Rozdział.48.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

R.I.O Chester Bennington. Doskonale zdaję sobie sprawę, że wiele z was nie wie kim jest ten człowiek, ale proszę was tylko o przesłuchanie tej piosenki i uczczenie w ten sposób śmierci tak znakomitego muzyka. Chester tęsknimy...

Wraz z pierwszymi promieniami słońca nasze wojsko stało dumnie czekając na nadejście wroga, który zbliżał się nieubłaganie. Ptaki i zwierzyna uciekają w popłochu czując zbliżającą się bitwę. Moje myśli wciąż błądzą do dzisiejszej nocy. Kiedy to Lotti podsłuchała moją rozmowę z ojcem i dowiedziała się o całym zajściu. Stwierdziła, że pójdzie ze mną i będzie walczyć. Moja malutka... Jednak to nie jest miejsce do mojej kruszynki ani żadnej samicy. Wraz z otrzymaniem odmowy Charlotte wpadła w szał, zaczęła krzyczeć, że jestem skrajnie nieodpowiedzialny idąc na czele całej grupy z chęcią zmierzenia się z Nicolasem. Skończyło się na tym, że przypiąłem ją kajdanami do łóżka i wyszedłem zostawiając pod jej drzwiami strażników oraz moją siostrę i matkę. Musiałem mieć pewność, że jest w dobrych rękach. Wiem, że teraz jest na mnie wręcz wkurwiona ale to wszystko dla jej dobra. Nie mógłbym jej tak narażać i przyprowadzać ją tutaj.

- Lukas.- z rozmyśleń przywołuje mnie głos Simona

- Tak?- odwracam głowę w jego stronę

- Nadchodzą.

Nim zdążył dokończyć ten wyraz las przeszył skowyt wilkokrwistych. Po chwili z lasu wyłoniło się wojsko tego skurwiele z nim na czele.

- Masz ostatnią szansę aby tego uniknąć Lulu.- zaczął uśmiechając się znacząco- Oddaj mi Charlotte a zapomnę o wszystkim, przecież nie chcemy rozlewu krwi, nieprawdaż?

- To prawda, lecz nie oddam ci mojej partnerki.- warczę w jego stronę

- A więc wybierasz wojnę.- stwierdza zdegustowany- ATAK!- wrzeszczy

- Do boju!- krzyczę

Wojna się rozpoczęła. Zaczęły padać pierwsze ofiary. Po 15 minutach walki ja i Nicolas stanęliśmy naprzeciw siebie pośród walczących. Kłapaliśmy na siebie zębami, lecz chłopak nagle zaprzestał swojej czynność i wpatrywał się intensywnie w coś stojącego za mną. Nim zdążyłem zareagować coś pchnęło mnie na bok, lecz nie było to mocne pchnięcie. Spowodowało ono tylko to, że cofnąłem się o krok do tyłu. I to wystarczyło. Drobna postać mignęła mi przed oczami i nim zdążyłem chodziłby mrugnąć wielkie zębiska Nica tkwiły w klatce piersiowej Lotti. Wściekły i nabuzowany rzuciłem się do ataku. Odepchnąłem jego cielsko od ciała mojej laleczki. Gryzłem i szarpałem raz za razem. Atak na Lotti przelał czarę goryczy krążącej w moich żyłach. Pełen niewyjaśnionej mocy w sobie wgryzłem się w krtań mojego przeciwnika rozszarpując ją na wszystkie strony. Zawyłem głośno dając znak, że wygraliśmy a przywódca wrogiej watahy poległ w bitwie. Lecz teraz nie w głowie mi ucztowanie i świętowanie z powodu wygranego starcia. Co sił w łapach dostałem się do Lotti. Przemieniłem się w człowieka i wziąłem moją kruszynkę na ręce.

- Lotti.- szepnąłem czule trącając jej nos swoim- Kochanie odezwij się.- zaskomlałem żałośnie

To na nic. Dziewczyna przestała oddychać.

      Charlotte

Ten dupek mnie tu zamknął. Jak on śmiał?! Przecież ja powinnam tam być. Powinnam tam stać razem z nim i walczyć. Zamknął mnie tutaj jak psa. Ale spokojnie nie dam się tak łatwo. Nie pozwolę aby niewinna osoba przypłaciła życiem w tej walce. Miranda i Margaret były u mnie godzinę temu ale je delikatnie mówiąc wyprosiłam.

Sięgam wolną ręką do szuflady i wyciągam z niej zapasowy klucz do kajdanek. Szybko je odpinam i pocieram obolały nadgarstek. Lukas jest naprawdę głupi zostawiając otwartą szufladę w swojej szafce nocnej. Przecież ja wiem co on tam ma.

Sięgam po gaz usypiający i podchodzę do drzwi. Zaczynam głośno krzyczeć co powoduje natychmiastowe wtargnięcie dwóch goryli. Kiedy tylko znajdują się w pomieszczeniu chowam nos w swój sweter i naciskam spust. Dwie minuty i po wszystkim.

Rzucam się w kierunku wyjścia jakby mnie sam diabeł gonił. Nawet nie jestem w stanie określić jak udało mi się dotrzeć na dół. Nie myśląc zbyt wiele biegnę przed siebie kierując się w stronę lasu, lecz drogę zastępuje mi Miranda.

- Dokąd to?

- Muszę tam iść.- tłumaczę

- Lotti...- zaczyna lecz jej przerywam

- Muszę. Mirando.

Kobieta widząc moją determinację w oczach ustępuje mi miejsca i pozwala ruszać dalej. Coś wewnątrz mnie każe mi podążać na przód i nie zatrzymywać się. To coś jest silniejsze ode mnie i pragnie spotkać mojego ukochanego. Po długim biegu moim oczom ukazuje się polana, lecz nie jest ona piękna i spokojna pełna leśnych stworzonek. To polana pełna krwi i ofiar. Patrzę oszołomiona na scenę rozgrywającą się przede mną. Stoję tak do momentu kiedy mój wzrok ląduje na jednym z wilkokrwistych, lecz to nie byle jaki wilkołak. To Lukas. Mój Lukas. Nie myśląc za wiele ruszam ku niemu zwracając uwagę wilka stojącego przed nim. Kiedy jestem już wystarczająco blisko pcham Lukas na bok a sama przyjmuje cios, który sprawił, że w ciągu kilku sekund całe powietrze ze mnie wyleciało a moje serce stanęło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro