Rozdział.41.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Lukas

Całe stado szuka Charlotte już od 3 dni. Niestety nigdzie nie przewiną nam się chociażby jej zapach. Jestem załamany. Myśl, że mogę jej już nigdy nie odnaleźć dobija mnie. Siedzę w gabinecie ojca i przytulam koszulkę Lotti. Jej zapach choć ledwo wyczuwalny nadal pozostaje na ubraniu. Upajam się tą wonią wyobrażając sobie moje maleństwo siedzące na moich kolanach i tulące się do mojego torsu. Czuję jak pod powiekami robi mi się mokro. Mrugam szybko aby zdradziecka ciecz nie wydostała się na zewnątrz. Nie płakałem od śmierci dziadka. Miałem wtedy tylko 6 lat, byłem bardzo z nim związany, a jego śmierć była ciosem dla nas wszystkich. Od tamtej chwili obiecałem sobie, że nie pozwolę okazać po sobie najmniejszej słabość.

Nagle słyszę dźwięk za sobą. Słysząc skrzypnięcie drzwi odwracam się momentalnie od okna. W drzwiach stoi ojciec z założonymi rękami na piersi.

- Długo będziesz tak siedział i użalał się na swoim losem?- pyta z ironią

 Nie mam mu za złe tych słów, ponieważ zawsze starał się wychować mnie na godnego przywódce a wystarczyło zabrać mi moją mate a od razu zamykam się w sobie i nie myślę o stadzie. Jestem beznadziejną bratnią duszą jak i przyszłym przywódcą stada.

Tato zamyka drzwi i siada na kanapie stojącej nieopodal biurka.

- Synu ja wiem, że teraz cierpisz i jedyną rzeczą o jakiej marzysz to wymordowanie połowy miasta, ale musisz się wziąć w garść.- wzdycha i opiera się o oparcie sofy- Przestań rozpaczać nad swoją niedolą i zacznij działać.

- A co ja mogę jeszcze zrobić?- wypalam bez namysłu- Nie mamy żadnego śladu ani tropu. Nie mamy nic.

- Zacząłeś proces parowania więc wykorzystaj to.- podpowiada

- W jaki sposób?

Nie rozumiem jego toku rozumowania.

- Obudź to w sobie. Obudź w sobie łączącą was więź.- uśmiecha się pokrzepiająco wstając- Wierzę, że dasz radę.

Po tych słowach opuścił gabinet zostawiając mnie na pastwę własnych myśli. Odetchnąłem głęboko i zamknąłem oczy. Pomyślałem o mojej kruszynce, o jej pięknych długich blond włosach spadających kaskadami na jej chudziutkie ramiona, o jej oczach, w których tonąłem za każdym spojrzeniem. O jej wspaniałym zapachu jagód i cynamonu, który sprawiał, że chciałbym ja kochać w każdy możliwy sposób.

Nagle przed moimi oczami pojawia się pokój a na nim Charlotte przywiązana do łóżka. Słyszę jej szloch. Chcę do niej podbiec, lecz nie mogę się ruszyć. Nagle jakiś mężczyzna zaczyna zbliżać się do mojego maleństwa. Chcę go przed tym powstrzymać, lecz nagle pokój znika a zastępuje go domek letniskowy pośrodku lasu.

Chwila. Ja znam ten dom. To przed laty bawiłem się w nim razem z moim przyjacielem z dzieciństwa Nicolasem. Ale dlaczego znalazłem się tutaj?

Obraz znów się zmienia a ja ląduje z powrotem w pokoju, w którym jest przetrzymywana Lotti. Czuję rozdzierający ból kiedy dostrzegam co robi jej nieznajomy. Nie widzę jego twarzy, ponieważ głowę ma skierowaną w drugą stronę. Widzę jednak twarz Lotti. Dziewczyna ma twarz zalaną łzami a z jej ust wydobywają się krzyki i przekleństwa. Na moich oczach Charlotte jest gwałcona. Mam chęć rozerwać gardło dla tego skurwiela, lecz nim zdarzę wykonać ruch obraz znika a ja jestem znów w swoim gabinecie. Podrywam się gwałtownie w górę, zdyszany i cały spocony.

- Znajdę cię Lotti. Już niedługo...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro