Wierność po grób

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Time skip~

Per. Faszysty

- A ty przypadkiem nie miałeś mieć wizyty u psychologa? - zapytał USA grzebiąc coś w komputerze.
- O mnie się nie martw.
- Martwię się nie tyle o ciebie, co o innych, a szczególnie [T/I] - rzekł oschle przez co zmarszczyłem nieco brwi.
- Mam jeszcze leki, po których, jak sam widzisz, doskonale się czuję. Po za tym skoro tak martwisz się o [T/I] to czemu nie zbierzesz swoich ludzi?!
- Bo nie ma takiej potrzeby!
- Fashisuto... Mówiłam, że to nie ma sensu - jęknęła znudzona IJ kierując się leniwie do wyjścia.
- Nie! - krzyknąłem po czym ponownie spojrzałem na USA - nie po to nakłoniłem tą sknerę na przywiezienie mnie specjalnie do Ameryki abyś ty machnął na moją prośbę od tak ręką!
- Słuchaj! - USA był wyraźnie już zdenerwowany - nie będę wystawiał moich ludzi na darmo, tylko dlatego, że ty tak chcesz! Z resztą nawet nie zajmujesz się tą sprawą. Jesteś jedynie biernym obserwatorem z własnym dopuszczeniami.
- Tylko, że te dopuszczenia mogą uratować [T/I] życie! - powiedziałem po czym westchnąłem i usiadłem na przeciwko chłopaka - posłuchaj... Jeśli to serio Syria, to [T/I] nie będzie mogła wrócić od tak do Europy, bo w Północnej Afryce nadal są jego ludzie, którzy moją ją złapać! Może iść jedynie drogą okrężną właśnie przez obie Ameryki.
- Skąd w ogóle wiesz, że mogła uciec?
- Ona spierdoliła mi więc czemu nie mogła by robić tego samego Syrii? To zbyt cwany człowieczek! Polska krew! Polonia także by nie siedział na dupie z założonym rękami tylko by kombinował ile mógł. Z resztą... Chyba nie muszę ci go opisywać.
- Nah... Wiem, że Poland wcale nie jest głupi i gdyby mógł to wykiwałby nas bez większego problemu - odparł ściągając swoje okularki.
- I [T/I] pod tym względem jest taka sama, ale nie możemy narazić jej na jeszcze większe niebezpieczeństwo! Polska to kraj z mocą, której sam jeszcze nie do końca nie jest świadomy, a [T/I] to tylko mała śmiertelniczka, która może liczyć jedynie na swój spryt... - oparłem się bardziej na lasce patrząc czy USA jednak zmieni swoje zdanie. Nie uważałem, że wcale go nie obchodziło... Wyglądał na bardzo przejętego, ale sam nie wiedział co ma do końca zrobić. Z jednej strony nie chciał podejmować pochopnych decyzji, ale z drugiej chciał jakkolwiek pomóc w odnalezieniu [T/I].
Naszą rozmowę w końcu przerwał dźwięk telefonu. Ame oderwał się od swoich rozmyśleń, przetarł oczy i szybko go chwycił. Oboje byliśmy lekko poddenerwowani, ponieważ ujrzeliśmy na ekranie numer wcale nie byle kogo... Był to UE.

- Coś już wiadomo?! Mam szykować ludzi?! - zapytał z marszu USA.
- Właśnie z tym do ciebie dzwonię. Rozmawiałem wpierw z Rzeszą, a teraz z Egiptem i jak na razie wszystko wskazuje, że za tym stoi Syria. Od momentu zniknięcia [T/I] nie ma z nim kontaktu. Ba! Wysłałem nawet jednego ze swoich aby sprowadził go do nas, ale okazuje się, że w domu jest jedynie garstka jego ludzi.
- Cholera! A powiedzieli, gdzie on może być?
- A jak myślisz? Milczą jak grób! Na szczęście Egipt powiedziała, że Syria ma jeszcze jakąś posiadłość w Środkowej Afryce. Właśnie będę zbierał ludzi aby tam jechać, ale wpierw chciałem abyś wziął swoich i ustawił ich tam u siebie. Jeśli [T/I] uciekła...
- To może właśnie zmierzać do nas. Wiem... Dyskutowałem o tym właśnie z Faszystą.
- Faszystą...? Dobra. Nie ważne. Nie mamy czasu! Musimy jak najszybciej sprowadzić [T/I] do nas i uczynić z niej kraj, bo inaczej będzie i po ludziach i po nas!
- Ale... Jak to...? - zapytał przerażony.
- Później ci to wyjaśnię! Zbieraj ludzi! My już właśnie wychodzimy z biura! W razie co, będę na bieżąco cię informować - po tych słowach UE się rozłączył, a ja z USA wymieniliśmy się spojrzeniami. Byliśmy przerażeni...

~Mały time skip~

Per. Syrii

Był już wczesny ranek. Właśnie szykowałem się aby odwiedzić swoje wszystkie żony i zaprosić na wspólne śniadanie, włącznie z [T/I]. Musieliśmy ustalić w końcu datę ślubu i obmyśleć jak cała ceremonia ma przebiegać. Myślałem nawet nad słowiańskimi dodatkami, aby przypodobać się bardziej naszej Polce. Chciałem aby oddała się naszej kulturze, ale powoli... Jej upartość i stanowczość zarówno mnie denerwowała jak i imponowała... Wszystkie moje żony były mi uległe, a [T/I]? Potrafiła pokazać, że się mnie nie boi i jest w stanie zrobić wszystko na przekur mnie... I zrobiła.

Wpierw zajrzałem do komnat swoich żon, a na sam koniec powędrowałem do pokoju [T/I]. Po cichu z uśmiechem na ustach wszedłem do środka. Spała... Wszelakie me kobiety zawsze wstawały skoro świt i były już gotowe aby towarzyszyć mi ku mego boku, a ta spała w najlepsze. Cóż... Nie byłem zły. Zaśmiałem się cicho i podeszłem bliżej łóżka. Zdawałem sobie sprawę, że [T/I] nie jest do tego przyzwyczajona i na razie nie chciałem jej za to karcić... W końcu nawet nie wiedziała. Ale spokojnie... Wszystkiego nauczy się z czasem. Będę miał piękną i wyjątkową żonę! Oh Allah! Dziękuję! Powoli odkrywałem kołdrę aby ujrzeć jej delitakną twarzyczkę, ale im więcej miałem jej w rękach tym bardziej uśmiech znikał mi z twarzy.
Nie ma jej. Uciekła. Cholera mała mi uciekła! Zamiast niej były te durne poduszki!! Zdenerwowany wybiegłem z pokoju aby jak najszybciej porozmawiać z strażą.

- Gdzie jest [T/I]! - krzyknąłem stając przed nimi.
- W swojej komnacie panie - rzekł jeden kłaniając mi się.
- Durnie! Nie ma! Kryjecie ją czy co?!
- Nie panie - odparł drugi - byliśmy święcie przekonani, że panienka jest w pokoju. Odkąd zmieniliśmy wartę, na pana polecenie, nic się tu nie działo.
- Zmieniliście wartę? Na moje polecenie? Kto wam takich bzdur nagadał!
- Szanowny pański doradca.
- Amir...? - zapytałem schodząc z tonu - przecież... Nie. To nie możliwe! Kto miał wartę przed wami?
- Elias i Fahar.
- Sprowadźcie mi ich tu! Musimy wyjaśnić tą sprawę!

Pół godziny później siedziałem już w sali konferencyjnej wraz z moimi podwładnymi próbując wszystko ułożyć w całość i znaleźć jakieś rozwiązanie.

- Amir wyszedł z [T/I] po północy, a później kazał zmienić wartę... Skubany. W końcu podczas tego nikogo nie było, po za strażnikami przy bramie, na dworze... Głupia dziura. Mówiłem, aby ją zamurować!
- Mogliby i tak przeskoczyć przez mur panie - rzekł jeden z moich ludzi.
- Milcz! - warknąłem po czym nastała grobowa cisza - to dopiero skurwiel z tego Amira... A ja mu zaufałem. Mój przyjaciel od dziecka... No cóż... Musimy ich znaleźć - machnąłem ręką na dwóch strażników - wy tam pojedziecie do Afryki Północnej i poinformujecie naszych o poszukiwaniach Amira i [T/I]. Wszystko będzie przebiegać pod dowództwem Mahdi'a. Reszta natomiast rusza ze mną w stronę Ameryki Południowej.
- Wybacz panie, ale czy wysyłanie naszej reszty tu zgromadzonych razem z tobą nie jest... Nierozsądne? - odezwał się jeden z żołnierzy.
- Słuchaj! - zmarszczyłem nieco brwi na te słowa - zostawiam tutaj garstkę swego wojska. To już zadanie Mahdi'a aby zająć się całą Afryką. Znaczna większość nas ma iść w stronę Ameryki, bo tam zapewne zmierza ta cholerna dwójka. Znam Amira nie od dziś! Nie jest wcale głupi. Z resztą... [T/I] także jest cwana. Dam sobie rękę uciąć, że chcą się dostać do Europy, a przedostanie się tam przez Afrykę Północną dużo by ich kosztowało... I tak będzie kosztować.
- Właśnie panie! - krzyknął drugi - co mamy zrobić gdy ich znajdziemy? - spojrzałem na niego lekko się uśmiechając.
- Cóż... To chyba proste... Zabić ich.

~Time skip~

Twoja per.

- Jestem głodna i zmęczona - wymamrotałam.
- Cóż... Nie dziwię się... Przeszliśmy szmal drogi. Masz! - Amir dał mi jedną bułkę i wodę - zabrałem coś niecoś na drogę!
- Boże... Dziękuję! Jesteś naprawdę wielki - odparłam z uśmiechem biorąc jedzenie.
- Daj spokój! Gdyby nie ty to pewnie dalej tkwił bym pod butem Syrii.
- Ale to ty podjąłeś decyzję!
- Tak, ale ty byłaś powodem do przemyśleń - uśmiechnął się - widzisz... Wcześniej myślałem, że Syria taki jest, bo musi być... Ale gdy słyszałem co chce z tobą zrobić... Nie... To było za dużo. Zrozumiałem, że to potwór bez serca! Jestem lojalny... Ale nie mam zamiaru służyć komuś takiemu!
- Najlepiej służyć samemu sobie - powiedziałam skubiąc bułkę - nikt nie stoi ci nad uchem i nie mówi co masz robić.
- Wiesz... Mnie od dziecka uczono posłuszności wobec pana. Nie znam innego życia, chociaż jeśli porównał bym swoje go życia innych podwładnych Syrii, to wcale nie było złe.
- Ale mogłoby być lepsze, nie uważasz?
- Oczywiście i obiecuję, że już takie będzie.
- I kto będzie twoim panem?
- Amir! - krzyknął radośnie.
- Dokładnie!
- Chociaż bycie twym sługą nie byłoby takie złe - rzekł poczym podbiegł do przodu i uklęknął przede mną.
- Co ty robisz? - zapytałam zdziwiona.
- Przysięgam, że będę tym wiernym towarzyszem, aż na wieki!
- Amir! Ale ja nie potrzebuję służby!
- Wiem... I to jest coś co sprawia, że jesteś silniejsza od Syrii. On potrzebuje żołnierzy i doradców, a ty opierasz się tylko na sobie. Niesamowite! Dodatkowo masz tak złote serce, że aż jego blask mnie onieśmiela.
- Proszę, wstań z kolan i nie gadaj głupstw! - powiedziałam na co Amir tylko szeroko się uśmiechnął.
- To szczera prawda! Chcę być twym lojalnym sługą.
- To bądź lojalnym przyjacielem - odparłam, a chłopakowi zaświeciły się iskierki w oczach.
- Przyjacielem...? Naprawdę?!
- Oczywiście! Prawdziwy przyjaciel także jest wierny i zawsze gotów do pomocy prawie jak sługa, z tą różnicą, że to działa w obie strony. Nie miałeś nigdy przyjaciela?
- Wiesz... Syria czasami mnie tak nazywał... Ale czy ja bym również go nazwał przyjacielem? Wątpię. To zawsze ja byłem na jego zawołanie, a on w zamian albo mnie chwalił albo karcił...
- To nie jest prawdziwa przyjaźń!
- Domyślam się - odparł po czym spojrzał do przodu - O! Jesteśmy już niedaleko Ameryki Północnej!
- Naprawdę?
- Wiesz... Porównując do całej naszej drogi to tak. Na oko z jakieś... 3 kilometry?
- To naprawdę mało! - krzyknęłam wymieniając się z Amirem uśmiechami po czym usłyszeliśmy dziwny hałas za nami - co się dzieje?
- To ludzie Syrii... Szybko! W nogi! - nie wiele myśląc pobiegłam za chłopakiem zbaczając z leśnej dróżki, którą do tej pory szliśmy. Biegliśmy nadal na północ ale szlaczkiem przez różne krzewy aby czym prędzej zgubić Syrię i jego ludzi.

W pewnym momencie padliśmy za jakimś wielkim głazem, który spokojnie osłaniał naszą dwójkę.

- Jakim cudem nas znalazł?! - zapytałam przerażona szeptem trzymając uporczywie Amira za rękę.
- Zna mnie na wylot! Wiedział, że pewnie poprowadzę nas tą drogą, ale nie sądziłem, że aż tak szybko nas znajdzie! Szczerze myślałem, że znacznie nasz szukać, gdy już będziemy pod Europą!
- Boże... Co teraz?
- Umrzecie sobie spokojnie na łonie natury - oboje przerażeni spojrzeliśmy w bok. Tak... Znalazł nas...

~•~•~•~•~

Polsat :)

Za błędziki przepraszam. Poprawię później <3

~1693 słowa~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro