ROZDZIAŁ DWUNASTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Bogna

— Znowu przegrałaś. Pokaż, jakie masz karty. — Florian wyciągnął mi je z ręki i przyjrzał się dwóm damom. — Przecież miałaś parę! Dlaczego spasowałaś?

— Nie rozumiem tych zasad! — krzyknęłam. — Nie możemy po prostu zagrać w wojnę?

Pokręcił przecząco głową.

— Sama chciałaś nauczyć się grać w pokera.

Jęknęłam głośno, obserwując, jak zbiera i tasuje karty, szykując tekturki do kolejnej partii.

Siedzieliśmy na kuchennej podłodze, a ja od prawie półtorej godziny próbowałam pojąć zasady jednej z najpopularniejszych gier karcianych na świecie. Niestety bezskutecznie. Przyjrzałam się swojej, malejącej z każdym kolejnym rozdaniem, kupce makaronu penne. Jak tak dalej pójdzie, nie będę miała czym obstawiać. Dlaczego to takie skomplikowane? Kto w ogóle wymyślił tyle kombinacji? Mówią, że kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości, ale przypominając sobie lata spędzone z padalcem, uznałam, że muszę być wyjątkiem potwierdzającym regułę.

W myślach dziękowałam Bogu, że Florian zgodził się ze mną zostać i poczekać, aż goście pójdą spać. Całe szczęście kilka osób już się wykruszyło, ale impreza trwała w najlepsze. Bałam się wyjść z kuchni i sprawdzić, czy nie ma większych strat, ale oprócz dźwięków muzyki, głośnych śmiechów i odgłosów stukających kieliszków, nic nie przykuło mojej uwagi.

— Nie chcę już grać, proszę. Jestem zbyt zmęczona. Nie mogę myśleć — powiedziałam.

Przeniósł wzrok z talii kart na moją twarz i skinął głową.

Hurra! Nigdy więcej pokera.

Romański wstał z podłogi i schował sfatygowaną talię kart w jednej z szafek pod oknem. Zauważyłam, że próbował oszczędzać zranioną nogę.

— Mogę cię o coś zapytać? — wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

— To zależy.

— Od czego?

— O co chcesz zapytać.

Tak naprawdę chciałam zapytać o rozcięcie na nodze, ale zauważyłam, że Romański cały się spiął, a na jego czole pojawiła się widoczna zmarszczka. Czyżby spodziewał się, że będę pytać o blizny?

Czy chciałam dowiedzieć się o nich czegoś więcej? Oczywiście. Jednak widoczny gołym okiem dyskomfort mojego towarzysza skutecznie powstrzymał mnie od poruszania tego tematu.

— Które z twoich rodziców zdecydowało, żeby dać ci na imię Florian? — wypaplałam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy.

Mężczyzna odetchnął i widocznie się rozluźnił.

— Mój ojciec — powiedział. — Matka upierała się, żeby dać mi na imię Aron albo Denis, ale ostatecznie odpuściła. Na moje szczęście. Wyobrażasz sobie, co czekałoby mnie w szkole? Denis penis to pierwsze, co przychodzi mi na myśl, a dzieciaki potrafią być bardzo kreatywne.

Denis penis? Wybuchnęłam śmiechem. Teraz nie będę mogła wyrzucić tego porównania z głowy.

Florian zbliżył się i zajął miejsce tuż obok mnie na kuchennej podłodze.

— Był najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałem. Prawdziwym strażakiem z powołania. Całą duszą i całym sercem. Żył i oddychał swoją pracą. Domyślasz się zapewne, że moje imię nie jest przypadkowe. Święty Florian to patron strażaków.

— Był? — zapytałam cicho, ciesząc się w głębi, że sam zdecydował się opowiedzieć mi coś o swojej rodzinie.

Pokiwał głową.

— Pękł mu tętniak. Na ulicy. W biały dzień. W jednej sekundzie wracał z pracy, w kolejnej przewrócił się i już nie wstał. Miałem wtedy dwanaście lat.

— Bardzo mi przykro — wydukałam.

— Takie życie. — Uśmiechnął się smutno.

O mój Boże! Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co musiał czuć. Ojciec, którego kochał i szczerze podziwiał, nagle zniknął z jego życia. Dla nastoletniego chłopaka to prawdziwa tragedia. Właściwie dla każdego utrata bliskiej osoby to prawdziwa trauma. Chciałam powiedzieć coś więcej, ale nie znalazłam odpowiednich słów. Sama nie lubiłam litości, którą mnie obdarzano, gdy opowiadałam historię swoich rodziców, ale uznałam, że skoro on podzielił się ze mną bólem po stracie ojca, ja mogłam odsłonić kawałek siebie.

Zanim się zorientowałam, słowa same zaczęły płynąć z moich ust.

— Nigdy nie poznałam swoich rodziców. Moja matka ma trójkę dzieci, każde z innym facetem. Adam i Artur trochę ją pamiętają, bo są starsi ode mnie, ale ja nie mam z nią ani jednego wspomnienia. Miałam niecałe dziesięć miesięcy, kiedy zniknęła na zawsze. Nawet nie wiem, kto jest moim ojcem. Moich braci i mnie wychowała babcia. To ona zastępowała nam oboje rodziców — powiedziałam.

Nigdy nie potrafiłam pojąć, jakim trzeba być człowiekiem, żeby porzucić własne dzieci. Nie znajdowałam dla niej żadnego usprawiedliwienia. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie te wszystkie dni, popołudnia, noce, które spędziłam na wypatrywaniu przez okno, czekając, aż matka się opamięta i wróci. Na próżno. Minęły dokładnie trzydzieści dwa lata i pięć miesięcy od dnia, w którym zdecydowała, że opuszcza mnie na zawsze, ale serce bolało tak, jakby było to wczoraj.

— Przykro mi. — Usłyszałam głos Floriana.

Otworzyłam oczy. Ciemne tęczówki wpatrywały się we mnie intensywnie.

— Czy to głupie, że tęsknię za kimś, kogo nigdy nie znałam? — zapytałam cicho, spuszczając wzrok ze wstydem.

— Bogna... — Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, sprawił, że po plecach przebiegły mi ciarki. Słysząc jego pełen współczucia i bólu ton, natychmiast pożałowałam, że w ogóle się odezwałam.

Przestań się nad sobą użalać! Nie chciała cię! Po prostu. Nie zmienisz przeszłości! Jej strata! Tylko jej! Nie myśl więcej o tej samolubnej babie!

Nagle ciepła, pokryta odciskami dłoń Floriana dotknęła mojego policzka i otarła spływające łzy. Nie zdawałam sobie sprawy, że zaczęłam płakać. Skąd wzięłam pomysł na tę rozmowę o rodzicach? Niepotrzebnie się odzywałam.

Romański pochylił się nieznacznie w moją stronę i przez ułamek sekundy wydawało mi się, że chce mnie pocałować, ale drzwi kuchenne otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł jeden z gości. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.

Niespodziewany gość zatoczył się, wymamrotał coś pod nosem i wyszedł, zostawiając nas w konsternacji.

— Chcesz kawę? — Florian podniósł się z podłogi z prędkością światła i podszedł do kuchennego blatu.

— Nie, ja dziękuję. Już mam wrażenie, że w moich żyłach płynie sama kofeina.

Wyjął z szafki jeden kubek i trzęsącą się ręką nasypał dwie czubate łyżeczki mielonej arabiki.

Czy on naprawdę planował mnie pocałować? Może znów coś źle zinterpretowałam. Dlaczego miałby chcieć to zrobić? Przed oczami stanęła mi piękna, drobna kobieta, która podeszła do niego na biesiadzie. Natychmiast poczułam irracjonalne uczucie zazdrości. Byłam świadoma swoich mankamentów i wiedziałam, że nigdy nie będę mogła równać się z nią albo z Agatą. Otumaniona alkoholem zapytałam, czy to jego była partnerka, ale zaprzeczył. A co jeśli zrobił to wyłącznie z grzeczności? Albo tylko dlatego, żeby uciąć temat i powstrzymać mnie od zadawania dalszych pytań.

Nie mogłam jednak przestać się zastanawiać, jak smakowałyby jego usta. Chciałam poczuć drapiący zarost na swoim policzku, gdy nasze oddechy łączyły się w jeden. Jak wspaniale byłoby znaleźć się w jego silnych, męskich ramionach...

Jezus, Bogna! Stop! Zaczynasz brzmieć jak z taniego Harlequina.

Energicznie pokręciłam głową, próbując wymazać, podsuwane przez zmęczony mózg obrazy. Niestety moja czaszka zaliczyła bolesne spotkanie pierwszego stopnia z uchwytem szuflady. Głośno syknęłam z bólu.

— Wszystko w porządku? — Florian odwrócił się, posyłając mi zatroskane spojrzenie.

Jakim cudem nie widać po nim zmęczenia, skoro ja wyglądałam jak przyrodnia siostra zombie? Dlaczego życie było takie niesprawiedliwe? Nawet z pasmami siwizny pokrywającymi ciemne kosmyki, subtelnymi zmarszczkami wokół oczu i posępną miną wciąż wydawał mi się nieziemsko przystojny. Poczułam, jak na moje policzki wstępuje rumieniec. Tylko tego mi brakowało!

Boże, błagam! Niech ta noc już się kończy, zanim zrobię coś głupiego!

— Bogna? — zapytał, zaalarmowany moim brakiem reakcji.

— Hę?

Hę? Jezu, naprawdę? Odezwij się i powiedz coś normalnego!

— Wszystko dobrze?

— Tak. Tak! — powiedziałam odrobinę za głośno.

— Na pewno nie chcesz? — Wskazał ręką na swój kubek z kawą.

Pokręciłam przecząco głową i otworzyłam usta, żeby coś dodać, ale szybko je zamknęłam. Któryś z gości właśnie masakrował jedną z moich ulubionych piosenek podczas marnego popisu karaoke.

— Nie wydaje mi się, żeby prędko poszli spać — dodał Romański, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Cała nadzieja w tym, że skończy im się alkohol.

Przypominając sobie niezliczoną ilość butelek ustawionych na stołach, obawiałam się, że czeka nas bezsenna noc. Przez moment przemknęła mi przez głowę myśl, żeby jednak pójść spać i zostawić gości samych, ale szybko porzuciłam ten pomysł. Pomimo zmęczenia i widma drugiej nieprzespanej nocy z rzędu, chciałam zostać.

— To co, wojna? — powiedział Florian, ponownie wyciągając z szuflady talię kart.

— Wojna — odpowiedziałam, choć była to ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę.

******

Obudził mnie potworny ból głowy i zdrętwiała ręka. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy, zdając sobie sprawę, gdzie spędziłam noc. Nie we własnym, wygodnym łóżku, ale na kuchennej podłodze z Florianem.

Nie miałam pojęcia, która godzina, bo jego potężna sylwetka zasłaniała całe pole widzenia. Spróbowałam się poruszyć, ale bezskutecznie, bo mężczyzna przygniatał mój prawy bok, a jego głowa spoczywała na moim ramieniu. Ostatnie co pamiętałam to niekończące się pechowe rozdania. Nie wygrałam wczorajszej nocy ani jednej partii.

Jakim cudem znaleźliśmy się w tej pozycji? Nie to, żebym miała coś przeciwko. Mogłabym spędzać każdą noc w taki sposób. Zgłaszam się na ochotnika! Nawet zdrętwiałą rękę byłam w stanie zaakceptować.

Oczywiście mogłabym teraz gwałtownie poderwać się z podłogi, ale była to ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę. Minęło tyle czasu, odkąd ostatni raz czułam ciepło i bliskość drugiego człowieka, że najchętniej spędziłabym resztę dnia wtulona we Floriana. Wyglądał tak spokojnie we śnie. Z rosnącym zainteresowaniem obserwowałam każdą delikatną zmarszczkę na jego twarzy. Ciemny zarost, przyprószony siwizną, gęsto porastał szeroką szczękę, a ja miałam ochotę wyciągnąć rękę i pogładzić go po policzku.

Nagle dotarło do mnie, że nie wiedziałam ile miał lat. Nie miało to żadnego znaczenia, ale nurtowało mnie coraz bardziej. Oceniając po srebrzystych pasmach zdobiących jego ciemną czuprynę, stawiałam na okolice czterdziestki. Wodziłam wzrokiem po jego twarzy, włosach, ramionach, torsie, przypominając sobie jak wyglądał bez ubrania.

Chyba nigdy w życiu nie poddałam żadnego mężczyzny tak wnikliwej obserwacji. Mimowolnie pomyślałam jak bardzo Florian różnił się od Rafała. Padalec nigdy nie wyszedłby z domu w niemarkowych ubraniach. Pamiętam jak zakrztusiłam się kawą na widok paragonu za zwykły T-shirt. Najnormalniejszą, jednokolorową koszulkę, która warta była więcej niż najdroższa rzecz w mojej szafie.

Zatrzymałam wzrok na czarnym, termicznym półgolfie, z którym Romański się nie rozstawał i uśmiechnęłam się pod nosem. Mój były mąż prędzej padłby trupem niż założył coś podobnego.

— Dzień dobry. — Usłyszałam nad sobą głos Floriana i szybko poderwałam głowę do góry.

— Cześć — wyszeptałam ze wstydem, że przyłapał mnie na ostentacyjnej lustracji.

Dlaczego szepczesz, Bogna? Przecież już się obudził. Mów normalnie.

Odchrząknęłam i powtórzyłam głośniej:

— Cześć.

Żadne z nas się nie poruszyło. Żadne z nas nie zmieniło pozycji. Wpatrywaliśmy się w siebie intensywnie i miałam wrażenie, że nie istnieje nic oprócz nas. Tu i teraz. Na kuchennej podłodze. Razem.

Kątem oka dostrzegłam, że powoli unosi dłoń i zbliża ją w kierunku mojego policzka. Ogień w jego spojrzeniu był tak widoczny, że nie miałam wątpliwości, co zaraz nastąpi. Planował dokończyć to, co wczoraj przerwał jeden z pijanych gości. Planował mnie pocałować. Poruszył się powoli, zachowawczo, z dystansem i zrozumiałam, że daje mi szansę, żebym się wycofała.

Bez słów prosił o pozwolenie.

Serce waliło jak oszalałe i miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi.

Spokojnie, Bogna! Spokojnie.

Bezwiednie przymknęłam powieki i czekałam. Tak bardzo pragnęłam poczuć jego usta na swoich wargach, że nie potrafiłam skupić myśli.

Pokrytą odciskami dłonią gładził delikatnie moją szyję. Zadrżałam, gdy kciukiem musnął moje lekko rozchylone wargi. Przez ułamek sekundy przez moją głowę przebiegła myśl, żeby się wycofać. Przecież to tylko wszystko skomplikuje, a tego nie chciałam.

Otworzyłam oczy, czekając na kolejny ruch z jego strony. W spojrzeniu Floriana dostrzegłam wewnętrzną walkę. Nagle mężczyzna cofnął rękę i gwałtownie uniósł głowę.

— Przecieka — wymamrotał.

Co? O czym on, do jasnej cholery, mówił? Zanim zdążyłam zapytać, co miał na myśli poczułam coś mokrego na policzku i natychmiast podążyłam wzrokiem w kierunku, w którym patrzył.

Wielka plama na suficie skutecznie sprowadziła mnie na ziemię. Poderwałam się z podłogi i rozejrzałam wnikliwie po całym pomieszczeniu. Jezus Maria! Nie jedna plama, ale kilka plam! Kilkanaście! Cały cholerny sufit przeciekał! W niektórych miejscach woda lała się niemiłosiernie mocząc kuchenne sprzęty, a ja stałam w bezruchu, nie wiedząc co dalej zrobić. Dlaczego, do cholery, ja zawsze muszę mieć pecha? Dlaczego to wszystko przytrafia się właśnie mnie?

Wpatrywałam się w przemoknięty strop z poczuciem beznadziejności.

— Bogna! Trzeba wyłączyć prąd — krzyknął Florian.

Zauważyłam, że zdążył już wyciągnąć z szafek miski i garnki i rozstawiał je na kafelkach i blatach. Dobrze, że chociaż jedno z nas zachowało trzeźwość umysłu.

Racja. Tak. Prąd. Koniecznie trzeba go wyłączyć. Rzuciłam mu pęk kluczy, a on szybko znalazł pasujący do skrzynki z bezpiecznikami i kilkanaście sekund później w pomieszczeniu nastała ciemność. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i spojrzałam na ekran. Osiemnaście po piątej. Za niecały kwadrans w hotelu zaczną pojawiać się pracownicy, żeby przygotować śniadanie.

Śniadanie! Boże, jakim cudem mieliśmy tego dokonać bez prądu? Co za pieprzona katastrofa. Pierwsza duża rezerwacja w Zaciszu i wszystko się waliło. Najpierw ten cholerny piec, a teraz cieknący dach i ...

Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.

Nie nadaję się do tego! Powinnam zostać we Wrocławiu! Skąd pomysł, że poradzę sobie z prowadzeniem hotelu, przecież to niedorzeczne. Artur mnie ostrzegał. Dlaczego go nie posłuchałam?!

— Hej... — Florian zbliżył się do mnie, oświetlając sobie drogę miniaturową latarką. — Coś wymyślimy.

Coś wymyślimy? Łatwo powiedzieć. On miał swoje mieszkanie i nie musiał się przejmować hotelem. To nie jego obowiązek, tylko mój. To ja będę musiała stawić czoła niezadowolonym klientom. Bez prądu nie będzie nawet ciepłej wody! Będę musiała oddać im pieniądze za pobyt. Z czego opłacę rachunki? Pensje?

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam gęste strugi deszczu. Padało tak obficie, że nawet przy pomocy światła z latarki widoczność była praktycznie zerowa.

— Zaraz wracam — powiedział Romański i bez dalszych wyjaśnień wyszedł z kuchni.

Usłyszałam jak głośno przeklął, gdy tylko znalazł się w sali dziennej.

O nie! Co znowu? W pośpiechu ruszyłam za nim. To, co zobaczyłam sprawiło, że ugięły się pode mną kolana. Nie, nie, nie, nie, nie. To nie kuchnia stanowiła największy problem.

Zrobiłam krok w przód i nadepnęłam na roztrzaskane szkło na podłodze.

— Uważaj — powiedział Florian. — Jest tego więcej.

Podążyłam wzrokiem na strumieniem światła i głośno wciągnęłam powietrze. Rozbite butelki i zastawa, połamane krzesła, urwany karnisz, przewrócone rośliny, nie mówiąc już o przerażającej ilości śmieci.

W najczarniejszych koszmarach nie spodziewałam się, że dorośli, teoretycznie inteligentni ludzie mogą doprowadzić do takich zniszczeń. Jakim cudem nie usłyszeliśmy, że sala zmieniła się w Sodomę i Gomorę? Tym razem nie byłam już w stanie powstrzymać łez.

— Hej, hej, spójrz na mnie. Bogna, spójrz na mnie. Wszystko będzie dobrze. — Kojący ton Floriana sprowadził mnie na ziemię.

— Dobrze? Jak? — Załamał mi się głos. Nic nie wyglądało dobrze. Nic.

Przeczuwałam od początku, że ta niespodziewana rezerwacja była zbyt piękna i dochodowa, żeby mogło obyć się bez problemów.

— Cześć! Co tu tak ciemno?

Podskoczyłam, wystraszona nagłym pojawieniem się Huberta. Mężczyzna wszedł do środka i usłyszałam, jak kilka razy naciskał włącznik.

— Nie ma prądu? Ja pierdolę, co za pogoda. Ledwo dojechałem. Wycieraczki nie nadążały.

— Zostań z nią — powiedział Florian i nie czekając na odpowiedź ze strony Winnickiego wybiegł na zewnątrz.

— Co...? — Hubert zdziwił się zachowaniem Romańskiego, ale nie zdążył zapytać go, gdzie ten się wybiera, bo zniknął w mgnieniu oka. Jeszcze raz spróbował włączyć światło, ale poddał się i wyciągnął z plecaka latarkę.

On też ją miał ze sobą? Czy tylko ja nie nosiłam ze sobą latarki? Może awarie prądu w górach wcale nie były tak niespotykane, jak mi się wydawało. Zanotowałam w pamięci, że na wszelki wypadek muszę kupić własną.

— O kurwa! Co tu się stało? — zapytał.

Wzruszyłam ramionami. Bałam się odezwać, bo wiedziałam, że będę brzmiała żałośnie.

— Bogna!

— Dach przecieka. Kuchnia jest zalana. Musieliśmy wyłączyć prąd. — Zmusiłam się, żeby przekazać mu niezbędne informacje bez rozklejania się.

Winnicki jeszcze raz siarczyście przeklął.

— Zasilanie awaryjne? Agregat? — zapytał.

— Ja... nie wiem. Nie mam pojęcia. Przepraszam — wyszeptałam w odpowiedzi.

Jezu! Jaka byłam głupia! Kupiłam pensjonat, a nawet nie miałam pojęcia o zasilaniu awaryjnym. Nie wiedziałam, czy w ogóle posiadał agregat. Myślałam, że wszystko potoczy się jak w filmach. Kobieta po rozwodzie zaczyna wszystko od nowa w malowniczym miejscu, które jest spełnieniem jej marzeń. Cholerna Kalicińska i jej "Dom nad rozlewiskiem"! To wszystko jej wina!

Usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych i chwilę później w półmroku zobaczyłam zarys sylwetki Wojtka, który też trzymał w ręku własne źródło światła. Tak, latarka potrzebna na cito.

— Spotkałem Florka na zewnątrz, już wiem co się stało. Kuchnia ma osobne bezpieczniki, zaraz włączę prąd w pozostałej części hotelu, sprawdzimy, czy jeszcze gdzieś przecieka dach. Hubert, obudź Agatę i zabieramy się do pracy.

Dziękowałam Bogu za Ferenca, który nie dość, że w każdej sytuacji starał się znaleźć pozytywy, to na dodatek potrafił przejść do pracy bez zbędnego rozdmuchiwania i analizowania okoliczności. Taki pracownik to skarb.

Wojtek włączył odpowiedni bezpiecznik i sala dzienna rozświetliła się sztucznym światłem.

Matko Boska! Teraz gdy pomieszczenia nie spowijała już ciemność, mogłam adekwatnie ocenić wszelkie szkody. A tych nie brakowało.

Nigdy w życiu nie damy rady posprzątać tego przed śniadaniem!

— Damy radę. Nie przejmuj się. Na pocieszenie dodam tylko, że widziałem już to pomieszczenie w gorszym stanie. Idź się prześpij. Wiem, że kobiety nie lubią słyszeć tego typu uwag, ale naprawdę wyglądasz fatalnie.

Już miałam na końcu języka ciętą ripostę w odpowiedzi na niezbyt subtelną aluzję do mojego wyglądu, ale kątem oka zobaczyłam swoje odbicie w szklanej witrynie.

Matko Przenajświętsza! Nazwanie mojego stanu fatalnym było chyba najmilszą rzeczą, jaką mógł zaserwować mi Wojtek. Zwłoki. Przypominałam zwłoki. Przetłuszczone włosy wyglądały niczym ptasie gniazdo. Resztki tuszu do rzęs rozpłynęły się po moich policzkach, upodabniając mnie do pandy. Podkrążone oczy, przekrwione białka, spuchnięta i śmiertelnie blada twarz. O słodki Jezu!

Nigdy nie przejmowałam się nadmiernie swoim wyglądem. Nauczyłam się radzić sobie z genami, jakimi obdarzyła mnie matka natura, ale w tym momencie naprawdę wszystkie znaki na niebie i ziemi krzyczały katastrofa. Momentalnie przypomniałam sobie film Tima Burtona "Gnijąca Panna Młoda" i uznałam, że bez większych problemów mogłabym zastąpić główną bohaterkę.

— Pięć minut. Dajcie mi pięć minut — wysapałam i biegiem ruszyłam do przybudówki.

Nie miałam czasu na prysznic, ale musiałam coś zrobić z włosami. Te cholerne pukle nigdy nie chciały współpracować i wolały żyć własnym życiem. Może suchy szampon załatwi sprawę? W szaleńczym pędzie zaczęłam przerzucać zawartość kosmetyczki w poszukiwaniu ostatniej deski ratunku.

Jest! Dzięki Bogu! Obficie spryskałam brązowe pasma, płynem micelarnym starłam resztki makijażu i ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze. Trudno, lepiej nie będzie.

Wybiegłam z mieszkania i zobaczyłam Floriana wysiadającego z samochodu Wojtka w towarzystwie jakiejś kobiety. Trzymał parasol nad jej głową i dopiero gdy stanęli na tarasie w drobnej, zgarbionej postaci rozpoznałam panią Witkosiową, żonę sołtysa.

— Załatwiłem posiłki — powiedział i uśmiechnął się lekko.

Zamrugałam kilka razy. Obudził tę biedną kobietę bladym świtem, żeby pomogła nam sprzątać? Zmarszczyłam brwi. Pani sołtysowa widząc moją reakcję odezwała się głośno:

— Proszę się nie martwić, ja i tak nie mogę spać po nocach — powiedziała, a mnie zaskoczył jej stanowczy i przyjacielski ton. — Pan Florian i ja spotkaliśmy się czasem na szlakach, spacerując, gdy nie mogliśmy zmrużyć oka. Byłam w obejściu, gdy przyjechał z prośbą o pomoc.

Kobieta uśmiechała się serdecznie. Zauważyłam, że bez towarzystwa męża zachowuje się jak zupełnie inna osoba. Podczas biesiady nie odezwała się ani słowem. Siedziała zgarbiona i przygaszona. Teraz biła od niej jakaś wewnętrzna siła i spokój. Spokój, którego desperacko potrzebowałam.

— Dziękuję, dziękuję pani... — zawahałam się, ze wstydem zdając sobie sprawę, że nawet nie zapamiętałam jej imienia.

— Maria. Ale wszyscy mówią do mnie Maryla. — Wyciągnęła zniszczoną i spracowaną dłoń w moją stronę.

— Bogna — powiedziałam, odwzajemniając uścisk. — Chodźmy do środka.

Ferenc nie był zaskoczony pojawieniem się pani sołtysowej. Ukłonił się grzecznie i wrócił do sprzątania. Z każdą minutą pomieszczenie zaczynało przypominać dawną salę jadalną. Hubert i Agata przy świetle świec, stąpając w kałużach wody przygotowywali śniadanie. Nie zazdrościłam im warunków, w których przyszło im pracować. Całe szczęście kuchenka w hotelu zasilana była gazem, więc jeden problem mniej. Został jeszcze ten nieszczęsny dach. Ile mogła kosztować naprawa dachu? Ech, teraz już na pewno będę musiała zadzwonić do księgowej i porozmawiać z nią o tych nieplanowanych kosztach.

Jakimś cudem udało nam się przygotować wszystko, zanim pierwsi goście zeszli na śniadanie. Nie wszystko lśniło i błyszczało, ale wyglądało przyzwoicie. Musiało wystarczyć. Będę koniecznie musiała skonfrontować się z szefem tej firmy. Owszem, zgodziłam się na tematyczną imprezę, ale nie na demolowanie mojej własności.

Odczuwałam niemałą satysfakcję obserwując skacowanych gości, którzy ze spuszczonymi głowami stopniowo pojawiali się w jadalni, unikając mojego wzroku. Dodatkowo prognoza pogody na dziś nie zapowiadała się zbyt optymistycznie. Meteorolodzy prognozowali deszcz przez cały weekend.

Dobrze im tak! Nie zasłużyli na ładną pogodę. Karma wraca!

Zaraz jednak zdałam sobie sprawę, że skoro nie będą mogli wyjść na szlak, zostaną w hotelu cały weekend i chwilowa euforia gdzieś wyparowała. Cholera. No i dach. Przecież nikt nie będzie w stanie go naprawić w deszczu. Podwójna cholera.

— Bogna — Florian odezwał się niespodziewanie. — Masz coś we włosach.

We włosach? Odruchowo podniosłam rękę i przeczesałam dłonią brudne kosmyki.

Co do...? Czy to...? O nie! Cholerny suchy szampon! W pośpiechu musiałam użyć za dużo tego dziadostwa.

— Idę wziąć prysznic, muszę to zmyć.

— To? Co to jest? — zapytał.

Głośno westchnęłam.

— Suchy szampon — wymamrotałam.

— Co?

— Suchy szampon! — wrzasnęłam. — Wyglądam jak narzeczona Frankensteina, chciałam chociaż ogarnąć te przeklęte kłaki, ale nie wyszło. Nie śmiej się! To wcale nie jest śmieszne!

Delikatnie dotknął mojego ramienia i spojrzał mi głęboko w oczy. Znów zobaczyłam znajomy ogień w jego spojrzeniu i poczułam ciepło rozlewające się na policzkach.

— Wcale nie wyglądasz jak narzeczona Frankensteina. Wyglądasz uroczo. Nawet z tym czymś na głowie — powiedział, posyłając mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów, jakie widziałam w życiu.

Później, gdy stałam w łazience przyglądając się swojej straszliwej fryzurze, myślałam, co miał na myśli. Uroczo? Co to w ogóle miało znaczyć? Włosy posklejały mi się w paskudne strąki, które, jak na złość, nie chciały współpracować z wodą i odżywką.

Byłam pewna, że nigdy w życiu nie wyglądałam gorzej niż dzisiaj, a on chciał mnie pocałować? Czy naprawdę nie widział, że wyglądałam jak żywy trup? Czyżby był jakimś psychicznym nekrofilem?

Boże, o czym ty myślisz, Bogna?  Nekrofilem? Odpocznij. Zdecydowanie odpocznij. 

Jeszcze raz spojrzałam w lustro i ponownie się wzdrygnęłam.

Plan na resztę dnia: zmartwychwstać! I wyrzucić ten pieprzony suchy szampon! 

*************

Bardzo Was przepraszam za opóźnienia, ale zaczęło mi się szaleństwo w pracy i nie mogłam znaleźć chwili na pisanie ;( Szykuje się gorący okres, ale mam nadzieję, że dam radę utrzymać w miarę regularny rytm wstawiania rozdziałów :) 

Miłego wieczoru :) 

Buziaki, 

Darianka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro