017. Epilog
Minęły dwa tygodnie od spotkania w kurii. Od tamtej pory wszystko zaczęło się powoli układać w życiu Mateusza. Rodzina z plebani nadal go wspierała, a przyjaciele z komendy nie przestali go uwielbiać. Nie odważył się jeszcze wrócić do szkoły, jednak podczas jego nieobecności lekcje religii prowadził ksiądz Walery, który stał się idolem i ziomkiem każdego ucznia.
Blondyn zawdzięczał wikaremu naprawdę wiele. Młodszy z księży był dla niego jak brat, syn i najlepszy przyjaciel w jednym, mimo, iż początkowo ich relacja nie wyglądała najciekawiej. To właśnie dzięki niemu Mati przestał się wstydzić tego, kim jest. I przede wszystkim, to on nakłonił starszego do wyznania uczuć Możejce.
Mateusz codziennie o godzinie dziewiętnastej przychodził do kościoła, by się pomodlić. O tej porze świątynia zawsze była pusta, więc czuł się w niej komfortowo. Jednak tym razem, kiedy przekroczył jej próg, zauważył siedzącego w pierwszej ławce mężczyznę. Niepewnie zaczął iść w jego kierunku, a kiedy zbliżył się na wystarczającą odległość, zauważył, że był to modlący się Orest.
Usiadł w ławce tuż za policjantem, a w momencie, kiedy ten się przeżegnał, Mati położył dłoń na jego ramieniu. Możejko lekko się wzdrygnął i po chwili spojrzał w stronę młodszego.
- Co robisz w kościele? Nie zrozum mnie źle, każdy jest tu zawsze mile widziany, ale... Jakiś czas temu wspominałeś mi, że nie wierzysz. - szepnął.
- Nie wiem po co tu przyszedłem... Potrzebowałem chwili ciszy i samotności, a kościół to idealne miejsce... - wyjaśnił siwowłosy.
- Modliłeś się. Jestem z ciebie dumny. - mruknął proboszcz uśmiechając się do starszego.
- Próbowałem, to fakt, ale... Nie jestem w stanie uwierzyć w Boga po tym, jak... Nie, dobra, nie ważne. Nie chcę o tym rozmawiać... - pisnął smutnym tonem Możejko.
- Gdybyś chciał porozmawiać o czymś, to możesz w każdym momencie do mnie przyjść. Nie bój się, ta sytuacja z pocałunkiem się nie powtórzy.
Inspektor posłał przyjacielowi delikatny uśmiech, który od razu został odwzajemniony. Blondyn w głębi serca był smutny. Mimo wszystko kochał Oresta i byłby w stanie zrobić wszystko, by odwzajemnił jego uczucia, jednak wiedział, że nie można nikogo zmusić do miłości. Przynajmniej nie stracił jego przyjaźni, która była bezcenna.
- Mateusz... Kiedy się ściemni, przyjdź do mnie do domu. Chciałbym wyjaśnić z tobą parę rzeczy, a nie chcę, by ktokolwiek cię widział przed moim domem. Nie chcemy powtórki z rozrywki, co nie? - jęknął siwy.
- Dobrze, jeśli chcesz, to przyjdę.
***
Zgodnie z obietnicą, tuż po zmroku Matteo przyszedł pod dom swojego ukochanego. Zapukał donośnie do drzwi, które po chwili otworzył pan domu.
- Wejdź, szybko. - poprosił.
Kapłan wszedł do środka, a Orest z powrotem zamknął wrota do chałupy. Wyższy uśmiechnął się do niego, lecz po chwili odwrócił wzrok.
- Cieszę się, że przyszedłeś. Myślałem, że nie będziesz chciał się ze mną widzieć po tym wszystkim... - westchnął czekoladowooki.
- Przeprosiłeś mnie i to jest najważniejsze. Ja też się cieszę, że po tym wszystkim masz ochotę się do mnie odzywać. - opowiedział ksiądz.
- Chodź do salonu, nie będziemy przecież rozmawiać tutaj.
Siwowłosy chwycił młodszego za rękę i zaprowadził go do salonu. Obaj usiedli na kanapie obok siebie, w odrobinę niezręcznej ciszy, którą na szczęście w porę przerwał jeden z nich.
- Chciałbym jeszcze raz cię przeprosić za moje zachowanie... Uderzyłem cię, zwyzywałem... i upokorzyłem. Zachowałem się jak podła świnia... Chcę ci również podziękować za przebaczenie oraz za to, że stanąłeś po mojej stronie. Jesteś wspaniałym człowiekiem... - powiedział sześćdziesięciolatek.
- Ja też chcę ci jeszcze raz podziękować za to, że obroniłeś mnie przed biskupem. A co do pocałunku, to... Mogłeś po prostu mi powiedzieć, że nic do mnie nie poczułeś. Zrozumiałbym, uwierz. - pisnął Żmigrodzki gapiąc się w podłogę.
- Mateusz, to nie tak... Bo ty sobie pewnie pomyślałeś, że to wszystko dlatego, że jesteś facetem. To nie do końca tak...
Ciemnooki ukrył twarz w dłonie. Nie chciał pokazywać Mateuszowi, że się rozkleja. Temat, na jaki przeszła rozmowa był dla niego bardzo ciężki. Blondyn spojrzał na miłość swojego życia i objął go ramieniem.
- Jeśli coś ci leży na sercu, to uwolnij się od tego. Nie możesz dusić w sobie zmartwień, bo one prędzej czy później cię zabiją. - wyszeptał duchowny.
- One już dawno mnie zabiły... Przez te wszystkie lata niszczyły mnie od środka... Wszyscy zawsze oceniali mnie jako surowego chuja niepotrafiącego utrzymać przy sobie kobiety... - zapłakał inspektor.
- Ja nigdy cię za takiego nie uważałem. Wiem, że nawet pod najtwardszym pancerzem zawsze kryje się wrażliwy człowiek z problemami. Nigdy nie chciałem dociekać dlaczego taki byłeś, ale domyślam się, że coś cię gnębi... Może pora się wreszcie otworzyć?
Mefiu niepewnie głaskał ukochanego po plecach. Orest otarł łzy i spojrzał zaszklonymi oczkami na wyższego.
- Obiecaj mi, że nigdy w życiu nikomu tego nie powiesz. Nikomu, rozumiesz? - poprosił.
- Możesz mi zaufać. Obiecuję, że zatrzymam to dla siebie.
Możejko wziął mocny wdech, a potem wydech. Przełknął ślinę i otarł oczy z kolejnych słonych łez. Młodszy wciąż nie przestawał go obejmować.
- Widzisz... Podczas naszego pierwszego spotkania zauroczyłem się w tobie. Byłeś taki słodki, nieśmiały i lekko zawstydzony... Może nie było po mnie tego widać, ale naprawdę mi się wtedy spodobałeś... I mógłbym nawet chcieć o ciebie zawalczyć, gdyby nie jedna rzecz w twoim wyglądzie... Koloratka.
Ostatnie słowo w swojej wypowiedzi wysyczał przez zęby, po czym ciężko przełknął ślinę i odwrócił głowę tak, żeby nie patrzeć na Mateusza.
- Chodzi o celibat, czy o co? - zapytał ksiądz.
- Nie. To wcale nie chodziło o twój celibat... Bo widzisz, jako nastoletni chłopiec byłem bardzo religijny. Chodziłem do kościoła w każdą niedzielę i święto kościelne, byłem ministrantem, a nawet... Myślałem o seminarium. Wiem, wyśmiejesz mnie teraz, bo w końcu ktoś taki jak ja nie nadawałby się na księdza... - westchnął Orest.
- Dlaczego miałbym cię wyśmiać? Każdy ma przecież prawo do marzeń. - odparł niebieskooki.
- Tak, ale wracając... Byłem bardzo religijny, ale przy tym również bardzo naiwny. Pewnego dnia, do naszej parafii zawitał nowy proboszcz, bo poprzedni poszedł na emeryturę. Był bardzo miły, uczynny i dobroduszny. Zyskał sobie sympatię parafian, ale...
W pewnej chwili siwowłosy przerwał i ukrył twarz w dłonie rozklejając się. Mateusz powoli zaczął się domyślać o co mogło mu chodzić.
- Któregoś razu po mszy zaciągnął mnie na zakrystię. Rozmawialiśmy o normalnych sprawach, ale on w pewnym momencie zaczął mnie dotykać... Kiedy próbowałem mu się wyrwać, przycisnął mnie do ściany... Spojrzałem w jego niebieskie oczy i zobaczyłem w nich najobrzydliwsze zło w ludzkiej skórze! - jęknął płacząc.
- Nie musisz kończyć, jeśli nie chcesz. Spokojnie. - szepnął Żmigrodzki.
- On mnie zgwałcił, rozumiesz!!! Szlachetny ksiądz uwielbiany przez wszystkich tak po prostu mnie wykorzystał bez żadnych wyrzutów sumienia! Ja miałem tylko szesnaście lat!
Starszy płakał tak bardzo, że nie był w stanie się uspokoić, ani złapać większego oddechu. Łzy leciały mu po policzkach jak wodospad. Wyznanie ukochanego zszokowało blondyna do tego stopnia, że również zaczął płakać. Orest wtulił się w Mateusza trzęsąc się z rozpaczy. Duchowny jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś tak okropnie płakał.
- Po tym wszystkim zamknąłem się w sobie! Przestałem wierzyć, uczyłem się beznadziejnie i oddaliłem się od rodziny... Czułem do siebie obrzydzenie, a moje poczucie winy wzrastało z dnia na dzień... Nikomu nigdy o tym nie powiedziałem. Przez ponad czterdzieści lat tłumiłem to w sobie i żywiłem nienawiść do każdego księdza na świecie... - wysyczał.
- Dlaczego nikomu nie powiedziałeś? Przecież ten potwór mógł skrzywdzić nie tylko ciebie. Orest, jest mi tak strasznie przykro... Proszę cię, nie płacz już! - wyszeptał z czułością proboszcz.
- Kiedy spotkałem cię na swojej drodze również cię nienawidziłem, i to z podwójną siłą... Nie dość, że pieprzony klecha, to jeszcze facet, w którym się zauroczyłem... Uważałem cię za takiego samego śmiecia, jak resztę księży, ale... Po wielu latach znajomości powoli docierało do mnie, że... Że jesteś dobry...
Matteo nie odpowiedział słownie, a jedynie ucałował przyjaciela w czoło i chwycił w dłonie jego zapłakaną buźkę. Kciukami otarł mu łzy spod jego pięknych oczu.
- Nie wiem co mogę ci powiedzieć prócz tego, że tak strasznie jest mi przykro. To okropne, że księża wykorzystują swój zawód, by krzywdzić słabszych... Jest mi tak strasznie wstyd... - wyznał blondwłosy.
- To nie tobie powinno być wstyd, tylko temu potworowi. Oceniłem cię źle i niesprawiedliwie. Wybaczysz mi? - spytał czekoladowooki.
- Wybaczam. Jesteś najcudowniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznałem. Wiem, że pewnie nie czujesz tego samego, co ja, ale chcę byś wiedział, że kocham cię i nic tego nie zmieni. Będę dbał o ciebie i pomogę ci dźwigać twój krzyż. - pisnął Matias, delikatnie się przybliżając.
- Obiecujesz, że mnie nie zostawisz, jak moje byłe? - mruknął niższy.
- Nie jestem jak twoje byłe. Ja w przeciwieństwie do nich nigdy nie przestałem cię kochać.
Obaj panowie bez chwili zawahania się złączyli swoje usta w pocałunku, który z każdą sekundą stawał się coraz głębszy i namiętniejszy. Tym razem obaj wiedzieli czego chcą. Pragnęli siebie, tej bliskości, czułości i intymności...
***
Po paru gorących minutach przenieśli się do sypialni starszego. Mateusz rzucił ukochanego na łóżko, po czym usiadł na nim okrakiem. Możejko dotknął policzka kochanka i spojrzał mu głęboko w oczy.
- Zdejmij tą średniowieczną szatę. Tutaj biskup nas nie widzi. - zachichotał.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - szepnął seksownie duchowny.
Mężczyzna pozbył się niechcianego elementu ubioru, ukazując przy tym swoją seksowną i muskularną klatę. Po chwili wrócił do poprzedniej pozycji. W międzyczasie Oreścik odpiął parę guziczków w swojej delikatnej koszuli.
- Seksowny jesteś w tej szacie, ale bez niej jeszcze bardziej. - wysapał napalony czekoladowooki.
- A ty jesteś taki delikatny i słodki... Obiecuję, że nie zrobię niczego wbrew tobie. Będę trochę delikatny, bo to mój pierwszy raz... - wyznał ksiądz.
Mateuszek odpiął resztę guzików w koszuli siwowłosego. Możejko zdjął ją z siebie i rzucił w kąt, a młodszy zaczął czule obcałowywać jego klatę oraz szyję.
- Może zjedziesz na sam dół? - zaproponował inspektor.
_____________
Tak oto prezentuje się ostatni rozdział w tym fanficzku. Nieźle was strollowałam pod koniec, no nie? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro