Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ogień tańczył nad pożeranymi przezeń kawałkami drewna niczym hiszpańska tancerka, która obcasami swoich bucików raz po raz stukała, tworząc tym samym odgłos strzelania.

Ciemna noc, tak jak jej przyrodnia siostra Kostucha, straszyła swą mroczną i tajemniczą sylwetką, wpatrując się miliardami oczu - gwiazd - w trójkę mężczyzn znajdujących się dookoła ogniska. Bujna wyobraźnia mogłaby dostrzec na niebie złowrogi, szczerzący się uśmiech księżyca, mający zwiastować coś niedobrego.

W ciszy nocy słyszalne były ciche oddechy śpiącej dwójki i jeden o nieco częstszym rytmie.
Rzesza wsłuchiwał się w otoczenie, rozpoznając, czy szelest nieopodal wywołany był wiatrem, małą myszką, czy może zgrają policji.

Podniósł wzrok w niebo, oceniając mniej więcej ile minęło już czasu. Wyczytał z tego tyle, że powinien wstać i zrobić ostatni obchód, zanim obudzi towarzyszy.

Odłożył na bok rzeźbionego w kawałku drewna orła, by po cichu wstać ze swojego miejsca i dołożyć paliwa niszczycielskiej sile, potocznie zwanej ogniem. Potem uzbrajając się w bagnet ruszył w las.

Miał swój własny styl badania otoczenia. Zaczynał od krążenia bardzo blisko obozowiska, stopniowo zwiększając zasięg swojego obchodu. Dzięki temu zmniejszał szansę na to, że mógłby coś pominąć.

Gdy odszedł wystarczająco daleko, zaczął wracać, znowu krążąc dookoła i zacieśniając okrąg. Ku swojej radości nie znalazł niczego niepokojącego. Zwykle była to najbardziej trzymająca w napięciu czynność, która mogłaby przesądzić o wszystkim. Mimo lat spędzonych w lesie i niezliczonych wart, jakie musiał trzymać, odczuwał lekkie napięcie na myśl, że musieliby przeprowadzić szybką ewakuację.

Dotarł wreszcie do dwójki. ZSRR już sam z siebie się obudził, więc siedział i wyczekująco spoglądał na Rzeszę. Ten natomiast podszedł do PRL-u i zaczął go lekko szturchać. Jak tylko go lekko rozbudził, cicho oznajmił, że czas się zbierać.

– Pamiętaj, żebyście zachowali ostrożność. Nawet w środku nocy ktoś może czuwać. Powodzenia – takimi słowami odprawił ich komunista. Polaczek jeszcze ledwo kontaktował z rzeczywistością, więc tylko z zaspanym wyrazem pokiwał głową i przeciągle ziewnął.

– Będziemy uważać. Do zobaczenia – w ten sposób mężczyzna zabrał ze sobą młodszego i zniknęli w zaroślach.

Przez pierwsze pół godziny drogi panowała między nimi cisza. Dopiero potem PRL się rozbudził i trochę ożywił, chociaż jeszcze mocniej niż zwykle podkrążone i przekrwione oczy, a także markotna mina sugerowały jasno, że jest niewyspany i rozdrażniony.

– Wiesz w jaki sposób odbywa się warta? – Rzesza zerknął na chłopaka. Tamten również obdarował go spojrzeniem, jednak teraz zdawał się wyglądać na bardziej markotnego.

– Nigdy tego nie robiłem. Skąd mam wiedzieć? – mężczyzna cicho westchnął, próbując zignorować jego nieprzyjemny ton.

– Przez około trzy godziny będziesz miał pod swoją pieczą całe obozowisko. Będziesz musiał nastawiać uszy na wszystkie nienaturalne dźwięki i rozróżniać rzeczywistość od fantazji wykreowanej przez twój umysł. Oprócz tego musisz pilnować ognia i najlepiej, gdybyś co jakiś czas robił obchód po okolicy – mniejszy zagryzł zęby.

– To jest niewykonalne. Szumi mi w uszach z niewyspania i ledwie widzę na oczy. Dlaczego komuch mi to robi? – mężczyzna nie wiedział co powiedzieć. Przeniósł wzrok przed siebie.

– Nie wiem. Nie było to dobre z jego strony, ale nie miałem za wiele do gadania. Raz jak się z nim pokłóciłem, to odwrócił się na pięcie i sobie poszedł, zostawiając mnie samego na noc, bez jego wsparcia w warcie. Widocznie chce, byś jak najszybciej się nauczył samodzielności w tych warunkach

– Rozumiem... – zauważając pewne zmarnowanie na twarzy chłopaka, a także to, że cały czas szedł przykurczony, szturchnął go łokciem w figlarnej manierze, na co ten spojrzał na niego z urazą w oczach. – Ej...!

– Głowa do góry, daj mu chwilę. Dalej jest zdenerwowany, że przyprowadziłem cię do obozu. Podobnie się zachowywał przez kilka dni jak wylądowaliśmy tam razem, ale nieco zmiękł po czasie. Musisz przejść przez "chrzest bojowy" – PRL lekko uniósł kąciki ust w niepewnym uśmiechu.

– Skoro tak mówisz... – mruknął cicho w odpowiedzi.


Na miejsce dotarli około pół godziny później, co w wyniku finalnym dało mniej więcej godzinę drogi w jedną stronę.

Zatrzymali się na skraju miasta, na pewnym polu, stanowiącym granicę między przedmieściami a lasem. Całkowita ciemność i cisza okalała ich z każdej strony, a jedyne, co w tych mrocznych okolicznościach rzucało się w oczy były wybrakowane uliczne lampy. Co druga nie świeciła, a jeśli któraś nawet miała sprawną żarówkę, to jej pomarańczowe, nikłe światło nie było zbyt pomocne dla potencjalnego spacerowicza. Miasto najwyraźniej nie kwapiło się, by zapewnić w tej podłej części miasta nawet i tego, jednak łatwo dało się zrozumieć powód, w końcu niepotrzebnym było marnowanie pieniędzy z budżetu na tą mało istotną dzielnicę.

Rzesza z małym błyskiem w oku spoglądał na pierwsze mury mieszkań, analizując ich położenie. Dostrzegł pewną ciasną uliczkę, do której nie docierał blask lamp, a więc mogłaby pozwolić im pozostanie niedostrzeżonymi.

– Czy do twojego mieszkania da się dotrzeć od tyłu? Niekoniecznie z głównej ulicy? Lepiej by było dla nas, gdybyśmy nie rzucali się w oczy – zwrócił się szeptem do chłopaka, przenosząc tym samym nań wzrok. PRL pokręcił przecząco głową.

– Tylko od głównej, ale nie martwiłbym się o to. Wątpię, żeby ktokolwiek się nami przejmował. Tam mieszkają głównie pijaki... – "takie jak ja..." – ...jest jeszcze jeden taki emeryt, ale on już ledwo słyszy. No i w mieszkaniu obok jest taka parka, ale znając ich to albo będą spać, albo nie będzie ich w ogóle na miejscu

Mężczyzna mruknął cicho w zrozumieniu.

– Mimo wszystko lepiej zachować ostrożność. Szczególnie przy tych młodych

– Mogę nas poprowadzić jednym skrótem. Chodziłem tamtędy zawsze jak chciałem szybko dotrzeć tutaj – Rzesza zmarszczył w zamyśleniu brwi.

– A nie jest on na widoku?

– Raczej nie... Prowadzi przez jedną ciemną uliczkę i kończy się prawie pod moją kamienicą

Starszy ponownie zerknął w kierunku miasta, mrużąc lekko oczy. Potem naciągnął mocno na głowę kaptur swojej peleryny, by jego cień zakrył mu twarz.

– W takim razie prowadź – chłopak rozchmurzył się nieco. W końcu ktoś wysłuchał jego propozycji, nie negując jej z góry na dół. Dla niego znaczyło to całkiem dużo.

Z nową dawką motywacji wysunął się na prowadzenie, zmieniając tym samym swoją pozycję na przewodnika. Rzesza zauważył ten lekki przebłysk zadowolenia na twarzy młodszego, co uznał za pozytywny znak.

W milczeniu dwójka dotarła na przedmieścia, dalej ruszyli wcześniej wypatrzoną przez mężczyznę uliczką. Mimo egipskich ciemności kątem oka dało się zauważyć jakieś ruchy pewnych kreatur, które chowały się po śmietnikach z głośnym piskiem. Szczury, gdyż o nich tutaj mowa, najwyraźniej rozgościły się tu na dobre, o czym świadczyły ich pokaźne rozmiary. Nie dziwota, że koty nie załatwiły sprawy - te monstra wielkością dorównywały małemu psu.

W uliczce unosił się duszący zapach moczu, wymiocin, śmieci i rozkładu, na które ciężko nie było się skrzywić. Oboje jednak wyglądali na niezrażonych. Młodszy - mieszkał w tym miejscu wystarczająco długo, by nie sprawiało to na nim wrażenia. Starszy - zdążył w życiu doświadczyć gorszych okoliczności niż te.

Nagle Rzesza prawie się przewrócił, gdy jeden z gryzoni wpadł mu pod nogi. Z pełną odrazą odwrócił się i gdy jeszcze miał okazję, kopnął z całej siły szczura, odrzucając go kilka metrów dalej. Tamten z przerażonymi odgłosami bólu i strachu kulejąc na jedną łapkę zaczął uciekać w przeciwnym kierunku. Kostek wzdrygnął się na ten widok, nie spodziewając się takiej reakcji. Rzesza natomiast bez większego namaszczenia po prostu ruszył dalej, w głowie przeklinając na tą zarazę.

Wreszcie dotarli do ujścia uliczki. PRL wychylił się i rozejrzał dookoła, a gdy upewnił się, że jest pusto, wyszedł i ruszył w lewo. Starszy ponowił jego czynności, ruszając znowu za nim. Chłopak wtedy już otworzył szeroko brązowawe drzwi, z których płatami odpadała farba, wpuszczając Rzeszę do środka. Wewnątrz utrzymywał się charakterystyczny dla starych bloków mieszkalnych zapach, wymieszany z dymem papierosowym.

Właściwie dopiero teraz do nieprzytomnego umysłu L-ka dotarła myśl o tym, w jak tragicznym stanie aktualnie wygląda jego mieszkanie. Lekka panika wymalowała się na jego twarzy, gdy zerknął na starszego. Spróbował na migi go poprosić, by został w tym miejscu, jednak Rzesza kręcił przecząco głową. Miał pójść tam z nim i zobaczyć, co mają i co ze sobą najlepiej zabrać. Po paru nieudanych próbach przekonania mężczyzny odpuścił sobie, by wreszcie z całkowitym uczuciem zażenowania samym sobą zaprowadzić go pod drzwi jego mieszkania.

Schylił się, wyjmując spod nieczyszczonej od wieków wycieraczki klucz, który dalej przekręcił w drzwiach, by móc je otworzyć szeroko. Ujawnił tym samym przed mężczyzną to, co tworzył przez lata zamieszkiwania w tym miejscu. A widok był powalający.

Walające się wszędzie butelki po alkoholu, naczynia stojące w kuchni naprzeciwko wejścia, które już dawno zarosły pleśnią, śmieci, papiery, kurz i nowe ekosystemy powstałe na przestrzeni miesięcy... jednym słowem - horror. Nawet światło uliczne nie było w stanie przebić się przez grubą warstwę brudu na szybach, co nadawało temu wszystkiemu mroczniejszego klimatu.

Chłopak nabrał cicho powietrza, czując, jak się pogrążył. Poczuł się w tym momencie jak największy i najgorszy odpadek społeczny, spodziewając się, że już całkowicie stracił w oczach jedynej osoby, która przejęła się jego losem. Jednak wtedy ku jego zaskoczeniu Rzesza położył na jego ramieniu dłoń. Zdezorientowany chłopak podniósł wzrok na niego, by zetknąć się z jego spokojnym spojrzeniem niebieskich oczu. Nie widział w nich ani krzty odrazy do niego. Nie widział w nich nic oceniającego, żadnej złości, ani pogardy. Tylko czysty, kojący spokój.

Czy to możliwe, że mu się przewidziało? A może mężczyzna stosował znowu swoje psychologiczne sztuczki, chowając swoją prawdziwą reakcję?

Rzesza zauważył jego rozterki, które malowały się wręcz na jego twarzy. Dlatego więc uniósł delikatnie kąciki ust, w lekkim uśmiechu. Skinął głową, chcąc zapewnić młodszemu, że jest wszystko dobrze.

PRL odwrócił głowę w kierunku mieszkania. Ukrył tym samym przed swoim towarzyszem jego szklące się oczy. Wszedł do środka i czym prędzej skierował się do swojego pokoju.

Kiedy mężczyzna pozostał sam, zaczął się rozglądać dookoła. Nie było to najprzyjemniejsze miejsce. Człowiek właściwie obawiał się, czy powinien cokolwiek dotykać, aby nie zetknąć się palcami z wątpliwego pochodzenia substancją.

PRL bez zbędnego tracenia czasu przemierzył pokój, by dotrzeć do szafy. Otworzył ją otworem, przeglądając wszystko, co się tam znajdywało. Był tam pełen przekrój najróżniejszych zjawisk - od jakiś pogniecionych koszul, przez wrzucone byle jak prześcieradła, na wciśniętych starych kocach kończąc. Gdy mniej więcej wiedział już, co wziąć, zrobił krok do tyłu, by móc otworzyć szufladę i ją również przejrzeć. Wtedy usłyszał cichy brzęk, który szczególnie przykuł jego uwagę. Odwrócił się, dostrzegając na ziemi butelkę. Drażniące uczucie głodu alkoholowego, z którym miał wcześniej do czynienia, uderzyło go z podwójną siłą. Na jego nieszczęście na dnie szkła znajdowała się resztka trunku, która wzburzonymi przez szturchnięcie falami nęciła jeszcze bardziej umysł chłopaka. Utrapiony Polaczek nawet nie starał się opierać wyuczonymi przez nałóg instynktami. Bez zastanowienia wyciągnął rękę, by chwycić za szyjkę. Wtedy możliwym było, że opatrzność Boska czuwała nad nim, gdyż w momencie dotknięcia butelki ta się przewróciła. Większość zawartości rozlała się na podłogę w akompaniamencie cichego przekleństwa ze strony PRL-u. Mimo to złapał za szkło, wypijając ostatnie kropelki trunku. Ta akcja jedynie podsyciła ogień, ale nie był w stanie go już ugasić. Zagryzł wargę, kolejny już raz rozgryzając bliznę, jaka powstała od jego zębów i kosztując metaliczny posmak krwi odwrócił się w kierunku szafy.

Rzesza w tym czasie rozglądał się po mieszkaniu. W tej swojej inspekcji dostrzegł jedną rzecz, która całkiem go zainteresowała. Na drewnianej półce, zawieszonej na ścianie mniej więcej na wysokości pasa, stała brudna, odbarwiona miejscami ramka. Zapewne wieki temu miała kolor zbliżony do białego, jednak teraz bardziej ukazywała szaro-brunatne odcienie. W środku znajdowało się zdjęcie z dwójką osób.

Podszedł bliżej i z dystansu, nie chcąc nic dotknąć aby nie pozostawić śladów, przyjrzał się scenie odgrywającej się kiedyś w przeszłości, zanim błysk aparatu zatrzymał ją i uwiecznił na arkuszu polietylenowym.

Przez potłuczone szkło ramki nieco trudniej było spostrzec więcej szczegółów, jednak mężczyzna rozróżnił na zdjęciu dwóch młodszych chłopaków. Jednym z nich bez wątpienia był PRL, natomiast tożsamość drugiego można było zgadywać, chociaż kolory jego flagi sugerowały na kogoś z rodziny czeskiej.

Z analitycznego zamyślenia wyrwał go ruch za nim. Odwrócił się, by wzrokiem napotkać chłopaka. W rękach trzymał kilka grubych koców i jakieś ubrania.

Białowłosy podszedł do kanapy, gdzie je odłożył, wracając zaraz do mężczyzny. Spojrzał krótko na zdjęcie, aby jak poparzony znów wrócić na niego. Oczami wiercił go natarczywie, nie chcąc, by tam patrzył.

– Masz jakieś garnki? Sztućce? Noże? – starszy spytał go prawie bezgłośnie, niemalże posłusznie nie poruszając tematu zdjęcia. Młodszy pokiwał głową.

– Coś się powinno znaleźć, chociaż nie liczyłbym na cud...

Ostatecznie z kuchni zabrali tylko jeden nóż, który w swoim aktualnym stanie mógł raczej służyć jako zabawka dla dziecka, jako iż ciężko było rozróżnić, która krawędź w istocie niegdyś była ostra.

PRL, gdy Rzesza jeszcze się rozglądał po pomieszczeniu, sam zaczął szukać czegoś co albo mogło ugasić jego pragnienie, albo mogło "przewietrzyć" jego płuca. Nic jednak nie potrafił znaleźć. Jakiekolwiek opakowanie nie trafiło do jego rąk było puste.

Ze zrezygnowaniem już miał wrócić do mężczyzny, gdy znowu natknął się na to jedno oprawione w ramkę zdjęcie. Ze smutkiem i nostalgią złapał za drewienko i odwrócił, dalej wyjmując kawałek papieru z ramki. Przyjrzał się lepiej dwóm uśmiechniętym osobom.

To była jedna z tych chwil, kiedy był najszczęśliwszy w całym swoim życiu. Jednakże niedługo potem relacja między nim i jego najlepszym przyjacielem Czechosłowacją zaczęła się psuć, co zresztą było zainicjowane z pewną premedytacją przez Kostka. I tutaj, mój drogi czytelniku, wcale nie chodziło o to, że coś było nie tak. Właściwie było całkiem na odwrót... Relacja między dwójką była z każdym dniem coraz lepsza i ku swojemu przerażeniu L-ek dostrzegł, że zaczął się przywiązywać do niego nieco zbyt mocno...

Zaczął się więc dystansować, umyślnie ucinając kontakt ze swoim przyjacielem, dogłębniej pogarszając swoją sytuację. Od tamtego momentu nie ujrzał go już nigdy więcej na oczy.

– Możemy się zwijać – głos mężczyzny wyrwał go ze wspomnień. Chłopak ścierając spływające po jego policzkach łzy schował zdjęcie do kieszeni i skinął głową.

– W takim razie chodźmy


Droga powrotna mijała im w całkowitej ciszy. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem, oboje pogrążeni byli we własnych myślach. Jedynie co jakiś czas zmieniali się w noszeniu rzeczy, jakie zabrali z mieszkania chłopaka.

W obozie przywitał ich cichym mruknięciem ZSRR. Przejrzał to, co udało im się "upolować", aby dalej zwyczajnie w świecie się położyć spać.

PRL odłożył zdobycze pod mostem, gdzie skupywali większość rzeczy. Potem wrócił i stanął przed Rzeszą.

Mężczyzna spojrzał mu w oczy z lekko zmarszczonymi brwiami.

– Jesteś pewny, że dasz sobie radę? – chłopak milczał. Spuścił wzrok i się skrzywił, dając jasno do zrozumienia, że nie jest pewny. – Mogę cię zastąpić. Już i tak byłeś na nogach przez czas całej jednej warty

– Za to ty już jesteś na nogach całe dwie warty. Muszę dać radę, Rzesza – zielone oczy znów spojrzały na mężczyznę.

– Jeśli zacznie cię łapać zmęczenie, masz mnie obudzić, dobrze? – PRL pokiwał głową na tak. Rzesza cicho zamruczał z lekkim zadowoleniem. – W takim razie powodzenia

Zanim Rzesza zdążył odejść od niego, chłopak jeszcze raz się do niego odezwał.

– Rzesza? – mężczyzna się do niego odwrócił.

– Tak?

– Dlaczego... jesteś... taki? – spytał bardziej cichym głosem, jakby w obawie, że ktoś ich usłyszy.

– Taki... czyli jaki? – mimo zadanego pytania, Rzesza domyślał się, co drugi mógł mieć na myśli. PRL znów zamruczał.

– ...miły? Nie powinieneś mnie... nienawidzieć? Traktować jak ZSRR? Od samego początku jesteś w stosunku do mnie... inny, niż myślałem, że powinieneś być – Rzesza się chwilę zastanawiał nad odpowiedzią. Wreszcie się lekko uśmiechnął.

– Przypominasz mi kogoś bliskiego, to chyba dlatego – PRL zmarszczył w niezrozumieniu brwi. – Poza tym... chyba czas, żeby ktoś zaczął cię traktować jak równego sobie. Zaintrygowałeś mnie

– Rozumiem... dziękuję – chłopak nie wiedział za bardzo jak ma zareagować na tą informację. Właściwie to nawet miło mu się zrobiło słysząc, że ktoś postanowił go traktować nieco lepiej niż wszyscy do tej pory.

Mężczyzna w odpowiedzi z uśmiechem skinął głową, aż w końcu udał się na spoczynek. W ten sposób PRL pozostał sam z ciemnością.

Usiadł na swoim legowisku i wpatrywał się w ogień. Jego ciepło i hipnotyzujące ruchy płomieni sprawiły, że zaczął odczuwać senność. Przywołując się do porządku wstał i chlusnął sobie wodą z rzeki w twarz, dalej udając się na patrol po lesie.

Obejmował się rękami i skurczył swoją sylwetkę. Z szeroko otwartymi oczami rozglądał się dookoła, czując z każdym podmuchem wiatru jak przechodzą po jego plecach dreszcze. Prawie krzyknął, gdy coś poruszyło się w zaroślach nieopodal.

Wcześniej, gdy szedł razem z Rzeszą, czuł się całkiem bezpiecznie - mężczyzna był bowiem bardzo wysoki, barczysty i dobrze umięśniony. W takim towarzystwie ciężko się obawiać niebezpieczeństwa.

Teraz jednak było zupełnie inaczej. Dodatkowo zmęczony umysł jeszcze bardziej nakręcał przerażonego chłopaka różnymi wyobrażeniami. Cień krzaka wydawał się być człowiekiem, najmniejsze szelesty odgłosami kroków jakiegoś drapieżnika, a same drzewa i ich gałęzie wyglądały jak istne potwory żywcem wyciągnięte z jakiegoś horroru.

Apogeum napięcia osiągnął w momencie, gdy niespodziewanie zahuczała mu nad głową sowa. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie - chłopak odskoczył, potykając się o gałąź i wpadł w zarośla. Z ów zarośli wyskoczyło jakieś mniejsze stworzonko, które uciekając szeleściło głośno liśćmi. Jakiś fragment krzaka opadł na ramię Polaczka, dając mu wrażenie, że ktoś go złapał.

Wyskoczył z krzaków z cichym okrzykiem i z szalenie bijącym sercem, strzepując z siebie liście i pajęczyny, biegiem puścił się z powrotem do dwóch śpiących mężczyzn.

Przez dobre dziesięć minut uspokajał oddech. W tym momencie postanowił już nie odchodzić dalej, niż padało światło ognia.

I trafił ponownie do tego samego punktu, co na samym początku - ciepło płomieni i ich uspokajające strzelanie prędko sprawiły, że chłopak zmienił pozycję z siedzącej na leżącą. Wyjął z kieszeni bluzy zdjęcie i ze smutkiem mu się przyglądał.

– ...i co ja ze sobą zrobiłem przyjacielu...? – szepnął cicho do siebie, zagryzając zęby. Odwrócił się na drugi bok, nie powstrzymując łez. Schował zdjęcie i skulił się na swoim posłaniu, cicho łkając.

Po kilku minutach, choć starał się oprzeć tej nadprzyrodzonej sile, która ciągnęła go w otchłań snu, zaczął jej się poddawać, nie mając najmniejszych szans w tym starciu. Już niedługo później cicho chrapał.

Jednak na jego szczęście, pewna osoba cały czas była czujna. Mężczyzna oglądał go spod przymrużonych powiek, a gdy uznał, że tamten zasnął, powoli się podniósł ze swojego posłania.

Rzesza przykrył go jednym z przyniesionych przez nich grubych kocy, by dalej udać się na patrol okolicy.

Komunista w tym czasie zobaczył wystarczająco wiele. Odwrócił się na drugi bok i z satysfakcją usnął.





Słońce zaczęło zaznaczać swoją obecność na nieboskłonie już w okolicach godziny czwartej. Wraz z tą godziną i mijającymi następnymi kwadransami na ulicach miasta zaczęło budzić się życie.

Na pewnej klatce schodowej, w kamienicy znajdującej się w mniej popularnej części miasta, bynajmniej nie znanej z dobrego imienia, trwało poruszenie, którego początek można było ustalić na godzinę szóstą. Pewien przeciętnej wielkości chłopak dobijał się z początku do jednego z mieszkań na piętrze. Jego zdenerwowane krzyki sugerowały na to, że nie przejmował się faktem, iż mieszkają w owym bloku inni mieszkańcy.

– Ty cholerny pijaku, otwieraj te zasrane drzwi! Cholera jasna, pewnie znowu się zachlał i leży we własnym gównie... Kurwa, otwieraj, zanim całkowicie stracę cierpliwość! Nie udawaj, że ciebie tam nie ma! Za chwilę zadzwonię na policję! – jakby w akcie groźby kopnął w drzwi, przypadkowo odsuwając brudną wycieraczkę. Cichy brzęk metalu zwrócił uwagę chłopaka, którego nerwy na ten odgłos lekko opadły. Schylił się i podniósł wycieraczkę, znajdując pod nią klucz. Zaśmiał się krótko pod nosem, przekręcając klucz w zamku. – Zaraz kurwa zobaczysz...

Mimo swoich zapewnień awanturnik prędko przekonał się ze zdziwieniem, że w mieszkaniu nikogo nie ma. Przywitała go jedynie cisza panująca w zagraconych i brudnych pomieszczeniach.

Z wyrazem obrzydzenia wymalowanym na twarzy obejrzał wszystkie pokoje, jednak nie natrafił na żywą duszę. Wtedy w jego oczy rzuciła się pusta ramka. Podszedł do niej, mrużąc powieki. Świeżo starty kurz dookoła sugerował, że ktoś musiał wyjąć zdjęcie dość niedawno.

Chłopak postanowił wtedy zrobić ponowną inspekcję, jednak tym razem przywiązując większą wagę do szczegółów. I tak w sypialni trafił na rozlaną wódkę, więcej wytartych w kurzu śladów i prawie niezauważalne ślady ziemi na podłodze.

– Gdzieś ty polazł...? – spytał samego siebie, wychodząc z mieszkania. Zamknął je na nowo na klucz, po czym wzrokiem przeleciał po drzwiach dookoła. Postanowił zapukać wpierw do tych po prawej stronie od mieszkania PRL-u.

Otworzyła mu je pewna młoda kobieta. Widać początkowo była bardzo niezadowolona, że mężczyzna, który robił tyle hałasu od samego rana, postanowił zawracać akurat jej głowę. Szybko jednak jej nastawienie się zmieniło, gdy przekonała się, kim tak naprawdę była ta osoba.

Lekko otworzyła buzię, wpatrując się w samego Polskę. Nie był zbyt podobny do własnego brata - jedynie zielone oczy ujawniały iskrę podobieństwa, chociaż nawet i one przez swój żywy wygląd zdawały się być inne. Włosy miał białe, proste i nie były tak puszyste i długie jak te od PRL-u. Kształt twarzy oboje mieli owalny, jednak młodszy miał nieco bardziej widoczne kości policzkowe. Również sporą różnicą miedzy nimi był fakt braku piegów na twarzy Polski, które Kostek w przeciwieństwie do niego posiadał. PRL też miał inną fakturę skóry, bledsze kolory flagi na twarzy i niezdrowo podkrążone oczy, czego nie było widać u jego brata.

Kobieta po chwili zrozumiała, że on jest kimś bliskim dla jej obrzydliwego sąsiada, mimo iż ciężko było jej w to uwierzyć. Szczególnie, że mężczyzna przed nią uśmiechnął się przyjacielsko. Tak, zdecydowanie był sympatyczniejszy od tamtego człowieka.

– Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam, również przepraszam za te poranne krzyki. Próbuję znaleźć mojego brata, czy przypadkiem nie zwróciła Pani uwagi na to, kiedy wyszedł ze swojego mieszkania? – uprzejmy ton jeszcze bardziej zaskarbił sympatię niedawno zamąż wydanej kobiety. Odwzajemniła delikatny uśmiech, z lekkim zakłopotaniem kryjąc swoją wcześniejszą reakcję.

– Dzień dobry, nic się nie stało. W tej okolicy to normalne... cóż, o ile dobrze pamiętam chyba dawno temu wyszedł z trzaskiem drzwi... – wtedy z głębi mieszkania wyszedł mąż kobiety, sprawdzić, co się dzieje. Był ubrany całkiem przyzwoicie, prawdopodobnie zbierał się do wyjścia do pracy.

– Przedwczoraj, wieczorem – dopowiedział i skinął głową na powitanie. – Dzisiaj w środku nocy obudziłem się, żeby napić się wody i usłyszałem jakieś odgłosy za ścianą, wie Pan, tutaj wszystko dokładnie słychać. Dziwne, bo było to w okolicach drugiej. Potem chyba znowu wyszedł, ale był bardzo cicho

– Bardzo nietypowe dla niego, zawsze rozbija się jak słoń w składzie porcelany, wiecznie pod wpływem – kobieta najwyraźniej nie przepuściła okazji, by móc naskarżyć na problematycznego sąsiada.

– Rozumiem. Bardzo dziękuję, będę go w takim razie szukać. Życzę miłego dnia – po pożegnaniu Polska podszedł do drzwi naprzeciwko mieszkania młodej pary i zapukał również tam. Miał nadzieję na więcej informacji.

Otworzył mu jakiś stękający starszy mężczyzna, od którego śmierdziało na kilometr. Od niego niczego się nie dowiedział, a jedyne co, to usłyszał kilka przekleństw w swoim kierunku, za którymi prawie oberwał drzwiami.

Prychnął cicho, wyciągając z kieszeni telefon. Zastanawiającym zapewne jest to, dlaczego aż tak bardzo mu zależało na znalezieniu swojego brata? Cóż, odpowiedź była całkiem prosta, chociaż poniekąd smutna - Polska po wielu latach opłacania mieszkania i wysyłania kasy PRL-owi w końcu się zmęczył. Gdzieś w głębi duszy liczył na to, że jego brat wreszcie się doprowadzi do porządku i kiedyś będzie mógł sam na siebie pracować, jednak to się nie stało. W związku z tym młodszy z braci podjął decyzję o sprzedaży mieszkania, a PRL... cóż, trafiłby w najlepszym przypadku do przytułku dla bezdomnych.

Na miejscu jednak nie zastał starszego brata, więc uznał, że tamten zmarnował swoją szansę na zebranie ważniejszych dla niego rzeczy, jeśli jakiekolwiek miał.

Wybrał numer do pewnej osoby, a następnie podniósł telefon do ucha. Po kilku sygnałach osoba po drugiej stronie odebrała.

Witaj Polska, jak u ciebie?

Cześć. U mnie całkiem w porządku, mam nadzieję, że u ciebie również?

U mnie po staremu, wiesz jak jest...

Tyle dobrego. Słuchaj, mam do ciebie sprawę...

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro