ROZDZIAŁ 9 - KŁAMSTWO MA TWOJE IMIĘ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Komendant Policji w Warszawie, pan Jerzy Kraszewski, obejrzał się przez ramię i przez chwilę miał wrażenie, że widział duchy minionych lat. Najpierw ojca, który był potworem w ludzkiej skórze za swego marnego żywota, a teraz, gdy coraz częściej przychodził do Jerzego pod postacią trupa z poparzoną skórą, gdzieniegdzie odchodzącej całymi płatami, komendant miał ochotę przegonić zmarłego tam, gdzie jego miejsce.
Czyli do piekła. Po raz ostatni spojrzał w ziejące pustką oczodoły, dałby wiele, żeby przypomnieć sobie wyraz zdumienia, gdy z oczu ojca uchodziło życie jak woda z dziurawego wiadra. A potem płomienie trawiące ciało złego człowieka, który nie zasługiwał na nic lepszego niż śmierć z ręki udręczonego syna, a potem, bardziej potem niż później, obserwował jak wszystko, co było jego własnością, obraca się w perzynę i niknie, popielejąc.
Jerzego nie obchodził płacz dzieciątka, dochodzący z wnętrza domu. Domu tamtego człowieka. Kaśka nie chciała usunąć ciąży, ale interesować się wychowaniem małej też nie miała czasu, zrzucając niemiły obowiązek na ramiona innych kobiet bądź dziewcząt, które zatrudniała jako opiekunki.
Mała - jako wyjątek wśród pozostałych aniołków Kaśki - żyła i nie miała zamiaru umrzeć. Jako berbeć nie stwarzała większych problemów, ale tylko ten cholerny Kowalski pilnował, by nie stworzyła im jeszcze większych kłopotów. Co on zrobił najlepszego?
Niby śmierć małej - ale wyłącznie teoretycznie - miała przejść bez echa, Jerzy zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach, ot, kolejna ofiara nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, ale dureń wyniósł dziecko, swoją córkę z płomieni. Uratował ją, a potem skłamał w sprawie pożaru. No i dobrze, bo Jerzy był już wtedy wysoko postawionym oficerem milicji. Mógł wiele powiedzieć, ale to Jerzy pilnował, by Kowalski wiedział, co może, a czego nie powinien ruszać.
Ten jeden jedyny raz, Kowalski przeforsował swoje własne zdanie. I nie ukrywał tego przed trzecim bratem W.
Zmiana nazwiska nie była dla Jerzego problemem ani nawet trudnością nie do pokonania. Głupia Kaśka, czemu nie posłuchała Jerzego, że i to ma pogrzebać głęboko pod ziemią? Czyżby stara Jóźwiakowa miała rację, że gdyby Kaśka mogła wybrać, to poszła by za Kowalskim nawet na koniec świata?
Ale jakie miałaby perspektywy, gdyby żyła w biedzie u boku szeregowego milicjanta? W końcu to zajęcie, którym parała się przed swoim ślubem, nie nobilitowało, a awans społeczny osiągnęła jedynie przez wejście do rodziny W.
Trup z poparzoną skórą zniknął, a jego miejsce zajął Kowalski z dziurą w klatce piersiowej.
- To wyrzuty sumienia ciebie do tego popchnęły - szeptał Jerzy w stronę zjawy, która uśmiechając się pokiwała głową i podeszła bliżej, po czym rozwiała się jak mgła o poranku, gdy ktoś załomotał do drzwi biura komendanta.
- Kłamstwo ma twoje imię, Jerzy. To ono cię w końcu dopadnie i złamie, nie zmienisz własnego losu.
- Co? - słowa człowieka, który leżał z pewnością w grobie, zimny i martwy, przeraziły Jerzego.
- Pukałem do drzwi, ale pan komendant nie odpowiadał, więc... - młody mężczyzna, którego Jerzy z kimś kojarzył, ale nie potrafił przypomnieć sobie z kim, patrzył na niego z autentyczną troską. - Źle się pan czuje?
- Zamyśliłem się. To wszystko - po prostu musiał się wytłumaczyć, by poczuć się lepiej, ale wyłącznie w swoich oczach.
Miał wrażenie, że jego los, jakikolwiek wcześniej był i będzie w przyszłości, naznaczył go plugawym śladem i piętnem, które tylko śmierć zdoła zetrzeć, ale jeszcze nie teraz.
- Proszę powiedzieć mi, kim pan jest? Nazwisko i imię proszę, bo wcześniej się nie spotkaliśmy... Chyba nie?
- Tomasz. Jestem Tomasz Chmielewski, wujku i od dziś pracujemy w jednym komisariacie.
- Kłamstwo ma twoje imię, Jerzy - po raz ostatni usłyszał komendant w swojej głowie głos Kowalskiego nim ogarnęła go ciemność i zwyczajnie zemdlał.

***

- Niczego nie rozumiem. Po prostu zapukałem do drzwi jego biura, a gdy nie odpowiadał, wszedłem. Wyglądał jakoś dziwnie, chociaż nie potrafię wyjaśnić, na czym ta dziwność polegała. A potem pan komendant poleciał jak kłoda do tyłu i ... - opowiadał przejęty sytuacją "świeżak", Tomasz Chmielewski.
Zastępca komendanta machnął ręką na tę niepotrzebną gadaninę, postanowiwszy przejść do sedna sprawy. Musiał w końcu się przynajmniej dowiedzieć, dlaczego komendant, osoba nad wyraz wydolna kondycyjnie, zamknął się w swoim biurze na kilka godzin i zabronił komukolwiek wchodzić i mu przeszkadzać. Jego podwładni opowiadali otwarcie o sprawie, którą prowadził komendant Jerzy Kraszewski. O Brunie Baranowskim, znanym wśród kolegów jako Baranek i o tajemniczym zniknięciem tegoż, o trupie Christiana VanVermeera i o Meli Chmiel. Ta z kolei przepadła bez wieści, technicy ustalili, że oprócz kałuży krwi Christiana, na znalezionym na miejscu służbowym glocku znajdował się również odcisk palca Melanii i Kowalskiego.
Funkcjonariusz Kowalski nie żył, do jasnej cholery! Zastępca komendanta ustalił, że na stanie w policyjnej strzelnicy brak właśnie glocka, z którego zastrzelił się Kowalski i z której zginął Christian. Skoro zniknął Baranek, musiało być coś na rzeczy. Gdyby nie miał nic wspólnego z tą tragiczną sytuacją, gdyby nie prowadził sprawy dotyczącej tragicznego pożaru, nic by go nie łączyło z VanVermeerem, z Melą i Kowalskim. Że też Kraszewski nie widział, że pod jego nosem zaczęło dziać się coś niepokojącego i nie zareagował!
A może wiedział? To dlaczego nikomu nie pozwalał ruszać tego szamba? Czy i on był z tym bagnem połączony niewidzialną nitką, której on, jego zastępca, jeszcze nie umiał zdefiniować?
- Co pan o tym sadzi? - w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co pytał młody Chmielewski, potrzebował kilku chwil, by pojąć sens zadanego mu pytania.
I chociaż świeżak był ciekawski, odpowiedział mu, co następuje:
- Myślę, że Kraszewski, komendant Kraszewski, musiał sporo wiedzieć na ten temat i albo sam powodował kolejnych zdarzeń i sumienie go potem gryzło, albo...
- Albo przydusiła  i dogoniła go przeszłość - dodał Tomasz Chmielewski.
Młody mężczyzna świadomie udawał, że "coś się mu wyrwało". Nie mógł znieść atmosfery panującej w rodzinnym stadle Chmielewskich, tych szeptów i rozmów rodziców po kątach, tajemnic i niedomówień. Dlatego, gdy Mela zadzwoniła do niego tydzień temu i zapytała, czy jest gotów na wielką przygodę, powiedział jej, że czas naprawić to, co zepsuło się wcześniej.
Mieli wymienić się informacjami, ale nie dotarła na miejsce spotkania, zniknęła, a jej śladem ruszył VanVermeer.
Co było później, Tomasz się domyślił - VanVermeer zginął w tym pojedynku jeden na jeden. Pytanie tylko, czy spotkała go śmierć z ręki Meli, czy wyręczył ją Bruno w swej dobrej woli?
Tomasz wszystko sobie dokładnie przemyślał i gdy skończył szkołę średnią, postanowił wyrwać się z domu na wolność, uciec spod kurateli rodziców i zacząć żyć na własny rachunek.
Wstąpił do szkoły policyjnej w Szczytnie, co zaowocowało tym, że rodzice zdrowo się wściekli, zagrozili ukochanemu synowi wydziedziczeniem i dożywotnim zakazem jakichkolwiek prób kontaktów z nimi, jeśli się nie opamięta.
- Po co tobie taki zawód? Nędzne grosze za robotę, co wypłatą trudno nawet nazwać! - Pomstował ojciec, wymachując rękoma.
Ojciec wściekał się i próbował wpłynąć na decyzję ukochanego syna, w tajemnicy przed nim poprosił nawet żonę o wyperswadowanie chłopakowi głupiego pomysłu, lecz i to nie pomogło. Tomasz Chmielewski vel Chmiel w głębi duszy bał się swoich rodziców.
Bał się tej chwili, gdy kolekcjonowane przez nich tajemnice zniszczą wszystko, co było mu znane. Kochał rodziców, ale do czasu, gdy pewnej deszczowej nocy usłyszał rozmowę staruszków. Miał wtedy kilkanaście lat, był dużym chłopcem, ale to, co jadem sączyło się do jego młodej duszy, sprawiło, że stopniowo oddalił się od ojca i matki.
Właśnie tamtej nocy matka przekonywała ojca, że powinni pozbyć się złej ziemi i wyjechać gdzieś daleko, tam gdzie nikt nie słyszał o braciach W.
- A jeśli znajdą kości tamtych? - Było słychać, że przemawia przez nią desperacja i strach.
- To niemożliwe, zakopałem je wystarczająco głęboko, by nikt nie znalazł śladu po tym, co się działo w gospodarstwie. Jak można znaleźć coś, czego nie ma, Kaśka?
- Gdy przypomnę sobie, że ten trzeci i Kowalski zrobili mi ... kłopoty, to mam ochotę pozbyć się i jej - Tomasz nie rozumiał, dlaczego ojciec mówi na mamę per : Kaśka, a nie Lila, pod którym to imieniem figurowała w dowodzie osobistym.
Zdrętwiał, gdy usłyszał pogardę z jaką matka i tata mówili o Meli, bo i jej imię też wreszcie padło w tej rozmowie, o jakichś problemach i o śmierci dzieciaków, nikomu nie potrzebnych aniołków, hasających po niebiańskich łąkach.
- Ani słowa Tomkowi o naszej pogawędce - pouczyła Kaśka (a może Lila, bo Tomek już nie ogarniał tematu) ojca i na tym się tej znamiennej nocy skończyło, starzy poszli spać.
Ale chłopiec zapamiętał noc na zawsze, już nigdy nie przestać myśleć o ojcu i matce jak o złych, bardzo złych ludziach, winnych zabójstw, a może i Bóg wie, kogo jeszcze skrzywdzili!
I dlaczego nie lubili Meli? Co ona im zrobiła?
Długo Tomek milczał i dusił w sobie to bolesne wspomnienie, bał się obojga rodziców, że zrobią mu to samo co tym innym dzieciom. Że go też zabiją i pochowają gdzieś, gdzie będzie leżał po wieki wieków amen i nikt go nie odnajdzie. Aż wreszcie doczekał chwili obecnej, gdy zaczynała się jego dorosłość i sam mógł zdecydować, którą pójdzie drogą.
No i został policjantem. Obstawał przy swoim wyborze, a gdy kilka tygodni temu w zamieszaniu wywołanym nagłą przerwą w dostawie prądu w całym budynku komendy głównej policji, skorzystał z okazji i podwędził klucz do starego archiwum, gdzie spodziewał się znaleźć nie ruszone przez nikogo akta pożaru sprzed lat.
Założył, że nadal tam się walają, bo gdyby nie, to dawno mogło by być po sprawie. Takim to sposobem dotarł do spisanych czyjąś drżącą ręką zeznań Kowalskiego i Jerzego Kraszewskiego, obecnego komendanta, a wtedy, gdy doszło do pożaru i później, gdy zeznawała Jóźwiakowa o trzecim bracie i o źle, które zapanowało w jego zimnym sercu i potrzebie zemsty, jeszcze później Jóźwiakowa umarła i nie było komu świadkować, że trzeci brat W. naprawdę istnieje i ma bardzo złe zamiary.
Ludziska szeptali po kątach, że Jóźwiakowa umarła nagle i zupełnie niespodziewanie, co można było złożyć na karb, że była solą w czyimś oku oraz kimś niewygodnym jak zadra tkwiąca głęboko pod skórą.
No, ale skoro zmarła już nie była w stanie z jasnych przyczyn ani potwierdzić ani zaprzeczyć niczemu, co wiedział lub się Tomasz dowiedział bądź domyślał, Chmiel postanowił pójść dalej i z pomocą Meli dojechać starego Jerzego Kraszewskiego, może też i rodziców.
Komendant zemdlał, gdy domyślił się, z czym przyszedł do niego Tomasz, syn Kaśki i Kazimierza. I wtedy po raz ostatni Jerzy usłyszał w głowie chichoty wszystkich zmarłych, których krew miał na rękach.
Jerzy! Jerzy! Jerzy! Kłamstwo ma twoje imię...
A potem zemdlał i obudził się w szpitalu. Próbował wyjaśnić lekarzom, czego się bał, bez ujawnienia zbyt wielu faktów. Ale zyskał tyle, że odwiedził go psychiatra, po wysłuchaniu sprawozdania Kraszewskiego uznał jego opowieści za wymysły człowieka dotkniętego stresem i wypaleniem zawodowym, zalecił mu dużo odpoczynku, zero stresu i uczestniczenie w terapii, która mogłaby mu pomóc.
Potem stało się coś, z czego Kraszewski niewiele zapamiętał. Swoje krzyki o kłamstwie przyobleczonym w jego oblicze i krew. Mnóstwo krwi. Powiedzieli mu, że zaatakował lekarza łyżką od zupy, wbijając ją głęboko w jego żylaste ramię.
Na szczęście lekarz przeżył, chociaż zraniona ręka miała nigdy nie odzyskać pełnej sprawności.
Teraz komendant znajdował się w rozpaczliwie złym położeniu, zamknięty w pokoju bez klamek.
Prokuratura wznowiła śledztwo w sprawie tragicznego pożaru sprzed trzydziestu z górą lat temu na wniosek nacisku ze strony opinii publicznej. Wówczas nikt nie przypuszczał, że przybierze ono nieoczekiwany zwrot akcji i zarówno Mela, jak i Bruno Baranowski vel Baranek zostaną zmuszeni do powrotu w miejsce, gdzie zaczęła się ponura historia rodziny W., by udowodnić, że dramat rozgrywający się w czterech ścianach gospodarstwa, był znany komuś jeszcze oprócz starej Jóźwiakowej.
I że ten ktoś miał całkiem sporo do opowiedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro