Rozdział 003 „Zabawy z magią"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie bądź jednym z tych, którzy obawiając się niepowodzenia, niczego nie próbują. –

Thomas Metron

Kroniki wampirze 004:

Hmm mam pewien pomysł na ten rozdział by oddzielić go od serialu. Historia Jess naprawdę mnie wciągnęła. Nie będzie to tasiemiec. W planach mam kolejne opowiadanie z innej serii, ale nie martwcie się. Na wstępie planuje już nowe opowiadanie. Tym razem ze świata marvela. Jeśli tylko przypadnie wam do gustu. Na początek dziękuje za wszystkie komentarze.

*~*~*

Obudził ją paraliżujący ból.

Zupełnie jakby coś rozrywało ją od środka. Nie umiała tego określić. To było coś dziwnego. Od zawsze tłumiła swoją magię. Uciekła od piekła jakie przeżyła przez swojego brata. Próbowała wieść normalne życie. Niestety. Kai znowu wrócił. Zniszczył jej życie. Ślub z ukochanym mężczyzną, odebrał dzieci. Odruchowo dotknęła swego brzucha. Już nie będzie matką. Na samą myśl czuła rozpacz, połączoną z wściekłością. Naprawdę pragnęła być mamą. Dobrą, kochaną. Rick byłby wspaniałym mężem. Kochała go nad życie, chociaż decyzja jaką podjął sporo zmieniła. Została wampirem. Widziała jak bardzo Elena nienawidziła tej części życia. Czy ona zdoła się z nim pogodzić? Nie miała pojęcia. Żałowała, że nie będzie miała już lekarstwa. Pierwsze Elena poczęstowała Katherine, drugie wzięła sama. Westchnęła smutnie. Nie dostanie kolejnej szansy. Będzie wiodła wieczne, nieszczęśliwe życie. W dodatku ten głód. Stefan sporo rozmawiał z nią na temat własnego wampiryzmu. Mówił z doświadczenia. Damon też trochę powiedział, ale żadne z nich nie czuło tego co ona. Koniec końców przyszła do niej Jess. Jedyna osoba z którą poczuła jakąś tam więź. Może dlatego iż Jess od początku przyjaźniła się z Alarickiem. Tylko on jeden znał na początku prawdę o jej tajemnicy. Mieli nawet dość krótki romans, ale po za wylądowaniem w łóżku nie połączyło ich zbyt dużo. Nie czuła zazdrości.

- Miałam osiemnaście lat, gdy Klaus zniszczył moje życie – wyznała ściszonym głosem. – Najpierw Katherine zburzyła mury, a potem Klaus zrównał je z ziemią. Dla świata przestałam istnieć. Wszystko inne nie miało znaczenia. Musiałam odejść z Mystic Falls. Rozpocząć życie u boku swojego prześladowcy. Nie było to łatwe. Klaus trzymał wszystkich w szachu, ale zdołałam przetrwać. W końcu przeciwstawiłam mu się, gdyż chciałam ratować Elenę i pozostałych ludzi z tego miasteczka. Nie chciałam też dopuścić do złamania klątwy przez Klausa. Miałam wiele szczęścia.

- A dzisiaj? – zapytała Jo wyraźnie wstrząśnięta tą historią. Nie była pewna jak wiele osób znało tę historię. Postanowiła zachować ją dla siebie.

- Dzisiaj? – Jess zastanowiła się. Właściwie o tym nie myślała. Jej relacje z Klausem były mocno złożone. Przemienił ją ponieważ powiedziano mu iż w przyszłości go zabije. Dlaczego sam jej nie zabił? Nie miała pojęcia. Czasami ciężko było zrozumieć jego wybory. To trudny i niebezpieczny człowiek jak większość Michaelsonów. Zdążyła zauważyć, że im nie można ufać. Nikomu. – Sama nie wiem. Jesteśmy na luźnym etapie, ale nie wiem jak długo to potrwa. Klaus ma dość własnych kłopotów by zajmować się jeszcze moimi. Dla mnie samej chyba nawet lepiej. Mam przynajmniej święty spokój.

- Ja nie zdołałabym wybaczyć Kaiowi – wyznała ściszonym głosem Jo. – Prędzej bym go zabiła własnymi rękoma. Odebrał mi wszystko.

Jess ją rozumiała. Chyba na jej miejscu sama by tak postąpiła. Postanowiła, że wyjdą. Jo zamknęła się w domu, ale nie mogła tak dłużej. Potrzebowała pomocy.

- Idziemy! – powiedziała stanowczo. Jo chciała zaprotestować, ale Jess była o wiele silniejsza. Wyszły na zewnątrz. Jo odetchnęła świeżym powietrzem. Bonnie przemieniła jej obrączkę jako główny pierścień. Jo długo się obawiała, ale poczuła promienie słońca. Wszystko robiło intensywniejsze wrażenie. Nie sądziła, że to może być takie piękne. Poczuła łzy pod powiekami. Intensywność własnych uczuć naprawdę ją zaskakiwała. Ostatnio nie mogła ogarnąć wszystkiego. Krew. Krwi nie lubiła. Chciałaby uniknąć jej picia, ale była wampirem. Potrzebowała krwi do życia. Wciąż rozpamiętywała przeszłość. Z wieloma rzeczami nie umiała się pogodzić. To o wiele silniejsze od niej. Żałowała, że Damon zabił Kaia. Naprawdę żałowała. Pragnęła dostać drugą szansę. Po to by sama mogła to uczynić. Sprawić by cierpiał jak nikt inny. Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści, gdy szły w stronę Grilla.

- Musisz nauczyć się panować nad nerwami – zauważyła jej ruchu Jess. – To będzie trudne, ale Stefan powinien w tym pomóc. Damon nie jest zbyt odpowiednim doradcą. Jednak dasz radę. Jesteś na dobrej drodze.

- Jednak nie będę mogła wrócić do szpitala – pokręciła głową stanowczo. O tym również myślała. Rozmawiała nawet z Rickiem. – Nie dam rady jak Elena. Była silną i niezwykłą osobą.

- Ona również walczyła ze swoim człowieczeństwem – zauważyła cicho. – Koniec końców wzięła lekarstwo, które ją zabiło.

- Hah – westchnęła cicho. Jessie naprawdę starała się pomóc. Robiła wszystko co możliwe. Niestety Jo miała depresje. Próbowała z tym walczyć. Chodziła z przyjaciółmi. Bawiły na imprezach. Walczyła jak za dawnych lat. Jednak czegoś jej brakowało. Czegoś, co nie pozwalało do końca się uwolnić. Przełom nastąpił pewnego wieczoru. Rick szykował właśnie kolacje. Niby normalna rodzinna scenka. Lubiła te ich wspólne wieczory. Widziała zmęczenie całego dnia jakie widniało na twarzy jej narzeczonego. Odruchowo spojrzała na pierścionek. Minęło już trochę czasu, to nie myśleli jeszcze o ponownym ślubie. Nie była pewna, czy kiedykolwiek pomyślą. Ten temat wywoływał zbyt bolesne wspomnienia i uświadamiał kim się stała. Westchnęła i wróciła do obserwowania ukochanego. Właśnie szykował obiad. Nie czuła głodu, ale lubiła jeść. Sprawiało jej to wielką przyjemność. Jakby jakaś część wciąż pozostawała człowiekiem. W pewnym momencie Rick się skaleczył. Zapach świeżej krwi uderzył ją w nozdrza. Jęknęła oszołomiona. Próbowała opanować drżenie. Walczyła z pierwotnym instynktem. Niestety. To było silniejsze od niej. Zaatakowała. Bez chwili wahania, mimo protestów w głowie. Rick walczył, ale nie chciał skrzywdzić ukochanej. Jo okazała się być o wiele silniejsza. Wbiła kły i zaczęła sączyć ciepłą krew z szyi mężczyzny. Sapnęła zachłyśnięta rozkoszą.

- Jo, błagam – usłyszała słaby głos Ricka. – Zabijasz mnie... - Mężczyzna z trudem oddychał. Tracił coraz więcej krwi. Słowa miłości ją oszczędziły. Załkała i odsunęła się gwałtownie. Oddychała szybko, nierównomiernie. Zabiłaby go. Naprawdę. Podała mu swoją krew. Pomogła zaleczyć ranę. Musiała wyjść. Ochłonąć. Zrobiła to niechętnie. W tym czasie Rick posprzątał bałagan. Musiała podjąć decyzję. Dopóki nie pokona samej siebie, nikt nie będzie przy niej bezpieczny. Obiecała Bonnie, że nikogo nie zabije. Musiała dotrzymać swojego słowa. Za wszelką cenę. Dlatego dwie godziny później napisała list. Krótki, wyjaśniający. Wiedziała, że postępuje słusznie. Kochała go tak bardzo iż nie mogła inaczej. Żegnała Mystic Falls. Może kiedyś wróci. Inna, pewniejsza siebie. Bardziej zdecydowana. To było trudne, ale nie mogła postąpić inaczej.

- Odeszła – wyszeptał Rick, dwie godziny później. Wyszedł z domu tylko na chwilę. Chciał z kimś pogadać o tym co zaszło. Najlepiej z Damonem. Długo rozmawiali, i dużo pili. Był mocno podchmielony, gdy wrócił. Nie było Jo. Zastał niepokojącą ciszę. List leżał na ich wspólnym łóżku. Pisała jak bardzo żałuje i go kocha. Jednak z obawy przez to kim się stała postanowiła odejść. Rick jęknął. Stracił właśnie wszystko, co kochał. I nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek miało wrócić.

*~*~*

-Czy mówił ci ktoś jak wielkim jesteś dupkiem, Matt?

Jess groźnie spojrzała na Matta Donovana po jego kolejnym telefonie. Od kiedy tajemnicze morderstwa coraz bardziej szerzyły się w Mystic Falls Matt nie ustępował by bronić tego miasta. Jess trochę go rozumiała. Miała jednak swoje własne problemy. Wkrótce mieli odwiedzić z Damonem Zbrojownię. Wciąż odwlekali ten moment obawiając się tego, co tam zastaną. Sama miała własne obawy przez drastyczne sny. Na szczęście nie obudziła się więcej na cmentarzu.

- Och doprawdy? – prychnął z lekką pogardą, ale i ironią. W pewnym sensie nawet ją lubił, chociaż była wszystkim co nienawidził. Tak. Wampiry. Trzymał się od nich z daleka. Niszczyły jego życie. Po kolei odbierały wszystkich bliskich jakich kiedykolwiek miał. Ostatnia odeszła Elena. A on wciąż był bardziej zagubiony niż kiedykolwiek wcześniej. – Więc wyjaśnij mi to.

Powstrzymała odruch wymiotny, kiedy zapach odoru uderzył w jej nozdrza. Znajdowali się w starej rozkładowni. Tu niegdyś przechowywano mięso, warzywa dla starego marketu. Od dawna pozostawał zamknięty. Teren opuszczony, a jednak wyczuwała tętniące w nim życie. Ktoś tu urzędował. Matt prowadził ją ponurym korytarzem. Nie podobało jej się to wcale.

- Matt, co to za tajemnice? – Była coraz bardziej wściekła na mężczyznę. Gwałtownie otworzył drzwi. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła trzy ciała. Młodzi mężczyźni. Najwyżej dwadzieścia parę lat. Poderżnięte gardła. Na ich ciele rozrysowano dziwne znaki. Nigdy takich nie widziała. Ogarnął ją dziwny niepokój. Coś złego weszło do Mystic Falls.

- Dostałem tajemnicze wezwanie – zaczął wyjaśniać. – Jak przy niemal każdym morderstwie. Badam je już od trzech tygodni. Giną ludzie w różnym wieku, granicach i odstępach pory dnia. Pozostawiane najczęściej tutaj. Próbowaliśmy obstawić to miejsce, lecz bezskutecznie. Morderca znikał za każdym razem i zostawiał informacje o ciałach. Wszystkich ta sprawa niepokoi. Szczególnie te tajemnicze znaki. Jest ich dużo. Za każdym razem inny.

- Masz zdjęcia z miejsc zbrodni? –zapytała przyglądając się im. Matt pokiwał głową z westchnieniem. – Dość sporo. Próbowaliśmy to rozgryźć. Caroline ma własne problemy, Bonnie robi coś z Enzo. Więc pomyślałem o tobie. Pomożesz?

Jess zawahała się. Matt nie raz pokazywał iż nie można mu ufać. Jednak ktoś mordował ludzi. Sprawiał iż świat wampirów mógł pozostać zagrożony. I najwyraźniej sprawiało to perwersyjną przyjemność. W mieście był ktoś nowy. Trzeba było go znaleźć, unicestwić możliwie jak najszybciej.

- Okey – pokiwała głową. W pewnym momencie do jej uszu dotarł słaby jęk. Ktoś tu był. Pobiegła używając przy tym wampirze prędkości. Widok jaki zastała mocno ją przeraził. Młoda dziewczyna wyglądała jak worek treningowy dla jakiegoś tyrana. Podbite oczy, usta. Twarz ciężko rozpoznać. Z ręki sączyło się dużo krwi. Ktoś przekuł żyły i pozostawił na pewną śmierć. Ostrożnie rozerwała kajdanki. Ciężko określić wiek. Potrzebowała natychmiastowej pomocy.

- Wezwałem karetkę – wyjaśnił cicho Matt. – Jednak mogą nie zdążyć na czas.

- Nie zdążą – zauważyła cicho. – Mogę zrobić tylko jedno. – Drżała. W całym swoim życiu nigdy nikogo nie przemieniła. Klaus i rodzina Michelsonów byli niczym cień. Niszczyli wszystko za sobą. Wolała nie ryzykować. Teraz mogła podejmować śmiałe decyzje. Została uwolniona od ponurego brzemienia. Wykorzystywać swoją szansę.

Matt się wahał. Widziała to w jego oczach. Podejmował właśnie najtrudniejszy wybór w swoim życiu. A jednak ta dziewczyna miała coś wyjątkowego. Mogła żyć. Przecież Caroline się udało. Jej również mogło. Dlaczego by nie? W końcu nie umrze. Dostanie nową szansę. Tylko, czy na pewno?

- Zgadzasz się? – powtórzyła cicho pytanie. Pokiwał głową. Nie chciał mieć nikogo na sumieniu. Jednak myślał iż podpisał na nią pewien wyrok. Jess wzięła głęboki oddech i wbiła zęby w nadgarstek. Napoiła dziewczynę swoją krwią, po czym skręciła kark. Matt uniósł bezwładne ciało dziewczyny. Wyszli na zewnątrz. Z oddali Jess usłyszała donośny rechot. Ktoś ich obserwował. Żałowała iż nie miała swoich mocy. W tym momencie magia naprawdę by się jej przydała.

- Zabierz ją do samochodu – poleciła Mattowi. – Ja sprawdzę, kto to.

Matt niezbyt zadowolony, że się mu rozkazuje skierował swoje kroki w stronę zaparkowanego auta. Jess weszła z powrotem do środka. Ktoś się nimi bawił w kotka i myszkę.

- Gdzie jesteś? – zawołała donośnie. Głos odbijał echo po pustych pomieszczeniach. – Czego chcesz? Co robisz w Mystic Falls?

- To miasto kiedyś należało do mnie – wyznał czyjś męski głos. Znała go. Nie miała pojęcia skąd, ale na pewno znała. Cień echa z przeszłości. – ja je stworzyłem. Zbudowałem z własnej krwi i potu. Zostało zniszczone. Teraz wróciłem i zamierzam odzyskać na nowo. Krew zostanie przelana, ogień posiądzie wszystko. A zdrajcy będący po środku tego zniszczeni.

- Coś ty za jeden? – Jess nie poddawała się. Zamierzała rozgryźć tajemniczego rywala. – O czym mówisz?

- Poznasz mnie, gdy nadejdzie odpowiedni moment. Kiedy wszystko, co kochają Salvatorowie ulegnie samozagładzie. Wówczas wszyscy poznacie moje imię. I przekonacie się jak słodka może być zemsta.

Nim Jess zdążyła cokolwiek zrobić poczuła jak ostry ból niemal rozrywa jej głowę. Krzyknęła i osunęła się bezwładnie na ziemię. Krew zaczęła cieknąć z nosa. Rozrywający wnętrzności ból roznosił całe ciało. Miała wrażenie, że zaraz rozpadnie ją na kawałki.

- Błagam, nie – jęknęła cicho. Nie miała pojęcia jak długo to trwało. Minuty? Godziny? Wszystko za szarą mgłą, która po za bólem nic nie wnosiła. Gdzieś z oddali wołał Matt. Słyszała jego kroki. Tajemniczej postaci już nie było.

- Nic ci nie jest? – zapytał cicho, pomagając jej wstać. Pokręciła głową i westchnęła cicho. Kimkolwiek była ta osoba chciała zemsty na braciach Salvatore. Nie chodziło o osobnych braci. Tylko obojga. Ktoś kto założył Mystic Falls i został zdradzony. Czuła, że musi porozmawiać ze Stefanem i Damonem. Czekało kilka zagadek, które trzeba będzie rozwiązać. Nim dojdzie do jeszcze większych tragedii. Nie miała pojęcia jak bardzo prorocze są te słowa.

*~*~*

- Mam wątpliwości, Bonnie.

Szepnęła Caroline, kiedy postanowiły się spotkać na drugi dzień. Bonnie opowiedziała o tajemniczej Uzdrowicielce. Teraz przedstawiała się jako Jezebel. Dość nietypowe imię, ale bardzo do niej pasujące. Mogła pomóc uzdrowić matkę wampirzycy. Nie rozumiała skąd te wahania.

- Dlaczego? – Bonnie pokręciła głową. – Zack mówił, że to całkowicie bezpieczne. A jemu można naprawdę ufać. Tu chodzi o twoją mamę. Jej stan jest bardzo poważny, a Liz chcę żyć. Jest potrzebna miastu. Bez niej Mystic Falls upadnie.

Caroline jęknęła. Czy może zaufać kobiecie o imieniu Jezebel? Kiedyś czytała biblię. Wiedziała kim była. Jednak ta tutaj to Uzdrowicielka. Przejęła dar po mężu w jakiś dziwny sposób. Ratowała ludzi. I teraz przyjeżdżała tutaj do Mystic Falls by uratować matkę. Czy mogła chcieć więcej? Ten nagły cud przyprawiał ją w zakłopotanie. Bez Liz nie wyobrażała sobie życia. Matka była zawsze przy niej.

- Nie wiem – pokręciła głową bezradnie. – Wszystko dzieje się tak szybko. Dlaczego nie mogę jej tak po prostu przemienić? Rozmawiałam o tym ze Stefanem. To niebezpieczne, ale może się udać.

- A jeśli ją przy tym zabijesz? – Argument Bonnie wydawał się dość oczywisty. – Nie wiadomo jak krew wampira działa na raka. Gdyby to było lekarstwo już dawno ktoś by aplikował podobne kuracje. Nie raz testowano różne metody leczenia. Musisz uwierzyć Caroline. Chociaż raz uwierz.

I zrobiła to. Nie miała wówczas pojęcia, czym zakończy się ta wiara. Pragnęła tylko pomóc matce, którą tak bardzo kochała. Spotkanie z Jezebel było dziwne. W ogóle sama Jezebel bardzo dziwna osoba. Przez cały czas Caro czuła dziwne napięcie. Jezebel dobiegała właśnie czterdziestki, a przynajmniej to krzyczał jej wygląd. Miała długie ciemne włosy, pomarszczoną twarz i figurę, którą pozazdrościłaby niejedna nastolatka. Nosiła suknie z delikatnym dekoltem, sięgające do kostek. Twarz nie zdobił żaden makijaż. Wyglądała świetnie. Naprawdę świetnie. Liz nie było na pierwszym spotkaniu. Leżała w szpitalu, a Stefan z Damonem wspierali ją swoją obecnością. Zwłaszcza Damon dla którego Liz należała do niezwykle ważnych osób. Jeśli odejdzie może się sporo namieszać, a już i tak mieli dość kłopotów. Więcej nie potrzebowali. Zack jak zwykle wyglądał efektownie. Zauważyła tajemniczy naszyjnik na szyi chłopaka. Ten znak skądś znała.

- Co to jest? – zapytała. Zack jakby się zmieszał, ale szybko odzyskał dawny rezon. Na jego twarzy wykwitł promienny uśmiech.

- Amulet ochronny – wyznał. – Wiesz w życiu Jezebel dzieje się wiele. Potrzebuje czegoś, co mnie ochroni przed złem. Moja magia nie jest tak zaawansowana jak twoja. Jezebel go dla mnie zrobiła. Nie chcę mnie narażać.

- Bardzo jej ufasz – zauważyła cicho. – Dość często z nią podróżujesz.

- To prawda – przytaknął z zapałem. – Mam nadzieję, że pomożemy twojej przyjaciółce. Rak to ciężka choroba, ale magia powinna podołać. Lepiej nie ryzykować z wampirzą krwią.

Bonnie przytaknęła. Chociaż sama była pełna obaw spotkali się po jedenastej w nocy niedaleko domu, gdzie pochowano czarownice. Tam wciąż istniała najsilniejsza aura. Jezebel wszystko przygotowała. Specjalny eliksir dla Liz i inne przybory potrzebne do wykonania rytuału. Damon i Stefan postanowili im towarzyszyć. Jess również przyszła. Tak na wszelki wypadek.

- Jesteś pewna, że można jej ufać? – Caroline niepewnie spojrzała na przyjaciółkę. Owszem wiedziała, że co do Bonnie nie mogła mieć wątpliwości, ale ta kobieta była całkiem obca. Nie miała powodów by im pomagać. Również Liz nie do końca jej ufała. Robiła to tylko dla dobra córki. Nie chciała zostawiać jej przedwcześnie. Caroline doskonale ją rozumiała. Jeżeli plan nie wypali wówczas nie miała żadnego pojęcia, co powinna zrobić. Pragnęła chociaż raz szczęśliwego zakończenia. Najwyraźniej nie było ono dane. Zwłaszcza, ze Stefanem. Odruchowo spojrzała w jego stronę. Stał obok Damona pogrążony w rozmowie. Od jakiegoś czasu nie zwracał na nią uwagi, chociaż cały czas przy niej był. Nic z tego nie rozumiała. Utknęli w martwym punkcie. Może później będzie na to czas. W tym momencie najważniejsza była matka. Uważnie obserwowała rozgrywającą się przed nimi sytuację. Jezebel rozpaliła ogień. Każde z nich trzymało pochodnie stojąc pod różnym kątem. Księżyc oświetlał ich sylwetki. Jezebel stała po środku. W ręku trzymała starą księgę. Mówiła dziwnym, złowróżbnym językiem. Liz klęczała po środku. Głowę miała uniesioną do góry. W tle słychać było przenikliwy głos Zacka. Naprawdę umiał śpiewać. Niespodziewanie coś błysnęło. Jakiś dziwny czarny dym pojawił się znienacka i przeniknął przez ciało kobiety. Caroline krzyknęła i podbiegła do matki. Przez jakiś czas była nieprzytomna.

- Co jej zrobiłaś? – warknął Damon z trudem hamując złość. Stefan musiał go przytrzymać, by jej nie zaatakował. Nie chcieli doprowadzić do jakiejś tragedii.

- Uzdrowiłam – wyszeptała oszołomionym głosem. Wiedziała, że ma do czynienia z wampirami, ale aż takiej siły się nie spodziewała. Ta potęga, szybkość i nieśmiertelność. Przesmak władzy jaką mieli. W głowie kobiety zakiełkowała złowieszcza myśl, ale stłumiła ją. – Dajcie trochę czasu. Szybko dojdzie do siebie. Wyniki badań powiedzą same za siebie.

Caroline nieufnie spoglądała na nią. Kiedy Stefan wziął Liz na ręce nawet nie drgnęła. Wyglądała niczym bezwładna lalka. Jess stała z tyłu oglądając całą scenę. Cokolwiek zrobiła Jezebel to nie uzdrowienie. Już kiedyś była świadkiem podobnego zdarzenia. W czasie jednej ze swych podróży.

- Damon musimy porozmawiać – wyszeptała do jednego z braci. Damon pokręcił głową. Był zbyt wściekły, by kogokolwiek słuchać. Musiał się upewnić, że z Liz wszystko w porządku. Zabrano ją do szpitala. Dochodziła do siebie kilka dni. Caroline czuła poczucie winy iż w ogóle zgodziła się na to wszystko. Bonnie również nie wyglądała na szczęśliwą.

- To będzie moja wina jeżeli ona umrze - mówiła poruszonym głosem. Piątego dnia odzyskała przytomność. Tryskała zdrowiem i humorem. Lekarze byli pod wrażeniem. Z początku dziwnie się zachowywała, ale szybko przywykła i znów stanowiła dawną część siebie. Jednak Caroline czuła iż coś jest nie tak. Jezebel wciąż przebywała w mieście. Jakby nie zamierzała wyjeżdżać. Co gorsza kilka razy widziała ją razem z matką. Wyglądały jak dobre kumpelki.

- Dziwisz się? – Stefan trochę nie rozumiał obawy Caroline. – Ostatecznie Jezebel uratowała jej życie. Po za tym Liz nie ma przyjaciół w swoim wieku. My nie do końca się kwalifikujemy. Matka potrzebuje towarzystwa.

- Mam jakieś złe przeczucie – pokręciła głową. Chciałaby uwierzyć w zapewnienie Stefana. Był bardzo pewny siebie. A jednak zachowanie matki z dnia na dzień robiło się coraz dziwniejsze. Chociażby poranny rytuał. Mocna czarna kawa. Liz nigdy takiej nie lubiła. Zawsze piła mleczną sieczkę z czego Caroline często się nabijała. I wiele innych przypadków. Jak miałaby to wytłumaczyć? Powinna się cieszyć. Matka była zdrowa. A jednak zdawała sobie sprawę, że coś było nie tak. I nie miała pojęcia, że to dopiero początek ich kłopotów.

*~*~*

Jezebel była z siebie naprawdę dumna.

Kawał dobrej roboty. Od dawna marzyła by przyjechać do Mystic Falls, ale mąż tego nie chciał. Mówił, że to miejsce jest niebezpieczne i przesiąknięte złem. Nie rozumiała tego. Fascynowało ją od zawsze. Nie umiała tego powiedzieć. Jakby tu było coś czego szukała. Kiedy, więc padła propozycja od Zacka postanowiła wykorzystać swoje umiejętności. Żałowała tylko, że nie mogła udowodnić swojemu mężowi braku racji. Niestety. By zyskać jego moc musiała coś poświęcić. Nigdy nie żałowała swojej decyzji. Dzięki temu podpisała najlepszą umowę w swoim życiu i do tej pory wszystko szło idealnie.

- Czy jesteś pewna iż zdołałaś pomóc matce Caroline? – zapytał Zack cicho wchodząc do wynajmowanego przez nich pokoju. Jezebel była właśnie pogrążona w wypowiadaniu mrocznego zaklęcia. Chciała dokładnie wiedzieć czego szuka w Mystic Falls. Czekała na informacji od zleceniodawcy. Nie mogła wiecznie szukać w ciemno. Pragnęła wyjechać jak najszybciej nim odkryją co zrobiła. Nie zamierzała zostawać tu zbyt długo.

- Szukaj znaków ukrytych na cmentarzu – usłyszała słaby głos demona wychodzący z cienia.

Zack chciał się wycofać. Powoli zaczynał rozumieć, co tu zaszło. Jezebel oszukała ich wszystkich. Imię idealnie pasowało do jej tożsamości. Sprowadziła na świat coś i teraz musieli się z tym mierzyć. Zaklął pod nosem zły, że nie posłuchał przeczuć Bonnie. Dziewczyna miała rację. Rzadko kiedy popełniała pomyłki. Zdążył ją poznać dość dobrze. A teraz? Teraz nie miał wątpliwości. Sięgnął po telefon. Zanim do niej pojedzie musiał ostrzec. Caroline mogła stanowić niebezpieczeństwo dla wszystkich.

- Wybierasz się dokądś Zack? – drgnął, gdy usłyszał za sobą głos Jezebel. Pokręcił głową. Ta kobieta miała nienaturalnie rozwinięte zmysły. Podejrzewał iż była kimś więcej niż zwykłą Wizjonerką. Ten dziwny mrok jaki w niej wyczuwał od bardzo dawna. Teraz zaczynał rozumieć całą sytuację.

- Co zrobiłaś pani szeryf? – zapytał prosto z mostu. W myślach analizował zaklęcie, które mógłby użyć, by powstrzymać kobietę. Musiał zdążyć na czas. Miał nadzieję, że Bonnie pomoże mu zrozumieć całą sytuację. I uratować tamtą kobietę przed niebezpieczeństwem.

- Nic, co powinno cię obchodzić – mruknęła z wyraźną dezaprobatą. – Naprawdę cię lubiłam, wiesz o tym? Byłeś mi bardzo pomocny. Szukałeś potencjalnych idiotów, i robiłeś wszystko by odnowić utraconą krew.

- Utraconą krew? – Zack spojrzał na kobietę nic nie rozumiejąc. – O czym mówisz? Kim naprawdę jesteś? Uzdrowicielką, czy szaloną wariatką?

Jezebel zaśmiała się wyraźnie ubawiona tym porównaniem. Biedny, naiwny głupiec. Naprawdę nie miał pojęcia iż szykuje się tu coś wielkiego. Wkrótce zobaczy. Na razie musiała go przekonać do swoich racji. Jeśli nie da rady będzie musiała sięgnąć po bardziej kontrowersyjne metody.

- Słyszałeś o starej rodzinie francuskiej Sinclair? – zapytała, ale pokręcił głową. Mogła podejrzewać. Rodzinę wykreślono z kronik dawno temu sądząc iż dopuściła się zdrady. Pomogła stworzyć rasę niebezpiecznych wampirów. Pierwotnych, którzy do dzisiaj sieją strach i zniszczenie. Jednak los bywa sprawiedliwy. Krew Sinclarów ma o wiele starsze korzenie niż wszyscy myślą. Zamierzam odbudować je i przywrócić ład i porządek. Na zawsze zmieść świat wampirów. Powstrzymać te zło. Przywrócić wolną magię. W końcu o tym marzymy wszyscy. Każdy kto nienawidzi wampiry.

- To szaleństwo – Zack pokręcił głową oszołomiony. Krew Sinclairów. Przeklęta rodzina. Powoli świtało mu w głowie. Słyszał o czarownicy Arunie Sicnlair, która pomogła Esther Michaelson przed wiekami. Za to została przeklęta ona i cała rodzina. Nie mógł w to uwierzyć. Wcześniej myślał, że wszystko jest legendą. A jednak prawda leżała gdzieś po środku. Nie wiedzieli o tym przez cały czas. Nie chciał również zagłady wszystkich wampirów. Miał wśród nich paru przyjaciół. Mieszkali w Novym Orleanie i nie tylko. Między innymi Marcel Gerrard, Elijach i wielu innych. Nie mógł pozwolić Jezebel na wykonanie swojego planu.

- Może i tak, ale warte zachodu. W końcu czarownice będą wolne. My będziemy tym czego ludzie będą się obawiać. Wiele czarownic czeka ukryte. Potrzebują zastrzyku emocji. Ja im go zapewnie. Pytanie tylko, czy w to wchodzisz? Twoja rodzina wiele wycierpiała z rąk wampirów. Słyszałam dobrze o tym. Być może dostaniesz również okazje do zemsty.

Zack zrobił zaskoczoną minę. Jego rodzina? Nigdy jej nie poznał. Trafił do sierocińca mając dziesięć lat i zanik pamięci. Nie wiedział nawet czy tak się nazywa naprawdę. A teraz Jezebel wyskakiwała z takimi rewelacjami.

- O czym ty mówisz? – spytał oszołomiony. – Skąd o tym wiesz?

- Mam przyjaciół w różnych kręgach – przyznała czując, że może mu zaufać. – Jak chcesz mogę ci to pokazać.

Mimo obaw jakie czuł przytaknął. Jezebel wykorzystała część magii jaką posiadała i dotknęła jego czoła. Zack poczuł intensywny ból. W jednym sekundzie znalazł się zupełnie gdzie indziej. Znów miał dziesięć lat. Był małym chłopcem otoczonym przez kochających i szczęśliwych rodziców. Jego dzieciństwo było oazą radości. Matka spodziewała się dziecka. Miał mieć małą siostrzyczkę lub braciszka i nigdy nie czuł takiego podekscytowania. Jednak wszystko uległo gwałtownej zmianie. W ich życie brutalnie wkroczył Damon Salvatore. Najpierw zaczarował matkę. Uwiódł ją bez najmniejszego żalu. Wykorzystał zmuszając by zabiła własnego męża. Jego jako dziecko kompletnie zignorował. Nie widział w nim żadnego przeciwnika. Zack zaklął pod nosem, gdy powrócił do rzeczywistości. Wciąż czuł zapach krwi swoich rodziców. Nie sądził, że mógłby być świadkiem takiego dramatu. Wiedział już komu zawdzięcza resztę swojego dramatycznego życia.

Na twarzy Jezebel pojawił się triumfujący uśmiech. A więc kupiła go. O to dokładnie jej chodziło. Potrzebowała odpowiedniego sprzymierzeńca, który miałby oko na wszystko. Zack będzie idealny do tej roli. Bo zemsta jest bardzo ważnym priorytetem w tej całej sprawie. Być może nawet najważniejsza.

- Chcę tego! – powiedział Zack zdecydowanym głosem. – Tylko pod jednym warunkiem. Kiedy będzie po wszystkim pozwolisz mi zabić Damona Salvatore osobiście. To będzie moja jedyna nagroda.

- Jeśli tego chcesz – przytaknęła z uznaniem. Uśmiechnęła się zadowolona. Wkrótce Mystic Falls zostanie zniknie z powierzchni ziemi. A ona będzie triumfowała oglądając z boku śmierć jego mieszkańców. Już nie mogła się doczekać. Ta wyjątkowa chwila będzie należeć tylko do niej i absolutnie nikt w tym jej nie przeszkodzi.

*~*~*

Na zakończenie:

Te osiem stron pisało mi się naprawdę ciężko. W zasadzie sama nie wiem dlaczego. Jednak bardzo chcę się skupić na osobie Jess. Ona ma wziąć ważną rolę w tym całym opowiadaniu. Z góry zaznaczam. Nie będę trzymać się kanonu. To ma być mój własny wgląd na tę historię. Mam nadzieję iż uszanujecie to i będziecie wpadać czytając dalsze losy przygód Jess. Zapraszam wkrótce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro