Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło raptem kilka dni. Mężczyzna dojechał na dobrze mu znany parking i zaparkował swoim starym, dobrym mercedesem na jednym z wielu wolnych miejsc. Wrzucił na luz, zaciągnął ręczny i wyłączył silnik, wysiadając za moment z pojazdu.

Przeciągnął się z cichym jękiem. Była to całkiem długa podróż, zdążył się nią zmęczyć. Zamknął samochód i zaczął iść przed siebie, aż do wejścia budynku policji. Miał się wstawić w dokładnie tym samym miejscu, co wcześniej, mniej więcej o godzinie jedenastej. Spojrzał na zegarek. Był szybciej o pół godziny. Cóż, miał swoje powody, by być szybciej. Jednym z nich była zwyczajna kultura, żeby się nie spóźnić. Uwzględnił więc w swojej podróży istotny element w postaci sytuacji losowych, które go szczęśliwie ominęły. Innym z powodów było to, żeby mógł powitać swoich starych kompanów i być pierwszym, który wyjaśni im, co się w ogóle dzieje.

Zatrzymał się pod drzwiami. Wyjął z kieszeni swojej marynarki papierosa i zapalił go, zaciągając się porządnie dymem. Czas czekać.

Upływały kolejne minuty. Do i z budynku zdążyło wejść i wyjść wielu policjantów, duża część z nich zaczepiała Wehrmacht, czy mogą mu w czymś pomóc, czy też pytali, w nieco mniej uprzejmej formie, co on tam właściwie robi. Wszystkim odpowiadał podobnie: "Czekam na spotkanie".

Wreszcie w tej całej nudzie oczekiwania ujrzał na horyzoncie znaną mu twarz. Chudy, całkiem wysoki blondyn szedł od strony ulicy, najpewniej przychodząc z przystanku autobusowego. Miał na sobie koszulę, ku radości Wehra, chociaż radość ta prędko opadała, gdy zdał sobie sprawę jak bardzo niechlujnie owa koszula była ułożona. Do tego miał na sobie jakieś byle jakie jeansy. "Mógł chociaż trochę ładniej się ubrać..." pomyślał ze zrezygnowaniem. Mimo wszystko postarał się wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu.

– Witaj, Jugend. Minęło trochę czasu. Wsadź tą koszulę do spodni, jak to wygląda... – podszedł do chłopaka i zaraz zaczął mu prostować wygniecione ubranie. – Żeś się w ogóle nie zmienił

– Cześć, Wehr. Ty za to zestarzałeś się jak suszona śliwka – uśmiechnął się do niego wrednie. Mężczyzna przewrócił oczami z małym poirytowaniem.

– Dziękuję za słowa wsparcia – mruknął, odsuwając się.

– Zawsze możesz na mnie liczyć. Gdzie reszta? Już są w środku?

– Nie, o dziwo jesteś pierwszy. Chcesz poczekać tutaj ze mną? – Jugend niemalże od razu stanął obok niego.

– Chyba nie mam nic lepszego do roboty... masz ognia? – było to bardziej pytanie retoryczne. Jugend doskonale wiedział, że jego przyszywany ojciec jest całkowicie uzależniony od papierosów, a co się z tym wiązało, zawsze miał przy sobie zapalniczkę. Właśnie owy przedmiot otrzymał za chwilę od mężczyzny.

– Masz siniaka na czole. Nie myśl, że go nie zauważyłem – ton jego głosu wyraźnie mówił, że oczekuje wyjaśnień w tej sprawie. Jugend westchnął cicho, odpalając papierosa i wkładając go do ust.

– Pamiętasz tamtego imbecyla, o którym ci ostatnio mówiłem?

– Tego, co zarywał do twojej kobiety?

– Tak

– Czy to o to się rozeszło?

– Nie. Właściwie to za nią nawet nie tęsknię. Skoro wybrała tamtego dupka, to znaczy, że nie była mnie warta

– To co się stało? – Wehr spojrzał na niego z jeszcze większym zaintrygowaniem.

– Jak wracałem do domu, to minął mnie tym swoim wylizanym samochodem i pokazał mi środkowy palec. Szybko go znalazłem i pokazałem, co o tym sądzę

– ...Policja musiała interweniować? – uniósł brew, ciekaw, czy znowu będzie musiał wyciągać chłopaka z jakiś kłopotów. Co jeśli dostał grzywnę?

– Interweniowała – zadowolony uśmieszek na ustach Jugenda sprawił, że Wehro sam się uśmiechnął, spodziewając się bardzo ciekawej puenty.

– Ale...?

– On wypłacił mi odszkodowanie. Sprowokowałem go na tyle, żeby mnie pierwszy uderzył. Stąd ten siniak. Potem w akcie "samoobrony" go unieszkodliwiłem. Takie informacje policja dostała zarówno ode mnie, jak i od świadków – Wehrmacht pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Nie mogę... – rozejrzał się dookoła, ściszając zaraz głos. – Jak bardzo źle wyglądał?

– Prawdopodobnie złamany nos, parę siniaków i rozcięta brew. Sytuacji nie poprawił fakt, że był wstawiony i ciągle próbował mnie atakować. Ktoś to wszystko nagrał

– Ty to jesteś niemożliwy

Rozmawiali tak razem jeszcze przez dłuższy moment, aż nie dostrzegli zbliżającej się kolejnej znajomej twarzy. Kriegsmarine pomachał w ich kierunku z oddali.

– Wehrmacht, Jugend, kopę lat! – zamknął dwójkę w niedźwiedzim uścisku. Brunet, typowo dla niego, miał na twarzy zarost, którym nieprzyjemnie drapał chłopaków po twarzy. Wehr pamiętał, jak kiedyś mu mówił, jak bardzo nienawidzi się golić.

– Dobrze jest ciebie widzieć całego i zdrowego – wydusił Wehro, gdy ich już puścił. – Całkowicie straciłem z tobą kontakt. Gdzieś się zaszył?

– A wiesz, znasz mnie, byłem to tu, to tam... udało mi się kupić taką małą żaglówkę, przepłynąłem na niej całe morze Śródziemne... Nic nadzwyczajnego. Lepiej ty mów jak się trzymasz?

– Spokojnie jak na wojnie, że tak powiem – uśmiechnął się lekko, gdy drugi zaśmiał się na jego żart. – Nic się szczególnie u mnie nie dzieje. Najciekawsza moja codzienna aktywność to straszenie przechodniów, którzy gapią się na mnie zbyt długo, a tak to... – wzruszył ramionami w wymownym geście.

– Rozumiem. Wiesz, Wehro, młodość i uroda przemija. Nie jesteś może już tak rześki jak za młodu, ale nadal z ciebie kawał faceta. Może powinieneś spróbować kogoś poznać... trochę się rozerwać na mieście. Skorzystać z życia – blondyn prychnął, kwasząc się na te słowa. On ani o tym myślał. Już miał to jakoś skomentować, gdy wredny śmiech Jugenda przykuł jego uwagę. Za chwilę też został przez niego dość mocno klepnięty w plecy, na co zgromił chłopaka wzrokiem.

– No właśnie, Wehro! Trzeba rozruszać te spróchniałe kości, zanim się rozlecą! – nie podobało się mężczyźnie to, jak tamci się z niego naśmiewali. Cóż za czasy, gdy generał jest zdegradowany do równego poziomu z szeregowym i musi znosić te uszczypliwości. Kiedy tamci mu jeszcze dogadywali, on już ich nie słuchał, zwyczajnie odcinając się od tego.

Być może i dobrze, że to zrobił, bo wtedy możliwym by było, że nie zwróciłby uwagi na pewną osobę. Pewną bardzo dobrze mu znaną osobę.
Przeszedł pomiędzy dwójką, która momentalnie zamilkła, i zatrzymał się patrząc wręcz z tęsknotą na zbliżającego się ostatniego mężczyznę. Jak on dawno go nie widział...
Luftwaffe szedł trochę sztywnym, wojskowym chodem, widocznie cały czas będąc pod wpływem reżimu panującego w jednostce wojskowej. Jako jedyny z przybyłej trójki był w nienagannym stanie; wyprasowana koszula, eleganckie spodnie, wypolerowane buty. Nawet twarz miał ogoloną, co było odmianą do tego, jak zapamiętał go Wehr. Również swoje chłodno-jasne włosy miał zaczesane w bardziej przyzwoitą fryzurę.

Gdy zobaczył Wehrmacht, sam nie ukrywał swojej radości wymieszanej z utęsknieniem. Zatrzymał się jednak przed nim, patrząc na niego uważnie swoimi brązowymi oczami i prężąc się zasalutował najpiękniej jak potrafił.

– Herr General... – Wehr stał, przez moment się nie ruszając. Potem niespodziewanie objął mężczyznę, który nawet nie czekał, by odwzajemnić uścisk.

– Tęskniłem, przyjacielu – powiedział szczerze, odsuwając się od niego po chwili, jeszcze trzymając go za ramiona.

– Ja też tęskniłem, Wehr – mężczyzna uśmiechnął się szeroko. – Nieźle się trzymasz – zaśmiał się cicho.

– To samo mogę powiedzieć o tobie, jednak... widzę, że siwych włosów ci przybyło...?

– A weź, szkoda gadać. Praca z tymi młodymi rekrutami potrafi doprowadzić człowieka do białej gorączki – drugi mężczyzna się zaśmiał.

– Co ty nie powiesz...? – uniósł brwi, na co Waffe przewrócił oczami.

– Momentami myślę o tobie, żeby dodać sobie otuchy, że jednak się da

– A i owszem, da się, może kiedyś dam ci parę rad odnośnie tego... jeśli się złapiemy gdziekolwiek

– Wybacz, że się nie odzywałem, ale przez to wojsko nie mam życia. Cały czas jestem na najwyższych obrotach, a gdy mam chwilę dla siebie, to nie mam sił myśleć o czymkolwiek innym, jak o wypoczynku. To jest degradujące – przyznał już bardziej poważnie. Wehro sam spoważniał, patrząc na niego uważnie.

– Nie masz za co przepraszać Waffe. Doskonale cię rozumiem. Zresztą... sam mogłem się pofatygować, ale nawet nie wiedziałem do kogo się zwrócić, by uzyskać do ciebie korespondencję – na twarzy lotnika na nowo rozkwitł serdeczny uśmiech.

– Już teraz to masz się w tej sprawie zwracać do mnie! Przyszedłbyś kiedyś i pokazał tym podlotom prawdziwe wojsko! Tak jak to zrobiłeś ze mną – Wehr pokręcił głową z uśmiechem.

– Gdybym zrobił jak z tobą, to te wrażliwe maminsynki pozwałyby mnie o znęcanie się i jeszcze by mnie wsadzili za kratki. Straszne czasy nastały przyjacielu

– Ciężko się nie zgodzić... – cicho westchnął, puszczając mężczyznę. Zaraz dołączyła do nich dwójka. Przywitali się z nowoprzybyłym i zaczęli jakąś rozmowę, gdy nagle któryś się zwrócił do Wehrmachtu. Był to Kriegsmarine.

– A właśnie Wehr... powiedz, dlaczego my tu właściwie jesteśmy?

– To jest dobre pytanie – Luftwaffe utkwił wzrok w byłym przełożonym. Wehrmacht spojrzał po mężczyznach, poważniejąc bardziej.

– Panowie... została mi przedstawiona bardzo ważna misja, o której przeciętny śmiertelnik nie ma prawa wiedzieć, zresztą której szczegóły zostaną nam przedstawione w środku – rozejrzał się, by się upewnić, że nikogo nie ma w pobliżu, po czym zniżył głos i nachylił się bardziej w ich kierunku. – Pójdziemy zapolować na naszego starego znajomego, Trzecią Rzeszę








PRL i ZSRR siedzieli w milczeniu przy ognisku. Od niezapomnianego treningu w lesie minęło już kilka dni, które cała trójka spędziła właściwie na podobnych aktywnościach: poranne śniadanie, sprawdzenie pułapek na zwierzęta, rozruch, obiad, wysłuchiwanie kłótni Rzeszy i ZSRR, kolacja i nocne wartowanie. PRL już zaczął się do tego przyzwyczajać, nawet udało mu się nie zasnąć na swojej ostatniej nocnej zmianie! Był z siebie prawie, że dumny.

Rzesza niedawno opuścił obozowisko, zostawiając ich samych. Polaczek czuł się z tego powodu całkiem nieswojo, nie lubił, gdy mężczyzna go zostawiał samego, szczególnie, gdy miał siedzieć z komunistą. Nie przepadał za nim. Odnosił wrażenie, że on celowo upatrzył go sobie jako obiekt szyderstw, często wymuszając pogrążające chłopaka sytuacje, byle dostać choć trochę rozrywki. I prawdopodobnie miał w tym trochę racji.

– Coś taki milczący? Matkę ci ktoś zabił? – przerwał ciszę czerwony, samymi słowami sprawiając, że PRL zmarszczył brwi, przybierając bardziej odrzucający wyraz twarzy, niż miewał go na codzień. Trochę to zabolało, szczególnie, że chłopak już swoją matkę nie bardzo pamiętał, a to, że została przez kogoś zamordowana, było wysoce prawdopodobne. Właściwie to nigdy się nie dowiedział, jaki los ją spotkał. Ojca nigdy nie miał odwagi pytać, a opcje były dwie: albo nie żyła, albo ich zostawiła. "Przy takim mężu psycholu to niejedna by uciekła..." pomyślał zgryźliwie. ZSRR dostrzegł tą niezbyt subtelną zmianę, na co się lekko zmieszał. – Hej, przecież żartowałem!

– Masz mierne poczucie humoru – burknął w odpowiedzi, kuląc się bardziej w sobie. ZSRR mruknął cicho.

– Chcesz o tym pogadać? – PRL objął się ramionami.

– Nie. Nie chcę nawet myśleć o tej całej pseudo-rodzince – komunista zamilkł na chwilę, zastanawiając się, jak pociągnąć rozmowę.

– Wiesz, widzę, że łatwiej ci się gada o trudnych rzeczach z Rzeszą. Możesz go o nią zapytać, pewnie będzie wiedział więcej ode mnie – czując na sobie wzrok chłopaka lekko się uśmiechnął. Zdobył w końcu jego uwagę.

– Czemu niby miałby o niej cokolwiek wiedzieć? – Polaczek zmarszczył brwi.

– Miał z nią swego czasu bliski kontakt. Działało to strasznie na nerwy temu staruchowi, Rzeczypospolitej. Ciężko się właściwie im dziwić, była niezwykle urokliwą kobietą z charakterkiem. Niejednemu złamała serce. Naziście okazała współczucie po tym jednym tragicznym wypadku i tak mu się poszczęściło, że się nim zainteresowała. Potem mu dała kosza na rzecz twojego ojca – PRL wyglądał na zaskoczonego. Nie sądził, że cokolwiek łączyło jego matkę i Rzeszę. Zaraz jednak z zaskoczonego wyrazu przybrał bardziej zaniepokojony.

– Jakim tragicznym wypadku? – spytał niemalże od razu.

– Rzesza miał starszego brata, Weimara. Ciężar obowiązku prowadzenia państwa po ich ojcu spadł na niego. Dostał porządnie na łeb przez ten cały stres, w końcu dostał kraj w ruinie, który popadał w coraz większy kryzys przez te żmije z zachodu. To wszystko pogłębiło jego chorobę, która doprowadziła do tego, że skoczył z mostu. Osierocił wtedy dwójkę dzieci – chłopak poczuł w sobie od razu współczucie do nieobecnego z nimi mężczyzny.

– On miał dzieci? – wydusił bladym głosem.

– Tak. Niemcy i NRD. Chyba widać, że ich wygląd trochę nie współgra z Rzeszą, nie? – PRL otworzył szeroko oczy. Jak to?

– Oni nie są dziećmi Rzeszy? Przecież...

– Rzesza bardzo zadbał o to, żeby wszyscy myśleli jak ty. Bardzo się z nimi związał i traktował jak swoje, nie chciał, by czyn Weimara wpłynął na ich życie. Myślę, że w roli ojca spisał się bardzo dobrze, nawet, jeśli to nie były jego własne

– On wydaje się dobrym człowiekiem – mruknął cicho, trochę niepewnie dzieląc się swoją opinią. ZSRR się zaśmiał.

– "Wydaje się". Dobrze, że to powiedziałeś. Dalej potrafi być starym, złym Rzeszą jak kiedyś, tylko teraz to bardziej chowa. Jest zagubionym człowiekiem, który walczy o swoje

– Mimo wszystko uważam, że jest dobry. Nie jest zły do cna, jak wszyscy go przedstawiają

– Bądź ostrożniejszy, chłopcze. Nawet w bajkach jest ziarnko prawdy – w tych słowach zawiało grozą, co obiło się na ekspresji PRL-u. Zaraz jednak mężczyzna się uśmiechnął. – Ale nie musisz się obawiać. Jedyne czym ci może zagrozić to swoim złym humorem

PRL się lekko uśmiechnął. 

– ...Albo kolejną przebieżką przez las

– Albo tą markotną miną! – ZSRR zaraz wstał i przybrał minę naśladującą Rzeszę. – Mam idealny plan! Ty zrobisz to, a ja to, i nie chcę słyszeć sprzeciwu! Nie podoba się? Pod ścianę, ręce do góry! – PRL cicho się zaśmiał, też wstając. Wypchnął pierś do przodu i przybrał podobny wyraz co ZSRR.

– Masz się mnie słuchać, panie PRL! Jesteś tak głośny, że umarły by przy tobie ogłuchł! – chłopak zaczął się chichrać. Komunista zaraz złapał za węgiel leżący z boku ogniska i namalował nim kreskę pod nosem.

– Sieg Heil! – krzyknął, unosząc rękę w wiadomym geście. Polaczek musiał aż usiąść, trzymając się za brzuch. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem miał taki napad śmiechu.






Gdyby ktoś się uważniej przysłuchał, dosłyszałby w środku lasu ciche powarkiwania i parskanie. Rzesza nie był do końca pocieszony faktem, że musiał całkowicie sam iść pod ul z prawdopodobnie niezbyt przyjaźnie nastawionymi pszczołami. Tak, był to jego pomysł i tak, to on znalazł te owady w dziurze w drzewie, ale miał nadzieję, że chociaż któryś z dwójki go wesprze w tej całej akcji. Plan był w teorii prosty: zapalić ususzone wcześniej zioła, wspiąć się na drzewo, uspokoić pszczoły dymem i wyjąć z dziupli plastry miodu.
W praktyce jednak nie było to takie łatwe.

Pierwszym z problemów to było wspięcie się na drzewo, trzymając w jednej ręce utrudniające widoczność dymiące rośliny. Drugim było zejście z drzewa mając ręce znów zajęte pełnym miodu garnkiem. Trzecim był fakt, że Rzesza bardzo nie przepadał za jakimikolwiek żądlącymi czy gryzącymi owadami, bo umówmy się, kto by za nimi przepadał?

– Nikt za nimi nie przepada, nie wyolbrzymiasz. Stary komuch jedynie szuka na ciebie zaczepki – mruknął do siebie. ZSRR szybko zwrócił uwagę na to, jak bardzo Niemiec "kocha" te małe insekty, co było powodem dla niego do kolejnych kpin. – Pewnie sam się ich diabelnie boi, dlatego wysłał ciebie

Jego wędrówka pełna narzekań i gadania do siebie powoli dobiegała końca. Minął pewien bardzo charakterystyczny głaz, za którym skręcił w prawo. Wtedy znalazł się pod bardzo wiekowym drzewem, wokół którego mniej-więcej w połowie widać było latające punkciki.

– Jest to zdecydowanie wyżej, niż sobie to zapamiętałem – mruknął gorzko. Jak któraś z tych latających choler go użądli, to najpewniej zaliczy glebę. Ryzyko, że coś wtedy by sobie zrobił było bardzo duże. Westchnął ciężko, odkładając na ziemię ususzone rośliny i zaczął się przygotowywać do wspinania.

Coś jednak sprawiło, że mężczyzna zastygł. Do jego uszu dobiegł niepokojący szmer, a po nim dosłyszał jakieś rozmowy i szelest liści. Czym prędzej wskoczył w zarośla, zakładając na głowę kaptur, żeby lepiej się wtopić w liście. Zaczął oddychać płycej, nie poruszając się ani odrobinę.
Niebawem dojrzał na horyzoncie dwójkę mężczyzn. Nie byli to zwykli cywile.

Ich sylwetki były całkiem postawne, ubrani byli w identyczne ciemne ubrania, a na sobie mieli kamizelki, na których z kolei można się było doszukiwać broni, paralizatorów czy kajdanek.

"Gliny" pomyślał, przeklinając soczyście w głowie. "Co oni tu robią? Napewno nie szukają PRL-u. To byłoby absurdalne" zaczął główkować gorączkowo. Wreszcie jeden z mężczyzn powiedział coś, co sprawiło, że z twarzy Rzeszy spłynęła krew.

– Skąd oni w ogóle mają pewność, że ten naziol tu jest? Minęło przecież tyle czasu, już pewnie dawno go zeżarł jakiś niedźwiedź – "Oni szukają mnie" otworzył szerzej oczy, jednak nadal pozostawał tam, gdzie był. Prawie wstrzymał oddech, gdy mundurowi przeszli niecały metr od niego.

– Weź nawet nie żartuj sobie. Znaleźli coś i w laboratorium potwierdzili, że to on, więc sobie uważaj. On jest obłąkany, a tacy są najgorsi. Podejmują najmniej racjonalne decyzje – Rzesza prawie parsknął śmiechem. Jedynymi, co podejmowali najmniej racjonalne decyzje to byli ci dwaj. Gdyby byli cicho, mieliby większe szanse złapać mężczyznę.

– Wiem, debilem nie jestem – "Kłóciłbym się" – Słyszałem historię, że zamordował własną kochankę i potem ją zjadł – Germanin zmarszczył brwi, przewracając za chwilę oczami. Ludzie i te ich śmieszne teorie. Każda wydaje się prawdopodobna, gdy mają do czynienia z kimś, kto wzbudza w nich strach. Mężczyźni przystanęli.

– A ty niby skąd to wziąłeś? – zaśmiał się, spoglądając na kompana.

– No pomyśl przez chwilę. Facet ma dwójkę dzieci, a nikt nigdy nawet nie zadał sobie pytania, z kim by się grzmocił, żeby je spłodzić. Słyszałeś kiedykolwiek o jego partnerce?

– W sumie masz rację. Jest to podejrzane. Może wziął sobie jakąś młodą dziewczynę, zgwałcił ją, a jak urodziła szczeniaki, to wysłał ją do obozu – Rzesza zacisnął szczękę, czując w środku lekkie ukłucie złości.

– To brzmi właściwie bardziej prawdopodobnie

– Przecież wiem! W końcu to ja na to wpadłem. Dlatego ja tu jestem od myślenia, a ty od wykonywania moich rozkazów

– Pff... czekaj, co to jest? – mężczyzna podszedł bliżej drzewa i podniósł z ziemi pęczek suszonych ziół. Drugi też podszedł, pozostawiając Rzeszy możliwość ucieczki. Powoli więc zaczął wychodzić z zarośli z drugiej strony, byle nie wytwarzać niepotrzebnych dźwięków. – To chyba musiał ktoś zostawić jakiś czas temu. Zdążyło zwiędnąć

– Może Nazista próbował oswoić sarnę – kolejny nieprzyjemny rechot poniósł się wśród drzew. Rzesza to wykorzystał, wstając i czym prędzej ulatniając się z tamtąd. Już niebawem zniknął z ich zasięgu.

Im był dalej, tym bardziej przyspieszał, by na końcu po długim i wyczerpującym biegu niespodziewanie wypaść z pomiędzy drzew tuż przed dwójką roześmianych facetów. Przez cały bieg jego włosy sterczały na wszystkie strony, gdzieniegdzie wystawały z nich liście, które musiały się w nie wplątać, gdy nie zdążył zrobić uniku przed gałęzią.
Krótko mówiąc - wyglądał jak siedem nieszczęść
Stanął przed nimi i uspokajał chwilę oddech.
Tamci jednak po przyjrzeniu się mu chwilę spojrzeli po sobie, by wybuchnąć głośnym śmiechem. Najpewniej pomyśleli, że Rzesza uciekał przed chmarą pszczół.

– Przestańcie się śmiać! – warknął, co jedynie wzbudziło jeszcze mocniejszą reakcję ze strony dwóch. Rzeszy jednak do śmiechu nie było. Bardzo poważna mina i milczenie z jego strony sprawiło, że PRL zaczął się szybciej uspokajać. Domyślił się, że może być coś jednak na rzeczy. Lekki niepokój wymalował się na jego twarzy. ZSRR w tym czasie nadal wydawał się całkiem rozbawiony. – Wy tu się w najlepsze bawicie, a gliny przeszukują las!

Dwójka zamarła. PRL nie wiedział co powiedzieć, jedynie się poruszył niespokojnie. ZSRR natomiast prędko zmienił wyraz twarzy na całkowicie chłodny. Wstał z ziemi, stając przed Rzeszą. W jego oczach było widać błyskające gromy.

– To twoja wina, cholerny kundlu. Mówiłem ci, kurwa, że masz uważać! Miałeś się nie dać zauważyć! – krzyknął podchodząc bliżej mężczyzny. Rzesza nie chcąc być gorszym wyprostował się i sam przekroczył kolejne centymetry, nie pokazując uległości. PRL patrzył na to wszystko z niepokojem, obawiając się, jak to wszystko się potoczy. Wzdrygnął się na obelgę ze strony komunisty.

– Byłem przecież ostrożny! Zresztą to był twój zasrany pomysł, żebym poszedł wtedy z PRL-em! – ZSRR pokręcił głową.

– Nie byłoby tego problemu, gdybyś na samym początku się stosował do naszych zasad i go kurwa nie przyprowadzał. Ale nie! Musiałeś przyprowadzić jakiegoś głupiego szczyla do obozowiska. Super pomysł! Gratuluję idiocie! – Rzesza wtedy się zagotował. Chłopak zamarł.

– Co ty kurwa powiedziałeś?!

– To co słyszałeś, kretynie! Mam przeliterować?! – ZSRR złapał go za materiał pod brodą.

Wtedy jakaś siła wbiła się między nich i ich rozdzieliła, powstrzymując najpewniej zbliżającą się bójkę.

– OPANUJCIE SIĘ! – krzyk Polaczka ściągnął ich na ziemię. Mężczyźni spojrzeli na niego z podobnym niezadowoleniem, jednak to nie powstrzymało jego determinacji. Miał zmarszczone brwi we wściekłym wyrazie, a oczy zabłyszczały od łez spowodowanych silnymi emocjami. Zmierzył wzrokiem to jednego, to drugiego. – Tak, wiem, że jestem chujowy, ale utknąłem w tym problemie razem z wami! Wasze darcie pysków nie polepsza naszej sytuacji! To, że dacie sobie po mordzie nie sprawi magicznie, że przestaną nas szukać, więc do cholery, uspokójcie się!

Pierwszy odpuścił Rzesza. Wypuścił powietrze i uniósł do góry ręce w pokojowym geście, odchodząc na bok. Niebawem ZSRR poszedł w jego ślady.

– Szukają was, nie mnie. Ja dla nich nie żyję, więc to wy macie ten problem – burknął komunista.

– Myślisz, że jak znajdą obozowisko, to nie dojdą do tego, że ktoś był tutaj jeszcze oprócz nas? Byłem szczególnie ostrożny, a jakimś cudem doszli do tego, że byłem wtedy w mieszkaniu razem z nim. Być może jesteś w podobnym zagrożeniu, co my – Rzesza wskazał głową na chłopaka.

– Musimy się stąd ulotnić, dalej w las – mruknął Polaczek. Mężczyźni na niego spojrzeli.

– Będą nas ciągle szukać, nie odpuszczą, aż nas nie znajdą. To będzie wieczna ucieczka

– Chyba, że odejdziemy wystarczająco daleko – ZSRR wydawał się być całkiem pewny. Rzesza spojrzał mu w oczy, przymrużając lekko powieki.

– Skąd ta pewność, że będziemy tam bezpieczni? – spytał go, przechylając głowę.

– Za łańcuchem górskim jest bardzo gęsta puszcza. Naturalny rezerwat. Nikt tam się nie zapuszcza, jest to bardzo niebezpieczne. Nie ma tam ani grama zasięgu, więc komunikacja jest całkowicie ograniczona. Jeśli tam uda nam się dotrzeć, będziemy uratowani

– Nie brzmi to głupio. Będzie to jednak bardzo długa wędrówka. Musimy zorganizować zapasy, udać się do miasta po dodatkowe niezbędne przedmioty. Te garnki się przecież kiedyś zużyją – Rzesza założył ręce na piersiach.

– Jak duże mamy szanse...? – spytał cicho L-ek. ZSRR spojrzał na Rzeszę. Wzrok tamtego jasno mówił, że mają w tej kwestii podobne zdanie.

– Niewielkie. Każda zmarnowana godzina nam je zmniejsza. Musimy się ruszać. Dzisiejszej nocy nie rozpalimy ogniska – zarządził, odchodząc w kierunku mostu. PRL patrzył za nim, czując się winnym tej całej sytuacji. Spuścił po chwili głowę.

Rzesza położył na jego ramieniu rękę, zwracając na siebie jego uwagę. Spojrzał na niego nieco zmartwionym wzrokiem. Jego uwadze nie umknęło zachowanie chłopaka, nie wspominając o jego wcześniejszych słowach na swój temat. PRL spojrzał na niego zeszklonymi oczami. Mężczyzna cicho zamruczał, by w następnym momencie objąć go ramionami.
Chłopak początkowo się spiął, za chwilę oddając uścisk. Z jego oczu wypłynęło kilka łez.

~•~•~•~•~
Yo yo yo, trochę zrobiło się regularniej! Niestety nie mam zbyt pozytywnej informacji, mianowicie zbliża mi się kolejna sesja, więc cały czerwiec mi wypadnie z życia. W związku z tym może być ciężej z rozdziałami, ale mam nadzieję, że damy radę. Anyway, mam nadzieję, że rozdział się podobał, trochę trzeba było ożywić tą sielankę >:)
Życzę wam miłego dnia/wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro