ℝ𝕠𝕫𝕕𝕫𝕚𝕒ł 𝟚𝟛.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ᴍᴀᴌᴀ ɪɴғᴏʀᴍᴀᴄᴊᴀ:
"-" - ʀᴏᴢᴍᴏ́ᴡᴄᴀ, ᴋᴛᴏ́ʀʏ ᴏᴅᴇʙʀᴀᴌ ᴛᴇʟᴇғᴏɴ.
"~" - ᴏsᴏʙᴀ, ᴋᴛᴏ́ʀᴀ ᴍᴏ́ᴡɪ ᴅᴢᴡᴏɴɪᴌᴀ.

ᴡ ᴍᴇᴅɪᴀᴄʜ ᴊᴇsᴛ ᴘɪᴏsᴇɴᴋᴀ. ᴍᴏᴢ̇ᴇ ᴛᴇᴋsᴛ ɴɪᴇ ᴘᴀsᴜᴊᴇ ᴅᴏ ᴛᴇᴍᴀᴛʏᴋɪ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌᴜ, ᴀʟᴇ ᴍᴇʟᴏᴅɪᴀ ɪ ʀʏᴛᴍ ᴊᴜᴢ̇ ᴏᴡsᴢᴇᴍ. sᴘᴏᴅᴏʙᴀᴌᴀ ᴍɪ sɪᴇ̨, ᴡɪᴇ̨ᴄ ᴄᴢᴇᴍᴜ ʙʏ ɴɪᴇ ᴘᴏʟᴇᴄɪᴄ́ ᴊᴇᴊ ᴡᴀᴍ :*

ᴍɪᴌᴇɢᴏ ᴄᴢʏᴛᴀɴɪᴀ ;)

___________________________________

*POV Janek*

Wróciłem do domu, pokryty niemiłymi emocjami. Nie chciałem tej sprzeczki, nie chciałem, żeby ona się odbyła.

Ale miałem dość, że wszyscy od tych dwóch miesięcy zaczęli mnie, tak jakby "kontrolować". Wszystko dlatego, że pogodziłem się z Moniką. Nas nie łączyło nic więcej, niż tylko znajomość, Więc nie wiedziałem o co oni mieli spinę do mnie.

Wziąłem z półki książkę, usiadłem na kanapie i zacząłem ją czytać. Ostatnio dość często to robiłem. W jakiś sposób mnie to uspokajało. Mogłem choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości, jaką panowała. Akurat mroczna i nieprzyjemna.

Lecz nie było mi to dane na długo, ponieważ usłyszałem dzwoniący telefon. Wstałem powolnie z kanapy i podążyłem w stronę komody, na której stał. Uniosłem słuchawkę do mojego ucha.

- Halo?

~ Janek? To ja Aleksy.

- O co chodzi?

Po jego głosie można było wywnioskować, że był zdenerwowany. Trochę mnie to zaniepokoiło.

~ Szybko przyjdź do mnie. To ważne.

- Ale o co chodzi? Co się stało?

~ Wyjaśnimy ci jak przyjdziesz. Ale pośpiesz się.

Z tymi słowami rozłączył się, a mnie pozostawił z jeszcze większym niepokojem. Średnio mi się widziało iść tam, ponieważ po tej kłótni z Elizą byłoby niezręcznie. Chociaż skoro to takie ważne, to trzeba iść.

*POV Eliza*

Siedziałam w tej ohydnej celi wraz z Wiktorią. Dziewczyna akurat skończyła przemywać ranę na moim brzuchu, która nieciekawie wyglądała.

- Skończone. Może chociaż trochę to pomoże. - oznajmiła i odstawiła miskę z wodą.

- Dziękuję. Zastanawia mnie jedno. - zaczęłam. - Czemu mi pomagasz? Przecież ty mnie nie znasz.

- Tak naprawdę ja jestem lekarzem. - powiedziała.

- Czemu cię tutaj uwięzili? - spytałam.

- Na moim dyżurze zmarł jeden z ich ludzi. Myślałam, że mnie za to zabiją, a jednak mnie zamknęli. I siedzę tutaj od dłuższego czasu. - wyjaśniła, wzdychając ciężko.

- Rozumiem. Nie widzę u Ciebie żadnych ran, prócz tej co masz na twarzy.

- Mam ją od tego momentu, gdy sie dowiedzieli, że tamten nie żyje. To cud, że mnie nie biją. Choć spodziewam się, że wkrótce to nastąpi. Mają podobno wywozić ludzi do obozów i zmniejszać ich ilość tutaj.

- Kiedy to nastąpi? - spytałam przejęta.

- Tego nie wiem, Eliza. - pokręciła głową, zagryzając wargę.

Skinęłam jedynie głową i przymknęłam oczy. Usłyszałam jej ciche kroki, a po chwili skrzypienie sprężyn pod materacem, co oznaczało, że pewnie położyła się na drugim łóżku.

Byłam tutaj dopiero kilka godzin, a już miałam dość. Dwa ciosy zmiotły mnie z planszy. Nie doznałam jeszcze czegoś takiego. Chciałam być silna, chciałabym być twarda. Lecz to nie działało.

*POV Janek*

Dotarłem w końcu do mieszkania Dawidowskiego. Po chwili on we własnej osobie wpuścił mnie do środka. Widać, że był zdenerwowany, co wcześniej wywnioskowałem po jego głosie. Weszłem do salonu, moim oczom ukazała się również Zuzanna. Na fotelu siedział załamany Tadeusz. Byli tam również inni chłopcy oraz przy moim zdziwieniu Orsza. Mieli grobowe miny, co było dość do nich nie podobne. Zazwyczaj docinali sobie żartami, tak jak ja. A teraz? Ani żywa dusza się nie uśmiechała.

- Mogę łaskawie się dowiedzieć, o co chodzi? I czemu tutaj wszyscy przyszli, a nie do fabryki? - spytałem.

- Eliza wpadła. - tylko tyle powiedział Tadeusz, który schował twarz w dłoniach.

I wtedy dopiero zorientowałem się..

Nie było jej.

Poczułem, jak w moim ciele buzuje zdenerwowanie, strach i załamanie w jednym. Jakby ktoś wbijał mi malutkie szpileczki w plecy.

- A-Ale jak to wpadła?! Jak?! - powiedziałem zdenerwowany i wplotłem dłonie w swoje włosy, niedowierzając.

- Złapali ją w łapance i rozpoznali, że to ona. - oznajmiła Zuza, która o mało co nie rozpłakała się. Momentalnie przytuliła się do Aleksego. Tak samo jak ja nie mogła uwierzyć, że zabrali akurat Elizę.

Akurat ją.

Zacząłem chodzić zestresowany w tą i z powrotem. Analizowałem każde słowo i każde malutkie wydarzenie. Mogłem się z nią nie kłócić, mogłem nie zaczynać tej przeklętej sprzeczki. Mogłem ja zabrać do siebie i pogralibyśmy w bierki jak zawsze, choć ostatnio przyznam, że tego nie robiliśmy. W emocjach pewnie nawet nie miała jak im uciec.

To wszystko przeze mnie!

- Cholera jasna! - uderzyłem pięścią w ścianę.

- Rudy, słownictwo. - skarcił mnie Orsza.

- Proszę bardzo, może mnie pan ukarać. Ale przyzna pan, że teraz jest ważniejsze to, by odbić Elizę. - oznajmiłem.

- Dobrze, zgadzam się z Tobą. - odparł mężczyzna. - Słuchajcie, do tego jest potrzebna zgoda majora. Macie jakiś konkretny plan?

- Ja mam. - powiedziała czarnowłosa, która wyszła z objęć swojego ukochanego. - Doszły słuchy, że mają podobno zmniejszać liczbę osób w więzieniach na Pawiaku. Będą wywozić ludzi więźniarkami, najgorsze może być, gdy będzie tam również Eliza. Dla nas może być to korzyść, by ją odbić.

- Trzeba się skontaktować z Wesołym. On jest praktycznie zawsze na Szucha, więc może poobserwować. - dodał Zośka, który opamiętał się. Dla niego ważna była teraz jego siostra.

Dla mnie również i przeklinałem się w duchu za to, że na nią nakrzyczałem.

NASTĘPNEGO DNIA

*POV Monia*

Poprzedniego dnia poszłam na Szucha. Oznajmili mi, żebym przyszła dzisiaj, więc jestem. Weszłam do dużego budynku, już któryś raz z rzędu.

- Frau Monika? (Pani Monika?) - spytał jeden ze strażników, który podszedł do mnie.

- Es ist korrekt. (Zgadza się.) - oznajmiłam.

- Folge mir bitte. (Proszę za mną.) - zaczął iść po beżowych, marmurowych płytkach podłogi na korytarzu prowadzących, jak mi wiadomo do gabinetów przesłuchujących. Przypominały pewnie jakieś stare cele. Mogłam się domyślić tylko, po co tam idę.

Doszliśmy do jednych z drzwi. Strażnik pokazał, abym zaczekała, a sam zastukał w drzwi i wszedł do środka. Po chwili wyszedł, a mi kazał wejść do wnętrza pomieszczenia. Pewnym krokiem zawitałam do środka i zastałam dobrze domyślający widok.

*POV Eliza*

Obudziłam się po oczywiście mało przespanej nocy. Ból brzucha dał się we znaki. Cały czas leżałam i patrzyłam się w sufit. Rano dostałyśmy z Wiktorią po misce z zupą. Ona teraz siedziała i zajadała się nią, jak gdyby od dłuższego czasu nic nie jadła. Ja natomiast nie ruszyłam tego nawet na chwilę. W prawdzie byłam głodna, ale bardziej odczuwałam ból, już głód.

Usłyszałam, że dziewczyna odkłada talerz. Po chwili usiadła obok mnie i wzięła mój talerz do rąk.

- Eliza zjedz chociaż trochę. Musisz nabrać sił. - powiedziała i nabrała trochę zupy na łyżkę.

Pokiwałam głową, a ona włożyła przód łyżki do moich ust. Powtórzyła ten ruch jeszcze kilka razy. Z jej pomocą dalej byłabym bezradna.

Po chwili usłyszałyśmy przekręcanie klucza w zamku. Wiktoria odłożyła talerz i pomogła mi jak najszybciej wstać. Była tutaj zasada, że gdy ktoś wchodził trzeba było wstać. Tak też było tym razem. Do celi weszła ta sama kobieta, Niemka.

- Wer ist Eliza Zawadzka? (Która to Eliza Zawadzka?) - spytała groźnie.

- Ich. (Ja.) - oznajmiłam niepewnie.

- Komm 'raus! (Wychodź!) - krzyknęła, na co ja lekko się wzdrygnęłam. Spojrzałam na blondynkę, ona posłała mi tylko współczujące spojrzenie. Kobieta pogoniła mnie, łapiąc za moje ramię i wypychając mnie za zewnątrz. Skrzywiłam się trochę z bólu.

Zamknęła z powrotem drzwi od celi i popchnęła mnie, bym szła dalej.

Po kilku chwilach przejął mnie od niej strażnik płci męskiej. Zakuł moje ręce kajdankami. Zaprowadził mnie wprost pod dobrze znane pomieszczenie, w którym już byłam. Otworzył drzwi i wepchnął mnie do pomieszczenia, trzymając za ramię.

- Ober sturmbahn führer, ich berichte, dass ich den Gefangenen bewegt habe. (Szefie, melduję że przyprowadziłem więźnia.) - oznajmił.

- Danke, setz sie auf diesen Stuhl. (Dziękuję, posadź ją na tym krześle.)

Jak jeden powiedział tak drugi zrobił.

- Du kannst gehen. (Możesz odejść.)

- Das ist! (Tak jest!) - zasalutował i wyszedł z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi.

Siedziałam na krześle, patrząc w ziemię. Jak zwykle byłam unieruchomiona kajdankami i to do tego jeszcze z tyłu. Cud, że w celi tego nie miałam.

- Da war etwas im Kopf? (Zaświtało coś w główce?) - spytał Lange, podchodząc bliżej mnie i paląc papierosa. Schulz siedział sobie na krześle za biurkiem, które tam stało i również napawał się rozkosznie tytoniem.

Nie odpowiedziałam.

- Schau mich an und antworte! (Patrz na mnie i odpowiadaj!) - szarpnął moją głowę w tył, trzymając mnie za włosy.

- Nein, es dämmerte nicht. (Nie, nie zaświtało zgredzie.) - prychnęłam, czego pożałowałam niemalże odrazu, bo dostałam z tradycyjnego "liścia" w twarz.

Czasami to naprawdę nie mogłam zamknąć gęby na kłódkę. Uderzenie było tak mocne, że poczułam metaliczny posmak krwi w ustach.

- Ich wollte nett sein, aber ich kann sehen, dass es unmöglich ist. (Chciałem być miły, lecz widzę, że nie da rady.) - westchnął udawanie i oparł się z powrotem o biurko.

Prychnęłam tylko pod nosem. Usłyszałam stukanie w drzwi. Do pomieszczenia wszedł strażnik.

- Ober sturmbahn führer, ich berichte, dass Monika Trzcińska angekommen ist. (Szefie, melduję że przybyła Monika Trzcińska.)

- Eingaben. Wprowadź. - uśmiechnął się chytrze Lange, centralnie w moją stronę.

- Das ist! (Tak jest!) - zasalutował strażnik, a po chwili do "gabinetu" weszła wcześniej wspomniana osoba.

Odwróciłam głowę w jej stronę. Spojrzałam na nią z taką wściekłością, z jaką nie patrzyłam na nikogo innego. Zdenerwowanie, jakie we mnie rosło było silniejsze.

- Witaj Elizo. - uśmiechnęła się przebiegle.

Nie przywitałam sie nawet. Zamurowało mnie, a wściekłość lała się w moim wnętrzu niczym w piekle żar.

- Gut, das Frau Trzcińska es ist, lassen Sie uns eine bestimmte Sache klären. (Dobrze, skoro pani Trzcińska jest to wyjaśnimy sobie pewną rzecz.) - zaczął Lange. - Sie fragen sich wahrscheinlich, wie und warum Sie hier sind, hm? (Pewnie zastanawia cię to, w jaki sposób i dlaczego tutaj jesteś, hm?) - zwrócił się do mnie.

- Ich denke is ist offensichtlich. (Chyba to oczywiste.)  - warknęłam.

Mężczyzna wziął z biurka mały papierek i wystawił w moją stronę, pokazując go. To było moje zdjęcie, które dałam Rudemu. Poprosił mnie o to, więc czemu by nie. Dokładnie to zdjęcie trzymał teraz ten gbur. 

No nie wytrzymam.

- Wo hast du es bekommen ?! (Skąd to macie?!) - burknęłam lekko wściekła, by im nie podpaść. Nie chciałam dostać po raz kolejny, choć to nieuniknione.

- Entspannen Sie sich, woher die Nerven kommen. Frau Monika brachte sie zu uns. (Spokojnie, skąd te nerwy. Pani Monika nam je przyniosła.) - oznajmił Lange, z tym swoim chytrym uśmieszkiem, ktory grasował na jego twarzy. 

Ekhem przepraszam, mordzie nie twarzy.

I wtedy mnie oświeciło. Pewnie, gdy była u niego, zabrała je. Spojrzałam na blondynkę morderczym wzrokiem.

- Ty zdradziecka sz*ato!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro