Rozdział.44.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Drugi rozdział maratonu. Następny gdzieś w granicach 03:00.

Proszę o komentarze, w których wyrazicie swoją opinię ;)


Charlotte

Śmierć. To jedyne co krąży mi teraz po głowie. Wiem, że wydaje się to nad wyraz cyniczne ale mam już dosyć. Lukas mnie nie uratuje. Ma nową kobietę przy swoim boku. Ja mu nie jestem do niczego potrzebna. Nie mam już sił aby walczyć. Myśl, że będę tak wykorzystywana przez długi, długi czas powoduje, że pomysł o samobójstwie staje się moim rajem, moim ułaskawieniem. Śmierć jest szybka, łatwa, zaś życie jest trudne i męczące. Jestem słaba psychicznie i większość ludzi stwierdzi, że użalam się nad sobą, lecz niech postawi się na moim miejsce. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach wytrzymałby gwałt, bicie i faszerowanie narkotykami? Ja na pewno nie. Jestem wykończona nie tylko psychicznie ale i fizycznie. Kiedy Eric do mnie przychodzi nawet nie reaguje. Jestem tak obolała i pokaleczona, że kolejne wykorzystanie seksualne przestaje być aż tak bolesne. Chęć walki o wolność przeminęła wraz z wiejącym wiatrem. Nic nie trzyma mnie przy życiu. Mężczyzna którego kocham ma inną kandydatkę na partnerkę, moi rodzice pewnie mają już dosyć posiadania takiego niedobitka w gnieździe jak ja. Moja śmierć sprowadzi same korzyść a moi bliscy szybko o mnie zapomną.

Ale wiem jedno. Jeszcze dzisiaj to zrobię. Im szybciej zdobędę się na to tym lepiej. Szkoda użalania się nad sobą i zatruwania komuś powietrza.

Wstaję z łóżka i ruszam do łazienki. W środku jest małe okno z wstawioną kratą od wewnętrznej strony, prysznic i ubikacja. Nic specjalnego. Podchodzę do lustra i uderzam w nie z całej siły. Szkło pod naporem pęka i spada z hukiem na płytki położone na podłodze. Podnoszę większy kawałek i przykładam go sobie do ręki gdzie wystaje pulsująca żyła. Słyszę zbliżające się kroki i głośne walenie w drzwi. Biorę głęboki wdech. To już koniec. Nadszedł na mnie czas.

Lukas

Pędzę na złamanie karku w stronę domku pośrodku lasu. Mam dziwne przeczucie, że coś złego się niedługo wydarzy. Mój wilk jest bardzo niespokojny. Zupełnie jakby wyczuwał, że coś grozi nam bądź naszej mate. Wyję przeciągle i przyśpieszam bieg. Jestem najszybszy z całego stada więc wiem, że za jakieś 10 minut kompletnie mnie zgubią. Z wielkim oporem zwalniam aby reszta mnie dogoniła.

Po 40 minutach intensywnego biegu wreszcie docieramy na miejsce. Przemieniam się w człowieka i wciągam na siebie spodenki, które podaje mi jeden z obecnych samców. Chwilę później obok mnie staje ojciec również ubrany w to samo co ja. Kładzie mi rękę na ramieniu w celu dodania otuchy.

- Pamiętaj synu, że nie ważne co tam zastaniesz musisz zachować zimną krew.

- O czym ty pieprzysz?!- prawie, że krzyczę- Moja mate walczy tam o życie a ty mi tu wyjeżdżasz z opanowaniem. Ja powinienem ją stamtąd zabrać i podpalić tą ruderę.

- Lukas...

- Przestań gadać i zacznij działać.- warczę- Chroń tyły ja idę po Lotti

- Lukas poczekaj.- zatrzymuje mnie

- Wykonuj rozkazy!

Nie słucham co ma mi do powiedzenia tylko ruszam do środka domku. Wchodząc przez drzwi mam złe przeczucia. Chodzę od jednego pomieszczenia do drugiego, lecz nigdzie nie ma żywej duszy. W pewnym momencie do głowy przyszło mi, że może pomyliłem się i tu nikogo tak naprawdę nie ma. Z ciężkim bólem serca ruszam w stronę drzwi wyjściowych.

~ Stój!- krzyczy na mnie mój wilk

~ Co się stało?

~ Idź na górę.- rozkazuje mi

~ Tu nikogo nie ma.- wzdycham

~ Idź na górę.- powtarza

Słucham mojego drugiego ja aby mnie już nie męczył i wchodzę po drewnianych schodach na piętro. Kiedy moja stopa styka się z ostatnim schodkiem do moich nozdrzy dostaje się słodki zapach cynamonu i jagód.

- Charlotte.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro