Rozdział.10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


-Co z nią?- pytam od razu

- Tak jak podejrzewałem ma pękniętą czaszkę. Lecz dzięki twojemu ugryzieniu znacznie szybciej się regeneruje.- oddycham z ulgą- Jest jeszcze coś. Wykryłem u niej anoreksję oraz kilka niepokojących blizn. Wyglądają jakby rany były cięte.- zaciskam pięść a mój wilk zaczyna powarkiwać

- Zabije tego kto to zrobił.- syczę

- Teraz musisz zadbać o to aby wróciła do pełni zdrowia.

- Na pewno tego dopilnuję.

Wkraczam do pomieszczenia i kiedy widzę ją w takim stanie aż serce mi się kraje. Podchodzę do niej i delikatnie ją podnoszę. Wychodzę z gabinetu i widzę uśmiechających się rodziców oraz Viktora. Omijam ich i idę w stronę windy. Wciskam ostatni guzik i czekam aż to pudło pokona kilkadziesiąt pięter. Kiedy winda się zatrzymuje i drzwi się rozsuwają. Wychodzę i kieruję się do mojej sypialni. Zamykam drzwi na klucz i zmierzam do łóżka. Zrzucam jedną ręką satynę i kładę moje maleństwo na łóżku. Ściągam z niej szlafrok i aż jęczę kiedy dostrzegam jej perfekcyjne ciało. Jednak coś przykuwa moją uwagę. A mianowicie dosyć sporych rozmiarów blizna na lewej część brzucha. Dotykam jej delikatnie. Kto śmiał skrzywdzić tak moja laleczkę? Aby nie wpaść w furię zdejmuję z siebie ubrania i wskakuje do łóżka. Przykrywam naszą dwójkę kołdrą. Przybliżam się bliżej Lotti i przytulam ją mocno.

- Bardzo cię kocham.- szepczę w jej włosy- Przepraszam najdroższa. Tak bardzo cię przepraszam.

Tulę ją mocniej i zasypiam spokojny, bo wiem, że już nic jej nie grozi. Rano budzę się wypoczęty i pełen życia. Spoglądam na mój skarb i dostrzegam, że nadal jest nieprzytomna. Wzdycham ciężko, całuję ją w skroni i wygrzebuje się spod kołdry. Patrzę jeszcze raz na mój cały świat i idę do łazienki. Wskakuje pod prysznic i zaczynam się myć. Woda przyjemnie otula moje ciało, lecz umysł nadal jest zajęty Lotti. Co będzie jak się obudzi? Jak zareaguje? Ale jedno nie daje mi spokoju. Jak mam jej do cholery powiedzieć, że jestem wilkołakiem, a dom, w którym teraz zamieszkała to dom watahy? Jak mam jej powiedzieć, że jest przyszłą Luną tego stada? Zrezygnowany wychodzę spod strumienia wody i wycieram się ręcznikiem. Wchodzę do sypialni i stoję tak przez chwilę patrząc na najcenniejszy skarb jaki dostał mi się do rąk.

~ Lukas zebranie jest za 5 minut więc pośpiesz się.- słyszę głos ojca w głowie

Cholera! Całkiem zapomniałem o cotygodniowej piątkowej radzie.

~ Okay zaraz będę.

Idę do garderoby nakładam bokserki i spodenki. Wracam do pokoju i podchodzę do szafki nocnej wyciągam z niej dwie pary kajdanek. Przypinam jedną parę do rąk Charlotte a drugą do łóżka. Całuję ją delikatnie w czoło.

- Niedługo wrócę.

Wychodzę z pokoju mając poczucie winy. Nie powinienem jej tego robić ale boję się. Boję się, że jak ja będę na radzie ona może się obudzić i uciec. Nie mogę tak bardzo ryzykować. Nie kiedy ją nareszcie znalazłem. Wkraczam dumnym krokiem do sali obrad i witam się ze wszystkimi skinieniem głowy.

- Jakieś wieść ze wschodniej granicy?- pyta ojciec swojego bety

- Udało się odeprzeć atak wroga.

Przestałem ich słuchać już na początku. Moje myśli wciąż uciekały do blondynki, która zawładnęła moim sercem.

- Co o tym sadzisz Luke?- z zadumy wyrywa mnie głos Viktora

- O czym?- pytam zmieszany

- Czy ty nas w ogóle słuchasz?- pyta mnie ojciec

- Nie.- odpowiadam szczerze

- Synu ty może lepiej już idź do Charlotte, bo z ciebie na razie pożytku nie będzie.

Uradowany takim obrotem spraw ruszam biegiem do mojej sypialni. Poprawka naszej. Otwieram drzwi i widok jaki dostrzegam zmywa mi uśmiech z twarzy. Charlotte się obudziła. Byłbym szczęśliwy gdyby nie to, że po jej dłoniach spływa krew a dziewczyna rzuca się jak opętana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro