Rozdział 019 „Zakazana miłość wśród śmierci"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


„Im bardziej w życiu ma się pod górkę,

Tym piękniejsze są później widoki"

Kroniki autorskie 020:

Nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko leci. To po prostu aż niemożliwe.

Już mamy grudzień, gdy pisze kolejny rozdział. I właśnie sobie uświadomiłam, że pisanie tej historii zajęło mi aż dwa lata. Strasznie długo co nawet mnie bardzo zaskoczyło. To opowiadanie to po blogspotowym „pokochać łotra" moja druga taka perełka. No cóż. Sami ocenicie jak wypadnie w całości. Mam nadzieję, że teraz nie namieszam wam w głowach. Życzę miłej lektury.

*~*~*

(Nowy Orlean, tydzień później)

Jess nie sądziła, że jej droga kiedykolwiek powstanie z powrotem w Nowym Orleanie.

I zrobi to z własnej , nieprzymuszonej woli. Oczywiście nie pojechała sama. Chwilami czuła się zbyt osłabiona, więc pomoc drugich osób bardzo jej się przyda. Bonnie z Enzo postanowili zostać na miejscu i mieć oko na Tessę. Chociaż na pewien sposób postanowili chronić tych którzy mieszkali w Mystic Falls. Jess pojechała więc wraz z Caroline. Stefan wciąż nie dawał znaku życia. Nie chciała dłużej tkwić sama i czekać w nieskończoność. Wolała sama działać. Być może spotkanie z Klausem pomoże się odprężyć. Kiedyś tych dwoje łączyła dziwna zażyłość, a sam wampir miał słabość do uroczej blondynki. Coś, czego sama Jess nigdy nie potrafiła zrozumieć. Tuż po przybyciu od razu zadzwoniła do Freyii. Ona była czarownicą i znała wiele potężnych rodów. Nazwisko Sorel musiało jej coś mówić. Zamierzała poznać prawdę za wszelką cenę. W końcu od tego zależało również własne życie. Po drodze kupiła trochę prezentów dla Hope. Cudowny dzieciak rósł jak na drożdżach i nie brakowało potworów, którzy chcieli ją zniszczyć. Wszyscy naokoło obawiali się potęgi stworzonej hybrydy. W końcu to niecodzienne, by dwójka wampirów miała dzieci. A jednak. Znów dotknęła swojego brzucha. Ona też mogła mieć ten dar. Z jakiś dziwnych powodów los chciał ją wynagrodzić w przyszłości. Niestety musiała zrezygnować. Nie miała wyjścia. Inaczej świat, który zna przestanie istnieć. Chciała też wierzyć, że jej córka odnalazła spokój. Oczywiście powitanie z Michaelsonami przebiegło chaotycznie, ale spokojnie. Nie brakowało również Halley. Wszyscy mieszkali w jednym domu. Hope miała już pięć lat. Cudowna dziewczynka. Tak niepasująca do tej pełnej nienawiści rodziny. Brakowało tylko Klausa, który miał własne kłopoty i miał przybyć dopiero wieczorem. Oczywiście Michealsnowie w swoim zwyczaju chcieli urządzić huczne przyjęcie. W tym momencie musieli zapomnieć o dawnych urazach. Teraz nadszedł czas na świętowanie. Jednak Jess musiała rozwiązać pewien problem.

- Cecile Sorel? – Freya zmarszczyła brwi. Spojrzała prosto na dziewczynę. Gdzieś słyszała te nazwisko. Dawno temu w zakamarkach swojego umysłu. Tylko, czy akurat Cecile? Nie była tego pewna. Na pewno nazwisko Sorel coś jej mówiło. Potężny ród czarownic. Dawno zapomniany. Zdradzony i porzucony. – Powinnaś porozmawiać z Morisem. Nie znasz go. Jest nowy, dla Hope zawarł sojusz z Klausem. Dość niecodzienny sojusz, ale wie dużo więcej niż mówi. Jego ród jest bardzo stary. Po za tym ma różne księgi. I niemal cały rodowód czarownic. Być może wśród nich jest nazwisko Sorel.

- Możemy iść do niego? – zapytała z zapałem. – Caroline odnawia znajomość z Klausem. Mam bardzo niewiele czasu. Nie wiadomo jak to wszystko się potoczy. Mystic Falls jest zagrożone przez moją siostrę. Tylko ja mogę ją powstrzymać. Jeśli w tej zwariowanej historii istnieje prawda.

- Z pewnością ją odnajdziesz ... - powiedziała Freya. Zawsze podziwiała Jess. Była taka niezwykła. Po za tym coś się w niej zmieniło. Nie wiedziała tylko jeszcze co. – Idziemy teraz?

Jess skinęła głową. Podniosła się. Być może zbyt gwałtownie, bo od razu poczuła mdłości oraz zawroty głowy. Z trudem je powstrzymała. Wiedziała, że długo tak nie pociągnie. Nie rozumiała tylko dlaczego tu i teraz. Potrzebowała czegoś więcej. Musiała mieć siłę, by zwyciężyć. Jeśli Tessa rzeczywiście jest jej siostrą, czekał ich niezwykły pojedynek. A ona go nie przegra. Zamierzała zrobić wszystko i to dosłownie wszystko.

Szły kolorowymi uliczkami Nowego Orleanu. Jess lubiła te miasto. Naprawdę. Bywały chwile, gdy mogłaby być tu szczęśliwa. Tak jak prawie, gdy o mały włos nie wyszła za Marcela. Odruchowo dotknęła ręką brzucha. Znów myślami wróciła do nienarodzonej córki. Pokręciła głową i pospiesznie odegnała te myśli. Nie czas był na nie.

Dom czarownic znajdował się niedaleko starego cmentarza. Tam miały swoje sklepy, kościół. Dawniej stacjonowały tu wampiry, jednak rozejm mający na celu dobro Hope sporo zmienił. Po za tym mieszkali tu również Davina i jego młodszy brat Kol. Wszyscy razem tworzyli całkiem zgrany duet rodzinny. Zazdrościła im tego, chociaż był taki czas, że i ona mogła być częścią tej hierarchii. Odmówiła wbrew sobie, stając po stronie Hope oraz Michaelsonów. Czasami sama nie rozumiała swoich decyzji. Często wydawały się jej szalone oraz nieodpowiedzialne. Jednak za każdym razem wierzyła w nie coraz bardziej. I nie uważała, że istnieje coś takiego jak złe decyzje. Tylko błędne podejście do sytuacji.

- Witaj Freyo Michaelson ... - powiedziała Davina, nie kryjąc swojego zadowolenia na widok czarownicy. Chociaż sama była dość potężna, jedyna która przetrwała Żniwa to jednak wciąż sporo uczyła się od prastarej czarownicy. Freya była ich Pierwotną. Moris również ją szanował. A Hope według przepowiedni niosła pokój. Na początku czarownice chciały zabić dziecko, jednak z czasem zrozumiały swój błąd. To Davina skierowała je na prawdziwą drogę. Teraz mieli inny problem. O wiele bardziej niebezpieczny. W dodatku nieznany wróg rósł w siłę. – Moris wiedział, że przyjdziecie. Czeka na was w kaplicy.

- Jest dość mocno przewidywalny .... – mruknęła Freya z zadowoleniem. Moris czekał jak powiedziała Davina. Był starszym mężczyzną, około pięćdziesiątki. Nieco osiwiałym z arystokratycznymi rysami twarzy. Jego przeszłość należała do dość ponurych. Stracił tak wiele, ale nigdy nie przestawał wierzyć w swoją magię. Jednak ostatnie wydarzenia przywiały go do Mystic Falls i musiał przyjechać. Zobaczyć jak to wszystko ma wyglądać. Tu odcisnął swoje piętno i został na dłużej. Freya liczyła iż Moris im pomoże. W końcu on najdłużej z nich wszystkich siedział w świecie czarownic. Znał niemal każdą rodzinę.

Jess w milczeniu szła ciemnym korytarzem kaplicy. Czuła się trochę lepiej, ale żołądek wciąż się nie uspokoił. W dodatku była głodna, a obecność czarownic nie pomagała wcale. Najchętniej wgryzłaby się w jakąś szyje. Z wielkim trudem tego nie zrobiła. Nie chciała wywrzeć złego wrażenia już na samym początku. Po za tym zostałaby szybko powstrzymana. Moc jaką posiadała wciąż nie była taka jak dawniej. Nie odzyskała jej w pełni. I nie wiedziała, czy w ogóle odzyska. Zwłaszcza teraz jeśli historia Tessy jest naprawdę prawdziwa. Nie wiedziała, co właściwie powinna o tym myśleć. Powinna przyprzeć ją do muru. Wymusić jakieś tajemnice. Jednak wolała uniknąć konfrontacji. W tym momencie nie była na nią gotowa. Oderwała od siebie ponure myśli i z uwagą spojrzała na Morisa. Wyciągnął starą mapę. Wiedziała, co planował. Zaklęcie krwi. Czy to by było aż takie proste? Pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie chciała mieć nadziei, że to takie łatwe.

- To niemożliwe ... - wyszeptał Moris oszołomiony. Kiedy Jess użyła swoich kropel długo wędrowały po mapie. Aż w końcu niespodziewanie zatrzymały się w jednym miejscu. Aż w końcu zaczęły układać nazwisko. Michaelson.

*~*~*

(Nowy Orlean, bliżej nieokreślona przeszłość)

-Nie rozumiem, co właściwie tu robimy...

Mruknął Klaus z niezadowoleniem. Właśnie wysiedli ze statku i po kilkumiesięcznej podróży postawili stopy na nowej ziemi. Orlean. To Rebecach wpadła na pomysł przyjazdu tutaj. Potrzebowali wytchnienia. Nowego startu w życiu. Tylko w ten sposób mogli osiągnąć jakiś sukces w swoim życiu. Czuli się wypaleni. Zwłaszcza Elijach, który przeżył własną tragedię. Tragedię o której Klaus nie mógł mu powiedzieć. Pewne sprawy wolał pominąć. Dla jego własnego dobra, uważając iż tak będzie najlepiej. Jeśli w ogóle kiedykolwiek będzie. Klaus obiecał sobie zachować pewne sekrety. Jeśli kiedykolwiek wyjdą na jaw wówczas cała rodzina zostanie zniszczona. Kochał swoją rodzinę nad życie i często podejmował decyzje za nich. Liczył iż kiedyś zrozumieją. W końcu wierzyli w legendarne „razem i na zawsze".

- Znalazłem nam dom .... – mówiła podekscytowanym głosem Rebecach, odchylając długie, blond włosy. Była niezwykle piękną kobietą. Klaus często wykorzystywał urodę siostry do własnych celów. Tylko w ten sposób mógł osiągnąć, co chciał. Kobieta lubiła kokietować, więc robiła to z miłą chęcią, by żywić się potem ludzką krwią. Nigdy sobie nie żałowała, a on nie bronił. Sam bywał dość brutalny i nieprzewidywalny. Działał pod wpływem presji. Najczęściej tak, by wszystko szło po jego myśli. I do tej pory tak zdecydowanie było. Jednak ostatnio sprawy wymknęły się spod kontroli. I jak nigdy w życiu bał się. Nie dopuści, by po raz kolejny stracił wszystko o czym marzył. Tym razem stworzy idealny dom dla swojej rodziny. Niczego bardziej nie pragnął.

- Pokaż nam .... – poprosił ściszonym głosem. Uśmiechnął się ciepło na widok dziewczyny. Pokiwała głową. Wspólnie ruszyli głównymi ulicami miasta. Nowy Orlean tętnił życiem. Tu mogli rozpocząć wszystko na nowo. Tego właśnie pragnął Klaus dla swojej rodziny. Oni byli tu najważniejsi. Nie krył też swego zaskoczenia widząc dom. Rebecach miała racje. Duża dwupiętrowa willa, wyraźnie zaniedbana. Zasługiwała by ją odnowić i zamieszkać.

- Wiedziałam, że to powiesz! – wykrzyknęła uradowana rzucając mu się na szyję. Odwzajemnił mocny uścisk dziewczyny. Byli razem we czwórkę. Towarzyszył im jeszcze wieloletni przyjaciel rodziny Marcel Gerrard. Klaus osobiście otoczył chłopca opieką. Przemienił w wampira i pokazał zupełnie inną ścieżkę życia. Od tamtej pory tworzyli rodzinę. I zamierzali być naprawdę szczęśliwi. Tylko tego pragnął.

- Nie powinniście tu zostawać ... - drgnęli, gdy zobaczyli przed sobą starszą kobietę. Wyglądała dość nędznie. Wyczuwali jednak potężną moc czarownicy. Musieli zachować czujność. Wiedzieli, że z czarownicami różnie bywa. Towarzyszyła jej młoda, rudowłosa dziewczyna. Od początku przykuła ona uwagę Klausa. Miała w sobie coś wyjątkowego. Nie umiał oderwać swojego spojrzenia. – Przyniesiecie tylko ból oraz śmierć.

- Nie będziemy wchodzić sobie w drogę ... - Elijah negocjator postanowił się wtrącić. Czuł się już zmęczony wiecznymi przeprowadzkami. Pragnął zaznać spokoju. Wszyscy go pragnęli. – Możemy sobie zaufać.

- Skoro tak twierdzicie! – prychnęła z pogardą w oczach. – Zapraszam was na wielką ucztę jaka odbędzie się na cmentarzu. Dzisiaj jest moc przesilenia. Wielkie święto czarownic. Przyjdzie w dobrej woli, a zostaniecie ugoszczeni. Jeżeli nas zdradzicie, wówczas spotka was kara. Wszystko zależy od was.

- Dziękuje ... - powiedział Elijah spinając głową. Był przy tym absurdalnie uprzejmy. Klaus pokręcił głową. Nie lubił tego jego podlizawczego charakteru. On lubił działać. Jednak tajemnicza dziewczyna dość mocno go kusiła. Miała w sobie coś wyjątkowego. Normalnie nie zwróciłby na nią uwagi. Wiedział, że czarownice to owoc zakazany. Lubił je wykorzystywać do swoich własnych celów. Jednak ta tutaj była kimś wyjątkowym. Próbował o niej zapomnieć. Przez ostatnie dni był skupiony na własnej pracy. Nawet uczył fechtunku Marcela. Obserwował też dziwną relacje jaka nawiązała się między nim, a Rebeccą. Zamierzał w przyszłości to ukrócić. Jednak na razie miał własne problemy. Cecile Sorel. Tak się nazywała ta dziewczyna. Obserwował ją przez kilka dni. Wyglądała na służącą swojej rodziny. Wcale mu się to nie podobało. On nigdy nie wykorzystywał bliskich w ten sposób. Był przekonany iż jest bardzo dyskretny. Ku jego zaskoczeniu kobieta szybko odkryła jego obecność. Jednak wyglądała na równie zaintrygowana jak i on. Koniec końców zaczęli się spotykać. Ich znajomość rozwijała się błyskawicznie. Żadne z nich nie spodziewało się takiego rozwoju uczuć. Gdy Klaus po raz pierwszy ją pocałował. Obydwoje poczuli niezwykły żar jaki ich połączył. Klaus nigdy jeszcze nie był taki szczęśliwy. Ta dziewczyna, chociaż czarownica, zakazany owoc dała mu coś niezwykłego. Nawet rodzeństwo zauważyło całą przemianę. Nikt jednak nie ośmielił się mówić cokolwiek na głos. Znali dobrze swojego brata. Wiedzieli iż każda rzecz mogłaby sprawić nawrót okrucieństwa mężczyzny. Niestety byli ludzie, którym nie podobał się rozwój tej miłości. Czarownice z rodu dziewczyn niepokojąco obserwowali całą sytuacje. Wyglądały na zdenerwowane. Zwłaszcza, gdy dobrze znały klątwę Klausa. Po za tym młoda Sorel była przeznaczona innemu mężczyźnie. Potężnemu wilkołakowi z rodu Półksiężyca. Długo pertraktowali by zachować pokój na swoich ziemiach. Nie chcieli więcej rozlewu krwi. Reed to potężny mężczyzna i nieprzewidywalny. Gotów do wszystkiego, by osiągnąć swój cel. Chronił swoich ludzi, których los zależał całkowicie od nich. Mieszkali na bagnach w dość ciężkich warunkach. Te małżeństwo miało wiele zmienić. Zwłaszcza iż Sorel pochodziła z bardzo bogatego rodu. Po ślubie miała odziedziczyć majątek.

- Już za późno.... – wyszeptała do ucha, siostra. Z niechęcią spojrzała na młodszą o dziesięć lat dziewczynę. Łączyło ich pokrewieństwo, ale nic po za tym. Nie były sobie bliskie. Zawsze stały po różnych stronach bariery. Tak jak tym razem. Karina chciała innego życia dla Celeste. Spełnienia marzeń. Ona jako pierwsza widziała spotkanie z wampirem. Wiedziała, co powstanie z tego związku. I jakie będą konsekwencje. – Nie zatrzymasz tej miłości. Urodzą się bliźnięta. Bardzo potężne. Ich los będzie zależał od naszego życia.

- To niemożliwe ... - pokręciła głową z niedowierzaniem. – Niklaus Michaelson jest wampirem. Nie zdoła spłodzić dziecka.

- Jest niezwykłym wampirem... - zauważyła cicho kobieta. – Obie wiemy, że to hybryda. Jego potęga sięga znacznie dalej niż myślimy. Może sporo osiągnąć jeśli zmieni swoje nastawienie. Michaelsonowie są potężną rodziną. Lepiej mieć w nich sprzymierzeńców niż wrogów.

Morena spojrzała z zawiścią na siostrę. Mówiła prawdę, ale Cecile była obiecana innemu. Musiały dotrzymać słowa inaczej czekała ich śmierć. A nawet coś gorszego. Wolała zachować równowagę. Nawet gdyby miała zranić wszystkich dookoła. Przynajmniej będą żyli. Nic innego nie miało dla niej znaczenia.

- Wiem, co zrobimy, jednak łączy się to z potężnym zaklęciem. Czy mi pomożesz siostro? – zapytała z nadzieją w głosie. Zaklęcie faktycznie było dość niebezpieczne i nużące. Jednak w ten sposób zapewniły bezpieczeństwo nie miały nic innego. Ich los zależał całkowicie od nich i jeśli popełnią błąd może to drogo wszystkich kosztować.

*~*~*

(kilka tygodni później)

-Chcą nas rozdzielić!

Cecile z płaczem przybiegła pewnego popołudnia do Klausa. Rude włosy opadały na jej twarz. Miała łzy w oczach. Po raz pierwszy od kilku tygodni była naprawdę szczęśliwa. I zamierzała cieszyć się tym życiem jak najbardziej. Klaus może nie był wymarzonym kochankiem, ale miał w sobie sporo dobroci. Ona to widziała. Pod maską okrucieństwa i gniewu, krył się całkiem miły oraz normalny facet. Miała na niego spory wpływ. Umiała sprawić iż był bardziej ludzki.

- Kto? Dlaczego? – Klaus właśnie kończył malować swój obraz. Lubił swój nowy dom. Mieli tu piękny ogród o który zadbali Rebecach wraz z Marcelem. Wykonali naprawdę kawał dobrej roboty w zaledwie kilka tygodni. Dzisiaj była tu wspaniała fontanna, mnóstwo róż oraz romantyczna altanka, gdzie Klaus i Cecile spędzali mnóstwo czasu. Tam również pod osłoną nocy kochali się po raz pierwszy. Nigdy jeszcze nie czuł się tak bardzo szczęśliwy jak w tym momencie. Nie pozwoli odebrać mu tego, co jest dla niej najważniejsze. W końcu miała prawo do szczęścia. Co prawda ciotka wyraźnie mówiła o zamiarach wobec niej, ale Cecile nie zamierzała przystać na to. Pragnęła własnego szczęścia. Zasługiwała by być szczęśliwa. I chciała o nie zawalczyć. Bez względu jakie przyjdzie jej zapłacić konsekwencje. Nigdy jeszcze nie pragnęła tak walczyć o siebie jak w tym momencie. Wiedziała też dla kogo może walczyć. Odruchowo dotknęła swojego brzucha. Właśnie rodziło się w nim nowe życie. Musiała powiedzieć to ukochanemu. Czuła się bardzo szczęśliwa i miała wielką chęć wykrzyczeć tę tajemnicę całemu światu. Wiedziała jednak, że ze względu na rodzinę musi zachować tajemnicę.

- Moja rodzina ... - powiedziała ściszonym głosem. – Nie mówiłam ci, ale jestem obiecana komuś innemu. Wilkołakowi z klanu Półksiężyca. To królewska rodzina. Bardzo niezwykła. Oni dla ochrony i bezpieczeństwa chcą mnie wydać za mąż. W ten sposób odzyskamy jakąkolwiek władzę. Nasza rodzina kiedyś była bardzo potężna. Niestety. Moi rodzice zostali zamordowani, a sprawców nigdy nie znaleziono. Od tamtej pory jestem skazana na życie według innych zasad. Nie mogę się zbuntować, ale mam już dość. Chcę iść swoją własną drogą. Rozumiesz, co próbuje przez to powiedzieć?

Skinął głową rozumiejąc obawy dziewczyny. Musiał poznać rywala. Działać ostrożnie i nie popełnić błędu. Chciał pochować na zawsze potwora za którego był uważany. Tym razem postępował inaczej niż zwykle. Chyba jeszcze nigdy nie był w takim stanie, by zachowywać tak wielką ostrożność. Jednak na szali stawiał swoje szczęście. Po raz pierwszy czuł, że jest naprawdę zakochany. Te uczucie dosłownie nim zawładnęło jak jeszcze nigdy do tej pory. Te uczucie było bardzo niezwykłe i mocne. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego wobec nikogo spoza swojej rodziny.

- Mogą być problemy ... - westchnął cicho Elijah nie kryjąc niepokoju po tym, co wyjawił mu Klaus. Spotkali się w elegancko urządzonej bibliotece. Elijah lubił tu spędzać czas. No i uwielbiał książki. Były całym jego życiem. – Sporo słyszałem o tej rodzinie. To królewska rodzina. Są potężni i niebezpieczni w tych stronach. Jeśli chcą by ktoś zniknął, robią to bez problemu. Nikt ich w zasadzie nie powstrzyma. My nie powinniśmy się mieszać do tego. Odpuść sobie dziewczynę. Wiem, że jesteś szczęśliwy, ale zbudowaliśmy tu nasz dom. Nie możemy go sobie odebrać.

Klaus poczuł rosnącą w nim wściekłość. Nie mógł zrozumieć, czemu Elijah występuje przeciwko niemu. Boi się jakiś cholernych wilkołaków. Przez lata to rodzina Michaelsonów siała śmierć i zniszczenie. Nie zamierzał tego zmienić. Za żadne skarby świata. Wręcz przeciwnie. Po raz pierwszy od dawna pragnął czegoś tylko dla siebie, ale nie ze względu na siebie. Chodziło mu po głowie szczęście Cecile. Nim Elijah zdążył zareagować rzucił się na niego z pięściami tak mocno, że uderzył całym ciałem w regał. Kilka książek pospadało. W ręku trzymał specjalny sztylet, który zawsze miał przy sobie.

- Wybacz mi bracie, ale kiedyś zrozumiesz... - wyszeptał i wycelował prosto w serce. Elijach wydał z siebie ostatnie tchnienie. Jego ciało zaczęło automatycznie się marszczyć i przybrało siny kolor. Kiedy będzie po wszystkim Klaus uwolni brata. Na razie zamknął go w piwnicy, gdzie nikt nie miał dostępu. Tam przechowywał pozostałe trumny. Kiedy rodzeństwo robiło coś nie po jego myśli zwykle ich zamykał. Na kilka lat, miesięcy lub tygodni. Wszystko zależało od kaprysu lub wagi sprzeciwu.

Rebecach bardzo szybko domyśliła się, co zaszło. Wystarczył tylko rzut oka na całe pobojowisko w bibliotece. Po za tym chciała porozmawiać z Elijah. Potrzebowała pomocy. On jedyny mógł zrozumieć uczucie z jakim musi walczyć. Kiedy zrozumiała w jaki sposób postąpił Klaus pospiesznie zaczęła pakować swoje rzeczy. Musiała wyjechać. Marcel miał racje. Tylko jeśli uciekną będą naprawdę szczęśliwi. Klaus nigdy nie zezwoli na ten związek. Nawet jeśli traktował Marcela jak swojego syna.

- Wyjeżdżasz dokądś? – Klaus znienacka zjawił się w jej sypialni. Wcześniej rozmawiał ze służbą. Osobista pokojówka Rebecci z niepokojem powiedziała o planach dziewczyny. Był przygotowany. Być może Kol i Finn wymknęli mu się, ale pozostałe rodzeństwo było całkowicie zależne od niego. Dopóki on trzymał najważniejszą broń miał władzę.

- Mnie też zabijesz jak Elijaha? – zapytała wojowniczo unosząc wzrok. Zawsze była niezwykle dzielna. Nigdy nie bała się brata. Często jako jedna z jedynych potrafiła mu się postawić. Często też sporo ryzykowała. Tym razem też nie miała nic do stracenia. Klaus i tak zrobi wszystko po swojemu. Musiała zachować trzeźwość umysłu. Stanęła naprzeciw niemu odważnie wysuwając pierś. –Więc zrób to. Jednak kiedy ponownie otworzę oczy, wiedz iż nic nie będzie już takie jak dawniej.

- Pamiętaj, co sobie obiecaliśmy ... - powiedział cicho Klaus. Delikatnie złapał ją w pasie. Inaczej niż Elijaha i wbił sztylet prosto w serce siostry. Cierpiał, ale w tym wypadku nie mógł liczyć na rodzeństwo. Zamierzał sam poradzić sobie z wiedźmami. Kochał Cecile. Bardziej niż kogokolwiek do tej pory. Był gotów naprawdę sporo zaryzykować, by ją zdobyć. I zamierzał to zrobić. Kiedy umieścił Rebeccach w piwnicy ruszył porozmawiać z rodziną Cecile. Musieli go wysłuchać. Nie odpuści im zbyt łatwo. Jednak kiedy dotarł było za późno. Masakra jaką zobaczył stłumiła jego mordercze uczucia. Wszyscy nie żyli. Mieli powyrywane ciała lub po prostu zostali przebici. Dookoła walało się mnóstwo krwi. Nikt nie mógł im pomóc. Istniała bardzo mała szansa, że w ogóle kiedykolwiek ktoś mógł coś zrobić. Masowe morderstwo na którego czele stała Morena. U jej stóp klęczała Cecile cała we krwi. Zaklął pod nosem widząc ją w takim stanie. Chciał ruszyć na pomoc, ale nie mógł zrobić kroku.

- Próbowaliśmy po dobroci .... – powiedziała ściszonym głosem kobieta, akcentując każde słowo. Wyglądała naprawdę mrocznie oraz niebezpiecznie. W tym momencie prezentowała ze sobą wszystko, co nosił do tej pory Klaus. Krew oraz zniszczenie. Odruchowo cofnął się przed nią. Zaczynał rozumieć iż popełnił błąd wysyłając rodzeństwo na sen. Wówczas wszystko byłoby lepsze. – Musisz zrozumieć jak działa nasz świat. Tu jest miejsce, gdzie rządzą układy oraz najlepsi. Ci gorsi zostają przegrywami. Tym właśnie jesteś teraz.

- Wypuść ją, a nie odbiorę ci życia ... - zażądał stanowczo Klaus. Kobieta roześmiała się i mocniej ścisnęła Cecile za gardło. Dziewczyna jęknęła cicho. Bezradnie spojrzała w stronę Klausa. W jej oczach czaił się strach.

- W innym wypadku pozwoliłabym wam na tę miłość ... - mruknęła jakby szukając usprawiedliwienia na swoje czyny. – Jednak nie mam wyjścia. Zapomnisz o niej. Nigdy nie wymówisz imienia ukochanej. Nie poznasz swoich dzieci. Rzucam na was klątwę. Od tej pory wasze drogi na zawsze się rozejdą. Twoje serce nie będzie w stanie odwzajemnić innych uczuć, ale nie będzie wiedziało dlaczego. Nikt nie będzie w stanie złamać tej klątwy....

Ledwie do Klausa dotarły te słowa, a upadł wypowiadając imię Cecile. Jego ciałem zawładnęła ciemność, a wszystko rozpłynęło się dookoła.

*~*~*

(Nowy Orlean – obecnie)

Moris z wdzięcznością przyjął podany mu trunek oraz starą księgę.

Kiedy tu przybył zaczął porządki od starych dokumentów. Wiedźmy miały swoich skrybów, którzy zapisywali wszystkie wydarzenia. Moris lubił legendy oraz tajemnice. Kiedy zaczął badać przeszłość swojego ludu odkrył połączenie z klanem PółKsiężyca. To dlatego Hayley była mu bliska. Podobnie jak jej córka Hope. Niestety los bywał bardzo okrutny i nieprzewidywalny. Często zmuszał ludzi do nieprzemyślanych kroków. Szukając ratunku dla Hope odkrył coś jeszcze. Ród Cecile Sorel, a właściwie Cecile Morgan. Ta która związała się z klanem wilków. Wyszła za mąż za jednego z nich i na zawsze połączyła oba rody. Jednak była inna historia. Zapomniana i nieopowiedziana. O klątwie bliźniąt oraz dwóch dziewczynkach zrodzonych z ukrytej miłości. Zakazane uczucie.

- Michaelson? – powtórzyła głucho Jess, czując jak jej serce zamiera ze strachu. Człowiek, którego nienawidziła całe życie. Ten, który odebrał wszystko. Pokręciła głową. Czyste szaleństwo. Musiała mieć jakiś dowód. Cokolwiek. Coś, co powiedziałoby, że to wszystko prawda. Westchnęła cicho. Nie chciała być powiązana z tym klanem. Za wiele widziała. Za wiele przeszła z ich powodu. Los najwyraźniej postanowił z niej zadrwić. Czy Tessa o tym wiedziała? Podejrzewała skąd pochodzi?

- Tak! – przytaknął niepewnie Moris. Wciąż był w szoku z powodu swojego odkrycia. To może zmienić bardzo wiele. Nie wiedział tylko jak to wszystko się rozstrzygnie i na czyją korzyść. – Musisz porozmawiać z członkami tego rodu. Hayley może niewiele wiedzieć. A inni? Oni powinni coś powiedzieć. Być może więcej podpowie Jackon Kenner mąż Halley lub jego babka. Spróbuj z nimi. U nas więcej się nie dowiesz.

- Ja mogę pomóc ... - nagły głos Daviny wyrwał wszystkich z zamyślenia. Stała tuż obok wraz z Kolem, który ściskał ją za rękę. – Możemy spróbować porozmawiać ze Starszyzną. Wiem, że dość mocno narozrabiałam i nie będą chcieli mnie wysłuchać. Jednak jeśli jest wśród nich ta która może nam pomóc, to się uda. Chcę spróbować.

- W porządku... - przytaknął niechętnie Moris. – Kol będziesz przy niej?

Mężczyzna skinął głową. Jess spojrzała na nich z nieskrywaną zazdrością. Ta dwójka miała całe życie pod górkę. Znała ich ponurą historię. Davina poświęciła tak wiele, by odzyskać ukochanego. W końcu po wielu trudach jej się udało. Odzyskała ukochanego i miała swój szczęśliwy finał. Jedyna ocalała ze Żniw. Ta która nie dała się poświęcić. Poprosiła o pomoc Marcela Gerarda. Uniknęła tradycji i wyszła na prostą.

Sama chciała tak powiedzieć kiedyś na swój temat. Uratować Damona. Przywrócić porządek w Mystic Falls i po prostu cieszyć się szczęściem. Czy będzie jej to dane? Nie miała pojęcia. Jednak teraz liczył się inny fragment życia. tu i teraz. Miała odkryć wszystkie karty. Na zawsze pogrzebane w otchłani pamięci. Zamyślona obserwowała jak szykują wszystko potrzebne do rytuału. Kol narysował krwią koło, Davina ustawiła świece. Można było wyczuć jak bardzo jest zdenerwowana. Towarzyszyła im również Freya, ale stała z boku. Starsi nie przepadali za rozmowami z Michaelsonami. Była wyklęta ze swojego rodu. Nie posiadała też własnego klanu. Należała tylko do przeklętej rodziny. Tak samo jak Jess, jednak teraz ona mogła poznać prawdę. Prawdę, która miała na zawsze zmienić jej całe życie. Czy była na nią gotowa? Nie miała zielonego pojęcia. Jednak po to tu przybyła. Nigdy nie należała do tchórzy. Walczyła całe swoje życie. Nigdy się nie poddała. Teraz też tego nie zrobi. Wręcz przeciwnie. Mocniej zacisnęła dłonie w pięści. Przecież miała dla kogo walczyć. I o kogo. W grę wchodziła zbyt wysoka stawka.

- Jesteś gotowa? – zapytała Davina wyrywając ją z zamyślenia. Jess skinęła głową. Już chyba bardziej nie będzie. Kol po raz ostatni ścisnął Davinę za rękę i wyszedł z kręgu, robiąc miejsce dla Jess. Dziewczyna przyklękła na obu kolana. Z westchnieniem sięgnęła po nóż i rozcięła sobie rękę. Bez emocji patrzyła jak krople krwi spływają po niej, prosto na ziemię. Davina przemawiała do starszych w prastarym języku. Panowała cisza. Tylko wiatr ją przerywał usuwając w cień inne emocje. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Starsi uparcie milczeli. Davina wciąż zmuszała ich do odpowiedzi, nie zważając na krew lecącą jej z ust. Nie zamierzała się poddać. Jess chciała jej przerwać, ale ta była zbyt stanowcza. W pewnym momencie wszystko zgasło. Głowa Daviny opadła bezwładnie. Tak samo jak pozostałych. Jess krzyknęła wyraźnie zaskoczona, widząc unoszący się cień kobiety. Widziała ją po raz pierwszy.

- Szukałaś odpowiedzi, ale nie zadałaś właściwych pytań ... - usłyszała mrożący w głowie głos. Czuła ciarki na plecach, ale zignorowała je.

- Jakich pytań zatem powinnam użyć?

Kobieta wybuchła śmiechem. Wyglądała na rozbawioną. Cóż. Jess wcale nie bawiła ta sytuacja. Wręcz przeciwnie. Chciałaby mieć to wszystko za sobą.

- Jesteś tak samo niecierpliwa jak ojciec, ale wygląd odziedziczyłaś po matce .... – mruknęła z uznaniem. – Cecile była piękną i bardzo posłuszną kobietą. Znała swoją powinność. Tak było do czasu aż spotkała jego. Zakochała się w nim i oddała mu coś więcej niż swoje serce. Całe ciało. Podobnie jak ty teraz nosiła w sobie dziecko.

- Dziecko? – Jess odruchowo dotknęła swojego brzucha. – To niemożliwe. Zrobiłam wszystko, by nie być w ciąży.

- Przeznaczenia nie da się uniknąć ... - mruknęła wyraźnie rozbawiona naiwnością dziewczyny. – Jesteś taka młoda i taka głupia. Musisz sporo zrozumieć o przeznaczeniu, ale przyjdzie na to czas. Zdejmij z siebie klątwę. Wiesz jak to zrobić. Znasz zaklęcie. Wówczas zdobędziesz przewagę, by pokonać swoją siostrę. Bez tego ona cię zabije i zdobędzie twoją moc. Tylko w ten sposób zdołasz być silniejsza od niej. Wybraliśmy ciebie nie bez powodu. Twoja siostra od początku niosła za sobą śmierć. Widzieliśmy jej przyszłość. Tak samo jak twoją. Zostałyście naznaczone w dniu urodzin. Tego nie da się cofnąć. Musicie walczyć. Klątwy nie da się cofnąć. Jedna musi przejąć los drugiej. Tylko w ten sposób nasz ród przetrwa.

- Ród Michaelsonów również? – zapytałam cichym głosem. Nieznajoma tylko skinęła głową i ze śmiechem zniknęła. Wszystko wróciło do normy. A więc to prawda. Po tylu latach poznała swoje przeznaczenie. Parsknęła śmiechem. Czy Klaus wiedział? Czy zdawał sobie sprawę o co tu w ogóle chodziło? Musiała z nim porozmawiać. Stanąć twarzą w twarz. Tylko w ten sposób zdoła pokonać drzemiące w niej demony. Znów dotknęła swojego brzucha. Pomyślała o Rose. Córce, którą stworzyła z Damonem. Jakiś cud lub śmieszny żart. Nie wiedziała, jak ma to nazwać wszystko. jednego była pewna. Nie podda się. Davina dawała nadzieję, że można wygrać z losem. I ona zamierzała zrobić wszystko, by owy los odmienić. Bez względu jaką cenę przyjdzie jej zapłacić.

*~*~*

Na zakończenie:

I jak tam kochani?
Nieskromnie przyznam ten rozdział ma szczególne znaczenie. Chodzi o fakt iż wszystko wychodzi na jaw. Rzeczywistość okazuje się być zupełnie inna niż myślimy. A przeznaczenia? Przeznaczenia nie da się uniknąć. Co będzie dalej? Jaką decyzje podejmie Jess? No cóż. Zobaczymy sami. Piszcie co myślicie na temat dziedzictwa Klausa.

Pozdrawiam serdecznie i do następnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro