ROZDZIAŁ CZTERNASTY CZĘŚĆ I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Florian

Nie zmrużyłem oka od trzech dni, bo bałem się zasnąć. Koszmary wróciły ze zdwojoną siłą. Wszyscy w Zaciszu chodzili poddenerwowani, zwłaszcza Bogna, a mi udzielił się mroczny i posępny nastrój panujący dookoła. Bez cienia wątpliwości mogłem stwierdzić, że stało się coś niedobrego. Wesołą i optymistyczną właścicielkę ewidentnie coś gryzło, a ja nie potrafiłem odkryć, w czym tkwił problem. Na dodatek w ostatnich dniach stan Oli znacznie się pogorszył i nie mogłem liczyć na dobry humor i optymizm Siwego. W normalnych okolicznościach pewnie spróbowałbym dowiedzieć się, co trapi Bognę właśnie od niego, ale mężczyzna w wolnych chwilach coraz częściej wybierał się na samotne spacery do lasu, a to nigdy nie zwiastowało nic dobrego. Znałem go na tyle dobrze, że wiedziałem, że te wędrówki to nic innego jak ucieczka od rzeczywistości.

Jakby tego było mało, niespodziewanie spadł śnieg. Spodziewałem się, że lada dzień może to nastąpić, zwłaszcza że w wyższych partiach zaobserwować można było biały puch, ale w małych, górskich miejscowościach oznaczało to dodatkową robotę. Odśnieżanie potrafiło testować ludzką cierpliwość. Pamiętałem awantury, które toczyłem z dziadkiem o to, który z nas ma chwycić łopatę. Stare, dobre czasy. Pomyślałem, że Wacław Romański już nigdy nie odśnieży tego podjazdu i poczułem ukłucie w sercu. Cholerny los był czasem tak bardzo niesprawiedliwy. Zanotowałem w pamięci, żeby częściej odwiedzać dziadków, albo chociaż zatelefonować do nich raz na jakiś czas. Oboje byli już grubo po osiemdziesiątce, a człowiek nigdy nie miał pewności, co życie szykuje dla niego za niespodzianki. Po raz kolejny pomyślałem o włączeniu telefonu komórkowego, którego nie używałem od... Sam nawet nie umiałem określić.

Może najwyższa pora? Dlaczego to oni mieli cierpieć, bo ja wybrałem takie życie? Spojrzałem na nierozpakowaną torbę podróżną, leżącą tuż obok łóżka.

Nagle usłyszałem kroki Bogny w części kuchennej i szybko porzuciłem swoje rozmyślania mimowolnie zerkając na zegarek: za trzy piąta. Ona również nie mogła spać od kilku dni. Słyszałem odgłosy za ścianą, zastanawiając się, co powodowało jej bezsenność.

Hotelowe sprawy pochłaniały ją doszczętnie, a ja od czasu naszego prawie pocałunku czułem się nieswojo. Nie potrafiłem tego wyjaśnić ani wytłumaczyć. Sądząc po jej reakcji, chciała, żebym ją pocałował, ale nie to zszokowało mnie najbardziej. To moje własne ciało mnie zdradziło. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić i teraz, po fakcie, cieszyłem się, że dwukrotnie nam przerwano. Ewidentnie był to znak, że powinienem trzymać się od niej z daleka. Zostawić ją w spokoju i zająć się własnym życiem. 

Tak, to najlepsze rozwiązanie. Jedyne rozwiązanie. Zdecydowałem, że po prostu muszę jej unikać, skoro nie potrafiłem się kontrolować. Wiedziałem, że to szczeniackie zachowanie, ale co innego mogłem zrobić? Ta kobieta zalazła mi za skórę tak głęboko, że nie potrafiłem myśleć trzeźwo. Nie potrzebowałem komplikacji. Nie potrafiłem myśleć o przyszłości, bo nie widziałem dla siebie światełka w tunelu. Każdego dnia przeżywałem na nowo ten feralny dzień i dopóki nie uporam się z własnymi demonami i obezwładniającym poczuciem winy nie mogłem świadomie skazywać drugiego człowieka na dzielenie ze mną tego ciężaru.

Przez moment pomyślałem, żeby zaszyć się z powrotem w Jeleniej Górze, ale szybko porzuciłem ten pomysł. Na samą myśl o powrocie do swojego mieszkania robiło mi się niedobrze.

Leżąc na łóżku, obmyślałem plan, w jaki sposób taktownie i dyskretnie zdystansować się od Bogny, ale przerwało mi nieśmiałe pukanie. Wiedziałem, że to ona, zanim je otworzyłem.

Debatowałem w myślach czy udawać, że śpię i nie otwierać w nadziei, że szybko sobie pójdzie, ale uznałem, że coś musiało się stać, skoro zdecydowała się przyjść do mnie bladym świtem. Poderwałem się z pryczy, wziąłem głęboki oddech i powolnym krokiem ruszyłem do drzwi wejściowych.

Jedno spojrzenie na tę kobietę i cały plan szlag trafił.

Nie będę w stanie jej unikać. Nie dam rady.

Uśmiechnęła się nieśmiało i powiedziała:

— Potrzebuję twojej pomocy.

Tylko tyle wystarczyło. Trzy słowa. Jeden uśmiech. Nie potrafiłem jej odmówić.

— Coś się stało? — zapytałem.

Dopiero wtedy zauważyłem, że Bogna ubrana jest grubą kurtkę, a w ręce trzyma torbę podróżną.

— Wyjeżdżasz? — znów zapytałem, nie czekając na odpowiedź na pierwsze pytanie, a serce zabiło mi mocniej na myśl, że mogłaby opuścić Zacisze.

Pokręciła przecząco głową.

— Nie. Znaczy tak, planowałam pojechać dzisiaj do Wrocławia, mam tam sprawę do załatwienia, ale pojawił się mały problem. Możesz mnie tam zawieźć?

Zmarszczyłem brwi. Zawieźć ją do Wrocławia? Spędzić z nią w aucie kilka godzin? Los zdecydowanie testował moją samokontrolę.

— Nie mam samochodu — wydukałem.

— Ja mam. Pojechałabym sama, ale... — zawahała się. — Chyba skręciłam kostkę.

— Co? Skręciłaś kostkę? Jak? Gdzie? — Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że faktycznie stoi w nienaturalnej pozycji, przenosząc ciężar ciała na lewą stronę.

Wzruszyła ramionami i spuściła wzrok.

— Poślizgnęłam się na śniegu przed hotelem. Nie ukrywam, że jestem zaskoczona, że w ciągu kilku godzin zrobiło się tak biało. Mogłam sprawdzić prognozy, ale... W każdym razie kostka to pewnie nic poważnego i szybko przejdzie, ale dzisiaj nie dam rady sama prowadzić auta przez tyle godzin. Pomyślałam, że może ty mógłbyś...

Chciałem odmówić, naprawdę. Powiedzieć jej, żeby poczekała aż Siwy albo Hubert przyjadą do pracy i wtedy pojechałaby z którymś z nich. Już otworzyłem usta, żeby jej to zaproponować, ale Bogna odezwała się pierwsza.

— Nie chcesz jechać. W porządku. Nie było tematu. Miłego dnia. Jakoś sobie poradzę — powiedziała. 

Jakimś cudem wyczytała z mojej twarzy niechęć do wspólnej podróży. Utykając, oddaliła się nieznacznie, a mnie prędko ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Chyba nie zamierzała wsiadać za kółko? Przecież to nieodpowiedzialne!

Nie zgadzaj się, Florian! Nie rób tego! Będziesz żałował. Nie zgadzaj się, do cholery!

Chwyciła za klamkę od drzwi wejściowych. Przekląłem pod nosem i zawołałem za nią:

— Zaczekaj!

Szeroki uśmiech rozpromienił jej twarz.

— Pojadę z tobą, ale... — urwałem, zastanawiając się, czy dam radę. Moja decyzja, żeby nie wsiadać za kółko, podyktowana była bardziej kwestiami mentalnymi niż brakiem pojazdu. Przez kilka pierwszych miesięcy po wypadku i śmierci Filipa, żal, poczucie winy i brak chęci do życia obezwładniły mnie kompletnie. Lekarze zgodnie uznali, że cierpię na głęboką depresję i rekomendowali hospitalizację. Wiedziałem, że nie wytrzymałbym w kolejnym szpitalu. Wystarczająco dużo czasu spędziłem na oddziale poparzeń i chirurgii. Uratował mnie Jawor, który załatwił lekarkę od świrów, regularne kontrole, wizyty i leki. Lepsze to niż zamknięcie w pokoju bez klamek.

Z jazdą samochodem to jak z jazdą na rowerze, podobno się tego nie zapomina, ale naprawdę dawno nie siedziałem za kółkiem i ogarnął mnie strach. Strach, że mógłbym kogoś skrzywdzić, że mógłbym skrzywdzić.

— Ja... — zacząłem, ale urwałem, nie wiedząc, jak najlepiej dać jej do zrozumienia, że zwyczajnie boję się prowadzić auto.

Nagle usłyszałem w głowie słowa ojca, które wygłaszał za każdym razem, gdy jako dzieciak mówiłem mu, że się czegoś obawiam.

Dasz radę, synu. Nie pozwól, żeby strach dyktował ci, jak żyć. To ty jesteś kapitanem swojego statku. Nie musi ci się udać, ale spróbuj. Po prostu spróbuj. Jeśli spróbujesz, to jesteś wygrany.

Wziąłem głęboki oddech i odezwałem się stanowczym tonem, który zaskoczył nawet mnie samego.

— Daj mi piętnaście minut, dobrze? Spotkamy się przy samochodzie.

Barycka pokiwała głową i uśmiechnęła się kolejny raz.

— Dziękuję, Florian — powiedziała. — Bardzo to doceniam.

Jej niezwykłe, szaro-błękitne oczy wpatrywały się we mnie z wdzięcznością, a mnie zrobiło się dziwnie ciepło na sercu i ogarnął mnie wewnętrzny spokój.

Nagle wizja, aby wsiąść za kółko, nie wydawała się już taka straszna. 

******

Jechaliśmy w milczeniu przez prawie dwie godziny. Nie wiedziałem, czy Bogna zauważyła moje zdenerwowanie i dlatego zdecydowała się milczeć, ale z każdym pokonanym kilometrem strach zostawał gdzieś daleko w tyle. Gdy tylko odpaliłem silnik, poczułem strużkę potu spływającą mi po plecach, kurczowo ściskałem kierownicę i bałem się spojrzeć gdziekolwiek indziej niż tylko na drogę przed sobą. Żadne z nas się nie odezwało, pogrążone we własnych myślach. Nagle zdałem sobie sprawę, że właściwie nie mam pojęcia, jaki jest cel tej podróży.

— Mogę cię o coś zapytać? — odezwałem się, wciąż nie odrywając wzroku od jezdni.

— Pytaj.

— Gdzie my właściwie jedziemy?

— Do Wrocławia. Mówiłam przecież.

Mimowolnie przewróciłem oczami.

— Wiem, że mówiłaś, ale gdzie dokładnie? — zapytałem raz jeszcze.

— A czy to ważne? — mruknęła pod nosem.

Zdziwiłem się jej reakcją i zirytowanym tonem. Przecież nie zrobiłem nic, co mogłoby ją zdenerwować. Ba! Sam wyszedłem ze swojej strefy komfortu, aby zawieźć ją Bóg wie gdzie. Nie liczyłem na jakieś specjalne podziękowania, ale czy to naprawdę tak wiele, żeby zdradzić mi, dokąd chciała się udać? Może dokuczała jej skręcona kostka i stąd ta nagła zmiana nastroju.

— Jak kostka? Boli? — spróbowałem się dowiedzieć.

Usłyszałem, jak wzdycha głośno i odwróciłem głowę w jej stronę. Na jej twarzy malował się widoczny grymas.

— Jeśli chcesz, możemy zawrócić — zaproponowałem.

— Nie chcę wracać. Chcę mieć to za sobą. Możemy po prostu milczeć? Nie mam ochoty na rozmowę. Pokieruję cię, gdzie jechać, jak już będziemy we Wrocławiu — odburknęła.

Co, do cholery... ?

— Jesteś na mnie zła? — zapytałem kompletnie skołowany.

— Nie.

— Nie? To o co chodzi? Nie rozumiem.

Bogna nie odpowiedziała, a ja z każdą przedłużającą się minutą jej milczenia byłem coraz bardziej zdezorientowany. Chciałem się dowiedzieć, w czym tkwił problem, ale nie mogłem skupić się jednocześnie na jeździe i analizowaniu jej reakcji. Całe szczęście zbliżaliśmy się do jakiegoś MOP-a. Wrzuciłem kierunkowskaz i zjechałem na parking.

— Dlaczego się zatrzymujesz? — zapytała.

Bez słowa wyłączyłem silnik i wysiadłem z auta. Bogna również wyszła z samochodu i trzasnęła drzwiami, spoglądając na mnie w taki sposób, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, z pewnością padłbym trupem na miejscu.

— Dlaczego się zatrzymałeś? — powtórzyła.

— Muszę rozprostować nogi — odpowiedziałem częściowo zgodnie z prawdą.

Pomasowałem ostentacyjnie udo, próbując ulżyć zdrętwiałym mięśniom. Poczułem natychmiastową ulgę. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że faktycznie potrzebowałem przerwy.

Bogna pokręciła głową i z zawziętą miną pokuśtykała do toalety.

Ewidentnie była wściekła, ale o co? Przecież od chwili, gdy sama zapukała do mojego mieszkania i poprosiła o pomoc, nie wydarzyło się nic, co mogłoby spowodować u niej takie zachowanie. Nigdy nie uważałem się za eksperta w rozumieniu kobiecych humorów, ale całkiem nieźle radziłem sobie z odczytywaniem ludzkim emocji. Niestety teraz na nic się to zdało, bo kompletnie nie wiedziałem, w czym tkwił problem. Jak to mówił Jawor, baby to czarna magia, nieodkryty ląd i wrogie terytorium.

Wahałem się, czy próbować dowiedzieć się, co się stało i uznałem, że nie podoba mi się ta nagła zmiana w jej zachowaniu. Coś musiało się stać. Pomyślałem o bezsennych nocach, gdy słyszałem, jak spaceruje po mieszkaniu, zamiast słodko spać.

Czekałem i czekałem, ale wciąż nie wracała. Jak długo jej nie było? Chwilę? Kwadrans? Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem, że minęło już grubo ponad dwadzieścia minut. Gdzie ona się, do cholery, podziewała? Ruszyłem w stronę budynku i zatrzymałem się przed wejściem do damskiej toalety.

Wejść? Nie wchodzić? Co robić?

Rozejrzałem się nerwowo dookoła, ale na parkingu oprócz citroëna Bogny stał tylko jeden TIR.

Dobra, wchodzę.

— Bogna? — zawołałem, ale nikt mi nie odpowiedział.

Wszedłem do środka i zajrzałem do każdej kabiny, ale ani śladu Bogny. Gdzie ona mogła pójść? Wyszedłem z budynku i rozejrzałem się dookoła. W pierwszej chwili nigdzie jej nie dojrzałem. Zacząłem spacerować nerwowo po parkingu w poszukiwaniu Baryckiej, a poziom mojego zdenerwowania z każdą minutą stawał się coraz wyższy. Nagle ją zobaczyłem. Siedziała na ławce po drugiej stronie parkingu z twarzą ukrytą w dłoniach. Podszedłem bliżej, przestraszony nie na żarty.

— Bogna? — zapytałem cicho i delikatnie położyłem jej dłoń na ramieniu.

— Daj mi jeszcze chwilę.

Dopiero gdy się odezwała, zdałem sobie sprawę, że płakała. Nie podniosła głowy, nie poruszyła się, ale zauważyłem łzy spływające po jej policzku. Już dawno nie czułem się tak bezsilny. Kobiece łzy potrafiły zmiękczyć niejednego twardziela, a ja także nie potrafiłem być na nie obojętny.

Zająłem miejsce na ławce, objąłem ją, próbując bez słów przekazać nieme wsparcie. A ona dalej płakała bezgłośnie. Nie wydawała z siebie nawet najmniejszego dźwięku, ale łzy kapały na jej czerwoną kurtkę z zadziwiającą prędkością. Nigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek płakał w ciszy. Było w tym coś jeszcze bardziej przejmującego i smutnego zarazem.

— Co się dzieje, maleńka? Jak mogę ci pomóc? — wyszeptałem wprost do jej ucha, chcąc ją uspokoić.

Niestety moje słowa przyniosły odwrotny skutek. Poderwała się gwałtownie i pokręciła energicznie głową, uwalniając się od mojego dotyku.

— Nie dam rady, nie dam. Wracajmy do Borowic, proszę. Błagam.

Chciała wracać do Borowic? Przecież do Wrocławia został już niecały kwadrans.

— Co się stało? Jeśli chcesz wracać, nie ma problemu, wrócimy, ale pozwól mi sobie pomóc.

— Nie jesteś w stanie mi pomóc. Muszę to zrobić sama, ale ja... — urwała i spojrzała zaskoczona na swoją kurtkę, gdzie ślady łez były aż nadto widoczne. Otwartą dłonią wytarła policzki, jakby dopiero zdała sobie sprawę, że płakała.

— Pozwól mi chociaż spróbować.

Wzięła głęboki oddech i odezwała się cicho:

— Muszę się z nim spotkać, wiedziałam od początku, po co tam jadę, ale teraz gdy jesteśmy już tak blisko Wrocławia, nie umiem, po prostu nie umiem. Nie chcę. Nie sądziłam, że będę musiała go jeszcze kiedykolwiek oglądać i to dawało mi... Siłę? Determinację? Sama nie wiem. To gdzieś wyparowało, nie dam rady.

— Z kim musisz się spotkać, maleńka? — zapytałem łagodnie.

Spojrzała mi prosto w oczy i wyszeptała:

— Z moim byłym mężem. 

Nie tego się spodziewałem. Zamrugałem, zaskoczony jej odpowiedzią. Nie wiedziałem, że była mężatką. Nagle przypomniałem sobie ten wieczór w jej mieszkaniu, gdy zwróciłem się do niej Bonia, a ona poprosiła, żebym tak do niej nie mówił. Czyżby miała wtedy na myśli byłego męża? Skoro nie chciała go widzieć, dlaczego musiała jechać do Wrocławia? Nic z tego nie rozumiałem.

— Mogę stracić Zacisze — powiedziała cicho, spuszczając wzrok. — Rafał nie spłacił mojej części majątku, nie w całości. Jestem na skraju bankructwa. Jeśli nie zmuszę go do spłaty, będę musiała sprzedać hotel.

Bankructwo? Sprzedaż hotelu? Niemożliwe. Niemożliwe! Nigdy nie zastanawiałem się, czy biznes faktycznie przynosi jakieś zyski i zawstydziłem się swoją ignorancją. Wcześniej również nie pytałem dziadków, jak radzą sobie finansowo, ale uznałem, że jakoś dają radę. Boże, naprawdę byłem aż tak ślepy?

Żyłem ogarnięty własnymi problemami, nie zdając sobie sprawy, że dla osób z mojego otoczenia życie przecież toczy się dalej i niekoniecznie wygląda kolorowo. Przez sekundę przez głowę przebiegła mi myśl o... 

Nie. Mógłbym zrobić wiele, żeby jej pomóc, ale to rozwiązanie nie wchodziło w grę. Potrząsnąłem energicznie głową.

Myśl, Florian. Myśl jak jej pomóc. Wymyśl coś innego. 

Obserwując jej napięte ciało, rozbiegany wzrok, lekko trzęsące się dłonie, zrozumiałem, że nie mogę jej do niczego zmusić. Decyzja należała do niej i tylko do niej. Sam nienawidziłem, gdy ludziom wydawało się, że wiedzą co dla mnie najlepsze i gdy wygłaszali swoje teorie, rady i wskazówki na temat mojego życia. A takich w moim otoczeniu nie brakowało. Każdy człowiek miał własne granice wytrzymałości, dotąd i nie dalej. Ja nie wytrzymałem, uciekłem i zaszyłem się w Borowicach. Pękłem, roztrzaskując się w środku na milion kawałków. Nie chciałem, żeby to samo spotkało Bognę. Nie chciałem, żeby musiała coś zrobić wbrew sobie. Takie decyzje zostawiały piętno na duszy człowieka.

— Jeśli naprawdę chcesz wracać, bo uważasz, że nie dasz rady, to wsiadamy do samochodu i ruszamy do Borowic — powiedziałem.

Pokiwała głową z wdzięcznością.

— Ale — dodałem — pamiętaj, że jestem tutaj z tobą i możesz na mnie liczyć. Nie pozwól, żeby strach dyktował ci, jak masz żyć — powtórzyłem słowa ojca. — To ty decydujesz. Nie tylko teraz. Zawsze. Ty, nikt inny.

Uśmiechnęła się lekko, ale w jej oczach malowało się przerażenie. Znałem doskonale to uczucie. Sam mierzyłem się z nim wielokrotnie. Obserwowałem toczącą się w niej wewnętrzną walkę.

— Jedziemy — powiedziała cicho.

— Do Borowic?

Pokręciła przecząco głową.

— Do Wrocławia.

Nie czekając na mnie ruszyła w stronę samochodu. 

Musiałem dowiedzieć się więcej o potencjalnym bankructwie i sytuacji, w jakiej się znalazła. Teraz jasne było, że obawiała się spotkania z byłym mężem, ale dlaczego? Podążyłem za nią, obmyślając jak zadać te niewygodne pytania.

Wsiadłem do samochodu, włożyłem kluczyk do stacyjki i jeszcze raz spojrzałem w jej kierunku, upewniając się, czy na pewno chce jechać dalej. Odczytała moje nieme pytanie i ledwo zauważalnie skinęła głową.

Zastanawiałem się, czy kontynuować rozmowę, ale zdecydowałem, że lepiej milczeć. Ona sama musiała być gotowa by podzielić się ze mną szczegółami swojego dawnego życia.

Cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość, Florian. Wszystko w swoim czasie. 

***********************

Wracam na Wattpada :) A przynajmniej próbuję. 

Historia Bogny i Florka siedzi we mnie i domaga się zakończenia, więc muszę doprowadzić ją do mety :)

Dzisiejszy rozdział podzieliłam na dwie części, bo wyszedł mi  z niego prawie 6k kawał tekstu. 

Mam nadzieję, że wytrzymacie do przyszłej soboty, żeby dowiedzieć się, co dalej. 

Teraz już będzie regularnie :)

Miłego weekendu!

Buziaki, 

Darianka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro