ℝ𝕠𝕫𝕕𝕫𝕚𝕒ł 𝟜.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eliza szła właśnie z Rudym do warsztatu. Miał tam czekać Orsza. Musieli zdać raport o akcji, o której on doskonale wiedział. Udała się, niestety Anoda miał złamany nos. Tak to jest jak szkopy wkroczą do akcji, bo chcą się zemścić. Standard. Może trochę przesada.

Dlaczego akurat oni z całej piątki podążali na spotkanie? Janek dowodził tą akcją i wybrał Elizę, żeby poszła z nim. Czuł coś do tej wyjątkowej dla niego dziewczyny. Gdy widział ją lub spędzał z nią czas, humor odrazu mu się poprawiał. Chociaż.. nie tylko jemu. Zawadzka czuła się wspaniale w jego towarzystwie. Byli najlepszymi przyjaciółmi, choć każdy wiedział co innego. Tylko nie oni, choć tak się tylko wydawało.

– Ta akcja była bardzo udana. – Uśmiechnął się Rudy w stronę dziewczyny.

– Miałam co do tego obawy, ale widać, że były niepotrzebne. – Eliza odwzajemniła uśmiech, który chłopak tak bardzo lubił.

– No właśnie, właśnie. Ciekawe, jak poszło im z tymi flagami. Już miałem dość patrzenia na te hitlerowskie płachty. – oznajmił.

– Szczerze? Ja też. I to bardzo. Mam nadzieję, że nic im się nie stało i akcje się udała. – odparła Eliza, idąc obok chłopaka i patrząc przed siebie.

– Ja jestem pewien, że dali sobie radę.

– Też tak sądzę. – uśmiechnęła się.

Wciągnięci w rozmowę zorientowali się, że dotarli do celu. Był do dość spory budynek z dużymi, brązowymi drzwiami. Krótko mówiąc - stary warsztat.

– Panie przodem. – Rudy uśmiechnął się i otworzył drzwi przed dziewczyną, na co ta uśmiechnęła się i weszła pierwsza do środka. On za nią.

Wnętrze było dość duże. Wszędzie leżały jakieś rupiecie, brudne szmatki od smaru i węgla oraz wiele innych rzeczy. Przy dużym stole stał nie kto inny, jak Orsza. Ustawiony był tyłem do Elizy i Janka. Przyjaciele podeszli do niego.

– Akcja udana. Straty własne: dwie puszki farby i nos.. rozbity. – oznajmił Rudy, wkładając ręce do kieszeni spodni.

– Podobno ludzie chodzą do kina, żeby przeżyć gazowanie. – odparł mężczyzna, który odwrócił się przodem i oparł o stół, wycierając ręce szmatką.

– Czyli, że co.. – dziewczyna założyła ręce na klatce piersiowej. – Napędzamy szkopom publikę?

– Na to wygląda. Ale nie wiadomo, jakie kto ma zamiary. – Oznajmił Orsza.

Po chwili do budynku weszły kolejne dwie osoby. Zza ściany wyłonili się Zośka wraz z Zuzanną. Chłopak niósł torbę. Oboje podeszli bliżej, a na ich twarzach malowało się zadowolenie.

– Druhu Komendancie. Meldujemy wykonanie zadania. – Tadeusz zwinnym ruchem wyjął długie hitlerowskie flagi i rzucił na ziemię.

– Wszystkie zdjęte, nasze wiszą. – oznajmiła pewnie czarnowłosa.

– Bardzo dobrze się spisaliście. – odparł dumnie Orsza.

– Dobrze, że szkopy nas nie nakryli. Czym my mamy się niby bronić? – spytał Zośka.

– Mały Sabotaż to nie akcje zbrojne. – oznajmił mężczyzna.

– Oczywiście. A szkopy mogą do nas strzelać! – prychnęła Zuza, która założyła ręce na klatce piersiowej.

– Chcecie sobie postrzelać?

– Co my powiemy po wojnie? Że bawiliśmy się z Niemcami w podchody? – spytał Zośka.

- Powiecie, że Szare Szeregi wychowały ludzi, którzy odbudują Polskę. – zaczął, patrząc uważnie. – Bez strzelania na ulicy.

– Ładna przemowa, sam takie pisałem.

Eliza i Rudy zaśmiali się lekko pod nosem na to droczenie. Fakt, było to śmieszne. Choć odrazu zmroził ich wzrok Broniewskiego.

– Wy tam. – mężczyzna zwrócił się do nich. – Też chcecie sobie powalczyć?

– No pewnie. – chłopak wyjął z takiej jakby sakiewki, która wyglądała jak mała torebka, trzy zabezpieczone osłonkami noże i położył je ostrożnie na stole, o który opierał się Orsza. Dziewczyna natomiast z wewnętrznej kieszeni swojego swetra wyjęła dwa pistolety i również położyła je na stole.

– Odważnie. – rzekł mężczyzna.

– Rozbroiliście Niemców. – spojrzała na broń Zuza. – Orsza... przecież nie wolno.

Mężczyzna stanął na równe nogi i spojrzał na nią.

– Czuwaj!

– Czuwaj! – odpowiedzieli zgodnie, nie mając nic do gadania.

Chłopcy przepuścili w drzwiach dziewczyny, po czym wszyscy opuścili budynek.

***


– Gdybyśmy mieli więcej broni, moglibyśmy lepiej walczyć. – oznajmił Aleksy.

Całą piątą przyjaciele siedzieli u Zawadzkich w salonie i rozmawiali o dokonanych akcjach. Trochę im się nie podobało to, że nie mogli używać większej broni w małym sabotażu. A przecież w każdej chwili mogłoby coś się stać i to o wiele poważnego. Mogliby nawet zginąć, co nie można wykrakać, broń Boże.

– Niestety tak jak powiedział Orsza, to nie akcje zbrojne, to mały sabotaż. – odparła Eliza, trochę tym faktem znudzona. Bo ona chciała walczyć z bronią, mimo, że nie wiadomo, czy by jej pozwolili. Chociaż, kto wie.

– Ale oni nie zwracają uwagi na to, że jest nam to coraz bardziej potrzebne. No dobrze, to tylko mały sabotaż, różniący się od akcji zbrojnych, lecz powinni to zmienić.. – wyraziła swoje zdanie Zuza. – Bo myślą, że takie sytuacje nie wymagają broni, akurat. – prychnęła, zakładając ręce na klatce piersiowej i opierając się o ścianę.

– Alek samowolka nie jest dobra. Możemy jej nieźle pożałować – Oznajmił Zośka. – Po za tym jestem za was odpowiedzialny i fakt, broń by się przydała. Ale nic bez zgody AK.

Każdy skinął głową, zgadzając się z nim. Niestety, taka była prawda. Nic bez zgody.

Nie było to im na rękę, ale nie mogli się sprzeciwić. Za coś takiego była kara. A nikt chyba nie chciałby jej doświadczyć, prawda? Nie byłaby oczywiście taka surowa, jak za zdradę, ale i tak dobrą decyzją było trzymać się rozkazów i nakazów. Takie życie podczas wojny.

– Przez tych szkopów Anoda ma złamany nos. – powiedział Rudy. – A mogło być gorzej. Dobrze, że tak się nie stało.

– Właśnie. Nawet nasz mały sabotaż jest ryzykowny. – odparł Aleksy, który siedział na podłokietniku kanapy i włożył swoje dłonie do kieszeni spodni.

– Cóż zrobisz, jak nic nie zrobisz – westchnęła Eliza, która siedziała na kanapie, z nogą na nogę. – Rozkaz to rozkaz. Nakaz to nakaz. Chcecie coś do picia?

– Ja poproszę kawę. – Oznajmiła Zuzanna.

– Ja również kawę. – Odezwał się Tadeusz.

– To odrazu mi też kawę. – Odparł Rudy.

– Mi również. – Uśmiechnął się Dawidowski.

Brunetka skinęła głową i wstała z kanapy, po czym pewnym krokiem podreptała do kuchni. Podeszła do blatu kuchennego i z szafki wyjęła pięć różnych kubków. Ze specjalnego pudełeczka, które stało blisko, wyciągnęła jeden woreczek z herbatą, ponieważ chciała zrobić dla siebie ten napój. Z szuflady wyjęła średniej wielkości słoik z rozpuszczalną kawą, do ręki chwyciła małą łyżeczkę i wsypała do każdego z kubków po dwie porcje z łyżeczki. Do czajnika nalała wody i nastawawiła, żeby zaczęła się gotować.

W pewnym momencie poczuła ręce, które oplotły jej talię. Doskonale wiedziała, kto musiał to być. Chłopak pocałował dziewczynę w policzek i uśmiechnął się niewinnie.

– Coś chciałeś? – dziewczyna uśmiechnęła się, a na jej policzku wkradł się rumieniec.

– Niee, po prostu sobie przyszedłem. – Janek uśmiechnął się, po czym odsunął się od dziewczyny i oparł o blat kuchenny.

– No dobrze – Eliza odwzajemniła uśmiech. – Wiesz.. mam pytanie do Ciebie.

– Słucham. – Odparł chłopak.

– Czy myślałeś kiedyś, co będzie po wojnie? – Spytała dziewczyna, patrząc na niego uważnie.

– Hm... W głowie mam dużo myśli, co do tego. Nikt nie przewidzi, co się stanie. Wszystko może się wydarzyć. Ale ja wiem jedno... I Zawszę będę wiedzieć... – chłopak lekko się uśmiechnął, po czym zbliżył się do dziewczyny. – Ich liebe dich. – szepnął jej na ucho, po czym uśmiechnął się i po paru chwilach już go w kuchni nie było.

Eliza akurat nie wiedziała co to znaczy, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Ich liebe dich? – powtórzyła w myślach, analizując, co to mogło oznaczać. Zainteresowało ją to. Bardzo.

_______________________________________

ʜᴇᴊᴋᴀ!
ᴋᴡᴀʀᴀɴᴛᴀɴɴᴀ ᴅᴢɪᴇɴ́... ɴɪᴇ ᴡɪᴇᴍ ᴋᴛᴏ́ʀʏ xᴅ. ɴɪᴇ ʟɪᴄᴢᴇ̨ xᴅ.

ᴍᴀᴍ ɴᴀᴅᴢɪᴇᴊᴇ̨, ᴢ̇ᴇ ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ sɪᴇ̨ ᴘᴏᴅᴏʙᴀ ❤.

ᴍɪᴌᴇɢᴏ ᴅɴɪᴀ/ᴡɪᴇᴄᴢᴏʀᴜ ☀️🌛.

~~ᴀɴᴏɴɪᴍʜʏᴘɴᴏsɪs~~

ᴘ.s. ᴡʏʙᴀᴄᴢᴄɪᴇ, ᴊᴇᴢ̇ᴇʟɪ ʙᴇ̨ᴅᴀ̨ ɢᴅᴢɪᴇś ʙᴌᴇ̨ᴅʏ/ʟɪᴛᴇʀᴏ́ᴡᴋɪ ;).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro