Rozdział 27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Hejka, hejka, miłego ♥

Perspektywa: Liam.

Noc spędziłem u Thomasa, ponieważ nie chciało mi się jechać do swojego mieszkania. Obudziliśmy się około godziny dziesiątej, bo szef pozwolił nam przyjść na dwunastą do roboty. Nie miałem za bardzo ochoty na śniadanie. Spojrzałem na blondyna, który właśnie wyszedł z łazienki i po jego minie wywnioskowałem, że on również czuje się zażenowany wczorajszym wieczorem. Staraliśmy się, aby ten czas był cudowny, ale niestety, nie udało się. Wszystko spierdoliliśmy. Mam nadzieję, że chociaż szybko o tym zapomnimy.

Pojechaliśmy przed dwunastą na posterunek i już w drzwiach zastaliśmy wkurwionego do granic możliwości szefa. Coś czuję, że ten dzień nie będzie dobry.

- Co się stało? – spytał go na wstępie Thomas.

- Zebranie za pół godziny w moim gabinecie. – powiedział, ażeby nie stwierdzić, że prawie warknął. Był tak rozjuszony, że wolałbym nawet go nie denerwować, bo myślę, że mógłby mnie bez żadnych skrupułów zamordować, ewentualnie zwolnić z pracy.

- Ciekawe, co się stało. – spytałem przyjaciela, gdy weszliśmy do swojego biura i zaparzyliśmy sobie kawę. Usiadłem za biurkiem i chwilę pogawędziłem z nim, po czym zadzwonił telefon. Był to szef z informacją, że mamy natychmiast udać się do jego gabinetu.

Spojrzeliśmy na siebie, po czym niechętnie ruszyliśmy we wskazane miejsce. Weszliśmy do jego gabinetu i zobaczyliśmy, że szef czekał na nas i coś czułem, że wydały się nasze kłamstewka. Z sercami w gardłach usiedliśmy na kanapie, jak nakazał nam Derek.

- Wezwałem Was do siebie, bo muszę Wam zadać parę pytań. Radzę być ze mną szczerym, bo jeśli odkryję, że mnie okłamaliście, to wyciągnę bardzo surowe konsekwencję, jasne? – zaczął oschle, a ja denerwowałem się coraz bardziej. Spojrzałem na Thomasa, który siedział nieruchomo jak posąg z kamienną miną i gapił się w okno. Przez chwilę miałem wrażenie, że spotkał Bazyliszka. Coś czuję, że nasze dotychczasowe wybryki wyszły na jaw, dlatego nas tutaj wezwał i najprościej w świecie wyjebie nas z roboty. Nie żebym narzekał.

Kurwa, troszkę przypał wyszedł ostatnio na posterunku. A mogłem nie podszywać się za niego i nie odbierać tych telefonów.

- Powiedzcie mi, co robiliście wczoraj wieczorem i w nocy. – zadał pytanie, po czym coś zapisał na kartkach, a my lekko, a właściwie to nie, zdegustowani i zażenowani wymieniliśmy porozumiewające spojrzenia i tylko skrzywiliśmy się na samo wspomnienie tamtejszej kolacji. Zrzęda podniósł głowę i widział nasze nietęgie wyrazy twarzy i niespokojne ruchy na kanapie. – Czy Wy coś ukrywacie? – zadał groźnie pytanie. – Gadajcie, natychmiast.

Tak, ukrywamy swoje zażenowanie, zrzędo, jak byś jeszcze kurwa nie zauważył.

- No bo... - zaczął niepewnie Thomas, ale nie dokończył, bo podobnie jak ja, nie miał pojęcia w jaki sposób wyjaśnić zrzędzie, że zjebaliśmy naszą podwójną randkę. Szef lustrował nas groźnie wzrokiem, po czym wstał i widocznie miał nas serdecznie dość.

- Dość tego cyrku! – huknął, a my aż podskoczyliśmy, gdy uderzył pięściami w blat biurka. – Jeśli nie chcecie powiedzieć, to znaczy, że to Wy wczoraj ukradliście z laboratorium próbki z DNA mordercy, które udało się zrekonstruować Avie. Jak posidzicie w celi, to może języki Wam się rozwiążą! – dodał o wiele głośniej, a nas zatkało.

- Zrzędo, kurwa mać, to znaczy szefie, mieliśmy wczoraj nieudaną podwójną randkę w mieszkaniu Thomasa! – krzyknąłem, a potem zacząłem gadać niczym katarynka. – Zaprosiliśmy do siebie Becika i Dylana na romantyczną kolację, a okazało się, że chłopacy mają cukrzycę, uczulenie na jabłka i zwykłą kawę, są fit, nie jedzą glutenu, którym straszą w telewizją, a my przed przypadek byśmy ich tym gównem otruli, no i nie piją mleka z laktozą i wolą humus! – dodałem jednym tchem, a zadyszki dostałem takiej, jak bym co najmniej sto metrów przebiegł. Masakra, nigdy więcej.

- Tak było. – poparł mnie Thomas i pokiwał twierdząco głową.

Zrzęda spojrzał na nas mocno zszokowany i chyba niespecjalnie wiedział, co ma w tej sytuacji powiedzieć. Po chwili dopiero zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji, w sprawie której wezwał nas na dywanik.

- Zaraz, zaraz, czyli chcecie mi powiedzieć, że Wasze milczenie było spowodowane tym, że zrobiliście z siebie większych idiotów, niż jesteście? I to w dodatku na podwójnej randce? – zapytał, a my oblaliśmy się intensywnymi rumieńcami. Derek zaczął się głośno śmiać. – Co za pajace z Was, naprawdę. – skomentował, a ja chciałem o wyzywać, ale w sumie się powstrzymałem.

- Coś jeszcze, szefie? – zadał pytanie Thomas.

- O której zaczęliście Waszą wspaniałą i zapewne udaną randkę? – zakpił z nas, a ja chciałem mu wsadzić swoją spluwę w dupę tak, że wyszła by mu ustami. Naprawdę.

- Jakoś przed dziewiątą wieczorem. – odpowiedział. Derek zadał nam jeszcze kilka pytań, w tym kilkanaście sugerujących, jak bardzo się zbłaźniliśmy. Myślę, że do końca życia będzie miał z nas polewkę.

W między czasie dowiedzieliśmy się, że na posterunek ktoś się włamał i ukradł z laboratorium próbkę DNA mordercy znalezioną przy ostatniej ofierze. Kamery na posterunku nie działały już od godziny siódmej, aż do ranka dnia dzisiejszego, co odkrył jeden z pracowników. Włamywacz i złodziej nie pozostawił żadnych śladów, nikt nic nie widział podejrzanego. Drzwi i okna były zamknięte, ale ktoś musiał wejść normalnie posiadając klucz. Co najgorsze, nie ma żadnych odcisków palców, ani niczego, co mogłoby nas do czegokolwiek doprowadzić.

Derek powiedział, że Avie najprawdopodobniej uda się zrekonstruować materiał genetyczny. Mimo, że nie mamy próbek, ona zrobiła zapasową próbkę oraz wgrała gdzieś całą analizę, jaką dotychczas przeprowadziła, ale potrzebuje czasu z uwagi na to, że materiału jest bardzo mało i bez pomocy genetyka będzie jej bardzo trudno. Być może w przeciągu dwóch, albo trzech dni uda jej się to wszystko ogarnąć i będziemy mieli jakiś trop w sprawie.

- Dunbar, ty na chwilę zostaniesz, a ty Sangster, idź do pracy, ale tym razem nie kseruj zdjęć swojego bezglutenowego kochanka, jasne? – zaśmiał się szef, a Thomas omal go nie zamordował wzrokiem.

Perspektywa: Thomas.

Wkurwiony do granic możliwości na tego palanta wyszedłem z jego gabinetu i udałem się do swojego biura. Nie wiedziałem dlaczego zatrzymał Liama i w sumie to postanowiłem, że wybierzemy się może w końcu na jakiś mały patrol po mieście, bo nie wytrzymam kolejnego dnia w tym cholernym biurze.

Poprawiłem swój mundur, po czym stanąłem przed lustem i zacząłem się sobie bardzo dokładnie przyglądać. Wyciągnąłem swój pistolet i najprościej w świecie odpierdalałem jakieś szajs i wygibasy, obserwując bacznie swoją postawę i nawet się sobie podobałem.

- Nie jesteś żałosny, Thomas. – powiedziałem do siebie. – Jesteś świetnym gliniarzem, Sangster. – dodałem grubszym głosem udając przy tym szefie. – Oh dzięki Derek, a teraz zapierdalaj dla mnie po kawę. – dodałem i zacząłem się śmiać na swoją głupotę, jednocześnie miętoląc w dłoniach pistolet.

Nie spodziewałem się, że Liam wejdzie, a właściwie to wpadnie do biura jak torpeda. Ze strachu i w panice, nie kontrolując swoich ruchów pociągnąłem za spust i całe szczęście, że strzeliłem w podłogę.

- Kurwa, wojna się zaczęła! – wrzasnął zdezorientowany Liam, po czym wpadł na blat biurka, po którym sunął i runął na podłogę, łapiąc w rękę durszlak i zakładając na głowę oraz mierząc dookoła pistoletem.

- Idioto, to tylko ja. – powiedziałem i przybiłem sobie dwa facepalmy. Jeden na mój debili, a drugi na debilizm przyjaciela.

- Kurwa, Thomas, co ty wyprawiasz? – zapytał, po czym roześmiał się. Schowałem spluwę za pasek i miałem dużo szczęścia, że nie zrobiłem tego sekundę później, bo do biura wpadł Derek.

- Co tu się odpierdala?! – wrzasnął, wypierdalając nam drzwi z zawiasów, rozglądając się dookoła. Prawie. Na szczęście. – Słyszałem strzały. Czy ja mam wam cofnąć licencję i pozwolenie na posiadanie broni?

- Szefie, to jakieś gówniaki strzelają petardami hukowymi na zewnątrz. Normalnie tak się wystraszyłem, że aż założyłem durszlak na głowę. – wyjaśnił zadowolony z siebie Liam, a ja ukrywałem swoje jeszcze większe zażenowanie i wstyd tym, iż to moja wina. Derek spojrzał na niego z politowaniem, po czym kazał nam jechać na patrol, bo ma dość tego pajacowania na posterunku i stwierdził, że jeszcze trochę, a komenda zmieni się w cyrk na kółkach.

Schowałem do kieszeni telefon komórkowy oraz zabrałem kluczyki od radiowozu i razem z przyjacielem ruszyliśmy na przejażdżkę po mieście, dyskutując pomiędzy sobą o tym, jak to możliwe, ze ktoś włamał się na komendę i przede wszystkim, kto to był, że nie pozostawił śladów. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro