jest człowiekiem! On mnie nienawidził, mamo. On wolał, żebym zginął w tym lesie. On się mścił na mnie, jakbym ja był powodem dlatego, że go nie kochałaś!

– Być może tak było. Skąd mogłam jednak wiedzieć, że tak postąpi? Dla mnie jako matki było to nie do pomyślenia, L-ku

– Czego się spodziewałaś? Bękart nigdy nie był dobrze traktowany przez nieswojego rodzica – spojrzała na niego z szerzej otwartymi oczami. – Tak, to też mi powiedział. Czy chociaż jedna rzecz w moim życiu może nie być pierdolonym żartem?

– Lusiu proszę nie przeklinaj...

– Czy chociaż wiesz kto jest moim ojcem? – posłał jej wyczekujący wzrok. Kobieta zawahała się, jednak pokiwała twierdząco głową. Nabrał powietrza. – Czy ja też go nam?

Pola patrzyła mu głęboko w oczy. On już się domyślał, potrzebował jedynie potwierdzenia. W oczach już nagromadziły mu się łzy. Jego matka pokiwała twierdząco głową.

– On...? – spytał cicho, w środku rozpadając się całkowicie. Pola ponownie skinęła, zaraz łapiąc go w objęcia. PRL nie zareagował na to bardziej. Świat na ten moment stracił dla niego całkowicie znaczenie. Tylko łzy potokiem wypływały z jego oczu. Czyż serce w nim nie pałało, kiedy z nim przebywał?

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro