11 maja 1944r.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Na tej niewielkiej, zamkniętej czterema ścianami powierzchni panowała cisza, okryta i przypieczętowana obezwładniającą ciemnością. Żadna ze znajdujących się w pojeździe kobiet nie odezwała się. Wszystkie były zbyt przejęte, pochłonięte nie tylko uczuciami, ale i różnorodnymi domysłami. Choć żadna z nich tego nie wiedziała (z powodów bardzo prostych: przez brak zegarka i światła), to dochodziła właśnie dwudziesta druga pięćdziesiąt osiem. Został jeszcze moment, jeszcze te dwie nieszczęsne minuty i rozpocznie się piekło. Piekło w walce Monte Cassino.

– Dziewczyny... – Powietrze, w którym unosiła się dusząca woń leków i spirytusu, przebił cichy szept wypełniony nie tylko nadzieją, ale i surowym, niczym niesplamionym niepokojem. – Myślicie, że tym razem im się uda?

Po tych słowach powtórnie wtargnęła błoga cisza. To jedno pytanie tak naprawdę zawierało w sobie setki innych, wypełniając przestrzeń, targając ich głowami, nie dając im spokoju. Czy te tak bardzo bliskie im osoby dadzą radę? Czy będą ranne? Czy przeżyją? Czy Polacy zdobędą to przeklęte wzgórze?

– Ja w nich wierzę. W ostatnim czasie wiara jest jedyną rzeczą trzymającą mnie przy życiu – odparła pewnym, melodyjnym głosem Tessa. – Nie ma sensu się dołować. Już i tak siedzimy w tym wszystkim po uszy. Wszystkie. Prawda?

Blondynka nie otrzymała odpowiedzi, choć tak naprawdę wcale jej nie potrzebowała – ona, jak twierdziła, znała te dziewczyny lepiej niż samą siebie i doskonale wiedziała, że przyjaciółki nigdy by jej nie zostawiły.

Nagle na zewnątrz rozległ się przeszywający huk, który o mało nie zwalił sanitariuszek z nóg. Wybuchy nie ustawały, z każdą sekundą dudnienie przybierało na sile, strzały stawały się częstsze, donioślejsze. Ciężarówka zaczęła się trząść.

Kilkadziesiąt sekund później poruszająca się machina gwałtownie stanęła, rzucając pasażerki w przód. Gdy tylko kobiety zręcznie stanęły na nogi, pomieszczenie wypełniło światło. Podążyły za nim, zostawiając za sobą skrzynie z opatrunkami, amunicją i prowiantem.

Pierwszym, co rzuciło im się w oczy, była jasna noc – nadzwyczajnie piękna, lecz okrutna w swej okazałości. Tym razem nieba nie zdobiły tylko lśniące gwiazdy, bo to światło wybuchającej artylerii uatrakcyjniało granatową barwę sklepienia. Było tak widno! Tessa doskonale wiedziała, że w tym momencie dokładnie tysiąc sześćset sześćdziesiąt alianckich dział wyładowywało się na niemieckich umocnieniach, niszcząc bunkry, pułapki, czołgi, podpalając drzewa, krzaki, lasy, zabijając ludzi. Piękno światła nie dawało tej dziewczynie ani grama radości. W powietrzu unosił się brudny dym i odór ciał pozostałych po trzech ostatnich bitwach. Trawa, ta zielona, żywa, powszechna roślinność występowała tu tylko miejscowo. Plamy brudnej, czarnej ziemi pozostałej po minach, może bombach występowały aż nazbyt licznie.

– Ruszamy? – spytała Pestka, w której głosie wciąż czaiła się nuta niepokoju, choć nie była ona aż tak nasilona, jak w ciemnościach ciężarówki. Tessa i Skiba bez wahania przytaknęły, równo ruszając przy akompaniamencie wybuchów dokładnie na północ – na sam szczyt góry Głowy Węża.

– To jak, Tessa, ty mówisz, prawda? – odezwał się niski, lecz śmiały ton Skiby. Dziewczyna nie patrzyła na rozmówczynie – jedynie wlepiała swoje zielone ślepia w powoli ukazujące się sylwetki krzątających się mężczyzn.

– A mam inne wyjście? – spytała retorycznie przywołana blondynka, uśmiechając się do siebie.

– Możemy zagrać w....

– Nie ma już czasu. Moja droga, zostałaś wytypowana. – Pestka położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Masz świetną gadane, dogadujesz się z facetami.

– Chciałaś powiedzieć: z jednym facetem – wtrąciła jej Tessa, przewracając oczami.

– Wrzućmy wszystkich do jednego worka – odparła jak na siebie wręcz zadziwiająco asertywnie rudowłosa, nie szczędząc przy tym uśmiechu i tym samym zakończyła temat.

– Dziewczyny, patrzcie! To już tu. Tylko teraz, który to... – rozpoczęła Skiba, drapiąc się po głowie. Związany rano, niesforny kok niemiłosiernie mocno ciągnął ją za włosy. Wszystkie cebulki na czubku głowy ją bolały.

– To ten! Cisza – nakazała blondynka, dając stanowczy znak ręką. Momentalnie obie dziewczyny umilkły. Jak na zawołanie dowódca 4. kampanii 3. Batalionu Strzelców Karpackich obrócił się w stronę młodych sanitariuszek, niemal od razu je dostrzegając. Na ich widok zmarszczył się, a jego twarz przybrała wyraz zupełnego niedowierzania. Gdy tylko one stanęły metr przed nim, mężczyzna skrzyżował ramiona, nie tylko tworząc przez to między nimi niewidzialny mur, lecz także próbując przygotować się psychicznie do starcia. Choć i tak już wiedział, że przegra. Bo jaki mężczyzna ma szansę wygrać z tak upartą kobietą?

– Nie powinno być was tutaj. Doskonale wiecie, że to niebezpieczne. – Żołnierz spojrzał na nie wyjątkowo surowo. Jego ciemne oczy błyszczały złością, ale i podziwem. Podziwiał je dlatego, że one naprawdę zdecydowały się tutaj przyjść.

– Kapitanie Radwański, dostałyśmy zgodę generała Andersa. Potrzebujecie nas. – Tessa mówiąc to, gestykulowała żywo, patrząc rozmówcy w oczy. Chciała go przekonać, musiała to zrobić. Były już tak blisko! – Kilka sanitariuszek już tu jedzie. Rannych będzie ogrom, każda para rąk się przyda.

– Ten dom znajduje się pod ciągłą obserwacją wroga, w każdej chwili możemy zostać zaatakowani. W każdej chwili możemy zostać ostrzelani, zbombardowani. Nie będę ryzykował życiem kobiet.

W tym momencie powietrze przeszył raptowny wybuch, a potem piskliwy wrzask. Wrzask rannego. Żaden z rozmówców nie zwrócił na to większej uwagi.

– Kapitanie, jesteśmy wyszkolone do pomocy. Nawet ryzykując własnym życiem. Wiemy, co mamy robić, znamy procedury, zasady ewakuacji. Cholera, walczyć też umiemy! – Z każdą chwilą dziewczynę ogarniała coraz silniejsza irytacja. Tak bardzo chciała przemówić temu mężczyźnie do rozsądku! Zacięty ślepiec! Doskonale wiedziała z jak wielkim sprzeciwem spotka się ten pomysł, ale nie mogła... Nie, ona nie odpuści.

Jej szafirowe tęczówki błyszczały silną i nieugiętą determinacją. Jej twarz wyrażała w każdym calu pewność. O nie, ona nie odpuści.

Mężczyzna zacisnął mocniej szczękę, próbując wyładować na niej napięcie. W myślach wyśmiał tę dziewczynę za to, co powiedziała. Ona będzie walczyć? Stanęłaby twarzą w twarz z brutalnym mordercą, bezlitosnym Niemcem? Według niego, ta dziewucha już kompletnie straciła rozum.

– Kapitanie, proszę. Mam zgodę generała. – Tessa spiorunowała dowódcę wzrokiem, ale to tylko pogorszyło sytuację. W jego zadufanej głowie pojawiły się stosy prowokacyjnych myśli: Dlaczego on miałby ulec tej upartej pannicy? Zuchwałe dziewczę! Bratanica generała myśli, że może wszystko... Jej niedoczekanie.

– Posłuchaj mnie raz, a dobrze – zaczął niskim, ciętym tonem. – Jeśli nie masz nakazu przyjęcia, możesz od razu zawrócić. Nie wezmę was na swoją odpowiedzialność. Czy to jest jasne? – Dziewczyna uniosła brwi. Nie, dla niej z pewnością jasne to, to nie było. – Poza tym ty naprawdę myślisz, że jestem głupi? Przecież wiem, co ty tu robisz. Dziewczyno, ty przyszłaś tu dla niego. Wiesz, że on się wścieknie, jak się dowie? – Tymi wścibskimi słowami kapitan zadał cios poniżej pasa. Tessa otworzyła szerzej chabrowe oczy i przyjęła postawę obronną.

– Wiem – odparła twardo. – Myśli kapitan, że jestem głupia? Nie zostawię w tym piekle ani jego, ani tysięcy rannych żołnierzy – odpyskowała, ledwo utrzymując nerwy na wodzy. Kim on jest, aby wtrącać się do jej życia? – To wpuści nas kapitan, czy mamy czekać, aż coś spadnie nam na głowę?

Gwałtownie, jak na zawołanie, rozległ się huk. Kolejny. Tylko tym razem nie został zignorowany – cała czwórka odruchowo padła na ziemię.

– Jak blisko? – wyszeptała Pestka.

– Pięćdziesiąt metrów.

– Boże, miej nas w opiece.

Powietrze przeszły kolejne śmiercionośne pociski. Mimo początkowej odwagi, dziewczyny się zlękły. Ten huk, ten dym, ten swąd. W jakich czeluściach piekła się znalazły?

– Kapitanie, oni naprawdę strzelają? Ci mordercy... Te potwory atakują rannych? – Głos Tessy się załamał. Jej głowę przepełniły obrazy, które już od tak dawna dręczyły jej psychikę, a hormony tylko podniecały ten ogień.

Mężczyznę zszokował ten ton. Przecież on przez zaledwie minutę tak bardzo się zmienił... Był taki słaby. Lecz gdy tylko kapitan zlustrował jej twarz, zrozumiał. Zrozumiał więcej niż ona kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić. Jego twarde serce natychmiast zmiękło.

– Zabierzcie ją stąd. Natychmiast.

Pestka i Skiba dłużej nie czekały. Wzięły przyjaciółkę pod ręce i wprowadziły do budynku. Jej kroki, jej chód, chwilę temu taki pewny stał się wątły, zmizerniały. Obie sanitariuszki posadziły blondynkę na podłodze, po czym jedna z nich ulotniła się w poszukiwaniu świeżej wody.

– Tessa, spójrz na mnie – wyszeptała Pestka. Od razu tęczówki dziewczyny uniosły się w poszukiwaniu twarzy przyjaciółki.

– Słyszałaś ten strzał w oddali? – oparła Tessa. Jej szafirowe oczy błyszczały, po policzkach spływały łzy. – To ta sama broń. Właśnie tym ją zabił. Tym zamordował.

– Uspokój się, zapomnij.

– Jak-k mam zapomnieć? – wypiszczała. Przecież ta myśl tak bardzo bolała! — A jeśli jego tak samo zabiją? A jeśli mnie tam nie będzie? A jeśli ja-ja nie zdążę go uratować?

Dziewczyna nerwowo zasłoniła dłonią usta. Jej umysł wpadał w trans, w histerię, która niczym kościotrupy porywała do mrocznego tańca, niszcząc ją od środka.

– Koniec, Tessa! Już, przestań, koniec. – Pestka gwałtownie wybiła blondynkę z paniki, sprowadzając ją z powrotem na ziemię. – Kochanie, on będzie żył. Rozumiesz? Będzie! I nie waż mi się myśleć inaczej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro