RODZIAŁ CZTERNASTY CZĘŚĆ II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Florian 

Wyjechaliśmy do centrum Wrocławia, a niepokój Bogny rósł z każdym kolejnym mijanym budynkiem. Nerwowo stukała dłonią o deskę rozdzielczą, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.

Wydawała pozbawione emocji wskazówki dotyczące jazdy, kompletnie nie patrząc w moim kierunku. Gdy, zgodnie z jej komendą, skręciłem w jedną z długich ulic w przemysłowej części miasta, cicho poprosiła, bym zatrzymał samochód.

Bez słowa zjechałem na długi parking, ciągnący się wzdłuż firmy transportowej.

Bogna wzięła głęboki oddech i wyszła z samochodu.

Powoli, ociągając się, również wysiadłem z auta i rozejrzałem się dookoła. Zewsząd atakowało mnie wielkie, czarno-zielone logo firmy Bar-Trans i niezliczona ilość samochodów, od naczep i ciągników począwszy, przez niewielkie dostawczaki, kończąc na zwykłych osobówkach.

Czego ona może tutaj szukać?

Nie zdążyłem zbyt długo się nad tym zastanowić, bo zaraz usłyszałem jej podniesiony głos. Ewidentnie się z kimś kłóciła. Przez sekundę wydawało mi się, że do moich uszu dotarło siarczyste przekleństwo. Zaniepokojony, pobiegłem w stronę budki portiera, przy której stała Barycka i żywo gestykulowała. Towarzyszący jej mężczyzna, krępy jegomość, stał z niezadowoloną miną z rękoma założonymi na piersi.

— Dostałem jasne instrukcje. Nie mogę pani wpuścić — powiedział, kręcąc głową.

— Gówno mnie obchodzą twoje instrukcje! Muszę się z nim zobaczyć, to ważna sprawa.

Portier ponownie pokręcił przecząco głową.

— Pani Bogno, wie pani przecież, że ja nie mogę...

— Posłuchaj, pamiętasz, jak twoja córka miała problemy w szkole?

Mężczyzna jęknął głośno, a z jego twarzy jasno wynikało, że doskonale pamięta sytuację, o której wspomniała Bogna. 

— Niech pani nie stawia mnie w takiej sytuacji. Cała moja rodzina jest pani dozgonnie wdzięczna, ale nie mogę pani wpuścić. Niech mnie pani zrozumie, stracę pracę, jeśli to zrobię — wysapał.

Bogna zrobiła krok w tył i zamrugała kilka razy, jakby dopiero zdała sobie sprawę, że portier wykonuje jedynie swoje polecenia.

— Zadzwoń po niego — powiedziała.

— Pani Bogno...

— Zadzwoń.

Mężczyzna skinął głową zrezygnowany, wszedł do budynku i podniósł słuchawkę leżącego na biurku telefonu.

Zaskoczyła mnie stanowczość w jej głosie. Po niepewnej, przestraszonej, przerażonej wręcz kobiecie nie było ani śladu. Wewnętrznie rozpierała mnie duma, że jednak nie odpuściła i zdecydowała się zmierzyć ze swoimi demonami.

Rozmowa portiera z kimś po drugiej stronie przedłużała się, a mężczyzna słuchał kogoś po drugiej stronie słuchawki, jedynie potakując głową. Po kilku minutach podszedł do nas ze spuszczonym wzrokiem.

— Nie ma go dzisiaj w firmie — powiedział cicho.

— Nie kłam. Proszę, nie kłam. Nigdy cię o nic nie prosiłam, ale od tego zależy moja przyszłość. Muszę z nim porozmawiać.

— Naprawdę go nie ma, nie kłamię. Próbowałem dowiedzieć się, czy przyjedzie dzisiaj do firmy, ale podobno ma jakąś sytuację w domu i będzie pracował zdalnie — powtórzył mężczyzna.

Bogna wzdrygnęła się na wzmiankę o domu, ale wymamrotała dziękuję i, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę budynku firmy, odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku samochodu.

Uśmiechnąłem się nieśmiało do portiera i energicznym krokiem dołączyłem do Baryckiej. Stała przy aucie z rękami na masce i oddychała głęboko.

Nie wiedziałem, co zrobić, jak się zachować. Przez sekundę pożałowałem, że przyjechałem z nią do Wrocławia. Nie umiałem jej pomóc. Powinna wziąć ze sobą kogoś bliskiego, kogoś, kto znał sytuację i wiedziałby, co powiedzieć, jak ją wesprzeć. Zdałem sobie sprawę, że nic nie wiedziałem o jej życiu, tak samo ona nic nie wiedziała o moim.

— Możemy pojechać w jeszcze jedno miejsce? — zapytała cicho, skutecznie unikając mojego wzroku.

— Oczywiście. Gdzie tylko chcesz. 

Skinęła głową i zajęła miejsce pasażera. Wyciągnęła z torebki telefon i trzęsącymi palcami wstukała adres w nawigację, zamontowała go w uchwycie na desce rozdzielczej i odwróciła głowę, rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku budynków firmy. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale żadne słowa nie popłynęły.

Domyślałem się, że BAR-TRANS to firma jej byłego męża. Jeśli miałem rację, to sytuacja finansowa Bogny przed rozwodem musiała być co najmniej komfortowa. Obserwując znikające we wstecznym lusterku hale i samochody, szacowałem w myślach, jak wielki majątek zgromadzili przez lata. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że widmo prawdopodobnego bankructwa musiało spaść na nią jak grom z jasnego nieba.

— Pytaj, jeśli chcesz — odezwała się cicho.

— Nie rozumiem.

— Widzę, że intensywnie myślisz, ale boisz się zapytać, więc mówię: pytaj.

Bogna nerwowo przeczesała dłonią włosy i odwróciła głowę, zatrzymując spojrzenie na moim policzku. Czułem jej intensywny wzrok na swojej twarzy i bałem się odwrócić. Bałem się, że powiem coś nieodpowiedniego, więc milczałem.

Nie wiedziałem, ile czasu minęło, ale odezwała się znów, tym razem by kazać mi skręcić w duże osiedle domów jednorodzinnych. Właściwie willi jednorodzinnych,bo każdy z mijanych przez nas domów z pewnością wart był fortunę. Gdy nawigacja zakomunikowała mi, że "miejsce docelowe znajduje się po prawej stronie" spojrzałem na Bognę, a ona skinęła głową.

— Home, sweet home [1] — parsknęła, wysiadając z auta.

Zamrugałem kilka razy, przyglądając się nieruchomości, przed którą się zatrzymaliśmy. Dwupiętrowy dom z gigantycznym ogrodem wyglądał niczym z okładki najlepszych magazynów architektonicznych. Starannie zaprojektowane balustrady, przeszklone drzwi, każdy element przemyślany i zrealizowany ze smakiem i stylem. Nigdy, w swoim całym życiu nie widziałem takiej rezydencji. Właściwie może trafiłem na coś podobnego w jakimś programie o urządzaniu wnętrz, które moja była partnerka oglądała pasjami, ale nigdy na własne oczy.

— To jest twój dom? — zapytałem nieśmiało, nie mogąc ukryć zaskoczenia.

— A czym właściwie jest dom? — odpowiedziała. — Nigdy nie czułam się tutaj jak w domu — wyszeptała.

Poczułem irracjonalne ukłucie zazdrości, patrząc na ten wypielęgnowany budynek, zdając sobie sprawę, że nigdy nie będzie mnie stać na cokolwiek choć w połowie tak okazałego. Pomyślałem o ascetycznych warunkach w przybudówce, o swoim ciasnym i zagraconym mieszkaniu w Jeleniej Górze.

Co możesz zaproponować tej kobiecie, Florian? Dzielenie skrzypiącej pryczy? Odrapaną kanapę w kawalerskiej norze? 

Nigdy nie zależało mi na materialnych wartościach, matka skutecznie wyleczyła mnie z miłości do pieniędzy i była najlepszym dowodem, że nawet najgrubszy portfel nie gwarantuje szczęścia. Jednak teraz gdy obserwowałem dom, w którym Barycka mieszkała z mężem, boleśnie zdałem sobie sprawę z kursu, jaki obrało moje życie.

— Idę sama — odezwała się i ruszyła w stronę bramy, nie czekając na moją odpowiedź.

Kilka razy nacisnęła dzwonek przy furtce, ale nikt nie odpowiadał. Zauważyłem, że wzniosła wzrok wysoko w kierunku nieba, a z jej ust odczytałem nieme przekleństwo. Nie wiedziałem dlaczego, ale ten obraz wydał mi się niezwykle smutny. Przecież ten budynek był kiedyś jej domem, a teraz wystawała pod bramą jak jakiś domokrążca. Nagle wyciągnęła z torebki klucz i długo oglądała, zanim zdecydowała się go użyć. Obserwując jej wahanie, niemal czułem ciężar metalowego przedmiotu i decyzji, którą podjęła.

Zatrzeszczał zamek, furtka się otworzyła, ale Bogna stała niczym zahipnotyzowana. Mijały sekundy, mijały minuty, a ona dalej nie poruszyła się nawet o milimetr. Niewiele myśląc, wysiadłem z samochodu i w mgnieniu oka znalazłem się u jej boku. Spojrzenie, jakie mi posłała, pełne wdzięczności i ulgi, upewniło mnie, że podjąłem dobrą decyzję. Nie odrywając wzroku od jej twarzy, odnalazłem jej dłoń i zamknąłem w uspokajającym uścisku.

— Dasz radę, maleńka — wyszeptałem.

— Dam radę — powtórzyła.

Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok w przód. Najpierw jeden, później kolejny, cały czas kurczowo ściskała moją dłoń. Im bliżej znajdowaliśmy się drzwi wejściowych, tym trudniej było nam pokonywać pozostałe metry.

Gdy znaleźliśmy się praktycznie na progu, spróbowała wyrwać rękę z uścisku, ale jej na to nie pozwoliłem. Obawiałem się, że ucieknie i będzie tego żałowała. Cały czas przez moją głowę przebiegały miliony myśli. Co takiego wydarzyło się w tym małżeństwie, że Bogna panicznie bała się konfrontacji z byłym mężem?

Wolałbym mieć pełny obraz sytuacji, ale czułem, że to nieodpowiedni moment, by zapytać ją o cokolwiek.

— Kupiłam ten wianek — powiedziała, wpatrując się w zawieszoną na mahoniowych drzwiach kwiatową kompozycję. — Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Wydawało mi się wtedy, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Nie czekając na moją odpowiedź, wyciągnęła rękę i zerwała wiązankę, odrywając przy tym kilka sztucznych kwiatów, które wylądowały na wycieraczce.

Nagle drzwi wejściowe otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich młoda, rudowłosa kobieta w zaawansowanej ciąży. Jeśli zaskoczył ją nasz widok, nie dała tego po sobie poznać. Stała wyprostowana, ze wzrokiem skupionym na Bognie.

— Co tutaj robisz? — zapytała, unosząc brwi.

— Zawołaj Rafała. Tobie nie mam nic do powiedzenia. To z nim chcę rozmawiać.

— Nie ma go w domu. Jest w firmie.

— Zawołaj Rafała. Jego samochód stoi na podjeździe, wiem, że jest w domu.

Kobiety mierzyły się wzrokiem przez dłuższą chwilę, żadna nawet nie mrugnęła.

— Dlaczego nie możesz zostawić nas w spokoju? On cię nie kocha, nigdy nie kochał. Mamy córkę, zaraz urodzi nam się drugie dziecko. Miej do siebie trochę szacunku.

Na te słowa Bogna zrobiła gwałtowny krok w tył i zaczęła wpatrywać się w okrągły brzuch rudowłosej kobiety. Zamrugała kilka razy, jakby dopiero zdając sobie sprawę, że jej rozmówczyni faktycznie spodziewa się dziecka.

— Nie masz pojęcia o szacunku, więc nie używaj tego słowa. A teraz poproś Rafała, bo nie zamierzam stąd odejść, dopóki z nim nie porozmawiam — odezwała się Bogna i ruszyła do przodu, skutecznie uniemożliwiając ciężarnej zamknięcie drzwi.

— Zadzwonię na policję! Nie masz prawa tutaj być.

— Dzwoń. Formalnie wciąż jestem właścicielką tego domu, więc śmiało, dzwoń! Nie odejdę stąd, dopóki nie porozmawiam z Rafałem. Asia, ja nie żartuję.

Kobieta zawahała się, słysząc te słowa. Nie miałem pojęcia, czy Bogna mówiła prawdę i faktycznie była właścicielką tej posesji, ale Asia wyglądała na szczerze przestraszoną. Zmieniła się cała jej postawa, nie wydawała się już taka pewna siebie i nieustępliwa.

— Nie ma go — odezwała się cicho.

— Nie kłam!

— Naprawdę go nie ma. Pojechał z Zosią do przychodni na szczepienie.

Bogna zmarszczyła brwi i niechętnie skinęła głową.

— Poczekam na niego w samochodzie — powiedziała, odwracając się na pięcie i energicznym krokiem skierowała się do citroena. Weszła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi. Obserwowałem przez szybę, jak oddychała głęboko. Uderzyła kilka razy dłonią w deskę rozdzielczą. Odczekałem kilka minut, chcąc dać jej chwilę dla siebie, aby się uspokoiła. Dopiero gdy ukryła twarz w dłoniach, zdecydowałem się wsiąść do auta.

— To, co? Czekamy? — zapytałem, nie wiedząc, co innego mógłbym powiedzieć.

Pokiwała głową.

Siedzieliśmy w absolutnej ciszy, przerywanej tylko przez nasze oddechy. Zastanawiałem się, czy włączyć radio, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie znalazłem się w takiej sytuacji. Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło, gdy nagle Bogna odezwała się prawie szeptem:

— Byłeś kiedyś w takiej sytuacji, że wydawało ci się, że jesteś szczęśliwy, ale tak naprawdę żyłeś złudzeniami?

Odwróciłem głowę i spojrzałem w jej kierunku. Wyraz jej twarzy rozdzierał mi serce. Nie odezwałem się, bo co mogłem powiedzieć? Zrozumiałem, że chce się ze mną podzielić swoją historią, więc tylko pokręciłem głową.

— A ja tak. Jedenaście lat tkwiłam w bańce. Złotej klatce, do której sama weszłam. Opowiadałam ci o mojej matce, która mnie zostawiła, o ojcu, którego nie poznałam. Na siłę szukałam uwagi i zainteresowania. Kogoś, komu będzie w końcu na mnie zależało. Kogoś, kto będzie okazywał mi swoje zainteresowanie i bezwarunkową miłość. — Wzięła głęboki oddech.

Słyszałem, jak łamał jej się głos. Miałem ochotę ją jakoś pocieszyć, przytulić, okazać wsparcie.

— Maleńka... — zwróciłem się do niej, ale uniosła rękę na znak bym nie kontynuował.

— Nie przerywaj mi, proszę. Muszę to z siebie wyrzucić.

Skinąłem głową i słuchałem dalej.

— Poznałam Rafała na studiach. Wydawało mi się, że złapałam pana Boga za nogi. Że w końcu los się do mnie uśmiechnął i wynagradza mi brak rodziców. Byłam szaleńczo zakochana, pijana miłością, której tak brakowało mi w przeszłości. Ale to wcale nie była miłość, tylko że ja nie potrafiłam tego dostrzec. Z każdym dniem traciłam cząstkę siebie, nadal ślepo wierząc, że tak właśnie wygląda prawdziwe uczucie. Tak desperacko tego potrzebowałam, że przegapiłam wszystkie czerwone flagi. Wszystkie — urwała nagle i ze świstem wypuściła powietrze z płuc.

Obserwowałem, jak ciężko jest jej o tym opowiadać. Ból na jej twarzy był aż nadto widoczny. Z jednej strony nie chciałem, żeby musiała wracać do tych przykrych wspomnień, ale z drugiej, w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób zależało mi na tej kobiecie i pragnąłem dowiedzieć się o niej jak najwięcej.

— Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. Mamy wspaniały dom, cudownych przyjaciół, wakacje, nasza firma przynosiła konkretne zyski. Naprawdę tak myślałam, wiesz? Do szczęścia brakowało nam tylko dziecka. — Zamrugała kilka razy, a ja zauważyłem, że po jej policzku spływają łzy. 

— Powiedział mi, że nie chce dzieci, przynajmniej jeszcze nie teraz. Cały czas powtarzał, że jesteśmy jeszcze młodzi, mamy czas, po co się spieszyć. Gdy okazało się, że jestem w ciąży, wściekł się nie na żarty, zażądał, żebym poddała się aborcji. Wtedy po raz pierwszy mu się przeciwstawiłam. Nie mogłam zrozumieć, jak może mnie prosić o coś takiego, przecież to było nasze maleństwo, owoc naszej wielkiej miłości, cudowna istotka do kochania i rozpieszczania, ale Rafał nie patrzył na to w ten sposób. Stał się otwarcie okrutny. Drobne przytyki zamienił na wykwintne obelgi. Nie podobało mu się to, że ośmieliłam się mieć inne zdanie. Zobaczyłam inny obraz mojego męża, inny od tego, który przez ten cały czas miałam w głowie. To nigdy nie była miłość, ale chora potrzeba kontrolowania mnie...

— Bogna... — zacząłem, ale pokręciła głową.

— Poroniłam. Widocznie tak miało być. Patrząc z perspektywy czasu, wiem, że Rafał nigdy nie byłby dobrym ojcem. Przynajmniej nie dla moich dzieci. — Dotknęła dłonią brzucha i wpatrywała się w niego dłuższą chwilę. — Ta kobieta, która otworzyła nam drzwi, Asia, to jego sekretarka. Właściwie teraz chyba nie jest już sekretarką, sama nie wiem. Jakie to banalne. Nic nie zauważyłam, nic. Przez tyle czasu nie miałam bladego pojęcia, że w jego życiu jest ktoś inny. Pewnego dnia wróciłam do domu, ale nie mogłam wejść do środka, bo Rafał zmienił zamki. Ot tak, po prostu. Wyrzucił mnie jak zepsutą zabawkę. Spakował moje rzeczy i walizkę zostawił w garażu. Nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy, po prostu uznał, że mój termin przydatności się skończył i tyle. Stałam tam chyba dwie godziny, zastanawiając się jakim cudem jedenaście lat mojego życia zmieściło się w jedną, maleńką torbę. Jedną!

Wiem od sąsiadów, że dwa dni później wprowadziła się Asia. — Załamał jej się głos. — Jestem jednym wielkim bałaganem. Przepraszam. Nie...

— Nie jesteś bałaganem! Nigdy mnie nie przepraszaj za mówienie o swoich uczuciach i emocjach. Tak bardzo mi przykro, maleńka. Tak bardzo mi przykro...

Miałem ochotę zamordować tego gnoja własnymi rękami! Jak można tak potraktować drugiego człowieka, nie mówiąc już o żonie. Przecież przysięgał jej miłość, wierność, szacunek. Dla mnie nie były to puste słowa. Przysięgę małżeńską traktowałem jak coś nierozerwalnego, dlatego nigdy się nie ożeniłem. Na zawsze i na wieczność.

Odwróciłem się, wyciągając ramiona w jej stronę, a ona wtuliła się w moją pierś, a łzy płynęły z jej oczu w zawrotnym tempie. Delikatnie gładziłem jej plecy, szepcząc do ucha słowa otuchy i pocieszenia, starając się pokazać jej, że wszystko będzie dobrze. Musiało być dobrze. Nie było innej opcji.

Czułem ciepło jej ciała, subtelne drżenie, gdy zanosiła się od płaczu. Jej łzy moczyły moje ramię, a ja zdałem sobie sprawę, że nie było innego miejsca na ziemi, w którym chciałbym się znaleźć.

Nagle usłyszałem uderzenie w boczną szybę, a Bogna odskoczyła ode mnie jak oparzona.

Uniosłem wzrok i zobaczyłem wysokiego, ciemnowłosnego mężczyznę przyglądającego się nam z grymasem na ustach.

Czyżby to Rafał, były mąż Bogny?

Barycka odczytała moje nieme pytanie i z trudem wydusiła:

— To mój brat. 

Wysiadła z samochodu i stanęła naprzeciw mężczyzny z rękoma założonymi na piersi. Bezwiednie podążyłem za nią i stanąłem w bezpiecznej odległości na wypadek, gdyby mnie potrzebowała.

— Bodzia, do cholery! Co ty tutaj robisz? — odezwał się brat Bogny.

Nie wyglądał na zadowolonego. Nie umknęły mi zdziwione, pełne wątpliwości i rezerwy spojrzenia, które mi posyłał. Na jego miejscu pewnie zachowałbym się tak samo. Dyskretnie poprawiłem golf, który okalał moją szyję, nie chcąc, by mężczyzna zobaczył moje poparzenia.

— Bodzia, co...

Nie dokończył, bo Bogna rzuciła mu się w ramiona, a całe jego wcześniejsze niezadowolenie gdzieś wyparowało. Tulił ją do siebie z miłością i troską, której nie sposób było nie zauważyć. Z zazdrością obserwowałem tę scenę pomiędzy rodzeństwem. Promieniującą braterską miłość. Poczułem ukłucie w sercu na myśl, że jedyny człowiek, którego kiedykolwiek nazwałem bratem gryzie glebę. Nigdy nie byłem specjalnie religijny, ale w tym wypadku z całych sił pragnąłem wierzyć, że po ziemskim żywocie czeka na nas coś jeszcze, coś lepszego, ważniejszego. Dla własnego zdrowia psychicznego musiałem wierzyć, że zamknięcie w drewnianej skrzynce to nie meta, ale nieunikniony początek Boskiego, nieodgadnionego planu.

Nie miałem pojęcia, jak brat Bogny dowiedział się, że koczujemy przed domem jej byłego męża, ale w głębi byłem mu wdzięczny, że się pojawił. Z pewnością znał sytuację dużo lepiej ode mnie i jego obecność mogła okazać się naprawdę pomocna.

Mężczyzna uniósł głowę, spojrzał prosto na mnie i wyszeptał coś wprost do ucha siostry.

Bogna powoli wysunęła się z jego objęć i powiedziała, wskazując na mnie:

— Poznajcie się. Artur, mój brat, Florian, mój... znajomy.

Znajomy? Nie wiedziałem dlaczego, ale to określenie w jej ustach zabrzmiało kompletnie nienaturalnie, sztucznie. Artur również zauważył jej wahanie i uniósł brwi. Zrobiłem krok w przód i wyciągnąłem rękę, zmuszając się do uśmiechu.

— Florian Romański.

— Artur Olejnik — odpowiedział, odwzajemniając uścisk dłoni.

Żaden z nas nie powiedział, że miło mu poznać drugiego, mierzyliśmy się wzrokiem, czekając, na dalszy rozwój wydarzeń. Pierwsza odezwała się Bogna, przerywając niezręczną ciszę.

— Art, Rafał nie chce zapłacić.

— Co?

— Jest mi winny pieniądze z podziału majątku. Nie zapłacił. Muszę je odzyskać i to szybko, w przeciwnym razie będę bankrutem.

Mężczyzna zamrugał kilka razy i potrząsnął głową.

— Jebany gnój.

Zaklął jeszcze raz i ponownie zwróci się do Bogny:

— Ile?

— Nie rozumiem.

— Ile jest ci winny?

Barycka wzięła głęboki oddech.

— Znasz postanowienia podziału majątku. Spłacił tylko pierwszą transzę.

— Pierdolony padalec! Zabiję go.

— Uspokój się. Jeśli go zabijesz, wtedy nie odzyskam ani złotówki, a ja naprawdę potrzebuje tych pieniędzy. Hotel Zacisze potrzebuje tych pieniędzy. W przeciwnym razie... — urwała nagle, rzucając mi przelotne spojrzenie.

Chociaż Zacisze od zawsze było własnością moich dziadków, teraz nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby mogło należeć do kogoś innego niż Bogny. Stała się nierozerwalną częścią tego miejsca. Centralnym punktem i skałą, na której mogliśmy polegać. Nie chodziło tylko i wyłącznie o moją sytuację, ale o całokształt. Było coś kojącego w jej obecności za ścianą. Coś, czego nie potrafiłem wytłumaczyć. Pasowała do nas niczym zagubiony element układanki. Była jedną z nas. Po prostu.

Przypomniałem sobie wieczór, gdy upiła się nalewką sołtysa i paplała o gwiazdach, wolności, blasku, wtedy tego nie rozumiałem. Wydawało mi się, że to tylko pijacki bełkot, ale teraz gdy podzieliła się ze mną tym, jak wyglądało jej małżeństwo, zrozumiałem, co miała wtedy na myśli.

Potrzebowała Zacisza, tak jak Zacisze potrzebowało jej. Nie mogłem pozwolić, żeby je straciła. Musiałem coś wymyślić. 

— Chodźcie. Nie będziemy tu wystawać jak pieprzeni świadkowie Jehowy. Jedziemy do mnie, porozmawiamy, zastanowimy się co dalej — odezwał się Artur.

— Nie, muszę z nim porozmawiać.Art. Muszę — odpowiedziała i pokręciła stanowczo głową.

— Bodzia, w tym stanie nic nie załatwisz. Nie chcesz, żeby zobaczył cię roztrzęsioną. Pozna, że płakałaś. Tego chcesz? Wiem, że byłem przeciwny, żebyś kupiła ten hotel, ale mleko już się rozlało. Jesteś moją siostrą i zrobię wszystko, żeby ci pomóc.

Nie wiedziałem, czy to stanowczość w głosie brata ją przekonała, ale zgodziła się bez słowa.

Artur wsiadł do swojego auta, a my zajęliśmy miejsca w citröenie i ruszyliśmy za nim. Barycka milczała, choć głęboka zmarszczka na jej czole wskazywała, że intensywnie się nad czymś zastanawiała. Gdy w centrum miasta zgubiłem czarnego opla, jadącego przed nami, zapytałem o drogę, wyrywając ją z rozmyślań.

— Co zrobię, jeśli on nie zapłaci? — zapytała po chwili.

— Nie możesz tak myśleć.

— Muszę tak myśleć. Muszę wziąć pod uwagę każdy możliwy scenariusz, a ten jest bardziej niż prawdopodobny. Wiem, że jest do tego zdolny. To nic innego jak próba odegrania się na mnie. Przecież ma pieniądze, to nie kwestia kulejących finansów. Robi to celowo, żeby pokazać mi, że wciąż może mnie kontrolować, że wciąż ma wpływ na moje życie.

— Nie pozwolę, żebyś straciła ten hotel, słyszysz? Nie mam pojęcia, co zrobię, ale nie pozwolę na to. Zasługujesz, żeby rozpocząć wszystko od nowa, bez widma beznadziejnego małżeństwa krążącego nad głową. Uwolnisz się od niego, obiecuję — powiedziałem, a Bogna uśmiechnęła się lekko, kompletnie nieprzekonana.

Dotarliśmy do mieszkania Artura, a spotkanie przeciągnęło się na tyle, że mężczyzna zaproponował nam nocleg i jutro z samego rana mieliśmy złożyć Baryckiemu kolejną wizytę, tym razem w towarzystwie prawnika. Zdziwiłem się, gdy powiedział nam, że to Rafał poinformował go, że Bogna pojawiła się pod domem byłego męża. Uznał, że straciliśmy przewagę, jaką mógł okazać się element zaskoczenia, ale zadzwonił do jednego z najlepszych prawników we Wrocławiu i przedstawił mu sytuację, która w oczach radcy wcale nie wyglądała na beznadziejną. Dobrze, że chociaż ktoś przejawiał iskierki nadziei.

W głębi liczyłem, że jakimś cudem uda nam się nakłonić byłego męża Bogny do spłaty należnej jej części, ale im dłużej słuchałem rozmów rodzeństwa na temat Rafała, którego uporczywie nazywali padalcem, w mojej głowie pojawiało się coraz więcej wątpliwości co do powodzenia tej misji.

Pogrążony we własnych myślach obserwowałem śpiącą na fotelu Bognę, która pod natłokiem emocji z całego dnia szybko odpłynęła, gdy nagle głos Artura wyrwał mnie z rozmyślań.

— Nie chcę brzmieć jak nadopiekuńczy starszy brat, ale chyba nie ma innego sposobu, żeby to powiedzieć, więc zapytam prosto z mostu: coś cię łączy z moją siostrą?

Uniosłem wzrok i napotkałem jego przeszywające spojrzenie. Spodziewałem się tego pytania prędzej, czy później. Nie umknęło mi, że mężczyzna cały czas poddawał mnie wnikliwej obserwacji. Wolałbym nie odpowiadać na to pytanie, bo tak naprawdę sam nie znałem na nie jednoznacznej odpowiedzi.

Co cię właściwie łączy z Bogną, Florian? Przyjaźń?

Skrzywiłem się mimowolnie na samą myśl o przyjacielskiej relacji z tą kobietą.

— Jestem wnukiem byłych właścicieli Zacisza — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Artur zmarszczył nos.

— Wiesz, że nie o to pytam.

— Wiem.

Jeszcze raz spojrzałem w kierunku kobiety, która doszczętnie zaprzątała moje myśli. Wyglądała tak spokojnie, niewinnie. Pragnąłem uchronić ją przed problemami, chciałem, żeby a końcu dostała to, czego szczerze...

— Widzę, jak na nią patrzysz — powiedział, zmuszając mnie, bym ponownie na niego spojrzał.

Jak właściwie na nią patrzyłem? Z troską? Z zainteresowaniem? Skoro sam nie potrafiłem poukładać sobie w głowie własnych myśli i odczuć, jak mogłem wyjaśnić to komuś innemu? Pytanie, czy w ogóle chciałem to komuś wyjaśniać.

Wziąłem głęboki oddech i odezwałem się cicho, nie chcąc zbudzić Baryckiej.

— Potrzebowała przyjaciela. Więc dzisiaj jestem przyjacielem.

— A jutro? Kim będziesz jutro? — dalej dopytywał Artur.

— Czas pokaże.

Mężczyzna skinął głową. Nie potrafiłem ocenić czy jest zadowolony z mojej odpowiedzi, ale nie pytał o nic więcej, a ja nie zamierzałem głębiej brnąć w ten temat. Tyle musiało mu wystarczyć.

W mojej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł.

Pomysł, który uznawałem za ostateczność i którego jeszcze kilka godzin wcześniej w ogóle nie brałem pod uwagę.

Rozwiązanie. Światełko w tunelu. Jeśli Rafał nie zapłaci, wiedziałem, co muszę zrobić. Nawet jeśli oznaczało to, że będę musiał poświęcić kawałek własnej duszy, żeby Bogna mogła odzyskać swoją. Wiedziałem. Decyzja została podjęta.

------

[1] Home sweet home (ang.) - angielskie określenie odpowiadające mniej więcej polskiemu "nie ma to jak w domu" 

-------------

Dziś weekend, więc zgodnie z wcześniejszą obietnicą o regularnych publikacjach, wpada druga część czternastego rozdziału :)

Jesteście ciekawi, na jaki pomysł wpadł Florian? Może macie jakieś podejrzenia? 

Miłego weekendu, kochani. 

Buziaki, 

Darianka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro