Rozdział 14: Drugi potomny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadszedł ten dzień, którego z jednej strony nie mogła się doczekać, a z drugiej się obawiała, bo tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak.

To był dzień imprezy u dziewczyny Lawrence'a.

Jej znajomi ze szkoły niezmiernie się zdziwili, że nie pójdzie z nimi jako część ich paczki. No dobrze, może Amber i Evan zareagowali na ich czacie na Messengerze, ale Oliver tylko odczytał i nic nie napisał, jakby go to nic nie obeszło. Panna Lindsay nie powiedziała jednak, z kim idzie. Zdążyła się już zorientować, że Cody raczej nie cieszył się popularnością w szkole. Mogła się tylko domyślać, dlaczego.

Jeśli chodziło o Ruth, stanęło na tym, że jednak idzie. Nastolatka miała zapowiedziane, że nie mogła znikać im z oczu. Jennifer chciała też rozejrzeć się za potencjalnym kandydatem na kolejnego potomnego, więc nie będzie mogła skupiać całej uwagi na niej. Wtajemniczyła oczywiście Nyssę w swój plan, żeby nie było, że znowu zrobi coś za plecami rodziny. Przynajmniej będzie mogła powiedzieć, że ktoś o tym wiedział. Nyssa zaoferowała, że odwróci uwagę innych, kiedy będzie kogoś przemieniać. Jennifer poczyniła odpowiednie przygotowania. Wiedziała, że będzie musiała zużyć dużo wampirzej energii, przelewając ją w ofiarę, dlatego przez cały poprzedni dzień regenerowała się, medytując. Powoli kończył się jej eliksir uzupełniający od czarownicy Sereny, będzie musiała go z powrotem napełnić. Stwierdziła, że pomyśli o tym jutro.

Na razie musiała się skupić na tym, co będzie teraz.

Czuła, jak naszyjnik wysysa z niej energię, kiedy czekała na Cody'ego pod szkołą, gdzie umówili się na spotkanie. Podobno stamtąd już niedaleko było do apartamentu Rose Smith. Słońce lało się z nieba jak wściekłe i wcale nie pomagał fakt, że dziewczyna stała pod zadaszeniem przy wejściu szkoły. Nie chodziło o to, że było gorąco, bo wampiry były odporne na działanie temperatur, ale o sam fakt promieni słonecznych. Dla zabicia czasu przeglądała wiadomości na telefonie. Zbliżała się godzina spotkania.

– Hej, Jennifer! – usłyszała i podniosła głowę w kierunku znajomego głosu. Przez bramkę wszedł blondyn i energicznie do niej zmierzał. Mimowolnie przyrównała kolor jego włosów do tego sierści. Czy to stąd się brało? W ręku trzymał butelkę wody. – Poważnie, czy musi być taki skwar? – zapytał, gdy stanął obok. Pociągnął z butelki potężnego łyka. Na jego czole widać było kropelki potu. – Ty nie chcesz?

– Nie, mi nie potrzeba – odparła. Schowała przy tym komórkę do kieszeni. Przynajmniej wiedziała, że jej znajomi ze szkoły też zbierali się do wyjścia.

– No tak, zapomniałem, że ciebie to nie dotyczy – zaśmiał się, ale nie wyczuła w tym ironii.

– Idziemy? Wolałabym jak najszybciej znaleźć się w środku – przyznała.

– Oczywiście, pani wampir – zasalutował jej i odwrócił się, żeby zejść ze schodków.

Nie omieszkała podbiec do chłopaka i popchnąć, przez co stracił równowagę i pokonał je za jednym zamachem, mało się nie wywracając. Jakoś zdołał złapać się poręczy.

– Ej! – zawołał, oburzony, a ona się śmiała, bo tkwił w bardzo dziwacznej pozycji.

– Jesteśmy kwita – uznała, zadowolona z siebie i go wyminęła.

*

Cody miał rację, do mieszkania dziewczyny nie było od szkoły daleko. Przy okazji dowiedziała się, że Rose była jedną ze śmietanki bogatych dzieciaków w szkole i oczkiem w głowie rodziców. Na tyle, że dostała na osiemnastkę własny apartament i mieszkała w nim sama. To dlatego zorganizowanie u niej imprezy dla prawie całej szkoły nie było problemem. Jej dom musiał być bardzo wszechstronny, pomyślała. Okazało się, że rzeczywiście tak było, kiedy dotarli na miejsce. Dziewczyna miała dla siebie całe piętro, w dodatku szerokie. Weszli na korytarz na samej górze bloku i już od progu było słychać głośną muzykę, przebijającą się przez ściany. Jennifer momentalnie się skrzywiła i pożałowała, że zgodziła się tu przyjść. Jednak musiała chociaż zgrywać pozory "normalnej nastolatki". A każda normalna nastolatka cieszyłaby się na taką imprezę. Tak jak Ruth, która zapewne była już w środku, bo pojechała wcześniej z Nyssą i Lawrence'em, żeby pomóc w przygotowaniach.

Gdy szli do drzwi przez szeroki korytarz, minęły je jeszcze dwie czy trzy dziewczyny i w jednej z nich rozpoznała Megan, tę, którą spotkała w galerii. Dostrzegła, że nowoprzybyłym otworzył nielubiany przez nią Lawrence. Zamienili kilka słów i chłopak wpuścił je do środka. W końcu dostrzegł i ją i zmarszczył z niezadowoleniem brwi, kiedy zbliżyła się ze swoim partnerem.

— Proszę, proszę — zakpił. — Nie miałem pojęcia, że masz aż tak słaby gust. Naprawdę prosisz się o kłopoty — rzucił w jej stronę ze zjadliwym uśmiechem. Spojrzała mu wyzywająco w oczy. Nie zamierzała odpuścić.

— Nie słyszałeś, że o gustach się nie dyskutuje? — zapytała ze spokojem. Celowo zignorowała wzmiankę o kłopotach. Zlustrowała go wzrokiem. Ukrył oczy za ciemnymi okularami. Sprytne. Sama o tym nie pomyślała. — Wpuścisz nas, czy będziemy tu tak stali?

— Nie wpuszczę cię z tym zapchlonym wilczkiem — parsknął, a w jego głosie pobrzmiewała nienawiść. Głęboko zakorzeniona nienawiść. Zerknęła na Cody'ego. Wyraźnie się spiął i chyba starał się trzymać nerwy na wodzy, bo zaciskał i rozluźniał co chwila dłonie. — Poważnie, Jennifer. To nie jest dobry pomysł. Nikt go tu nie chce.

— Ja chcę. Jest ze mną — powiedziała stanowczo. Mierzyli się spojrzeniami, aż za plecami Lawrence'a rozległ się dziewczęcy głos.

— Jakiś problem, kochanie? — zaszczebiotała drobna blondynka, stając u boku chłopaka. Wzięła go pod ramię i zatrzepotała rzęsami. Przeniosła spojrzenie na ich dwójkę i uśmiechnęła się sympatycznie. — Jestem Rose. A ty to pewnie Jennifer. Sporo o tobie słyszałam — zaśmiała się.

— Tak, to ja — przyznała, przyglądając się jej, gdy podawała rękę Cody'emu. To pewnie ta ludzka dziewczyna Lawrence'a. I to ona miała podobno słaby gust. Zapisała sobie w głowie, żeby mu to wypomnieć przy najbliższej okazji. Zastanawiała się, ile nastolatka wiedziała. — Twój... chłopak ma problem, żeby wpuścić nas do środka.

— Ależ skąd, nie ma żadnego problemu. Prawda? Zapraszam, wejdźcie.

Rose odsunęła się, żeby zrobić im przejście. Panna Lindsay złapała wilkołaka za rękę i pociągnęła go za sobą, mijając ewidentnie kipiącego złością Lawrence'a. Uśmiechnęła się tryumfalnie, zadowolona, że chociaż raz udało jej się utrzeć mu nosa.

— Widzisz, Rose serio jest w porządku — odezwał się wreszcie chłopak, kiedy znaleźli się w przedsionku. — Nie to, co niektórzy. Przynajmniej ona trochę trzyma go w ryzach. Pewnie gdyby się nie pojawiła, wdalibyśmy się w bójkę. — westchnął. Wydawał się przybity, ale tylko przez chwilę. Zaraz na jego twarz wrócił uśmiech. Uznała, że nie powinna się tym przejmować.

Weszli w głąb mieszkania, które okazało się bardzo wszechstronne. Od wejścia od razu przechodziło się do salonu, wydzielonego półścianką. Dostrzegła zawieszony nad kominkiem wielki telewizor. Kilkoro nastolatków trzymało w rękach jakieś dziwne urządzenia i patrzyli w ekran na którym coś się działo, krzycząc między sobą. Tuż przy salonie stał barek, gdzie też kręcili się ludzie. Dalej szło się pewnie do kuchni czy pokoi mieszkalnych. Cała impreza była tu. Gdzieś z głośnika wydobywała się głośna muzyka, akurat leciał jakiś skoczny kawałek, którego ona nie znała. Mnóstwo osób zaczęło tańczyć. A było ich naprawdę dużo. Jennifer poczuła się przytłoczona i skręciło ją w żołądku. To wszystko byli ludzie. Nie mogła zapominać, że wśród nich było kilka wampirów. Jeśli coś się stanie...

— Muszę znaleźć Ruth — odezwała się do Cody'ego, który już zamierzał ruszyć w kierunku barku.

— Tą twoją kuzynkę? — upewnił się, a ona skinęła głową. — Jasne, leć. Spotkamy się później, będę przy barze — zadeklarował i rozeszli się.

Postanowiła zajrzeć najpierw do salonu. Zaczęła się przeciskać między tańczącymi nastolatkami. Zajęło jej to dłuższą chwilę, zanim się przebiła i oparła się o półściankę, by obserwować. Wokół kwadratowego, drewnianego stolika, na którym pełno było pustych butelek i jakieś zwitki papieru, a nawet rozłożona gra planszowa, choć na razie najwidoczniej porzucona. W siedzących na kanapie nastolatkach rozpoznała Evana i Amber. Trzymali w ręku te dziwne urządzenia i co rusz przepychali się wzajemnie. Obok nich zebrało się co najmniej kilka innych osób, które obserwowało ich grę i kibicowało. Gdy spojrzała na ekran, wyglądało na to, że ścigali się samochodami.

— Haha! Wygrałem! — zawołał chłopak, unosząc tryumfalnie pięść do góry.

— Po prostu miałeś farta — odgryzła się blondynka. Wystawiła przy tym na niego język jak małe dziecko i odwróciła się naburmuszona. I wtedy właśnie jej wzrok padł na nią. Uśmiechnęła się do niej i podniosła, żeby się przywitać. Zupełnie już straciła zainteresowanie grą. — Cześć, Jenn, jednak przyszłaś — zauważyła i otaskowała ją spojrzeniem. — Co za taki zwykły strój?

— Ciebie też dobrze widzieć — odparła z przekąsem. Amber zaśmiała się, zupełnie niezrażona. Wydawała się raczej zadowolona.

— Szybko się uczysz — rzuciła, na co panna Lindsay zmarszczyła brwi. — Wiesz, żeby przetrwać w tej szkole, musisz się zachowywać jak my, ale ty radzisz sobie nieźle bez tego — wytłumaczyła. Zaraz nachyliła się do niej konspiracyjnie. — Gdzie twoja osoba towarzysząca? Przyszłaś sama? Mówiłaś, że z kimś przyjdziesz — blondynka trajkotała jak najęta.

— Musiał gdzieś pójść, spotkamy się później — wyjaśniła od niechcenia, licząc, że odpuści ten temat. W końcu nie przyznała się, z kim idzie. — Widziałaś gdzieś Ruth?

— Chyba w kuchni, z Nyssą — dziewczyna zmarszczyła brwi.

Podziękowała jej i nawet się nie odwróciła, kiedy blondynka za nią zawołała. Nigdy nie była w tym lokalu i nie miała pojęcia, jak trafi do kuchni, ale zamierzała po prostu sprawdzić wszystkie pomieszczenia, na które się natknie. Skierowała się w korytarz po lewej stronie od salonu. Nie chciała znowu musieć wczuwać się w więź między nią a Ruth, bo obawiała się, że zużyje znowu za dużo energii. Pamiętała, że butelka z eliksirem od czarownicy była na wyczerpaniu i trzymała ostatnie krople na zregenerowanie się po przemianie. Jak tylko znajdzie Ruth i upewni się, że będzie pod kontrolą, zajmie się swoją misją.

W końcu nie przyszłaby tu, gdyby nie miała w tym celu.

Instynkt chyba sam podpowiedział jej, gdzie była potomna. Gdy tylko zajrzała za pierwsze w korytarzu drzwi, od razu trafiła na kuchnię. Była ona również utrzymana w jasnobrązowych kolorach, tak jak salon. Posiadała aneks kuchenny, przy którym stały Ruth i Nyssa, widocznie pilnując piekarnika. Nie zwróciły uwagi na jej wejście, zbyt pochłonięte rozmową.

— Możesz jeść ludzkie jedzenie? — zdziwiła się jej podopieczna. — Mnie przestało smakować, tak wiesz, całkowicie. Moja... mama w domu zdziwiła się, że nic nie jem, bo mówiłam, że nie chcę.

— To normalne po przemianie — odparła brunetka. — Ja jestem wampirem od urodzenia, ale nie osiągnęłam jeszcze pełnoletności. Dopiero wtedy zmieni mi się dieta. To super sprawa. Jasne, piję krew, ale mój organizm potrzebuje jej do przetrwania. Ludzkie jedzenie jest dodatkiem, nie zaspokoję dzięki niemu głodu — wyjaśniła. Ruth pokiwała głową, jakby coś kalkulując.

— Wiecie, że nie jesteście tu same i w każdej chwili może tu wejść jakiś człowiek? — spytała Jennifer, decydując się na podejście do dziewczyn i ujawnienie swojej obecności. Zlustrowała je obie spojrzeniem; miały na sobie te stroje, które kupiły w galerii. Nie umknęło jej uwadze, że Ruth zawahała się na moment przy wspomnieniu swojej rodzicielki. Zapisała sobie w głowie, żeby zapytać ją, jak poszło w jej rodzinnym domu, czy pozałatwiała sprawy, o których mówiła.

— Wyluzuj, najwyżej go ładnie wyproszę — Nyssa błysnęła zębami w uśmiechu. Skinęła głową, choć nie podobała jej się ta beztroska. Nachyliła się ku niej konspiracyjnie.

— Przypilnujesz Ruth? Rozejrzę się za drugim kandydatem — poprosiła, po czym dodała w stronę nastolatki, już głośniej. — Nie oddalaj się od Nyssy. Muszę się czymś zająć, nie będę dla ciebie dostępna i nie będę mogła zapewnić ci bezpieczeństwa.

Wbiła w nią surowe, oczekujące spojrzenie, czekając, aż dziewczyna obieca, że się stąd nie ruszy.

— Dobrze, mamo — szepnęła cicho, potulnie.

— Świetnie. Znajdę cię później. I nie pakuj się w tłum.

— Jennifer! — zawołała jeszcze za nią Nyssa, gdy odwróciła się i zaczęła wychodzić z kuchni, wymijając blaty. Nie obejrzała się już. Śpieszyła się. Naprawdę chciała mieć to już za sobą.

Gdy tylko wyszła z kuchni, minęła się z jakąś parką. Dość wysoki brunet ciągnął za sobą rozchichotaną nastolatkę i uśmiechał się do niej kokietyjnie. Zniknęli za drzwiami naprzeciwko kuchni i domyśliła się, że to musiała być sypialnia. Skrzywiła się, kiedy pomyślała o rzeczach, które będą tam wyprawiali. Wyrzuciła je natychmiast z głowy. Miała zadanie do wykonania. Ruszyła w stronę salonu i zerknęła kątem oka na długi stół, postawiony na środku, między mini barkiem a komodami. Było głośno. Na stole były rozłożone jakieś gry planszowe i nie tylko. Zebrana wokół niego młodzież wyraźnie coś opowiadała na zmianę, ale było w tym jakieś porozumienie, bo nie przekrzykiwali się wzajemnie. Co jakiś czas ktoś rzucał kością.

Dostrzegł ją Oliver. Siedział wśród nich i był wyraźnie zaangażowany, co ją zdziwiło. Kojarzyła go raczej jako tego cichego, małomównego w ich paczce. Uniósł rękę, zapytał o coś, po czym wstał i ruszył w jej kierunku. Pozostali również zaczęli odchodzić od stołu, pewnie żeby rozprostować kości.

— Co to za gra? — zapytała, zaciekawiona, gdy się do niej zbliżył.

— Dungeons and Dragons. Świetna, ale mamy raczej niewiele okazji, żeby w nią pograć — chłopak wzruszył ramionami. Starał się grać obojętnego, ale oczy mu błyszczały. — Wiesz, fantasy. Wampiry, elfy, krasnoludy i tak dalej. Powinnaś spróbować.

— Może innym razem — stwierdziła, ale w duchu jednocześnie zamarła i już wiedziała, że raczej w nią nie zagra. Mogłaby się przypadkiem zdradzić. — Nie wiedziałam, że będziesz. Nie odpisywałeś na wiadomości na grupie — zagadnęła.

— Bo nie planowałem. Zmieniłem zdanie na ostatnią chwilę — przyznał i rozłożył ręce. — Nawet nie mam na sobie tematycznego stroju.

Faktycznie, miał na sobie zwykły, luźny dres. Na pewno wyróżniał się z tłumu.

– Napijesz się czegoś? Zaraz ma być pizza, ale na nią jeszcze trzeba poczekać.

– Mm, chętnie – zgodziła się. – Ale nie więcej niż jedną lampkę – zastrzegła. Musiała zachować trzeźwość umysłu. Oliver parsknął.

Ruszyli we dwoje do barku. Był raczej niewielki, mogło się przy nim zmieścić maksymalnie pięć osób. Za ladą stała wysoka, krótkowłosa dziewczyna i obsługiwała gości. Po drugiej stronie siedział Cody i rozmawiał o czymś z Rose przyciszonymi głosami. Nie zwrócili na nich uwagi, ale może to i lepiej. Rozejrzała się za Lawrence'em, ale jego nigdzie nie było widać. Może to i lepiej. Oliver zamówił dla nich po martini.

– Zwykle nie bywam w takich miejscach – rzucił niby od niechcenia. Widziała po nim, że zaczynał się czuć niezręcznie. – A ty?

– Dawno nie imprezowałam. Nie miałam okazji – odparła wymijająco. – Chciałam się rozerwać – skłamała. Zdumiała się, jak łatwo jej to przyszło.

– Mhm. Pewnie po przeprowadzce musiało być ci ciężko. Gdzie mieszkałaś wcześniej?

– W Japonii. – odparła krótko. Po jej kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie chciała wracać do tych wspomnień. Musiała szybko zmienić temat. Widziała to zdumienie na twarzy chłopaka i pewnie chciał dopytać o szczegóły. Ona jednak zbyła go machnięciem ręki. – Czemu tak lubisz tę grę?

– Bo mogę udawać kogoś, kim nie jestem – wzruszył ramionami i upił łyk alkoholu. Uniosła brwi, zaintrygowana. – Dobrze mi wychodzi wcielanie się w czyjąś postać.

– A gdybyś przestał musieć udawać? – zapytała od niechcenia. Zaczęła dostrzegać w nim potencjał. Nachyliła się ku niemu, na co się spiął. – Gdybym ci powiedziała, że możesz być taki, jak ta postać, którą udajesz?

Jennifer była już tak bliska zajrzenia w jego umysł, ale coś jej przerwało. A konkretnie huk od strony korytarza prowadzącego do kuchni tak głośny, że usłyszała go nawet przez muzykę. Odwróciła się gwałtownie, w porę, aby zobaczyć, jak jakiś chłopak zsuwał się po ścianie na podłogę. To ten sam brunet, którego widziała wcześniej. Przy drzwiach od kuchni stała Ruth, wyraźnie wściekła. Nyssa trzymała ją za ramię, gorączkowo coś do niej szeptając, ale szatynka nie słuchała. Wyrwała się jej i doskoczyła błyskawicznie do chłopaka, łapiąc go za koszulkę. Jennifer nie czekała, musiała zareagować. Momentalnie znalazła się przy potomnej, ale ona wyraźnie była w amoku i nie panowała nad sobą.

– Nienawidzę cię! – wrzeszczała, szarpiąc brunetem. – Nienawidzę, słyszysz?! Nienawidzę, bo wolałeś moją najlepszą przyjaciółkę niż mnie!

– Puść go, jeszcze coś mu zrobisz! – pisnęła blondwłosa dziewczyna, która nadal stała w drzwiach do drugiego pokoju. Postąpiła krok naprzód, ale zamarła, jakby bała się cokolwiek zrobić, choć miała na to ochotę. – Jesteś psychiczna!

– Ja jestem psychiczna?! Ja?! – głos Ruth zabrzmiał strasznie piskliwie. – To wy obściskiwaliście się za moimi plecami, a kiedy ja chciałam się z nim spotkać, to się wymawiał, że był zajęty i wiecznie nie miał dla mnie czasu! – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Musiało to w niej siedzieć bardzo długo, a teraz znalazło ujście i dziewczyna wybuchła. – Już wiem, kim był zajęty! Tobą! – prychnęła pogardliwie, spluwając blondynce pod nogi. Tamta zatoczyła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz.

– Ruth, zrozum... – wychrypiał chłopak. Siedział skulony na podłodze i pocierał ręką obolały tył głowy. Wyglądał na oszołomionego. – Twoi rodzice są bardzo wpływowi, jeśli chodzi o szkołę. Wiesz dobrze, że nie mogę być z kimś, kto nie popiera dyrektora...

– A więc o to chodzi – syknęła nastolatka. – O twoją cholerną drużynę koszykową, bo rodzice nie chcą, żeby dalej funkcjonowała?! Bo nie chcą, żebyś dalej był kapitanem?!

Jennifer zmarszczyła brwi, próbując poukładać to sobie w głowie. Evan i Amber coś wspominali jej kiedyś o koszykówce. Wygląda na to, że ten chłopak był ich kapitanem. Brunet najpewniej był kimś bardzo popularnym w szkole. Jakoś ona już tu trochę chodziła, a ani razu o nim nie słyszała, czy nawet nie poznała jego imienia.

– Twoja mama jest przewodniczącą rady i to ona wysnuła wniosek, żebym nie był już dłużej kapitanem – wypluł z siebie chłopak. – Prosiłem cię, żebyś ją przekonała do zmiany zdania. Nie zrobiłaś tego. To chyba ja mam prawo czuć się zdradzony. Myślałem, że jako moja dziewczyna będziesz stawać po mojej stronie.

Ruth zadygotała i zacisnęła pięści, po czym zamachnęła się, by uderzyć go w twarz, ale Nyssa złapała ją za nadgarstek i powstrzymała. Dziewczyna wyrwała się i wyprowadziła cios, ale był tak niezdarny, że chłopak zdołał go tym razem uniknąć i zamiast tego uderzyła w ścianę, z której posypał się tynk.

– Nie próbuj zwalać winy na mnie, Ward. To ty karałeś mnie ciszą, kiedy nie robiłam tego, co chciałeś. Jesteś żałosny, kłamliwy, zapchlony...

– Ej, dość, wystarczy – między nich niespodziewanie wszedł Cody. Nawet nie zauważyła, kiedy jej partner się tu pojawił. Musiał przysłuchiwać się sprzeczce od dłuższego czasu. Jennifer obejrzała się za siebie. Jak się okazało, stało za nimi sporo osób. Ktoś nagrywał wszystko telefonem. Nie spodobało jej się to. Jeśli uwiecznił, jakie Ruth wyrządziła szkody, pomyśli, że dziewczyna jest za drobna na taką siłę i połączy fakty. Cudownie. Teraz miała jeszcze na głowie nagranie. – Co się z tobą stało, Ruth? Nie byłaś taka.

– Przejrzałam na oczy – odwarknęła szatynka, odsłaniając mimowolnie kły. Zanim Ward zdążył coś powiedzieć, wilkołak szybko ją zasłonił, stając przodem do niej. Wiedział, kim ona była, oczywiście, że wiedział. Tylko skąd? Przecież nic mu nie powiedziała. – Nie wtrącaj się, to nie twoja sprawa. Pozwól mi...

Opadła w jego ramiona jak szmaciana lalka. Złapał ją, zanim upadła na podłogę. Ona i Nyssa szybko ją przejęły i zaciągnęły do pokoju głębiej. Rzuciły ją na łóżko, a Nyssa zaczęła grzebać po szafkach, wyraźnie czegoś szukając.

– Nie sądziłam, że aż tak jej odbije na widok byłego chłopaka – mruknęła brunetka, a Jennifer spojrzała na nią ostro.

– Miałaś ją pilnować!

– Pilnowałam! Nie moja wina, że zachowywała się jak dzikuska – warknęła, niezadowolona. Zaraz potem westchnęła i przetarła dłonią twarz. Kucała przed jedną z szafek i po chwili wyciągnęła z niej sznur. – Tata i wujek zapewniali, że jest całkowicie stabilna. Szczerze wątpię. Mało który wampir potrafi bez ćwiczeń opanować emocje tuż po przemianie.

– To był twój pomysł, żeby ją tu zabrać – wytknęła jej. – Co by się stało, gdyby ugryzła któreś z nich? Albo w amoku zabiła?

Nyssa wzruszyła obojętnie ramionami. Jennifer wypuściła głośno powietrze, zduszając w sobie gniew. Nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek emocje. Chciałaby, żeby ją też tak nic nie obchodziło, jak Nyssę. Ale to ona miała na głowie swoją własną misję, a Ruth tylko jej w tym przeszkodziła. Była tak blisko zdobycia kolejnego potomnego! Teraz będzie musiała tam wrócić i jeszcze raz przyciągnąć uwagę Olivera. Naprawdę nie chciała musieć korzystać ze swojej drugiej zdolności. Każde użycie mocy kosztowało ją mroczną energię, której nie miała za wiele. Jeśli teraz ją zużyje, skończy jej się eliksir. Patrzyła, jak młodsza wampirzyca przywiązuje nastolatkę do łóżka. Prawdopodobnie po tym wybuchu będzie zbyt słaba, aby móc się wydostać samemu. Dopiero po chwili poczuła ostry zapach, aż zasłoniła nos.

– Kazałam Rose nasączyć sznur werbeną – oznajmiła dziewczyna. Miała na dłoniach rękawiczki. Dzięki nim najwyraźniej była odporna na działanie rośliny. – Tak na wszelki wypadek. Jej to nie szkodzi, bo jest człowiekiem. A rękawiczki mam zaczarowane, od Sereny – wyjaśniła.

– Zostawimy ją tu tak? – skinęła głową na swoją podopieczną. Była nieprzytomna.

– A mamy inne wyjście? Wypuszczę ją dopiero, jak wszyscy wyjdą.

Nyssa wstała i odsunęła się od łóżka, po czym skierowała się w stronę drzwi. Jennifer za nią. Wyszły na korytarz. Obie zaczęły się rozglądać za kimś innym. Tłumek w przejściu już się rozszedł, ludzie najwyraźniej wrócili do zabawy. Ward z dziewczyną zniknęli, ale obiecała sobie mieć ich na oku i bliżej im się przyjrzeć.

– Poszukam Cody'ego – poinformowała ją, na co westchnęła, ale po chwili posłała jej znaczący uśmiech.

– A ja Lawrence'a. Nie chcę nic mówić, ale... – zaczęła, ale urwała. – Nie podoba mi się, że przyszłaś akurat z nim. Nie możesz pozwolić, żeby mój brat zobaczył was razem, bo rozpęta się piekło, wierz mi. Nie przepadają za sobą.

– Tak, zauważyłam. On wie, że Cody jest ze mną. Niech tylko spróbuje mieć jakieś wąty – powiedziała groźnie, na co Nyssa się zaśmiała.

Nie próbowała jej więcej przekonywać do zmiany zdania. I dobrze, lepiej na tym wyszła. To był jej wybór, że przyszła tu z nim, choć wiedziała o jego wilczej naturze. Przeszła do salonu, rozglądając się za chłopakiem. Nie zauważyła go ani przy barze, ani przy stole. Ludzie, którzy grali w RPG, złożyli ją i zabrali się za jakąś planszówkę. Nie dostrzegła również przy nich Olivera. Nie podobało jej się, że zgubiła ich z oczu. Zaczęła się przeciskać między tańczącymi nastolatkami. Ktoś przy barze urządził chyba konkurs na picie. Minęła się z Amber i Evanem, którzy najwyraźniej mieli zamiar dołączyć. Przeszła w drugą część mieszkania, po lewej stronie od wejścia. Były tam dwa pomieszczenia, a z jednego z nich słychać było, jak ktoś śpiewał. Pchnęła drzwi do niego i weszła do środka.

Okazało się, że był tu urządzony pokój karaoke. Były nawet instrumenty muzyczne. Przy mikrofonie stała Rose, a naprzeciwko niej na kanapie rozwalił się Cody z drinkiem w dłoni. Trochę się zdziwiła na widok ich dwójki razem. Zbliżyła się do kanapy i dotknęła ramion chłopaka, który odwrócił się błyskawicznie. Odetchnął z ulgą na jej widok, na co nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Wystraszyłaś mnie – wytknął jej. – Co jest? Czemu przyszłaś? – wybełkotał. Musiał już być lekko wstawiony. Stanowczym ruchem wyjęła mu kieliszek z ręki i odstawiła obok na podłogę.

– Szukałam cię – odparła. Jakby to nie było oczywiste. – Chodź, trochę potańczymy.

W jej głowie kiełkował się powoli nowy pomysł. Nie sądziła, że uda jej się ponownie wpaść na Olivera, bo się gdzieś ulotnił, więc postanowiła go wywołać. Musiała jednocześnie pamiętać, że była ponad nastoletnie wygłupy. To, co chciała zrobić, mogło być ryzykowne, ale chciała przynajmniej spróbować. Cody zaczął protestować, ale Rose, która przerwała śpiewanie, zaśmiała się cicho i podeszła do chłopaka, żeby podciągnąć go do góry.

– Idź, zabaw się trochę. Mną się nie przejmuj – rzuciła.

– Nie, tu mi dooobrze – zajęczał wilkołak. Teraz leżał już całkiem rozwalony na kanapie i faktycznie wyglądał, jakby zamierzał tu spędzić resztę imprezy.

– No weź nie zostawiaj swojej partnerki na lodzie, głupku – upomniała go dziewczyna.

Przyglądała się im i nie mogła uwierzyć, że są w tym samym wieku. Rose wydawała się być bardziej dojrzała i troskliwa, prawie jak matka niesfornego dziecka. Blondyn wreszcie na nią spojrzał i z niezadowolonym jękiem dźwignął się na nogi. Rose praktycznie wepchała go jej w ramiona, nie mogąc powstrzymać śmiechu. Udało się jej podtrzymać chłopaka. Posłała nastolatce mały uśmiech i skinęła jej głową. Ułatwiła jej zadanie. Złapała wilkołaka za rękę i pociągnęła za sobą, nie zważając na jego protesty.

– Jesteś okrutna – wymamrotał pod nosem.

– Chyba kilka tańców nie sprawi ci problemu, co? – zapytała. – Myślałam, że to się robi na imprezach.

– No tak, zapomniałem.

Widziała, jak w jego mętnych po alkoholu oczach błysnęło zagubienie. Wyrazie nie czuł się tu na miejscu. W takim razie dlaczego uparł się, żeby tu przyjść. Nie rozumiała jego zachowania. Zaciągnęła go w okolice salonu, tam obok stołu było też całkiem sporo miejsca do tańczenia. Akurat leciała z radia jakaś skoczna melodia. Usłyszała, jak jakiś damski głos zaczął się do niej wydzierać, a po chwili dołączyło parę męskich. Rozpoznała Amber, która wyraźnie wczuła się w piosenkę, aż zdecydowała się wejść na stolik kawowy. Teraz widziała ją dokładnie. Skupiła się jednak chwilowo na Codym. Przez chwilę miała lekką panikę, że nie pamiętała, jak to się robiło, ale ostatecznie on zaczął się jako pierwszy kiwać w rytm muzyki.

– Po prostu rób to, co ja – zaproponował, widząc, że ona nie wiedziała do końca, jak się zachować. Zaczęła powtarzać jego ruchy.

– Dawno tego nie robiłam – przyznała. Chłopak uniósł brew w niedowierzaniu.

– Serio? W sensie, nie tańczyłaś? Nie martw się, tego się nie zapomina.

Może jednak nie był tak bardzo pijany, jak jej się początkowo wydawało. Może nie zdążył za dużo wypić przed jej przyjściem.

– A ty? Brzmisz, jakbyś robił to codziennie – zauważyła. Jego wyraz twarzy sposępniał.

– Kiedyś całkiem często, ale przestałem. Nie drążmy tematu – poprosił. Wyglądało na to, że przypadkiem trafiła w czuły punkt. Wzruszyła obojętnie ramionami. Jeśli będzie chciał, sam jej powie.

– Nie powiedziałam ci czegoś – zaczęła, postanawiając postawić na szczerość, a on uniósł zaintrygowany brwi.

– To znaczy?

– Przyszłam tu w pewnym celu – Rozejrzała się dyskretnie, żeby sprawdzić, czy nikt ich nie podsłuchuje. Było względnie bezpiecznie, głośna muzyka powinna zagłuszyć jej słowa. Chyba że któryś wampir postanowi wzmocnić zmysł słuchu. Wciąż nie wiedziała, jakie zdolności miał Lawrence, który mógł kręcić się w pobliżu. Wolała dmuchać na zimne. – Szukam kandydata na potomnego. Prawie go miałam, ale coś mi przerwało i potem zniknął.

– I co chcesz zrobić?

– Wywabić go. A ty mi w tym pomożesz. Tylko musimy poczekać na odpowiedni moment – tłumaczyła.

Już tak robiła. Kiedy była w Japonii i potrzebowała posiłku, przyciągała do siebie ofiary samym wyglądem. Używała do tego swojej drugiej umiejętności. A żeby wywołać Olivera, potrzebowała zrobić zamieszanie.

– Jasne, tylko nadal nie rozumiem...

– Udawaj, że jesteś we mnie zakochany i chcesz mnie pocałować. Ale tylko udawaj! – zastrzegła szybko. Z jakiegoś powodu nie chciała, żeby zrobił to naprawdę. Chciała go tylko wykorzystać, nic do niego nie czuła. Niemal go nie znała! Cody otworzył szeroko oczy i zaśmiał się z niedowierzaniem.

– To nie będzie problemem – zapewnił, uśmiechając się szelmowsko, ale ona postanowiła to zignorować.

Zamiast tego skupiła się na szukaniu wzrokiem Lawrence'a, albo znajomych z jej klasy. Wolałaby, żeby nielubiany przez nią chłopak kręcił się teraz gdzieś w pobliżu. I nie pomyliła się, dostrzegła go wychodzącego z pokoju karaoke razem z Rose. Patrzyła, jak brunet pochylał się w kierunku dziewczyny, niemal dotykając jej szyi, a ona chichotała. Cody zmarszczył brwi i odwrócił się, żeby podążyć za jej wzrokiem. Na widok pary momentalnie się skrzywił. Zaciekawiła ją jego reakcja. Nagle zainteresowało ją, czy wilkołak coś czuł do nastolatki.

– Nie lubię, kiedy on ją tak wykorzystuje – odezwał się po chwili. Jakby wiedział, co jej chodziło po głowie. – Rose jest za dobra, a ten palant... – pokręcił głową, wykrzywiając się.

– Traktuje ją jak jedzenie – dokończyła za niego brutalnie. Przytaknął, choć z wyraźnym obrzydzeniem.

– Kiedyś chciałem ją namówić, żeby z nim zerwała, ale ona jest zbyt zaślepiona – wyjaśnił. – Nie dała się przekonać.

– Długo się znacie? – wreszcie nie wytrzymała ze zżerającej jej ciekawości.

– Trzy lata. Chodziła razem ze mną na gitarę. Później to rzuciła, nie wiem, czemu, ale wymiatała. Bardzo szybko łapała wszelkie melodie. Nauka przychodziła jej łatwiej niż mnie, ja nie miałem cierpliwości do chwytów – zaśmiał się.

W tym momencie Cody się rozkojarzył, co zapewne spowodował alkohol krążący w jego żyłach, a ona to wykorzystała. Gwałtownie złapała go za kołnierz i przyciągnęła do siebie, wpijając się w usta. Była stuprocentowo pewna, że nic to dla niej nie znaczyło. Robiła to, bo chciała, z czysto egoistycznych pobudek. Tu nie chodziło o uczucia, a o powodzenie misji, z którą tu przyszła. Miała zamiar przyciągnąć ofiarę. A mogła to zrobić tylko zamieszaniem.

Ktoś krzyknął, ktoś inny zaczął bić brawo. Cody początkowo zaskoczony jej gwałtownym ruchem nie zareagował, ale teraz zaczął odwzajemniać pocałunek. Powinna natychmiast to przerwać, ale coś dotąd jej nieznanego kazało zatrzymać jej tę chwilę na dłużej. Nie było jej to jednak dane, ponieważ ktoś brutalnie ich rozdzielił.

– Co, do cholery?! – wrzasnął Lawrence, odpychając blondyna w bok. Wyglądał, jakby nie wiedział, kim miał zająć się najpierw. Nie mógł się zdecydować i po prostu stał między nimi, wściekłym wzrokiem wodząc od jednego do drugiego. – Czy nie wyraziłem się jasno?! – zatrzymał spojrzenie na niej. – Kurwa – westchnął, wplatając palce we włosy. – Teraz to narobiłaś bagna, Lindsay. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego, kurwa, sprawę?!

– Zrobiłam to, bo miałam na to ochotę – oznajmiła stanowczym głosem, uśmiechając się z zadowoleniem. Na pewno nie da mu się zastraszyć.

– Nie pierdol – rzucił z obrzydzeniem wampir. Kątem oka dostrzegła, że mieli już małą widownię. Ruth tymczasem zbierała z podłogi Cody'ego, który się potknął o własne nogi. – To wróg! Nie bratamy się tak z wrogiem, zapomniałaś?!

– To wasz wróg, nie mój – wytknęła mu, nadal ze spokojem w głosie.

– Należysz do naszej rodziny – syknął. – Ostrzegaliśmy cię. Nie powinnaś wchodzić w relację z kimś, z kim mamy na pieńku – dodał ciszej, bo chyba wreszcie dotarło do niego, że mają widownię. Rozległo się ciche "Uuuuu". Jennifer na nieszczęście poznała tego kogoś po głosie. Evan. Cholera. Jej znajomi to widzieli. Ale w sumie na dobre wyszło, bo Oliver pewnie też tu był. A w całym tym teatrzyku chodziło o niego.

– Nie przyjęliście mnie jeszcze oficjalnie – przypomniała zimnym tonem. Lawrence się skrzywił. Póki co jej nie dotyczyły ich konflikty z inną rasą.

– Dopilnuję, żebyś przeszła Chrzest – zapewnił. Nie spodobała jej się ta nazwa.

Lawrence odwrócił się w stronę chłopaka. Zmierzył swoją dziewczynę ostrzegawczym spojrzeniem, żeby się od niego odsunęła, bo trzymała go pod ramię. Rose westchnęła i cicho przeprosiła, po czym faktycznie to zrobiła i zaczęła mówić do tłumu, że wszystko jest pod kontrolą i żeby wracali do zabawy. Jennifer odetchnęła i uciekła do swoich znajomych, żeby brunet nie zdążył zrobić jej jeszcze większej awantury.

– Ja bym go walnął na twoim miejscu – rzucił od razu Evan, choć widziała jego niepocieszoną minę. Nie rozumiała tylko, dlaczego. – W sensie, Lawrence'a – doprecyzował.

– Mam na to ochotę odkąd go poznałam, uwierz mi – przyznała.

– Jen, to było wow, serio – zapewniła ją Amber. – Co to za impreza bez całowania się? Tak myślalam, że na siebie polecicie – zaśmiała się gromko. – Lecieliście na siebie od tego upadku w klasie, mam rację?

– Jesteś w nim zakochana?

To pytanie padło od Olivera. Dziewczyna nie przewidziała, że to rzeczywiście mogło z boku tak wyglądać. Uśmiechnęła się do przyjaciół i skinęła głową. Jak już zaczęła grać, to musiała to pociągnąć. Właśnie rozpoczęła rolę swojego życia. Okaże się, czy będzie dobrą aktorką. Amber pisnęła prawie jak jakaś opętana.

– Zdajesz sobie sprawę, że Cody nie jest zbyt lubiany w szkole? – zauważył Evan ponurym tonem. Zastanawiała ją jego nagła zmiana postawy. Wydawał się spięty. Wręcz wyczuwała bijącą od niego niechęć. – Twoja reputacja może spaść, jeśli będziecie pokazywać się razem.

– O cholera. Nie pomyślałam o tym. A przecież wszyscy wiedzą, że zadajesz się z nami – stwierdziła blondynka, a jej wcześniejszy entuzjazm wyparował. Jej twarz stała się pochmurna, ale Jennifer nie dała się zastraszyć. – Faktycznie to może nie być dobry pomysł. Ludzie pomyślą, że przyjęliśmy go do swojej elity – skrzywiła się z niesmakiem.

– Cóż, problem polega na tym, że nie obchodzi mnie, co myślą ludzie – powiedziała Jennifer obojętnie. Była wampirem. Była ponad to. Wyminęła znajomych, nie mając ochoty z nimi dłużej dyskutować. Po cichu liczyła na to, że jeden z nich za nią pójdzie.

– Wiem, że jesteś zakochana i nie myślisz racjonalnie, ale przemyśl to! – zawołała za nią Amber. – Oliver, idź, przemów jej do rozumu, ty jesteś najrozsądniejszy!

Uśmiechnęła się do siebie przebiegle. Plan zadziałał lepiej, niż się spodziewała. Być może jeszcze tej nocy uda jej się zyskać nowego potomnego. Nie znała za dobrze rozkładu tego domu i nie wiedziała, gdzie jest najbardziej ustronnie. Mimo wszystko nie chciała nowych plotek, więc łazienka odpadała. Ruszyła więc do kuchni, mając nadzieję, że zastanie tam Nyssę i Ruth. Mogły jej pomóc i pilnować drzwi, żeby jej nikt nie przeszkadzał. Przyśpieszyła kroku, nawet nie oglądając się za siebie. Po prostu wiedziała, że chłopak za nią idzie. Wparowała z impetem do środka, a siedząca przy blacie jej podopieczna podskoczyła, przestraszona, rozlewając przy tym drinka.

– Mamo! – zawołała z oburzeniem, ale Jennifer uciszyła ją ruchem ręki.

– Zaraz wejdzie tu człowiek – ostrzegła ją. – Którego chcę przemienić. Gdzie jest Nyssa?

– Nie wiem – wymamrotała szatynka. – Chyba wyjaśnia sprawę z moim byłym – przyznała z lekkim wstydem.

– Idź po nią. Teraz. Potrzebuję jej – nakazała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Ruth nie miała innego wyjścia, jak wstać i ruszyć w stronę drzwi. To był bezpośredni rozkaz, którego nie mogła zlekceważyć, nawet, jakby chciała. A chciała, bo nie miała ochoty na stanięcie twarzą w twarz ze swoim byłym chłopakiem. Zanim przyszła Jennifer, piła, bo chciała o nim zapomnieć. Po czterech mocnych drinkach odkryła jednak, że będąc wampirem trudno było jej się upić. Na swoje nieszczęście zachowała trzeźwy umysł, choć trochę się wstawiła. Gdy młodziutka wampirzyca chciała przejść przez drzwi, wpadła na czyjś tors. Był zdecydowanie męski. Zamarła w miejscu, zupełnie się tego nie spodziewając, a w środku czuła, jak rozkaz pchał ją do przodu. Nie powinna się zatrzymywać.

– Wszystko w porządku? – zapytał męski głos zaskakująco łagodnym tonem, przytrzymując ją za ramiona, by nie straciła równowagi.

– Muszę iść – wydusiła z siebie.

Bez słowa więcej Oliver odsunął ją, a ona to wykorzystała i wypadła błyskawicznie z pomieszczenia. Tymczasem Jennifer zabrała się za sprzątanie tego, co rozlała jej podopieczna. Robiła to ze spokojem, niemal nie zwracając uwagi na przybyłego chłopaka. Doskonale zdawała sobie sprawę, po co przyszedł. Brunetka miała wobec niego własne plany.

– Mam z tobą pogadać – westchnął szatyn, przeciągając niedbale rękę po włosach. – Zawsze robię za pośrednika – mruknął bardziej do siebie, niezadowolony.

– Możesz z tym skończyć – odezwała się cicho. Wciąż nie podniosła na niego wzroku. Kucała na podłodze, trzymając w rękach szmatkę.

– Wiesz, to ja w naszej paczce robiłem za mediatora, kiedy Evan i Amber się o coś kłócili – wyznał. – A robili to całkiem często, zwłaszcza, jeśli chodziło o koszykówkę. Musiałem wysłuchiwać ich żali na siebie nawzajem. W końcu zrobiło się to męczące.

– Mógłbyś się im postawić – zasugerowała. Oliver zmarszczył brwi, choć tego nie widziała.

– Nigdy o tym nie myślałem – odparł.

– Czy w takim razie podoba ci się bycie szkolną elitą? – zapytała. – Czy może raczej w jej cieniu? Nie chciałbyś, żeby cię w końcu zauważyli?

– Dołączyłem do ich paczki właśnie po to – zauważył powoli. – Chciałem, żeby mnie zauważyli. Żeby mnie zauważył ktokolwiek.

– Jeśli chcesz, pomogę ci w tym – wreszcie na niego spojrzała. Wstała nieśpiesznie. Jej głos przybrał kuszącą barwę. Wyciągnęła do niego rękę. – Dołącz do mnie, Oliver. Sprawię, że będziesz zauważalny. Ludzie będą do ciebie lgnęli. Nie będziesz więcej samotny w tłumie.

Jennifer miała wrażenie, że tego właśnie pragnął chłopak. Zawsze na uboczu. Nawet będąc w towarzystwie niewiele się udzielał. Przez chwilę na tej imprezie zobaczyła go innego, takiego, jaki mógłby być, gdyby nie był stłamszony przez pozostałych. Przy stole z rozłożoną grą, gdzie udawał postać. Był w tym naprawdę dobry. Widziała, że przyglądał jej się podejrzliwie. Musiała go tu zatrzymać, dopóki Ruth nie przyjdzie z Nyssą. Nie mogła zacząć procesu, kiedy każdy mógł tu wejść i jej przeszkodzić. Musiała mieć zapewnioną odpowiednią ilość czasu, żeby znaleźć wspomnienie w jego umyśle, na którym jemu zależało i wyciągnąć, a potem wszczepić wampirzą energię.

Będzie musiała go też zabić, ale wcześniej muszą wypić nawzajem swoją krew.

Gdzie ta Nyssa się szwenda, kiedy jest potrzebna?!

– Jak chcesz mi to zapewnić? – zapytał ostrożnie Oliver. Badał teren. Wyglądało na to, że połknął haczyk. Bardzo dobrze. Już prawie go miała.

– Zobaczysz. O to się nie martw. Zajmę się tym – zapewniła z uśmiechem.

Poruszyła się w jego stronę. Zbliżała się. Aż zatrzymała się na odległość wyciągniętych ramion. Musiała zajrzeć mu w oczy. Już stąd widziała, że miał brązowe tęczówki. Najprostsza droga do umysłu to właśnie przez nie. Nie bez powodu mówiło się, że oczy są zwierciadłem duszy. Jennifer Lindsay była ciekawa, co zobaczy w zwierciadle Olivera Shieldsa.

– Już jestem, wybacz, że to tak długo zajęło – usłyszała głos Nyssy. Młodsza brunetka musiała przepchnąć się obok nich, bo stali tuż przy drzwiach. – Och, przeszkadzam? Nie wiedziałam, że jesteś taka szybka, Jenn – zażartowała.

– To nie jest to, co myślisz – rzuciła lodowato. Oliver aż się wzdrygnął, na co ona zaklęła w myślach. Widziała, że był już pod jej wpływem. Nie mogła teraz tego zaprzepaścić. – Lepiej stań w drzwiach i pilnuj, żeby nikt tu nie wszedł, a intruzów odstraszaj – nakazała. Nyssa potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, co się działo.

– Czy ty chcesz... – zaczęła, ale urwała, ze względu na ludzkiego chłopaka. – To zrobić tutaj?! W kuchni?! – dziewczyna momentalnie straciła panowanie nad sobą. – Oszalałaś?!

– Tak, a ty mi w tym pomożesz – Jennifer postanowiła zignorować ostatnie oskarżenie. Nie miała czasu, żeby się tym przejmować. Zaczynała się irytować, bo to trwało zdecydowanie za długo. Nie miała całej nocy, do cholery. A zdecydowanie było już po północy. – Ruth, ty zostaniesz. Będziesz się przyglądać.

– Dobrze, mamo – szepnęła nastolatka, nie mając odwagi podnieść głosu. Wcisnęła się gdzieś w kąt pomieszczenia, obserwując ją z napięciem.

Nie sprawdziła, czy Nyssa wykonała jej prośbę. Musiała działać. Tym razem zmniejszyła całkowicie odległość od Olivera. Nie ruszał się, patrzył na nią zahipnotyzowany. Jennifer użyła swojej mocy i poczuła, jak jej twarz się zmienia, a oczy zmieniają kolor na czerwony. Przybrała wampirzą postać. To była jej prawdziwa natura, tylko w tej formie czuła się w pełni sobą. Uruchomiła hipnozę i zajrzała chłopakowi w oczy, zatapiając się w nie. Wszystko wokół przestało istnieć, kiedy wpadła w przedsionek jego umysłu. Tak jak podejrzewała, bariery w ogóle nie istniały. Bez problemu dostała się do jego wspomnieć. Zaskoczył ją wygląd jego umysłu, gdy weszła głębiej. Spodziewała się znaleźć szkołę, jak u większości nastolatków, a tutaj pojawiła się w górach.

Te góry były łagodne. Szlak, na którym się pojawiła, nie był zbyt stromy. Widziała przed sobą zieloną przestrzeń, która po bokach drogi opadała w dół. Zaczęła iść przed siebie, ciekawa, na co się natknie. To musiało być coś wartościowego. Nie wiedziała, ile czasu szła, kiedy usłyszała za sobą ciężkie kroki i powarkiwania. Drgnęła i odwróciła się za siebie, gotowa do ataku, ale stwory, które zobaczyła, tylko ją ominęły, jakby była niewidzialna. Zamiast tego pomknęły w stronę biegnących ku nim ze śmiechem chłopca i dziewczynki.

– Załatwię ich więcej! – zawołała dziewczynka. Ewidentnie widziała te stwory i zamachnęła się na nie, a z jej dłoni wystrzeliła fala wody. Jennifer zamrugała ze zdziwienia. Kilka goblinów górskich rzeczywiście poupadało na ziemię, krztusząc się.

– Nie, bo ja! – krzyknął chłopiec i spalił swoich wrogów na popiół. Natychmiast rozpoznała w nim Olivera. Byli dziećmi, mogli mieć nie więcej niż dziewięć lat. – Widzisz? Moja moc jest lepsza!

– Nieprawda, bo moja! – oburzyła się dziewczynka, najpewniej jego siostra. – Mamo! Powiedz mu coś!

– Mówię ci coś, Oliver – powiedziała ze śmiechem kobieta o długich, brązowych włosach.

– Przestańcie bawić się w magię i podziwiajcie widoki – odezwał się ojciec, pojawiając się obok. – Że też macie siłę jeszcze biegać...

A więc to się działo tylko w jego wyobraźni. Oczywiście, że magia żywiołów nie była prawdziwa, tak samo, jak te gobliny. Patrzyła, jak mężczyzna bierze małego Olivera na barana, a potem jak oddalają się całą czwórką wgłąb szlaku. Coś ścisnęło ją w sercu. Jennifer nie miała pojęcia, jak nazwać to uczucie, które ją ogarnęło. Oliver miał szczęśliwą rodzinę. To było dla niego najważniejsze. Byli razem, mieli siebie nawzajem. Zastanawiało ją, dlaczego więc w szkole był taki cichy. Zdecydowała się mu to odebrać. Potrzebowała go skupionego na celu. Nic nie mogło go rozpraszać. Dlatego zabrała to wspomnienie, zastępując je wampirzą energią. Przeciągnęła złotą nitkę wspomnienia do swojego umysłu, a wlała na jego miejsce fioletową esencję. Pierwszy etap zakończony sukcesem.

Wycofała się z głowy chłopaka i wróciła do rzeczywistości. Potrzebowała chwili, żeby wyostrzyć wzrok i zrozumieć, że nie była w pięknych górach, tylko w kuchni w bogatym apartamentowcu na imprezie. Jej ofiara stała przed nią, chwiejąc się lekko, a spojrzenie miała puste. Nie zwróciła uwagi na zamieszanie za drzwiami, ani na swoją podopieczną, w tym momencie skuloną na blacie, na który musiała w którymś momencie wejść. Ugryzła swój nadgarstek i przysunęła Oliverowi do ust. Bezwiednie je rozchylił, a ona to wykorzystała i zmusiła do przełknięcia jej krwi. Zakrztusił się, ale nie pozwoliła mu wypluć cieczy. Jennifer wysunęła kły, wydając z siebie głuchy, niski warkot, po czym nachyliła się i wgryzła w szyję szatyna.

Właśnie w tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do kuchni wpadł Cody. 

Ależ to był trudny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro