ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bogna

Patrząc w skali od jednego do dziesięciu, poziom mojej aktualnej wściekłości znajdował się grubo ponad miarą.

Co, do jasnej cholery, ten zasrany padalec sobie wyobrażał?

Wzięłam głęboki oddech i jeszcze raz nacisnęłam dzwonek przy furtce wejściowej.

Dzisiaj wstąpiły we mnie nowe siły. W towarzystwie brata, Floriana i łysiejącego adwokata, który zapewniał mnie, że sprawa jest do wygrania, czułam, że mam jakieś szanse powodzenia.

Kątem oka obserwowałam Floriana, który zagadkowo milczał. Tylko on z całej naszej grupy nie wydawał się przekonany. Przypomniałam sobie jego wczorajszą obietnicę. Obietnicę, której desperacko potrzebowałam, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy. Ale skoro teraz krzywił się na każde słowo adwokata, to jak zamierzał ją spełnić? Przecież nie było innej możliwości. Tylko spłata Rafała pozwalała uratować Zacisze.

— Otwieraj, gnojku — syknęłam pod nosem, kolejny raz naciskając dzwonek.

— Pani Bogno, chciałbym zauważyć, że obelgi nie są wskazane w tej sytuacji. Radziłbym trzymać język na wodzy — odezwał się adwokat.

Jak on miał na imię? Jarosław? Janusz? Na pewno coś na literę J.

— Przecież mnie nie słyszy — burknęłam, wściekła, że znów sterczę pod bramą jak idiotka.

— Jaromir, powiedziałeś przecież, że zgodził się na spotkanie. Dlaczego, kurwa, nie otwiera drzwi? — wtrącił się zirytowany Artur.

Ach, Jaromir! Nie Jarosław, nie Janusz, a Jaromir. Jeśli ten facet ma cokolwiek wywalczyć w mojej sprawie, musiałam zapamiętać jego imię.

— Zgodził się, fakt. Poczekajmy jeszcze chwilę. — Mężczyzna wzruszył ramionami.

Westchnęłam głośno, a Artur przeklął pod nosem. Jemu najwyraźniej również znudziło się czekanie.

— A ty, co myślisz? — zapytałam, trzymającego się na uboczu Floriana.

Brwi miał ściągnięte, a na twarzy malował się grymas. Zaczęłam się zastanawiać, czy żałował, że przyjechał tutaj ze mną. Może popełniłam błąd i nie powinnam angażować go w moje problemy? Tym bardziej że sam miał własny bagaż kłopotów.

— Mam nadzieję, że uda się załatwić wszystko po twojej myśli — rzucił bez przekonania i wzruszył ramionami.

Nadzieja to nie to samo co przekonanie. Nie potrzebowałam nadziei. Potrzebowałam pewności. Nawet jeśli sama nie do końca w to wierzyłam.

Kolejny raz nacisnęłam pieprzony dzwonek. Nagle otworzyły się drzwi wejściowe, ale nie zobaczyłam w nich Rafała ani Aśki, ale nieznanego mi mężczyznę.

Ogarnął mnie wewnętrzny niepokój. Miałam złe przeczucia. Bardzo złe.

Ubrany w kremowy garnitur, z teczką w dłoni, zmierzał do nas powolnym krokiem z irytującym uśmieszkiem na ustach.

— Dzień dobry państwu. Nazywam się Roman Jasiak i reprezentuję interesy pana Baryckiego. Niestety pan Barycki nie może się z państwem spotkać, stąd moja obecność tutaj. Zapraszam na czternastą do mojego biura, tam omówimy szczegóły — powiedział, patrząc wprost na Jaromira, a nas nie zaszczycił nawet przelotnym spojrzeniem.

Kurwa mać! Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie. Znałam Rafała i wiedziałam, że będzie chciał mnie oszukać. Z jednej strony czułam ulgę, że to jego adwokat, a nie on sam stał teraz przed nami, ale z drugiej wiedziałam, że jeśli przysłał pełnomocnika, znaczyło to, że nie zamierzał płacić, a jedynie spróbować się z tego wywinąć. Pieprzony padalec!

— Chcę rozmawiać z Rafałem! Panu nie mam nic do powiedzenia. Sytuacja jest jasna jak słońce. On jest mi winny pieniądze! Nigdzie się stąd nie ruszę! — wrzasnęłam.

— Pani Bogno — zaczął Jaromir i położył mi dłoń na ramieniu, którą natychmiast strąciłam.

— Nie! Niech mnie pan nie uspokaja. To jakaś szopka! Niech pan coś zrobi!

Adwokat Rafała z nieodgadnioną miną obserwował tę wymianę zdań i w końcu odezwał się stanowczo:

— Zapraszam na czternastą do mojego biura. — Podał Jaromirowi wizytówkę. — Jeszcze raz powtórzę, pan Barycki upoważnił mnie do załatwienia tej sprawy i to jedyna droga. Nadmierne emocje i histeria nie są wskazane. — Spojrzał wymownie w moją stronę. — Do widzenia.

Odwrócił się na pięcie i nie czekając na naszą reakcję, wszedł z powrotem do domu.

Nadmierne emocje? Histeria? Ja mu dam histerię! Nie widział jeszcze histeryczki! 

— Zasrana papuga — mruknął Artur, a Jaromir odchrząknął znacząco.

— Przepraszam, Jaro, ale po prostu wkurwiłem się nie na żarty — dodał, nerwowo przeczesując dłonią włosy.

Wszystko przepadło. Wszystko. Moje plany, marzenia o stworzeniu cudownego, rodzinnego i przytulnego miejsca. Nie będę miała wyboru. Pomimo szczerych chęci zostanę bankrutem i nie pozostanie mi nic innego jak tylko sprzedać Zacisze. Na samą myśl robiło mi się niedobrze. Nie, to nie może się tak skończyć. Rafał nie może wygrać.

— Nie mów tak — odezwał się Florian i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wypowiedziałam swoje najgorsze myśli na głos.

On również nie brzmiał zbyt optymistycznie. Wszyscy mieliśmy posępne miny i spoglądaliśmy po sobie, czekając, aż ktoś powie coś, co dałoby nam odrobinę nadziei na sukces.

— Cóż... — zaczął Jaromir, ale Artur natychmiast mu przerwał.

— Obiecałeś! Obiecałeś, kurwa, że jej pomożesz! Przecież ten jebany gnój nie może tak po prostu nie zapłacić! Nie może, prawda? — wrzasnął, zwracając się do adwokata.

— Artur, doskonale wiesz, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, ale muszę działać w granicach prawa. Możemy prosić, ustalić jakiś termin spłaty, jakieś raty...

— Prosić? Prosić?! Jak to, kurwa, prosić? Wczoraj mówiłeś coś zupełnie innego...

Prosić? Zaczęło kręcić mi się w głowie. Oczami wyobraźni widziałam, jak żegnam się z Zaciszem, z jedynym miejscem, gdzie w końcu, po tylu latach poczułam się jak w domu. Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale to miejsce, w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób stało się częścią mnie. Drzewa, na które codziennie patrzyłam, były moim ogrodem, najpiękniejszym ogrodem ze wszystkich. Dopóki nie zamieszkałam w Borowicach, nie zdawałam sobie sprawy, że bliskość natury potrafi wyciszyć człowieka, dać mu ukojenie i relaks. Ludzie, których poznałam i za których odpowiadałam, dawali mi siłę, by codziennie rano wstawać z łóżka, pomimo problemów, które los rzucał mi pod nogi.

Jezu! Gdzie będę mieszkać? Gdzie pójdę? Znów przyjdzie mi spać na niewygodnej kanapie w mieszkaniu Artura i Karoliny? Wróciłam myślami do tamtych miesięcy, gdy po rozwodzie całymi dniami snułam się z kąta w kąt, bez celu i sensu. Gdzie nawet wstanie z łóżka, stanowiło wyczyn porównywalny ze zdobyciem górskiego szczytu. Choć kochałam brata i bratową z całego serca, nie wyobrażałam sobie, żebym znów mogła tak żyć. Nie! Nigdy więcej.

Gdzieś usłyszałam, że szczęście trzeba umieć sobie zorganizować i dołożyłam wszelkich starań, żeby to osiągnąć, a teraz wszystko miało się zawalić przez tego zasranego gnojka? Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.

Dlaczego to takie niesprawiedliwe? Dlaczego, do jasnej cholery? Przecież niczym sobie na to nie zasłużyłam.

Dlaczego nie mogę w końcu obudzić się rano ze świadomością, że raz na zawsze pozbyłam się Rafała ze swojego życia? Jak długo będzie mnie jeszcze prześladował?

— Bogna? Co myślisz? — Usłyszałam głos brata, ale kompletnie nie miałam pojęcia, o co mnie zapytał. Nie potrafiłam skupić myśli.

— O czym? — Z całych sił starałam się, aby mój głos nie zdradził, że jestem na granicy wybuchnięcia płaczem.

— Jaro mówi, że dalsze czekanie na Rafała nic nie da. Zostaje nam tylko liczyć, że papugi się dogadają. To co, wracamy?

Tak po prostu? Wracamy? Spojrzałam na Jaromira i nie mogłam uwierzyć, że mój los, moja przyszłość, przyszłość mojego hotelu leżą w rękach tego faceta.

Skinęłam głową zrezygnowana.

Wsiedliśmy do samochodu Artura i ruszyliśmy w stronę jego mieszkania. Artur paplał jak najęty, próbując rozładować napiętą atmosferę, ale kompletnie go nie słuchałam. Cały czas zastanawiałam się, czy to faktycznie koniec, czy jest jeszcze coś, co mogłabym zrobić, ale w głowie miałam kompletną pustkę.

Florian też zdawał się pogrążony we własnych myślach. Spoglądał nieobecnym wzrokiem przez szybę. Nagle nasze spojrzenia spotkały się w bocznym lusterku.

Nie wiedziałam, co tak naprawdę zobaczyłam w jego oczach, ale poczułam, że mam tego wszystkiego dość. Nie mogłam spędzić w aucie ani minuty dłużej.

— Chcę wysiąść — powiedziałam, zwracając się do brata.

— Wysiąść? No coś ty. Niedługo będziemy na miejscu, zamówimy jakąś pizzę czy coś, bo dziewczyny wracają z zawodów dopiero wieczorem, a ja moje zdolności kulinarne są bardzo ograniczone.

— Zatrzymaj samochód — poprosiłam.

— Bodzia, weź...

— Artur, zatrzymaj auto.

Coś w tonie mojego głosu musiało przekonać go, że jednak nie żartuję, bo wrzucił kierunkowskaz i zjechał na najbliższy przystanek autobusowy.

— Co... — zaczął, ale nie słyszałam, co mówił dalej, bo natychmiast otworzyłam drzwi i znalazłam się na zewnątrz.

Ruszyłam biegiem przez siebie, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie. Łzy, których nie byłam już w stanie powstrzymać, płynęły po policzkach, skutecznie utrudniając poruszanie się po zatłoczonych miejskich ulicach. Biegłam i biegłam, dopóki cholerna kostka nie dała o sobie znać. Zachwiałam się i upadłam wprost na chodnik, uderzając kolanami o twardy bruk. Mocno. Syknęłam z bólu i spróbowałam się podnieść, ale nie miałam już siły. Nie mogłam, po prostu nie mogłam.

Jezu, jaka byłam żałosna. Praktycznie leżałam na ulicy zalana łzami, a przechodnie mijali mnie bez słowa.

Nagle poczułam, że ktoś delikatnie dotyka moich pleców, splata dłonie pod moimi pachami i bez słowa unosi mnie do góry.

Wiedziałam, że to Florian, zanim odwróciłam głowę i napotkałam jego nieodgadnione spojrzenie. Było coś znajomego w jego dotyku, coś, czego nie potrafiłam wyjaśnić. Coś kojącego, coś ciepłego i czułego.

Nie chciałam, żeby mnie taką oglądał. Zrezygnowaną, załamaną, przegraną. Bo tak właśnie się czułam. Przegrana. Cały ten wyjazd do Wrocławia okazał się gigantycznym błędem. Nie miałam już złudzeń, wątpiłam, żeby Jaromirowi udało się cokolwiek załatwić z prawnikiem Rafała.

Co pozwoliło mi wierzyć, że zapłaci należną część? Przecież znałam go, wiedziałam, że zrobi wszystko, aby się na mnie odegrać.

Skąd więc wcześniejsze światełko w tunelu? Byłam wściekła na samą siebie, że pozwoliłam sobie na odrobinę nadziei.

— Chodźmy stąd. — Florian wyszeptał do mojego ucha i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że moja głowa spoczywa na jego piersi, a z oczu płyną łzy. Po raz kolejny.

Nienawidziłam płakać. Dość już w życiu przepłakałam, ale łzy bezsilności to najgorszy typ. W duecie z poczuciem beznadziejności stanowiły iście dołującą mieszankę.

— Dlaczego mi pomagasz? — zapytałam, unosząc głowę.

— Nie rozumiem. 

— Dlaczego mi pomagasz? Wiem, że poprosiłam cię, żebyś ze mną pojechał, ale to... ta cała sytuacja to więcej niż się pisałeś.

Usłyszałam, jak Florian głośno wciąga powietrze. Milczał i milczał, a ja pożałowałam, że zadałam to pytanie. Spróbowałam wyswobodzić się z jego objęć, ale mi na to nie pozwolił.

— Spójrz na mnie — odezwał się.

Pokręciłam przecząco głową.

— Bogna, spójrz na mnie. Proszę.

Niechętnie uniosłam głowę. Spojrzenie Floriana przepełnione troską sprawiło, że poczułam się niepewnie. Niczym zagubiona dziewczynka, a nie dorosła, niezależna kobieta.

Objął dłońmi moją twarz i odezwał się cicho:

— Zależy mi na tobie. Nie umiem tego wyjaśnić, wytłumaczyć, ale po prostu tak jest. Chcę, żebyś zatrzymała ten hotel. Chcę, żebyś uwolniła się od byłego męża. Dlatego ci pomagam. Bo uważam, że na to zasługujesz. Zasługujesz na wszystko, czego pragniesz. Ma to sens?

Zależało mu na mnie, ale nie potrafił tego wytłumaczyć? Jak miałam to rozumieć?

Co to w ogóle znaczyło? Kciukami gładził moje policzki i w połączeniu z jego słowami był to jeden z najbardziej intymnych momentów w moim życiu.

— Ma to sens? — powtórzył, a ja wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co właściwie miałam mu odpowiedzieć.

Nie, dla mnie nie miało to najmniejszego sensu. Nasza znajomość, w zasadzie dość krótka, składała się głównie z okresów milczenia i unikania siebie nawzajem, które przeplatały się z momentami słabości i zwierzeń.

Jakkolwiek smutno to brzmiało, aktualnie w moim życiu nie było nikogo, kogo mogłabym nazwać przyjacielem. Florian, ze swoimi humorami, zmianami nastrojów jak w kalejdoskopie znajdował się najbliżej tej definicji.

— Dla mnie też nie. — Uśmiechnął się smutno. — Chodź, jedziemy.

— Gdzie?

— Do Rafała.

Do Rafała? Nic z tego nie rozumiałam.

— Ale przecież...

— Chcesz to z nim załatwić, prawda? Raz na zawsze? Nie wierzysz w to, że prawnik coś zdziała i szczerze powiedziawszy ja też nie. To ty musisz z nim porozmawiać, bez względu na to, jaki będzie wynik tej rozmowy. Chodź.

Zrozumiałam, że miał rację. Nie pokładałam nadziei w Jaromirze i choć byłam pewna, że nie dostanę od padalca pieniędzy, to chciałam, nie, musiałam to usłyszeć z jego ust. Z jego, z nikogo innego. Florian miał rację. Musiałam skonfrontować się z Rafałem, w przeciwnym razie do końca życia będę żałowała, jeśli tego nie zrobię.

— Jedziemy. 

***

— Czuję się jak idiotka. Wracajmy — powiedziałam, spoglądając po raz kolejny na zegarek.

Wiedziałam, że Rafał był w firmie. Pan Jacek, portier, dyskretnie to potwierdził, gdy zjawiliśmy się na progu Bar-Transu ponad dwie godziny temu. Kategorycznie odmówił wpuszczenia nas do środka, tak samo odmówił powiadomienia mojego byłego męża.

— Nie. — Florian pokręcił przecząco głową.

Zadziwiała mnie jego niesłabnąca cierpliwość. Przez ten cały czas nie usłyszałam z jego ust ani słowa skargi. Nic, kompletnie nic. Nie zadawał żadnych pytań, nie naciskał, nie marudził, po prostu siedział na drewnianej ławce. Po prostu był obok. I to mi wystarczało. Poczucie, że nie jestem sama. Że komuś na mnie zależy, nawet jeśli żadne z nas do końca nie rozumiało znaczenia tych słów.

— Nienawidziłam tutaj pracować — odezwałam się, zaskoczona, że wracam myślami do tamtego okresu w moim życiu. — To znaczy, lubiłam ludzi, naszych pracowników, kontrahentów. Na początku było zupełnie inaczej, byliśmy małą firmą, lokalne transporty... — urwałam, wspominając.

— Co się zmieniło? — zapytał, zmieniając pozycję i przesuwając się bliżej.

— Nie wiem. Wszystko? — zaśmiałam się smutno. — Wiem, że to głupio zabrzmi, ale pewnego dnia po prostu obudziłam się i zdałam sobie sprawę, że zgubiła nas pogoń za pieniędzmi. Rafał ciągle chciał więcej i więcej. Nowe trasy, nowe kontrakty, nowe zlecenia, a ja... Nigdy ci tego nie mówiłam, ale z zawodu jestem tłumaczem. Studiowałam filologię szwedzką, chciałam zostać na uczelni i uczyć innych, ale okazało się, że moja znajomość języka może nam otworzyć drzwi do międzynarodowych kontaktów. Więc porzuciłam marzenia o nauczaniu i zostałam tutaj. A ty, zawsze wiedziałeś, że chcesz zostać strażakiem?

Skrzywił się zauważalnie, a ja zrozumiałam swój błąd. Nie chciał rozmawiać o przeszłości. Poczułam lekkie ukłucie w sercu, bo ja jednak podzieliłam się z nim swoimi doświadczeniami, nawet tymi bolesnymi. Długo milczał i patrzył nieobecnym wzrokiem gdzieś przed siebie.

— Nie jestem już strażakiem — wyszeptał z żalem.

— Dlaczego? — zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Wziął głęboki oddech, jakby zbierał się, by powiedzieć coś więcej, a ja czekałam.

— Nie wiem jak — wymamrotał.

Nie udawałam, że go rozumiem, ale skinęłam głową. 

Nie wiedział jak? Czy to znaczyło, że wciąż chciał być strażakiem? Z Florianem nic nie było takie oczywiste. Rzucał enigmatyczne, zrozumiałe tylko dla niego odpowiedzi, a ja, zamiast zrozumieć, co chciał mi powiedzieć, pozostawałam w jeszcze większej konsternacji.

Jakby słysząc moje nieme pytania, odezwał się znowu:

— Straciłem kogoś bliskiego podczas akcji. To mnie zmieniło. Złamało mnie. Nie jestem już tamtym człowiekiem. Nie umiem nim być.

— Przykro mi. Tak strasznie mi przykro — powiedziałam cicho.

O mój Boże! Nie znałam szczegółów tego, co się wydarzyło, ale zrozumiałam, że blizny na ciele Floriana to tylko wierzchołek góry lodowej.

— Polubiłabyś tamtego mnie — dodał, zmuszając się do uśmiechu.

— Ta wersja ciebie bardzo mi się podoba — wypaliłam bez zastanowienia.

W pierwszej chwili pożałowałam, że to powiedziałam, ale gdy uniosłam wzrok i spojrzałam w przepełnione ogniem spojrzenie Floriana, wszelkie obawy zniknęły.

Wyglądał jak dziki zwierz, który szykuje się do ataku na swoją ofiarę. Ciemne oczy błyszczały. Wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka. Najpierw delikatnie, nieśmiało, później nieco pewniej. Przesunął dłoń i kciukiem pogładził moje usta, a ja instynktownie przysunęłam się bliżej.

Do trzech razy sztuka!

Teraz mnie pocałuje. W końcu. Desperacko pragnęłam poczuć jego usta na swoich. Nigdy, przenigdy nie chciałam czegoś równie mocno.

Byliśmy tak blisko, że nasze oddechy praktycznie łączyły się w jeden. W środku wielkomiejskiej dżungli Florian pachniał lasem, świeżością i powietrzem. Ta przedziwna mieszanka aromatów wypełniała mi nozdrza i przyprawiała o zawroty głowy.

Ostrożnie przysunął się jeszcze bliżej i zatrzymał wzrok na moich ustach. Zrozumiałam, że pyta mnie o pozwolenie. Miałam ochotę wrzasnąć nareszcie, ale tylko skinęłam głową.

Przeraźliwie bałam się, że się wycofa, że zrezygnuje, ale nagle wyszeptał:

— Muszę. Przepraszam, ale nie mam w sobie już więcej samokontroli.

I jego usta złączyły się z moimi. Wyczuwałam jego wahanie i lekki dystans. Na początku było nieco niezręcznie, jakby każde z nas obawiało się całkowicie poddać drugiemu. Potrzebowaliśmy chwili, by znaleźć wspólny rytm.

Nie spodziewałam się, że pocałunek Floriana okaże się taki łagodny. Tak inny od jego szorstkiego i powściągliwego stylu bycia. Z każdą kolejną sekundą traciłam resztki zdrowego rozsądku. Pragnęłam więcej i więcej. Chciałam być bliżej i bliżej. Upajałam się naszą bliskością, jego niesamowitym zapachem i odurzającym smakiem. Zapomniałam o otaczającym nas świecie, nie liczyła się przeszłość, przyszłość, istniało tylko tu i teraz.

Gdy jego język wsunął się do moich ust, kompletnie oszalałam. Uniosłam się z ławki, nie odrywając się od niego ani na ułamek sekundy, i usiadłam okrakiem na jego udach. Jęknął głośno, puścił moją twarz i przeniósł dłonie na moją talię. Maniakalnymi ruchami masował mój brzuch, przesuwając się wyżej i wyżej w stronę moich piersi.

Nawet się nie zorientowałam, że odpiął zamek mojej kurtki, a jego gorące dłonie od nagiego ciała oddzielała jedynie cienka warstwa bawełny. Onieśmielona, zastygłam na moment. Wiedziałam, że moje ciało nigdy nie będzie idealne. Codziennie oglądałam się w lustrze i znałam każdą nadprogramową fałdkę na pamięć, ale Florianowi zdawało się to kompletnie nie przeszkadzać. Z trudem łapał oddech, a powiększające się wybrzuszenie w jego spodniach stanowiło najlepszy dowód, że podobało mu się to, co widział i czego dotykał.

Bezwiednie skierowałam dłonie w kierunku jego szyi, chciałam poczuć jego skórę pod swoimi palcami, ale pochwycił moją dłoń i z oddychając ciężko, wydusił z siebie:

— Nie. Nie dziś. Nie jestem gotowy.

Zrozumiałam, że nie chce, bym dotykała jego blizn. Odsunął się minimalnie, nie puszczając mojej dłoni, jakby bał się, że mimo jasnego sprzeciwu nadal będę chciała go dotknąć. Najchętniej sama zdzieliłabym się teraz w łeb, bo przez własną gorliwość zepsułam najlepszy pocałunek w swoim życiu. Skrzywiłam się, kontemplując własną głupotę.

Brawo, Bogna! Brawo!

— Przepraszam — powiedział cicho, odsuwając się jeszcze dalej.

— Nie! Nie przepraszaj! — Pospieszyłam z wyjaśnieniem, gdy zrozumiałam, że opacznie zrozumiał mój grymas. — Ja po prostu nie chciałam przestać cię całować — dodałam, zawstydzona swoją śmiałością.

Uśmiechnął się lekko, a w jego oczach zobaczyłam ulgę.

— Dobrze. To dobrze — powiedział.

Miałam nadzieję, że tego nie spartaczyłam. Nie chciałam go pospieszać, poganiać. Rozumiałam, że jeśli cokolwiek ma się między nami rozwinąć, to on musi narzucić tempo i w pełni to akceptowałam. Nie byłam ślepa ani głupia. Wiedziałam, że nie jestem mu obojętna, ale tak naprawdę to nic nie znaczyło, dopóki nie przekształci tego w czyny i deklaracje.

Czy byłabym gotowa na nowy związek? Związek z mężczyzną, który zaszył się gdzieś na odludziu, bo spotkała go straszna tragedia? Z kimś, kto ma więcej ran i traum, niż byłam sobie w stanie wyobrazić?

Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Sama wciąż codziennie walczyłam z demonami przeszłości. Zdrowego i szczęśliwego związku nie tworzą dwie połówki, ale dwie całości, a żadne z nas nie było kompletne. Przynajmniej nie teraz.

Jeszcze nie. 

****************

Przepraszam Was, kochani czytelnicy za te nieregularne publikacje :( 

Mam ogromne wyrzuty sumienia, ale nie umiem pisać na siłę. Podziwiam wszystkich autorów, którzy siadają do klawiatury a słowa płyną same. Szczerze zazdroszczę. 

Ja muszę "poczuć", że to, co chcę przelać i przekazać ma sens. Muszę wiedzieć, że to jest "to". Nie wiem, czy rozumiecie, co mam myśli, mam nadzieję, że tak. 

Mam też nadzieję, że mimo chaotycznego wstawiania rozdziałów i zaległości w odpisywaniu na Wasze komentarze (za co serdecznie dziękuję i doceniam ;*) zostaniecie ze mną do końca tej historii. 

Walczę ze sobą, żeby ją dokończyć, ale walczę dzielnie, więc mam nadzieję, że się uda. 

Trzymajcie kciuki! 

Buziaki, 

Darianka. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro