Rozdział 008 „Zdradliwe uroki"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Życie jest komedią dla tych, którzy patrzą, a tragedią dla tych, którzy czują."

Jonathan Swift

Kroniki Proroka Codziennego 009:

Hej kochani!
Za oknem straszna zawieja. Mówię wam szykuje się mega poważna zima. A przynajmniej tak to odczuwam. Mam nadzieję, iż kiedy czytacie ten rozdział za oknem jest trochę cieplej. Ostatnio wspominałam chyba o nowych projektach? Planuje napisać coś, co być może nadawałoby się nawet na książkę? Wiem już wspominałam kiedyś, ale naprawdę marzę. Może kiedyś, kto wie? W końcu w głowie mam tak wiele pomysłów do wykorzystania. Az się tylko proszą. I żałuje, że czasu coraz mniej. Jednak wiecie jak to czasem bywa. Życie prywatne ma swoje wady i zalety. Tymczasem zapraszam do kolejnego rozdziału i miłej lektury.

*~*~*

Nowy Orlean.

Marcel zaklął pod nosem, gdy po raz kolejny nie połączył się z Jess.

Minęły dwa tygodnie od kiedy próbował złapać z nią kontakt. Freya miała dziwny sen i coś go zaniepokoiło. Kiedy mu powiedziała zadzwonił do niej bez wahania. Jess coś groziło. Złe przeczucie nie chciało zniknąć. Owszem mieli swoje własne problemy. Coś groziło córce Klausa i Hayley. Musieli zrobić wszystko, by ją ratować. Na szczęście teraz sytuacja nabrała trochę spokojniejszych tonów. Marcel pomyślał o Jess. Ostatnio poznał miłą kobietę, która niespodziewanie wkroczyła w jego życie. Miała na imię Nadia. Była wampirzycą, która nienawidziła Klausa. No cóż, chyba taki już ma los. Klaus nikomu nie ułatwiał życia i w pełni zasłużył sobie na nienawiść innych. Jednak teraz niepokój przybierał na silę. Dwa tygodnie to naprawdę długo. Owszem rozstali się. Jess zostawiła go dla innego mężczyzny. Mógł podejrzewać, że prędzej czy później by tak postąpiła. Damon zawsze był największą miłością jej życia. Trochę tego nie ogarniał, ale cóż. Nie oceniał. Każdy miał prawo do swojej własnej miłości i sposobu wyznawania. Klaus zniszczył życie tak wielu ludziom. Jemu również. Chyba najlepiej by było gdyby Jess zapomniała o Damonie, ale to chyba trochę niemożliwe. Westchnął cicho i ponownie wykręcił numer. Znowu poczta głosowa.

- Dzwoniłeś do Jess? – Cichy głos Freyi Michaelson wyrwał go z zamyślenia. Freya, nowo odnaleziona siostra Jess szybko się odnalazła w ich świecie. Z początku nikt jej nie ufał. Z czasem Marcel zrozumiał jak wielkim może być pomocnikiem. Byli kimś na zasadzie przyjaciół. Podobna zażyłość łączyła ją z Jess. Obydwie były czarownicami. I nie raz ratowały im tyłki kiedy potrzebna była reakcja. Jednak teraz dziewczyna wyjechała. Wróciła do Mystic Falls i zniknęła. – Ja również szukałam z nią kontaktu. Trochę bardziej magicznego. Chciałam by rzuciła ze mną zaklęcie dla Hope i Hayley. Co dwie czarownice, to nie jedna. Niestety bez odpowiedzi. Coś złego się dzieje. Nie mam pojęcia, co ale wypadałoby pojechać do Mystic Falls.

- Myślisz, że możemy? – Freya miała wątpliwości. Nic dziwnego. Była tu by chronić Hope. Dziewczynka potrzebowała pomocy. Niebezpieczeństwo wciąż istniało. I w każdej chwili mogło zaatakować.

- Dadzą sobie radę bez nas – zdecydowała. Chciała pomóc Marcelowi. Brak kontaktu z Jess oznaczał poważne kłopoty. Nie wyczuwała też jej mocy. Jakby ktoś ją blokował. – Na co powinniśmy uważać w Mystic Falls? Z pewnością zbyt ciepło nas nie przyjmą.

Marcel zamyślił się. To prawda. Wiele słyszał o braciach Sakvatore, ale poznał tylko Stefana. I to w tej złej wersji. Jednak nie mieli wyjścia. Klaus nie był zadowolony. Oczywiście mógł im zabronić, ale na szczęście nie zrobił tego. Wyruszyli od razu. Tylko we dwoje. Nie chcieli rzucać się w oczy. Tak było najlepiej.

- Myślisz, że to dobra decyzja? – Freya wciąż miała wątpliwości. Po kilku godzinach jazdy od razu skręciła w stronę Mystic Falls. Uderzyła w nią magia. Tak. Tu mocy nie brakowało. Wyczuwała kłopoty, ale nie wspominała nic na głos. Zdążyła poznać Marcela i polubić go trochę. Miał w sobie coś wyjątkowego. Nie rozumiała czemu Jess postanowiła od niego odejść. Zasługiwał na coś więcej. Nie miał zbyt wielkiego szczęścia do kobiet. Życie bywało doprawdy niesprawiedliwe. Westchnęła cicho i spojrzała na niego z troską.

- Tak! – skinął głową. – Czuje, że ma kłopoty. Gdyby mogła z pewnością by napisała. Potrzebujemy trochę czasu. Klaus nie będzie robił problemu. Rozmawiałem o tym. Sam jest za sprawdzeniem Jess. Ma do niej jakąś sprawę.

- No tak... - prychnęła wywracając oczami. Kiedy tylko poznała Klausa nie wiedziała co o nim myśleć. Ciężko im było nawzajem się zaakceptować. Zupełnie inaczej było z Finnem, czy Kolem. Ta dwójka od początku ją polubiła. Jednak Finn nie umiał zaakceptować swojego życia jako wampir. Matka za bardzo zniszczyła mu życie. Oderwała od siebie te myśli. Nie czas na myślenie o rodzinie. Później rozwiążą problem z Hope. Teraz najważniejsza była Jess. – Kiedyś byłam w Mystic Falls. Dawno temu. W czasie jednego z moich pierwszych przebudzeń. Niewiele pamiętam z tego miasta. Jednak spotkałam interesującego mężczyznę. Mystic Falls jest pełne niespodzianek. Powrót do niego może być miłą odmianą.

- Dzięki, że ze mną jedziesz .... – Marcel był naprawdę wdzięczny. Nie sądził iż ze wszystkich kobiet zaufa właśnie jej. Właściwie Jess jako jedyna od początku przyjęła ją do społeczności. Później Rebecach. Teraz zaczynał lepiej rozumieć historię tej niezwykłej dziewczyny. Przeżyła prawdziwe piekło, ale zdołała odbudować swoje własne życie. Podążać własną ścieżką, a rodzina pozostawała dla niej najważniejsza. – Nie dałbym rady zobaczyć się z nią sam.

- Wciąż ją kochasz? – zauważyła cicho i pokręciła głową. – Nie rozumiem czemu uparcie przy niej trwasz. Powinieneś sobie kogoś znaleźć. Kogoś normalnego, kto nie będzie ci przeszkadzał w związku ani nic takiego. Jess nie jest dla ciebie.

- Wiem – przytaknął i zaczął sprzątać parę rzeczy. Kilka zabrał ze sobą. Między innymi broń. Nigdy nie wiadomo, co może ich spotkać w Mystic Falls. Freya miała rację. Nawet spędzili wspólnie jedną noc. Jednak szybko zrozumiał jakim to było błędem. Nie chciał dzielić z nią życia. Owszem pociągała go. Miała w sobie coś wyjątkowego, ale i jedną wadę. To nie Jess. Tylko ją tak naprawdę kochał. I wiedział, że nigdy nie zapomni. – Jednak ona ma kłopoty. Czuje to. Zaufaj mojej intuicji.

Freya niechętnie się z nim zgodziła. Szczególnie, gdy w tajemnicy przed nim użyła swojej magii chcąc zlokalizować Jess. Niestety. Bezskutecznie. Dziewczyna w ogóle nie odpowiadała. To wystarczyło. Nie chciała zostawiać Marcela z tym samego. Wyczuwała niebezpieczeństwo. Coś złego działo się w Mystic Falls. I musieli to sprawdzić. Po raz pierwszy pragnęła się mylić.

*~*~*

Gdyby ktoś kazał jej opisać piekło z pewnością tak by to zrobiła.

Przebywała zamknięta w małym pomieszczeniu bez okien. Miejsce przypominało trochę taki dziwny szpital psychiatryczny. Wyczuwała tu magię. Może być bardzo bezcenne. Potrzebowała sposobu by uciec z tego miejsca. Niestety. Wciąż pozostawała osłabiona. Faszerowali ją czymś dziwnym. Jakimś narkotykiem nasączonym werbeną. Zaczynała tracić zmysły. Dlaczego jej nie szukali? Ostatnim razem Damon zareagował bardzo szybko. A teraz? Trzy tygodnie. Tyle czasu spędziła w tym potwornym miejscu. Bez odpowiedzi. Jedynie same pytania. Najgorszy z nich był niejaki Adrian Ramon. Miał jakąś zawiść wobec wampirów. Bardzo wyraźnie pokazywał swoją wrogość i nienawiść. Czuła ją za każdym razem, gdy do niej przychodził. Zadawał pytania. Żądał odpowiedzi. A ona nie wiedziała jak mu odpowiadać. Co mówić. Chciała jedynie by ten ból ustał. Dlaczego Matt ich zdradził? Elena uważała go za najlepszego przyjaciela. Jess też sądziła, że może na niego liczyć. A jednak najwyraźniej się myliła. Popełniła wielki błąd i teraz płaciła za swoją głupotę. Przynajmniej jeden plus tajemniczych wizji. Tu w tym dziwnym miejscu, którego nie rozumiała mogła być od nich wolna. Chociaż przez jedną chwilę.

- Gdzie jestem? – zapytała ściszonym głosem. Chciała poznać odpowiedzi. W końcu po tylu tygodniach zdecydowanie jej się należy. Spojrzała na Adriana. Byli w jakiś podziemiach, gdzie ciągle ją zabierali. Adrian miał przy sobie swoje ulubione narzędzia tortur. Nie żałował ich. Lubował się. Opowiadał, że zabił kilka wampirów. Nie żałował im cierpienia. W dodatku wyglądał na takiego, który lubował zadawać ból. – O co tu chodzi?

- Widzę, że masz pewnie sporo pytań mała wampirzyco .... – Mężczyzna uśmiechnął się z przekąsem. W ręku trzymał strzykawkę z jakimś dziwnym płynem. Wolałaby nie wiedzieć, co to jest. – Na kilka mogę odpowiedzieć. I tak stąd nie wyjdziesz. – Widzisz moja droga. To stary szpital psychiatryczny. Kiedyś był częścią społeczności Mystic Falls. Trzymano największych wariatów. Niestety. Pewnego dnia doszło tu do tragedii. Oczywiście z udziałem wampirów, które chciały zabawić się kosztem niewinnych ludzi. Szpital zamknięto, a nasza organizacja wykupiła jego pozostałości. Urządziliśmy tu nasze laboratorium. Tutaj również przechowujemy wszystkie magiczne przedmioty. Dbamy o każdy szczegół. Jesteśmy częścią wielkiej społeczności o której wie niewiele osób.

- Dlaczego? – wyszeptała ściszonym głosem. – Skąd ta twoja nienawiść? Z powodu tamtej historii? Ona ukształtowała twoje życie?

- Naprawdę tak myślisz? – Adrian przestał obracać igłę w ręku i spojrzał na nią uważniejszym wzrokiem. – Widzisz wampiry zniszczyły mi życie dużo wcześniej. Po raz pierwszy spotkałem się z nimi w wieku pięciu lat. Miałem naprawdę udane życie. Nie byliśmy zbyt bogaci, ale sporo wspólnie przeżyliśmy. Byliśmy sobie niezwykle bliscy. Pięcioro. Tyle liczyła moja rodzina. Miałem jeszcze dwie starsze siostry. Kochaliśmy się. Wszyscy razem i szanowaliśmy. Mieszkaliśmy na odludziu. Ojciec prowadził małą farmę. Nic specjalnego, ale nam wystarczało. Piekło przyszło później. W pewną zimową noc. Zaprosiliśmy troje nieznajomych i kobietę. Jednego zapamiętałem szczególnie. Stefan Salvatore... - gniewnie zacisnął dłonie w pięści. – Wiem, że jest tutaj. Nie zaprzeczaj. Tylko kwestia czasu, kiedy go znajdę. Już nie mogę się doczekać. To będzie chwila prawdziwego triumfu, ale po kolei. Ten drugi miał na imię Klaus, dziewczyna to Rebecach. Wyglądali na nieszkodliwych. Tłumaczyli, że gdzieś zabłądzili po drodze. Daliśmy im jedzenie, ale niewiele zjedli. Zaoferowaliśmy dach nad głową. Koszmar przyszedł w nocy. Najpierw zabili ojca, potem matkę i siostry. Z jakiś dziwnych względów zostałam oszczędzona. Nie mam pojęcia dlaczego. Do dziś zadaje sobie to pytanie. Więc nie mów mi skarbie, iż wampiry są takie dobre. Zło macie wymalowane na twarzy. Ja postanowiłem z tym skończyć. Raz na zawsze.

- Nie dasz rady ... - powiedziała cichym, ale zdecydowanym głosem. – Może w niektórych rzeczach masz słuszność, ale popełniasz błąd. Przyjdzie pora, gdy będziesz tego żałował. – Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdołała. Jęknęła cicho oszołomiona. Poczuła ostre ukłucie igły. Próbowała zachować świadomość. Chciała być przytomna w czasie tych przesłuchiwań , jednak to było silniejsze od niej. Ta dziwna siła, energia, która nią zawładnęła. Chciałaby to w jakiś sposób opisać, ale nie potrafiła. Odpłynęła zanim cokolwiek zdążyła zrobić i nic nie miało dla niej znaczenia.

*~*~*

Damon uwielbiał imprezy, jednak od czasu śmierci Eleny zupełnie o nich zapomniał.

Teraz wróciła Evie Forbes. Właściwie to Damon nie zdawał sobie sprawę, że Caroline miała siostrę. Dla niego odkrycie dość absurdalne. Zwłaszcza iż Evie była całkowitym przeciwieństwem Caroline. Zuchwała, pewna siebie, pozbawiona człowieczeństwa. Zdolna do wszystkiego. Imponowała mu jak mało, która kobieta. Powinien wyczuć intrygę, ale w tym momencie nie dbał o to. Jakby coś silniejszego od niego działało przeciw niemu. Nie umiał tego określić, ale nie myślał za wiele o tym. Wszystko co miało miejsce podobało mu się. Dużo alkoholu, huczne imprezy, mnóstwo krwi. Wcale sobie nie żałował. Stefan wyjechał zostawiając go samego w tym mieście. Właściwie to powoli zapominał kim był Stefan. Evie i Caroline stanowiły przyjemną rozrywkę. Nie dbał o nikogo ani o nic.

- Damon, czy możemy wreszcie porozmawiać? – Bonnie Bennett bezskutecznie próbowała przemówić mu do rozsądku. Niestety. Bezskutecznie. Ona również z czasem zniknęła. Reszta osób nie myślała, co robi. W ogóle nie przejmowali się nim od czasu śmierci Eleny. On również nie zamierzał.

- Nie zrobiłaś krzywdy Bonnie? – zapytała Caroline kilka godzin później z dziwną troską w głosie. Nie powinna się przejmować. W chwili, gdy porzuciła swoje człowieczeństwo zapomniała o wszelkich troskach i problemach. Stefan ją zawiódł. Wyjechał pozostawiwszy samą sobie. Musiała zacząć sobie radzić sama. Całe szczęście iż Evie wróciła w odpowiedniej chwili. Odnalazła więź z siostrą. Nie została już sama na świecie.

- Nie martw się! – mruknęła z przekąsem sięgając po alkohol. – Zajęłam ją czymś innym. Nie będzie nam więcej przeszkadzać.

Caroline skinęła głową i wróciła do imprezy. Pewnie by dłużej tak bawili gdyby ktoś im nie przerwał. Ktoś o wiele silniejszy niż wiedźma Bonnie Bennett. Marcel Gerrard i Freya Michaelson. Oboje po długiej podróży zajechali pod rezydencje Salvatorów. Nie znali żadnego z nich, ale mieli list polecający od Klausa dla Stefana. Nie czytali. To była prośba poufna. Nie czytali. Obiecali dostarczyć i zamierzali to zrobić. Caroline nie kryła zaskoczenia ich widokiem. Podobnie jak pozostali. Evie nie wyglądała na zbyt zachwyconą.

- Co wy tu robicie? – zapytała Caroline odgarniając jasne włosy. Twarz dziewczyny zdobił ostry makijaż, a dodatku dodawał wyzywający strój. Zupełnie inaczej Klaus opisywał tę dziewczynę. Freya wyczuwała kłopoty z daleka. I magię. Magię, która wręcz unosiła się w powietrzu. Niezbyt jej się to podobało.

- Jess nie daje znaku życia od kilku tygodni – wyjaśnił Marcel nim Freya zdążyła coś podejrzeć. Spojrzała na niego wściekle, ale nie przerwała mu. – Martwię się, gdyż to do niej niepodobne.

Damon wstał z sofy i niedbale narzucił na siebie koszulę. Prócz koszuli miał na sobie tylko luźne spodnie. – Wiem kim jesteś! – mruknął obrzucając Marcela niechętnym spojrzeniem. Na Freyę w ogóle nie zwrócił uwagi. – Jesteś Marcel, były narzeczony Jess. Zostawiła cię przed ołtarzem i przyjechała tutaj. Wolała życie w Mystic Falls niż ślub z tobą. Ciekawe dlaczego wolała być tutaj? Może nie byłeś dość dobry dla niej?

Te słowa sprawiły iż Marcel nie wytrzymał. Zwykle bywał bardziej powściągliwy, ale nie tym razem. Wolał działać. Zdecydowanie i stanowczo. Nim Freya zdołała go powstrzymać zaatakował Damona. Jego pięść wylądowała na twarzy mężczyzny. Potem zadał kolejny cios. I kolejny. Przez dłuższą chwilę walczyli między sobą aż Freya użyła swojej mocy przeszkadzając im. Nie chciała by się tu pozabijali. Caroline i Evie nie wtrącały się. Na całe szczęście.

- Tu nie znajdziemy Jess! – mruknęła zdecydowanie do Marcela. – Być może naprawdę wyjechała. Chodź mam przyjaciela, który znajdzie nam nocleg. Poszwę damy się i wyjedziemy.

Marcel niechętnie zostawił Damona ze złamanym nosem. Jess nie będzie zbyt zachwycona, ale nie dbał o to. Potrzebował wyżycia się i w pewien sposób mu to pomogło. Wziął Freyę za rękę i wspólnie opuścili rezydencje Salvatorów nie zatrzymywani przez nikogo. Gdy tylko wyszli Caroline pomogła Damonowi wstać i doprowadzić się do porządku. Wampir był wściekły.

- Nie wiedziałam, że znacie Michaelsonów – rzuciła Evie wyraźnie niezadowolona. Miała Mystic Falls w swoich rękach. Rzucony czar świetnie się sprawdził. Całkowicie otumanił umysły wielu mieszkańców. Wszyscy grali tak jak im kazała. Jednak teraz to się może zmienić. Rzeczywistość, którą stworzyła może przestać istnieć i wcale nie była tym zachwycona. Musiała coś wymyślić. Znaleźć sposób, by pozbyć się rywali. Im prędzej tym lepiej. Nic nie przeszkodzi jej w zemście na mieszkańcach Mystic Falls.

- Tak! – przytaknęła niechętnie Caroline. – Dawno temu Klaus ścigał Elenę. To długa historia. Potrzebował jej krwi do złamania klątwy, a później stworzenia sobie podobnych. Hybrydów. Minęło trochę czasu nim zapanowało coś w rodzaju pokoju między nami. Stefan jest kimś w rodzaju przyjaciela Klausa. Był również kochankiem jego siostry Rebecci.

- Nie jesteś zazdrosna? – Evie uważniej spojrzała na siostrę, ale Caroline pokręciła głową. Nie czuła nic do Stefana. Był jej całkowicie obojętny. Porzucił ją, a ona zapomni o nim z rozkoszą. Musiała iść naprzód. Nie cofać się w tył.

- Kim jest Stefan? – Damon wtrącił się do rozmowy. Caroline zrobiła zaskoczoną minę. Damon nie pamiętał Stefana? Coś tu było nie tak. Przez jeden moment poczuła niepokój, który zawładnął jej sercem. Jednak poczuła delikatne dotknięcie ramienia przez Evie i wszystko zniknęło. Kimkolwiek był tajemniczy Stefan nie miał żadnego znaczenia. Jakieś widmo przeszłości o którym wolała nie myśleć. Podążyła za Evie w stronę półprzytomnego młodego mężczyzny, którego tutaj ściągnęły. Był barmanem pracującym w The Grill. Miał dwadzieścia jeden lat. Caroline znała go z czasów szkolnych, ale nie przyjaźniła się z nim. Należał do całkiem innego grona. Teraz zawarła o wiele bliższą znajomość, a krew chłopaka smakowała naprawdę pysznie.

- Jared Black – mruknęła Evie rzucając okiem na prawo jazdy chłopaka. – Całkiem przystojny. Szkoda byłoby go zabijać. Pasowałby do nas nie uważasz? Nasza paczka potrzebuje sojuszników.

- Nigdy nikogo nie przemieniłam ... - wyznała nieco speszona Caroline. Gdzieś w tle Damon upajał się krwią nieznajomej dziewczyny. – Myślisz, że to dobry pomysł?

- Absolutnie! – przytaknęła. – Jared nie chcesz umierać, prawda? Chciałbyś żyć? W jakikolwiek sposób?

- Proszę... - wycharczał mężczyzna. Był przerażony. Zaczynał żałować, że w ogóle zgodził się na tę imprezę. Powinien iść do pracy. Zadbać o swoją dziewczynę, a właściwie pogodzić się z nią. Niestety zamiast tego popełnił błąd. Zaufał niewłaściwym osobom. Nie wiedział w sumie czemu. Jakby to było o wiele silniejsze od niego. kompletnie tego nie rozumiał. Dlaczego? Nie umiał sobie odpowiedzieć na te pytanie. Jednego był pewien. Nie chciałby umierać. Miał jeszcze tak wiele do zrobienia. Cokolwiek mieli mu do zaoferowania zamierzał się na to zgodzić. Ostatecznie nic nie tracił, a mógł zyskać. Naprawdę dużo. – Chcę żyć...

Na twarzy kobiet pojawił się uśmiech. Tego właśnie oczekiwały. Przytaknęły wyraźnie zadowolone i od razu przystąpiły do działania. Odmieniając życie młodego chłopaka bardzo. Raz na zawsze.

*~*~*

Ostry ból powoli opuszczał jej ciało.

Nie czuła go po raz pierwszy. Od kilku tygodni był jej niemal przyjacielem. Adrian skutecznie umiał oderwać ją od rzeczywistości. Co się wówczas działo? Nie miała zielonego pojęcia. Nienawidziła tych chwil braku świadomości. Mogli wówczas z nią zrobić wszystko. Żałowała też, że nie może uciec. Próbowała. Próbowała tak wiele razy, ale bezskutecznie. Nawet jeśli zdołała złamać system łapano ją w połowie drogi. Wówczas gorzko tego żałowała. Od tamtej pory nie próbowała już ucieczek. Poddała się. Teraz bardzo powoli otworzyła oczy. Co tu się działo? Nie miała zielonego pojęcia. Już i tak dość przeszła. Co może być więcej? Chyba wolałaby nie wiedzieć. Najbardziej zaskoczył ją fakt iż po raz pierwszy obudziła się w wygodnym łóżku, miękkiej pościeli. Kiedy wyraźniej otworzyła oczy z zaskoczeniem zobaczyła elegancki pokój. Skądś go znała. W tym momencie nie mogła sobie przypomnieć skąd. Jakby wszystkie wspomnienia ukryto za jakąś dziwną mgłą. Ostrożnie otworzyła oczy. Była całkowicie oszołomiona.

- W końcu panienka wróciła do życia ... - drgnęła kiedy usłyszała czyjś miękki głos. Podniosła wzrok do góry i z zaskoczeniem zobaczyła twarz młodego mężczyzny. Na oko miał z trzydzieści lat. Zdecydowanie starszy od niej, dość przystojny. Czy to kolejna gra Adriana, lub jednego z jego ludzi? Wciąż zadawała sobie te pytanie w myślach.

- Gdzie jestem? – zapytała na głos. Mężczyzna zaśmiał się cicho. Jednak ten śmiech był łagodny i delikatny.

- Wróciłaś do domu ... - wyjaśnił cicho. – Kilka tygodni temu dostałaś ataku. Zaraz po ślubie. Wyobrażałaś sobie różne rzeczy. Potwory, wszystko inne, co w rzeczywistości nie istniało. Przelałaś je na siebie. Myślałaś, że jesteś wampirem. Absurdalna historia, ale już chyba po wszystkim. Jak się czujesz?

- Nie wiem... - wyznała ściszonym głosem. Nie pamiętała nic z tego co mówił. Jakieś urywki wspomnień. Powiedział o ślubie. Wyszła za mąż? Za kogo? Chyba się mylił. Nie chodziło o nią. Z pewnością. – Jakoś tak bezpiecznie, normalnie. Nie umiem tego określić.

- To wspaniale. Zostaniesz tu kilka dni panienko Denvers, a potem wrócisz do swojego życia – obiecał odchodząc. Nim zapadła w sen uświadomiła sobie jak ją nazwał. Denvers. Carmen Denvers. Tak się nazywała nim zostało odebrane jej życie. Nigdy do tego nie wracała. Zapomniała o swojej przeszłości. Carmen Danvers przestała dla niej istnieć. Czy aby na pewno? Kolejne pytanie dotarło do jej podświadomości z trudem. Pozwoliła sobie odpłynąć w kolejny oczyszczający sen. Kiedy ponownie otworzyła oczy czuła się o wiele lepiej. Jakby z serca spadł jej wielki kamień, czy cokolwiek takiego. Rozpoznała swój pokój, który tonął w kolorach różu i delikatnej zieleni. Sama wszystko wybierała. Uwielbiała to miejsce. Czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Nie kryła zaskoczenia widząc swoje zdjęcie ze ślubu. Ze swoim ukochanym mężem. Damonem! Gwałtownie zerwała się z łóżka. Coś było nie tak. Nie pamiętała chwili własnego ślubu. Była pewna, że w ogóle nie wyszła za mąż. Skąd więc te wszystkie pamiątki? Musiała to sprawdzić. Ostrożnie zeszła z łóżka i sięgnęła po szlafrok. Wciąż jeszcze czuła się osłabiona. Uchyliła drzwi i wyszła na zewnątrz. Poznawała ten dom. Swój dom rodzinny, gdzie spędziła szczęśliwe dzieciństwo. Danversovie nie należeli do bogatych rodzin, jednak mieli ogromne znaczenie wśród mieszkańców Mystic Falls. Dziadek jej taty był jednym z Założycieli. Często brali udział w różnych imprezach. Na jednym z nich właśnie poznała Damona. To była miłość od pierwszego wejrzenia, chociaż Damon miał zostać żołnierzem. Nie dbała o to. Nie przerażał jej też jego dość konserwatywny ojciec. Pokochali się od pierwszego wejrzenia. Długo spotykali w tajemnicy, chociaż Damon miał już narzeczoną. Nie dbała o to. Kiedy postawił ojcu ultimatum wiedziała, że będzie wszystko dobrze. Poczuła przyjemne uczucie, które rozchodziło się po żołądku. Była szczęśliwa. Zasługiwała na szczęście, które zdarza się tak rzadko w tych czasach. Niestety. Potem przyszła tajemnicza choroba. Skąd się wzięła? Nie miała pojęcia. Odcięła ją od świata i bliskich. Teraz wróciła. Według lekarza po prawie dwóch latach. Dziwne uczucie. Jakby oderwano ją od własnego życia. Kiedy zeszła na dół widziała własną rodzinę. Czekali na nią w napięciu. Wśród nich był Damon.

- Carmen ... - wyszeptał z ulgą. – Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś – odpowiedział miękko wyciągając do niej ramiona. Wpadła w nie szczęśliwa, że go widzi. Nigdy nikogo nie kochała tak jak jego. Poczuła łzy pod powiekami. Damon. Miłość jej życia. Jedyny mężczyzna na świecie. Czy można chcieć czegoś więcej? Pokręciła głową uśmiechając się przez łzy. – Mówili, że cię straciłem. Wierzyłem, cały czas wierzyłem.

- Wróciłam ... - wyznała cicho również poruszona. Nie dbała o obecność reszty rodziny. Byli tylko oni. Tylko oni się w ogóle liczyli. Wcześniej nie miała nic. Nie rozumiała dlaczego postanowiła uciec od świata. Przecież tu było tak pięknie.

- Chcesz poznać swoją córkę? – zapytał delikatnie Damon, odsuwając się od niej. Nie kryła swego zaskoczenia. Miała córkę o której zapomniała. Jak mogła zapomnieć? Pokręciła głową czując jak łzy płyną jej po policzkach.

- Cassandra, prawda? – Jak przez mgłę przypomniała sobie imię małej dziewczynki. Przyszła na świat rok temu. Tuż przed jej chorobą. Ciężko znosiła ciąże. To pamiętała. Bywały takie chwile iż bała się, że straci dziecko. Miała wiele szczęścia.

- Może jutro? – poprosiła cicho. – Chciałabym dzisiaj odpocząć. Zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jeden dzień, a jest już dość późno. Może spędzimy ten dzień razem, tylko we troje?

Damon pokiwał głową, a ona odetchnęła z ulgą. Była mu naprawdę wdzięczna. Za wszystko. tak wiele dla niej zrobił. Okazał prawdziwą cierpliwość, serdeczność i wszystko inne. Kiedy dotarła do pokoju odetchnęła z ulgą. Podobno nie mieszkali tutaj. Dostali elegancki dom na przedmieściach po jej dziadkach. Była im szczerze wdzięczna za wszystko. W dodatku Damon musiał się wszystkim zająć. Miała wiele szczęścia, że trafiła do tak cudownej rodziny. Skąd więc ta dziwna choroba? Dlaczego myślała, że jest wampirem? Chciałaby odpowiedzieć sobie na te pytania. Niestety noc nie okazała się być łaskawa. Miała mnóstwo koszmarów. Niewiele z nich pamiętała. Tylko zaledwie kilka. Jakieś szczegóły nie mające żadnego znaczenia. Dlatego rano wstała i nie zważając na ponurą i deszczową pogodę wyszła na dwór. Potrzebowała orzeźwienia. Czuła się tak jakby od kilku tygodni nie była na zewnątrz. Podarowano jej wolność. To coś niesamowitego. Nie mogła uwierzyć jakie życie potrafi być piękne. Od dawna nie posiadała tak wielkiej radości. Jednak coś postanowiło zniszczyć tę szczęście. Już miała wracać do domu, gdy drogę zastąpiła jej jakaś nieznajoma żebraczka. Nigdy wcześniej jej tu nie widziała. Ogarnął ją dziwny niepokój. Nie umiała go określić.

- Kim... kim pani jest? – zapytała ostrożnie, ściszając głos. Kobieta zaśmiała się ochryple. Na jej twarzy pojawił się współczujący wyraz twarzy.

- Znajdź Norę .... – powiedziała wręczając jej kartkę. – Ona ci pomoże. Dzięki niej znajdziesz drogę do domu...

Nim zdołała cokolwiek powiedzieć kobieta zniknęła. Zaskoczona spojrzała na kartkę. „To wszystko kłamstwo"... poczuła jak kręci się jej w głowie. Gdzieś z oddali dotarł do niej ledwo słyszalny głos Damona. Straciła przytomność.

*~*~*

Na zakończenie:

Długo myślałam kto z Nowego Orleanu powinien zagościć w Mystic Falls.

To był duży problem, gdyż Jess nie miała zbyt dobrego kontaktu z Michealsonami. Koniec końców postawiłam na Marcela i Freyę. Połączywszy tę parę wysłałam ich na zwiady. W końcu Jess była ukochaną Marcela. Każdy były facet, by się martwił nie? Tymczasem pozdrawiam i zapraszam na ciąg dalszy. Jestem ciekawa co myślicie o rozdziale.

Komentujcie i czytajcie. Do zobaczenia wkrótce!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro